19.5.17

Jedno życzenie

Dział: Rozterki miłosne Taemina
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi



              Obserwowałem go bacznie z ukrycia. Kiedyś, kiedy jeszcze bolał mnie fakt bycia znienawidzonym przez społeczeństwo, zastanawiałem się często czym jest "to coś", co przyciąga ludzi i sprawia, że jest się lubianym. Na długi czas porzuciłem podobne rozmyślania, a odpowiedź przyszła na długo po tym, gdy przestało mnie to interesować. 
               W dobie zepsutego społeczeństwa i upadku wartości byłem pewien, że chodzi o pieniądze. Że posiadanie ich przeobraża się w szacunek, którym cię darzą, jeśli je posiadasz. A jednak... myliłem się.
             Obserwowałem jak Key przemierza z prędkością światła park w swoich miętowych bucikach razem z pieskiem Coco. W oddali dostrzegłem płaczące dziecko i on również je zauważył. Zatrzymał się przy nim, pochylił i zaczął z nim rozmawiać. Nie słyszałem, co mówił, lecz po chwili... Dobra, zaczął odpierdalać coś naprawdę dziwnego, wyglądało to jak udawanie robota, ale wychodziło mu tak dobrze, że zastanowiłem się poważnie, czy on aby na pewno jest człowiekiem. W sumie cały był sztuczny w ogromie tych swoich wszystkich świecidełek i z toną makijażu. 
               Tak czy siak w głębi duszy zwróciłem mu honor. Sprawił, że dzieciak przestał płakać, podczas gdy nikt inny nie zainterweniował. Gdybym był pewniejszy siebie, podszedłbym do niego i wyraził aprobatę dla jego czynów. Uśmiechnąłem się pod nosem, a Key pobiegł dalej, zostawiając bawiące się szczęśliwe dziecko.
- Czemu się uśmiechasz na jego widok? Nie. Czemu nie uśmiechasz się tak na mój widok? - Usłyszałem nagle. - Czyżbyś go pożądał?
               Zacząłem zastanawiać się, czy ten dupek Jonghyun nie zamontował mi czasem chipa z gpsem.
- Podbiegł do płaczącego dziecka i pocieszył je, udając robota - odparłem, starając się hamować swoją agresję. Po co on tu znowu przylazł?
- Ale co, myślisz, że ja bym tak nie umiał? - zdziwił się. - W sumie nie umiem udawać robota, ale umiem udawać... gęś. O, zobacz, tam płacze jakaś dziewczynka. Pokażę ci, jak to się robi. Ale wtedy też się uśmiechniesz na mój widok, dobra?
               Nim zdążyłem przyswoić to, co do mnie powiedział, a tym bardziej zareagować, Jonghyun był już obok dziecka, a moich uszu dobiegały dziwne dźwięki. Po krótkiej chwili chłopak wrócił, otrzymując ode mnie jedynie skrzywiony uśmiech pełen zażenowania, gdyż dzieciak zaczął płakać jeszcze głośniej, po czym uciekł.
- Zapomnijmy o tym - odparł. - Taemin.
- Co? - spytałem szorstko.
- Chodź ze mną na randkę.
              Stanął przede mną, uniemożliwiając mi postawienie choćby kroku, po czym spojrzał na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
- Wiem, że to, co powiem, to nie będzie nic odkrywczego, ale jesteś pojebany - powiedziałem, próbując go ominąć. Przesunął się i znów zagrodził mi cielskiem drogę.
- Mówię poważnie - kontynuował. - Jeśli chcesz, zabiorę cię nawet na Namsan Tower. Zjemy ryż. Pójdziemy do kina na dobry horror. Będę ci gotował i podawał ciepłe mleko, kiedy nie będziesz mógł zasnąć. 
- Pieprzony zboczeniec - wycedziłem przez zęby. Nie miałem pojęcia, skąd tak dużo o mnie wie.
- Od tamtego incydentu na dachu śni mi się to co noc - mówił dalej, a ja poczułem, jak moja twarz robi się czerwona.
- Naprawdę? - spytałem sarkastycznie. - Naprawdę tęsknisz do czegoś, do czego zmusiłeś mnie oszustwem? Naprawdę uznałeś za przyjemne coś, co zrobiłem z obrzydzeniem i wstrętem?
- Przyjemne? - spytał z uśmiechem. - Przyjemne, rozkoszne, sprawiające, że się rozpływam... Mógłbym to robić bez przerwy.
- Kretyn - syknąłem i, korzystając z chwili jego nieuwagi, wyminąłem go i poszedłem dalej.
             On udał się oczywiście za mną. Nie dotrzymywał mi co prawda kroku, ale czułem jego obecność gdzieś za sobą. Starałem się mimo wszystko skupić swoją uwagę na otaczających mnie bujnych koronach drzew, pięknej pogodzie i ciszy, jaką o tej porze można było znaleźć tylko w parku. 
- Tak się nie da - szepnąłem sam do siebie, po czym odwróciłem się.
                  Jonghyun faktycznie tam był. Zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco.
- Mam dla ciebie wyzwanie - powiedziałem nagle. - Jeśli to zrobisz... spełnię jedno twoje życzenie.
              Wiedziałem, że zgodzi się wziąć w tym udział i tym samym pozbędę się go na cały dzień. A naprawdę nie pamiętałem, kiedy ostatnio spędziłem bez niego cały dzień. Uwolnienie się od towarzystwa tego typa graniczyło z cudem.
- Tam jest boisko do koszykówki - odparłem, wskazując palcem w dal. - Jesteś w stanie okrążyć je pięć tysięcy razy bez przerwy?
             Znałem dobrze to miejsce. Czasem spotykałem tu Minho, który tu biegał. Nawet przy jego kondycji nigdy nie zdołał przekroczyć tysiąca okrążeń ze względu na wielkość tego boiska. Ponadto nikt zdrowy na umyśle nie próbował wysiłku fizycznego w taką pogodę. Ale Jonghyun nie był zdrowy na umyśle.
                 Ku mojemu zdziwieniu wyciągnął z tylnej kieszeni kawałek podartej kartki i poprosił mnie o długopis. Przez chwilę bazgrał coś ze skupioną miną. Potem wręczył mi papierek i kazał podpisać.
- Więc boisz się, że cię oszukam? - spytałem. - Bez obaw.
                 Wykonałem parafkę i oddałem mu umowę. Skinął głową na znak aprobaty.
- Mam nadzieję, że zostaniesz tu, żeby być świadkiem cudu.
                 Uznałem, iż faktycznie bezpieczniej będzie sprawdzić, co uda mu się zrobić. Smak jego porażki czułem już na języku. W ciszy udaliśmy się w stronę boiska. Zająłem miejsce w cieniu na ławce i rozłożyłem się wygodnie.
                 Liczyłem okrążenia Jonghyuna i zastanawiałem się, co go to tego wszystkiego motywuje, czego on chce i na co liczy. Po chwili rozmyślań zaniechałem jednak myślenia o tym, uznając to za nieistotne. 
               Kiedy brunet dobił do tysiąca, nieco mnie to zaniepokoiło, lecz doskonale wiedziałem, że lada chwila padnie na ziemię, a kiedy pójdę do domu, nie będzie w stanie mnie nawet gonić. Problem pojawił się w momencie, gdy Jonghyun kończył dwutysięczne i nadal wyglądał na zmotywowanego i wierzącego w swoje zwycięstwo.
                 Zupełnie zapomniałem, że ten kretyn nie należy do gatunku ludzkiego, co może oznaczać, że ma nadludzkie zdolności. Dotychczas sądziłem, iż charakteryzuje go wyłącznie nieludzka głupota.
                 Z daleka widziałem, jak drżą mu łydki i traci kontrolę nad kończynami. Byłem pewien, że zaraz upadnie. Dobijał do trzeciego tysiąca, co oznaczało, iż przed sobą ma jeszcze prawie połowę dystansu. Nie miał szans. Był odwodniony i wyczerpany, a promienie słońca raziły go w oczy. 
                 Jakimś cudem temu kretynowi udało się zrobić cztery kafle. Biegał teraz co prawda żółwim tempem i zdawało się, że zaraz wyzionie ducha, ale nie poddawał się. Sytuacja robiła się coraz bardziej niepokojąca. Zaczynałem się modlić, żeby Jonghyun umarł, a jednak...

A jednak. Przegrałem. 

Przegrałem w najgorszy z możliwych sposobów.

              Kiedy wykonał pięć tysięcy okrążeń, resztką sił przybiegł do mnie, przewrócił się na ziemię, a jego głowa spoczęła na moich kolanach. Chyba faktycznie umierał. Zadrżałem. Bałem się tego, o co mnie poprosi. Gwałt? Tortury? Bycie niewolnikiem na cały dzień? Na całe życie? 
- Taemin... - wyjąkał cicho. - Chcę, żebyś...

No comments:

Post a Comment