1.5.17

Skye I

Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi



               To wszystko zaczęło się, kiedy miałem siedemnaście lat. Chociaż kiedy wracam pamięcią do czasów dzieciństwa, uświadamiam sobie, że to trwało od zawsze. W którymś momencie musiał po prostu nastąpić punkt kulminacyjny. To był przełom.
               Wcześniej moje życie opierało się na rutynie balansującej gdzieś między awanturami i krótkimi chwilami spokoju - w rzeczywistości ciszą przed burzą. Stało się to dla mnie zupełnie normalne i oczywiste. Radość była dla mnie obca. Owszem, czasem się pojawiała, lecz znikała równie szybko stłumiona dziwną pewnością, że przecież i tak zaraz zniknie, więc nie powinienem się przywiązywać.
               To uczyniło mnie człowiekiem zamkniętym na innych ludzi. Jedyną ostoją był mój ojciec. Często patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem, choć nigdy nie powiedział, że jest nieszczęśliwy. A ja miałem wyrzuty sumienia, gdy nie potrafiłem postawić się matce. To, co oglądałem przez tyle lat, zagnieździło się w moim sercu i rosło przez kolejne lata, dopóki nie zdarzyło się to.
               Uciekliśmy. Nie pamiętałem nawet, co działo się wcześniej. Zupełnie jak gdybym zatarł w pamięci pewne wydarzenia, do których być może nie miałem ochoty wracać.
- Tata, jesteś spoko - powiedziałem mu zaraz po tym, kiedy wyznał, że kogoś ma. Obawiał się mojej reakcji. - Będę sobie razem z nią kupowała sukienki. Jeśli zrozumie...
- Zrozumie - odpowiedział stanowczo. - Ona wszystko rozumie.
                Bacznie obserwowałem zmiany, jakie następowały w naszym życiu. Ojciec nadal miał na twarzy wyżłobione łzami strugi, wokół oczu tworzyły mu się pajęczynki, a włosy pokrywały się śnieżnobiałym nalotem, ale uśmiech częściej gościł na jego twarzy. Każdego letniego poranka włączał stare radio w kuchni i śpiewał kawałki Pearl Jamu przygotowując tosty. Był tak roztrzepany, że notorycznie zapominał o wynoszeniu śmieci. I myślał o Grace tak często i tak intensywnie, iż przy kolacji stawiał na stole trzy kubki herbaty.
                 Nie chciałem go martwić swoimi problemami z matematyką, kiedy chodził cały rozpromieniony. Postanowiłem poprosić koleżanki o pomoc, ale dla każdej z nich była to pięta Achillesa. Koledzy z kolei nie lubili mnie i wyśmiewali za transseksualizm. Ostatnim kołem ratunkowym był mój nauczyciel, lecz nie łudziłem się, że zrozumiem cokolwiek z jego zawiłych tłumaczeń.
- ...i teraz potrzebujesz a i b, żeby wyznaczyć wzór funkcji - mówił, a ja próbowałem nie rozpraszać się promieniami wpadającymi przez okno do sali. - Żeby wyznaczyć a, czyli współczynnik kierunkowy, wystarczy obliczyć tangens kąta nachylenia. A potem wystarczy już tylko... Skye, słuchasz ty mnie?
                Gwałtownie wyprostowałem się i odgarnąłem włosy do tyłu. Złapałem się na rozmyślaniu o tym, jak wspaniale będzie smakować risotto, które ojciec zrobi na obiad.
- Przepraszam, po prostu się w tym wszystkim gubię - odparłem, spuszczając wzrok.
- W matmie czy w życiu? - spytał, uśmiechając się kącikiem ust.
- W sumie... - wyjąkałem ze śmiechem.
- Chcesz pogadać? - zaproponował.
- Chętnie, dziękuję, ale nawet nie wiem, jak to wszystko ubrać w słowa. Dzieje się dużo naraz, muszę zgadywać, co jest normalne, ale przede wszystkim...
                 Urwałem w pół zdania, kiedy moich uszu dobiegł dzwonek telefonu. Gdyby coś takiego miało miejsce w trakcie lekcji, profesor Dale wyrzuciłby mnie za drzwi. Na szczęście były to tylko luźne popołudniowe korki, jakich zgodził się mi udzielić. Skinął głową na znak, że mogę odebrać. Wybiegłem czym prędzej z sali. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie taty.
- Skye!!! - wrzasnął tak, że podskoczyłem. Jego krzyk musiały słyszeć nawet dziewczyny stojące po drugiej stronie korytarza. - Zapomniałem ci powiedzieć... Grace z synem przyjdą dzisiaj na podwieczorek. Musisz być! Musisz ładnie wyglądać i... Boże, zapomniałem odebrać ciasto z tego wszystkiego i...
- Tato - przerwałem mu. Usłyszałem śmiech przechodzącej grupki uczniów, byłem bowiem znany ze specyficznych relacji z ojcem. Byłem w końcu jedyną kobietą w domu, która miała jaja. - Przecież ja zawsze ładnie wyglądam. Odbiorę ciasto, powiedz tylko, w której cukierni je zamawiałeś. I pamiętaj, żeby wynieść śmieci. O której będzie Grace?
- Za jakąś godzinę... Ciasto zamawiałem przy Avenue Street, jeśli jesteś jeszcze w szkole, to masz nawet po drodze, ale chyba innym autobusem - odpowiedział. Chyba nieco mu ulżyło.
- Ogarnę to. Podziękuję panu Dale'owi i pędzę - obiecałem, po czym rozłączyłem się.
               Wróciłem do sali lekcyjnej i streściłem nauczycielowi całą sytuację. Pożegnał mnie uśmiechem i zaprosił na korepetycje w piątek. Byłem mu naprawdę wdzięczny, że poświęca mi swój cenny czas. Opuściłem klasę i udałem się na parter do szatni. Rzuciłem torbę na podłogę i otworzyłem swoją szafkę. Cała była obklejona zdjęciami taty. Jakoś się tego nie wstydziłem. Tata był spoko. Wyciągnąłem ze środka bluzę i szybkim ruchem zarzuciłem ją na siebie. Spojrzałem na ekran telefonu. Nie miałem zbyt wiele czasu. Obróciłem się na pięcie i wtedy zauważyłem, że... moja torba zniknęła. Lub raczej teleportowała się. Albo, nazywając rzeczy po imieniu, znalazła się w rękach nieodpowiedniej osoby. Był nią Sean, człowiek, który zrobił ze mnie szkolną ofiarę kilka lat temu i nadal nie dawał mi spokoju. W dodatku był tam z nim Pat i Robert. Robertowi rzuciłem błagalne spojrzenie, bo jako jedyny z tej grupy przejawiał czasem cechy ludzkie i potrafił odczuwać litość. Nie mogłem jednak nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. "Cholera, dlaczego teraz?!" - myślałem.
               Skończyło się jak zawsze. Siedziałem w kącie z potarganymi włosami i zadrapaniami na szyi i ze zbitego telefonu dzwoniłem do Coco, żeby pożyczyła mi pieniądze, bo właśnie zostałem okradziony. Ale Coco nie odbierała, Beatrice była u ciotki, a Rachel nie miała pieniędzy tak jak Ellie.
               W okropnym stanie wsiadłem do autobusu i momentalnie przyciągnąłem uwagę pasażerów swoim wyglądem. Zająłem miejsce z tyłu i utkwiłem wzrok w widokach za oknem. Słońce zachodziło, dając niebu czerwoną poświatę. Jak cudownie. Na chwilę zapomniałem o tym, co się wydarzyło. A może byłem po prostu przyzwyczajony do tego, że cisza zawsze zwiastuje burzę.
                  Kiedy wysiadłem na przystanku tuż obok domu, nie do końca wiedziałem, co powinienem zrobić. Zauważyłem srebrnego forda przy naszym domku jednorodzinnym. Wyglądało na to, iż goście dotarli już na miejsce, a ja znów zawiodłem na całej linii. Nie przywiozłem ciasta i zdecydowanie nie wyglądałem ładnie. Mimo wszystko musiałem wejść i się z nimi przywitać.
               Położyłem więc dłoń na klamce i otworzyłem drzwi wejściowe, które prowadziły prosto do kuchni i wszedłem do środka.
- Skye, jesteś naresz...
              Nastała niezręczna cisza. Grace musiała źle o mnie pomyśleć, pierwsze wrażenie jest w końcu najważniejsze. Był tam też jej syn. Cholera, spieprzyłem wszystko po całości.
- Przepraszam, miałam mały wypadek po drodze - powiedziałem, spuszczając wzrok. - Widzę, że udało się chociaż odebrać ciasto, to świetnie. Boże, jest pani jeszcze ładniejsza, niż sobie wyobrażałam.
- Biedne dziecko - wyjąkała, po czym przybiegła i przytuliła mocno. - Trzeba się tobą zająć.
               Zabrała mnie do łazienki ku zdziwieniu swojego syna i mojego ojca i zabrała się za doprowadzanie mnie do normalnego stanu. Ojciec zdecydowanie potrzebował tak dynamicznej kobiety jak ona.
- Gdzie są bandaże? Spirytus? Może być woda utleniona. I szczotka do włosów. Kto cię tak potraktował, kochanie? - pytała, a ja nie nadążałem z odpowiedziami.
- Dziękuję pani. Jest pani super - odpowiedziałem, kiedy się mną zajęła.
               Po całej tej szamotaninie, czesaniu włosów i wycieraniu krwi zeszliśmy z powrotem do kuchni, gdzie jeszcze raz przeprosiłem za stan, w jakim się pojawiłem.
- Jak można tak traktować kobietę? - zdziwił się syn Grace, który przedstawił się jako Brendon.
- To mi się zdarza czasem, nie za często - odpowiedziałem cicho. - Ale to nieistotne. Bardzo mi miło was poznać.
               Grace i Brendon wprowadzili się do nas niecały miesiąc później. Chłopak dostał nawet osobny pokój, który ojciec dniami i nocami remontował przed ich przyjazdem. Tata powiedział mi, że chce stworzyć dla mnie prawdziwą rodzinę, której nigdy nie miałem. Uśmiechnąłem się i nie powiedziałem mu, że nie wierzę w cuda.
               Z matmą szło mi nieco lepiej, ale nadal nie byłem w stanie pozaliczać większości testów, a pan Dale był zajęty sprawdzianem zaległych prac przed końcem roku. Byłem w środku coraz bardziej spięty. Musiałem uczyć się sam i zapowiedziałem już sam sobie wielką porażkę, gdy nagle okazało się, że Brendon jest świetny ze ścisłych przedmiotów.
- Nie denerwuj się, zrobisz to, to wcale nie jest ponad twoje siły - powtarzał często, podbudowując moją samoocenę. - Jestem tu z tobą, więc tym bardziej dasz radę.
              Niby wszystko się zmieniało. Jadaliśmy w czwórkę wspólne posiłki, chodziłem z Grace na zakupy i do kosmetyczki, Brendon okazał się być świetnym przyrodnim bratem, a jednak wciąż czułem się fatalnie. Wtedy zwalałem winę na matmę, gdyż ostatnie poprawki zbliżały się wielkimi krokami. Kiedy sytuacja uspokoiła się na krótką chwilę, coś pękło. Nadeszła kolejna burza.
               Zaczęło się wtedy, gdy tata i Grace wyjechali na tydzień w góry. Powrót zaplanowali na chwilę przed moimi testami. Zostawili wolną chatę mi i Brendonowi i kazali nam się uczyć. Posłuchaliśmy. Pierwszego dnia tłumaczył mi matematykę cały dzień. Przerywaliśmy tylko na czas posiłków. Nie wystawiłem nosa za drzwi, on podobnie. Jednak kiedy obudziłem się następnego poranka, wziąłem prysznic, ubrałem się i zszedłem do kuchni na śniadanie, Brendon był dziwny. Siedział naprzeciw mnie i w milczeniu jadł omleta z jagodami. Kiedy tylko na niego patrzyłem, łapałem go na gapieniu się na mnie ukradkiem. Wtedy odwracał wzrok i udawał, że nic się nie stało.
- Zrobiłam coś nie tak? - zapytałem w końcu.
              Uśmiechnął się tylko. Myślałem, że przeżuwa i dlatego nie odpowiada, ale kiedy przełknął, jadł dalej.
- Pouczymy się dzisiaj? - spytałem znowu.
               Potaknął.
- Czemu nic nie mówisz? - zadałem pytanie.
            Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ale Brendon nadal milczał.
- Brendon - powiedziałem. - Brendon.
- Nie słyszę - odezwał się w końcu.
- Brendon - odparłem nieco głośniej.
- Możesz powtórzyć? - poprosił.
- Brendon Brendon Brendon Brendon! - krzyknąłem. - Mogę od tyłu? Nerd... Dren... Nod... Ner... B... Nodnerb...?
- Nodnerb? Co to jest? - roześmiał się.
- Masz ze mną gadać, Brendon - powiedziałem. - Gadaj ze mną, dobra?
- Dobra, tylko wezmę prysznic.
               Wtedy już wiedziałem, że burza się rozpoczęła, ale próbowałem mimo wszystko nie dopuszczać do siebie ten myśli. Nie Brendon, nie on, za bardzo go polubiłem, by pozwolić mu teraz odejść.
             Zajęliśmy miejsca w kuchni i zaczęliśmy się uczyć. Byłem już strasznie zmęczony liczeniem tych wszystkich zadań. Brendon kazał mi zrobić podsumowanie z funkcji i wykonać wszystkie ćwiczenia na końcu działu. Musiałem zrobić to sam. On siedział obok, pił drugą kawę i kontrolował moje błędy. Przy trzecim z rzędu działaniu zgubiłem się w przekształcaniu wzorów i chciałem poprosić go o pomoc, ale...
- Bren...
              Kiedy tylko odwróciłem się w jego stronę, sparaliżowało mnie. Nie zauważyłem, żeby siedział tak blisko. Przysunął się? Czemu? Po co?
- Ładnie ci włosy pachną - odpowiedział.
              "Ach, to tylko to" - pomyślałem i odetchnąłem z ulgą, lecz... minęła chwila i kolejne cztery, a on nadal zalegał nieruchomo w tej samej pozycji, naruszając moją sferę osobistą. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić, gdy nagle chwycił mój podbródek i skierował moją twarz ku sobie, zbliżył się i...
- Brendon, ja nie umiem - powiedziałem szybko.
- Nigdy...?
- Nigdy.
- To rób to, co ja.
                Nie miałem pojecia, dlaczego mu na to pozwalam, ale... tak, zrobiliśmy to. I nie poprzestaliśmy po pierwszym. Całowaliśmy się namiętnie, a kiedy wplatał palce w moje włosy, robiło mi się jeszcze ciepłej.
- Brendon - wyjąkałem, chcąc na chwilę przerwać.
             Spotkałem się wówczas z głębokim spojrzeniem pary czarnych jak heban śmiejących się oczu. Czy byłem gejem? Czy heteroseksualną kobietą? Brendon nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył. Nikt nie patrzył. I wtedy rozpłakałem się jak baba.
- Skye - szepnął.
- To się nie uda - odpowiedziałem.
- Skąd to przekonanie? - zapytał.
- No bo... Brendon, ja... jestem facetem - wyrzuciłem z siebie. Sam nie wierzyłem, że udało mi się to zrobić z taką łatwością.
- Wiem.
- Więc mówię, że... Czekaj, co? - zdziwiłem się.
- Wiem, że jesteś facetem - odpowiedział stanowczo. - Zrobiłem coś głupiego, muszę się przyznać...
- O czym ty mówisz, Brendon? - zapytałem.
- Jestem gejem, Skye - odparł, szokując mnie jeszcze bardziej. - Generalnie świetnie mi się z tobą gada i w sumie wczoraj pomyślałem sobie, że może da się coś zrobić, żebym się zmienił i wtedy nam wyjdzie...
- Brendon, to się bardzo źle zaczyna - wtrąciłem się. - Skąd wiesz, że ja... no?
- Wczoraj... - wyjąkałem. - Podglądałem cię w łazience i...
- Ty świnio! - wrzasnąłem, czując, jak moja twarz zalewa się rumieńcem. Dobrze, że nie powiedział wprost: "Widziałem twojego fiuta"!
              Pobiegłem na górę i ze wstydu musiałem schować się w łazience, ale ten gnojek zdążył złapać mnie, nim tam dotarłem. Objął mnie mocno i nie chciał wypuścić.
- Śliczny jesteś - powiedział. - I nikt jeszcze nigdy nie uwiódł mnie samym wypowiedzeniem mojego imienia.
               Zaczęliśmy dla żartów się szarpać i wylądowaliśmy wśród poduszek na łóżku. Pocałował mnie czule i wsunął rękę pod moją koszulkę, delikatnie masując mi plecy.
- Myślisz, że to będzie problem, jeśli rodzice się dowiedzą? - zapytał cicho.
- Nie większy niż moja przyszła zmiana płci - odparłem.
- Nadal chcesz to zrobić? - dopytywał.
- Źle się czuję w tym ciele - odpowiedziałem.
- W takim razie zrób to ze mną chociaż raz, zanim staniesz się kobietą - zaproponował otwarcie.
- Jak zdam matmę to zrobię ci striptiz i pozwolę się przelecieć - powiedziałem, nie wierząc w siebie kompletnie.
- Nie żartuj - zaśmiał się.
- Co tylko zechcesz, Brendon.
                   Kolejne dni spędziliśmy na nauce i obmacywaniu się w zakazanych okolicach. Kiedy rodzice wrócili, niczego się nie domyślali. Postanowiliśmy zaczekać z przekazaniem im tego. Zza horyzontu wyłaniała się królowa nauk, jaką była matematyka.
- Jutro się ze mną prześpisz, Skye - szepnął mi do ucha Brendon, kiedy staliśmy już przed salą.
              Uniosłem brwi i parsknąłem śmiechem. Przynajmniej trochę odstresował mnie przed testem. Zająłem miejsce tuż przed panem Dalem i uśmiechnąłem się do niego.
- Powodzenia - odparł, kładąc kartkę na mojej ławce.
               Kiedy zacząłem czytać zadania, zrobiłem się chyba blady jak ściana. Wszystko, czego nauczył mnie Brendon w jednej chwili wyparowało. Miałem pustkę w głowie. Nerwowo spoglądałem na zegar, nie mogąc wykonać ani jednego zadania. I wtedy usłyszałem "Jutro się ze mną prześpisz, Skye". Było to tak głośne i wyraźne, że gwałtownie obróciłem się i spojrzałem na drzwi z pewnością, iż Brendon wszedł do środka. Ale Brendona tam nie było, a cała grupa w skupieniu pisała egzaminy poprawkowe. Tak, chciałem przespać się tego dnia z Brendonem. Musiałem to zdać.
              Po teście ukochany zabrał mnie na obiad do naszej ulubionej knajpy. Zamówiłem naleśniki z kremem czekoladowym, ale mój żołądek był tak ściśnięty, że nie mogłem niczego przełknąć. Wgapiałem się w ekran telefonu, oczekując na wyniki dostarczone mailem.
- Skye - powiedział nagle. - Jedz, bo nie urośniesz.
- Czekam na wyniki - odparłem.
- Nawet ja nie jestem taki niecierpliwy - wyjąkał.
- Poza tym, że chcesz się ze mną przespać - rzuciłem. - I pamiętaj, że jest to uzależnione od moich wyników. Powinieneś też się stresować, czemu tego nie robisz?
- Po prostu w ciebie wierzę - odpowiedział.
                   Brendon wysłał niczego nieświadomych rodziców na weekendową wycieczkę. Wyniki dostałem dopiero chwilę przed północą. Złapałem Brendona za rękę i zacząłem uważnie czytać maila. I wtedy nagle...
- Zdałem! Zdałem, zdałem, zdałem, Boże, Brendon, to wszystko dzięki tobie - gadałem, przytulając się do niego mocno. - Sowicie cię za to wynagrodze.
- No ja myślę.
                     Udaliśmy się do jego pokoju. Brendon usiadł na skraju łóżka i zaczął przyglądać mi się z ciekawością. Powoli zdjąłem z siebie sukienkę, po czym rzuciłem ją za siebie. Stanąłem tyłem do chłopaka i cicho chichocząc zsunąłem swoje figi, które również szybko wylądowały na podłodze. Potem rozpiąłem stanik. Długo nie musiałem czekać, aż Brendon przejmie inicjatywę.
                Podniósł się z łóżka i zbliżył się do mnie. Delikatnie przesunął dłonią po moim pośladku, a potem wbił w niego paznokcie. Wtulił twarz w mój kark i zastygł w tej pozycji, szepcząc cicho, że mnie kocha.
                 Zważywszy na krzywdy, jakie wyrządziła mi matka i na stany depresyjne, które przeżywałem bez przerwy odkąd pamiętam, uznałem, że nie pokochałbym drugiego człowieka. Nawet, gdyby Brendon faktycznie istniał. Wyglądało na to, iż wymyśliłem go na potrzeby posiadania przyjaciela oraz argumentu na zmianę stylu z damskiego na męski. Tamtego lata zdałem matematykę, a po powrocie do domu ściąłem włosy i wymieniłem garderobę z obawy o kolejne pobicia. Lecz tak jak śmiałem się z ojca, gdy przed wprowadzeniem Grace stawiał na stole trzy kubki herbaty, tak obydwoje chichoczą teraz na mój widok, gdy stawiam cztery.

1 comment:

  1. Bardzo mi się podobało. Świetny shot! Pozdrawiam!

    ReplyDelete