11.4.19

Carter uważa się za złego człowieka

Dział: Carter w maniakalnych poszukiwaniach Bennetta
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi 



               Towarzyszyło mi wówczas wyjątkowo dziwne uczucie. Zupełnie tak, jakby moje ciało opętane zostało przez demona i od tego czasu egoistycznie prowadziło ten żywot, niszcząc ze skutkami co najmniej katastrofalnymi wszelkie pojawiające się na horyzoncie potencjalne relacje. Jak gdyby zły byt przejął kontrolę nad wszelkimi moimi wyborami i decyzjami, nie pozwalając mi uczestniczyć w moim życiu, aż tu nagle nadeszła chwila słabości i, chcąc nie chcąc, pozwolił się odezwać zgniecionej niewinnej duszyczce, która wykrzykiwała takie farmazony, iż chciałoby się uciszyć ją ciosem prosto w serce. Bo tym demonem byłem ja. W pełni świadom swojej siły i potęgi. Lecz za każdym razem, choć zdarzało się to niewątpliwie rzadko, gdy resztka mojej dziecięcej naiwności jeszcze niewykorzeniona przez brutalny świat postanawiała się odezwać, uderzała we mnie fala gniewu tak nieposkromiona i nieopanowana, że zaczynałem się obawiać sam siebie. Głos wydobywający się z czeluści mojej podświadomości twierdził, iż stracę Oscara, jeśli mu nie pomogę, a podobno wcale tracić go nie chcę. 
               Mimo wszystko zdecydowałem się sprawdzić, co się stanie. Nie potrafiłem przewidzieć przebiegu tego spotkania nawet w najmniejszym stopniu, ale ten rodzaj adrenaliny był do zniesienia. Rzeczywiście skorzystałem z rady Guy'a, nadal utrzymując, że robię to z ciekawości. Gdy jednak pozwalałem sobie zajrzeć w głębiny swoich myśli, tonąłem w morzu strachu przed utratą kogoś ważnego. Dlatego postanowiłem więcej tam nie włazić.
               Spotkałem się z niejaką Rose w starej knajpie na rogu Avenue i Kepler Street. Rudowłosa uznała lokal za świetne miejsce na rozmowę i po chwili przekonałem się, skąd wysnuła taki wniosek. Brzydko, tanio, niewygodnie. Cały bar mieliśmy dla siebie. Zamówiliśmy coś na odczepne i zajęliśmy miejsca przy oknie, nie wdając się w zbędne rozmowy z barmanem. 
— Guy powiedział, że masz problem miłosny. — Zaczęła. — Jest dla mnie namiastką przyjaciela, chciałam ci to powiedzieć, żebyś nie był zdziwiony albo zniesmaczony faktem, że przyszłam tu z chęcią pomocy zupełnie obcemu człowiekowi. Jestem Rose.
— Valentine — odparłem, ściskając jej dłoń. — Dzięki za fatygę. Guy nalegał, żebym z tobą pogadał, a ja nie bardzo wiem, w czym możesz mi pomóc.
— Do sedna.
               Wysranie jej wszystkich tych niepokojących znaków i opisanie sytuacji, do której nawet nie miałem czasu przywyknąć, okazały się być trudniejsze, niż się spodziewałem. Na tyle, żeby zamówić kilka drinków w tej obskurnej dziurze. Bałem się spytać o skład. 
               Po czwartej lub może piątej literatce zakończyłem swój dotychczasowy wywód wieńcząc monolog opowieścią o sytuacji, jaka miała miejsce w moim mieszkaniu. Kwestia, że musi mnie rzucić, bo mnie skrzywdzi. 
— Wybacz, coś cię rozbawiło? — zapytałem, spoglądając jak ta kretynka chichocze pod nosem, mając ubaw z nurtującego mnie problemu.
— Nie bądź na niego zły, Valentine — odparła, poważniejąc nieco. Wzięła głęboki oddech i westchnęła nim rozpoczęła dalszą wypowiedź. — Czytaj między wierszami. On uważa się za złego człowieka.
— Oscar? — zdziwiłem się.
— Na to wygląda — odpowiedziała. — I w jakiś sposób napędza ten mechanizm, który powtarza mu takie złe rzeczy.
— Chwila, moment. — Przerwałem jej. — Więc mówisz, że on słyszy głosy? Twierdził, że nie tak to działa.
— Bo nie tak to działa. — Sprostowała. — Musiało stać się w jego życiu coś, czemu był winny. Albo ktoś go za to obwinił. Albo sam się za to obwinił. 
               Mówiła powoli, a ja łączyłem fakty w głowie. Wszystko zaczynało się układać w logiczną całość. Nie mogłem jednak uwierzyć. Nigdy bym nie pomyślał, że tamto wydarzenie tak bardzo zapadło mu w pamięć. Owszem, było całkiem... traumatyczne i... długo się po nim zbierał do kupy, ale, kurwa, jak dawno temu to było?
— I od tamtego czasu — kontynuowała — nikt nie zdołał go przekonać, że nie jest niczemu winny. Prawdopodobnie to właśnie to niezdrowe uczucie wrosło w niego lata temu, puściło pędy, a teraz jest na etapie zbierania soczystych plonów. Jak mniemam, jest to dopiero pierwszy problem na tej drodze.
— Żenada — wycedziłem przez zęby. — Więc nigdy nie będzie dobrze? Zawsze coś z nim będzie nie tak?
— Jesteś jeszcze ty — powiedziała nagle.
— Co, kurwa, niby sugerujesz? — Wkurzyłem się. — Widzisz mnie pierwszy raz.
— A jego jeszcze nie spotkałam. 
               Opanowałem się w ostatnim momencie. Skrzyżowałem ręce na piersiach i spojrzałem na nią wrogo.
— A ze mną co jest nie tak? — spytałem naburmuszony.
— Twoje uczucia są zagrzebane tak daleko i głęboko, że nie jestem w stanie ich dostrzec.


1 comment:

  1. Hejo, dzień dobry, to znowu ja. Jak zawsze super rozdział (chociaż znowu krótki), cieszę się, że dalej piszesz, nawet jeśli tylko dla mnie :D Wesołych świąt tak po za tym, nie będę pisać sztampowych życzeń, bo pewnie dostaniesz ich aż za dużo. Niech Zająć Cię strzeże i czekam bardzo na kolejne wpisy
    Iza

    ReplyDelete