4.8.18

Jeździec bez błony

Dział: Robin Fiut & Conan Deflorator
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi





Z perspektywy Conana



               Odkąd wywiozłem Robina na jego własną prośbę godzinę od miasteczka, był na mnie śmiertelnie obrażony, bowiem jego misja nie doszła do skutku. To znaczy, powiodła się, jednak tylko pogorszyła wynik naszych badań. Błagał mnie o ratunek, byłem jednak zajęty swoją częścią eksperymentu.

               Pewnego pięknego ranka na znanej stronie gejowskiej prowadzonej przez największego pedała w kraju, którą razem z Robinem regularnie śledziliśmy, pojawił się wpis o tyłkach mężczyzn uprawiających jazdę konną. Zaciekawił mnie ten artykuł. Mistrz opiewał w nim zalety miękkiego niczym aksamit zadka każdego chłopca trenującego ten arcypiękny sport. Postanowiłem sprawdzić, ile prawdy jest w jego słowach.
               Założyłem błękitną koszulę i jeansy, narzuciłem na siebie granatową marynarkę, na nos wsunąłem drogie okulary przeciwsłoneczne. Chwyciłem w dłoń skórzaną aktówkę i dopieszczony perfumami Prady opuściłem swój apartament. Wsiadłem do drogiego samochodu i udałem się prosto na pole jeździeckie na obrzeżach Deneville.
               Trwał akurat trening, więc trafiłem w najlepszy moment. Bardziej sprzyjającej sytuacji nie mogłem sobie wyobrazić. W dodatku główny trener był nieobecny i dzieciaki szkolił student wyższej rangi. Oparłszy się o drewniane ogrodzenie uważnie obserwowałem każdy jego ruch, każdy moment, kiedy koń podrzucał go gwałtownie nad sobą. Tę grację. Tę wdzięk. Ten tyłek.
               Chwilę po pokazie jeden z bachorów wskazał na mnie palcem i moje obserwacje szlag jasny trafił. Jednakże była to doskonała chwila na rozpoczęcie pierwszej części mojego diabelskiego planu przelecenia młodego trenera jeszcze tego wieczora. Ów młody mężczyzna, a raczej jeszcze chłopczyna, ostrożnie podszedł do mnie, by zapytać kim jestem i czym mógłby mi pomóc. W odpowiedzi na zadane przez niego pytania seksownie zagryzłem wargę, po czym uśmiechnąłem się zawadiacko, zsunąłem z nosa okulary i podałem mu dłoń w silnym, lecz nie krępującym uścisku.
— Nazywam się Conan — odparłem, zniżając ton do aktorskiego diapazonu. — Jestem łowcą talentów. Myślę, że powinniśmy wypić razem kawę.
              Tylko ślepy nie dostrzegłby tego błysku w oku młodzieńca, którego głupota nakazywała mu wierzyć w istnienie tych postaci fantastycznych, jakimi byli łowcy talentów. Pochwaliłem jego profesjonalizm, kiedy zapytał, czy mógłby dokończyć trening i wziąć szybki prysznic. Postanowiłem poczekać na niego na miejscu i poukładać sobie wszystko w głowie. Coś w głębi duszy podpowiadało mi, iż tego dnia eksperymenty moje i Robina dobiegną końca i nareszcie rozpocznę długi, namiętny romans. W dodatku z młodym przystojnym blondynem mającym doświadczenie w ujeżdżaniu nieposkromionych rumaków.
               Był potulny jak dziecko. Przedstawił się jako William i bez zbędnych pytań wsiadł do mojej fury nie wiedząc, co go czeka. Dłonie chyba pociły mu się ze stresu, co chwila pocierał nimi o spodnie. I to był moment, który musiałem wykorzystać.
— Czy to skromność? — spytałem, śmiejąc się cicho. — To zdenerwowanie nieadekwatne do twojego talentu, Will.
— Proszę mnie nie przeceniać... — wyjąkał cicho. — Dopiero zaczynam.
— Jednak z jakiegoś powodu jesteś tu ze mną i zgodziłeś się porozmawiać — odparłem. — Obydwoje wiemy, jak wielkie są twoje zdolności, ale z niewiadomych mi przyczyn tylko ja mówię o tym głośno. Jesteśmy na miejscu.
              Zaparkowałem samochód i zaprowadziłem go do samej furtki ogradzającej moją małą willę.
— Chciałbym, żebyśmy mieli spokój, dlatego zapraszam cię do mojego mieszkania. Czy nie będzie to dla ciebie niekomfortowe? — spytałem, nadal się uśmiechając.
               Pokręcił głową na boki. "A jakby mogło ci przeszkadzać, skoro postawiłem cię w takiej sytuacji, że niekulturalnie byłoby odmówić", pomyślałem. Otworzyłem przed nim bramkę i bacznie obserwowałem, z jakim szokiem obserwuje bogato urządzone otoczenie. Zaprowadziłem go do środka.
— Napijesz się czegoś? — spytałem, krzątając się przy kredensie. — Kawa? Herbata? Może koniak na rozluźnienie? Myślę, że można już założyć, iż będzie co opijać.
               Odwróciłem jego uwagę kolekcją ozdobnych słoi z Argentyny i szybko zamknąłem laptopa, na którego ekranie widniał tytuł niezamkniętego artykułu o tytule "Pieprz chłopaka, co wskakuje na rumaka!".
               Kiedy przy szklaneczkach mocnego alkoholu zajęliśmy miejsca w salonie na dwóch stojących po przeciwnych stronach etażerki sofach, rozpiąłem dwa guziki koszuli i rozpocząłem dyskusję.
— Mogę sprawić, że będziesz miał wszystko, o czym zamarzysz — zacząłem, używając typowych gadek motywacyjnych, by tylko nie wyszło na jaw, iż nie mam zielonego pojęcia o jeździectwie. — Konkursy, zwycięstwa, miliony ludzi patrzących tylko na ciebie. Hollywood, wywiady w telewizji. Kobiety błagające o autografy.
— To brzmi... jakby było niemożliwe — powiedział cicho.
— A jednak — odpowiedziałem. — Widzisz ten apartament? Wynająłem go na jedną noc. Przyjechałem tu pewnie wiesz skąd. Na początku odmówiłem, błędnie uznałem, że to dziura zabita dechami i nie ma tu nikogo z talentem. A potem... A potem znalazłem ciebie. Wypijmy za to spotkanie, Will.
               Stuknęliśmy się szklankami i kontynuowałem wpajanie mu bzdur wyssanych z palca i opowiadałem bajki tak długo, aż nie zauważyłem wyraźnego upojenia alkoholowego w jego oczach. To był znak, że to czas na przejście do kolejnej części planu.
— Jednak, Will, jak to w każdej branży bywa, jest też ta zła strona tej branży — kontynuowałem, spuszczając wzrok. — Kontrakty wymagają odpowiedniego wyglądu, jest to narzucone z góry przez media, z którymi współpracujemy. Wiesz, co najbardziej przykuwa uwagę potencjalnego widza?
— Co? — zapytał z ciekawością.
— Pośladki — odpowiedziałem. Nie wyglądał na zdziwionego. — Wymagają odpowiednich parametrów. Jeśli znasz się dobrze na swojej pracy, na pewno wiesz, co mam na myśli.
— Tak — odparł, zagnany w ślepą uliczkę.
— Mogę podpisać z tobą kontrakt jeszcze w tym tygodniu, lecz musisz pozwolić, żebym sprawdził kilka rzeczy. Rozbierz się proszę. Tam jest łazienka. Zasłonię okna.
               Chłopczyna był tak skrajnie zafascynowany moją przemową i tak posłusznie wypełniał moje polecenia, że aż było mi wstyd za moje zachowanie. Zaszedłem jednak za daleko. W pomieszczeniu zapanował półmrok. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie i oczekiwałem cudu.
               Kiedy William nieśmiało opuścił toaletę, uśmiechnąłem się delikatnie. Skinąłem dłonią aby podszedł bliżej. Dokładnie mierzyłem wzrokiem każdy najmniejszy fragment jego nagiego ciała. Gdy stał już przy mnie, przesunąłem dłonią po jego biodrze, mocno zaciskając palce na jego pośladku. Niewiarygodnie miękki i sprężysty. Chwyciłem jego uda i szybkim ruchem posadziłem go na swoich kolanach, nie przestając masować jego delikatnej pupy.
— Jakie to uczucie, kiedy ktoś cię tam dotyka? — wyszeptałem.
— W porządku... — wymamrotał, błądząc wzrokiem po ścianach.
— Spójrz mi w oczy — nakazałem. Wykonał żądanie. — Masz niewiarygodny talent, Will... Nie mogę uwierzyć, że znalazłem tutaj kogoś tak wspaniałego jak ty... — mówiłem cicho, po czym niepostrzeżenie przeniosłem dłonie na jego stwardniałe z zimna sutki. — Cśś. Nic nie mów. Zasłużyłeś na chwilę relaksu. Zaufaj mi. I nie urywaj kontaktu wzrokowego.
               Jego ciało powoli wyginało się w łuk, a klatka piersiowa podnosiła się, prosząc o więcej. Pochyliłem się nad nim i zacząłem delikatnie pieścić jego sutek językiem.
— P-panie Conan, to dziwne — wyjąkał, gwałtownie zaciskając kolana.
— Co takiego? — spytałem, przerywając na moment.
               Nie odpowiedział. Jego policzki pokryły się rumieńcem. Chwyciłem jego podbródek, uniosłem lekko i złożyłem namiętny pocałunek na jego ustach. Kiedy poczułem, że chce mi przerwać, delikatnie objąłem ręką jego członka, masując go lekko.
— Mm, nie — wyjąkał odpychając mnie. — Proszę tego nie robić.
— Nie robić czego? — spytałem ze zdziwieniem. — Przecież to ty.
               Obydwaj spojrzeliśmy w dół, na jego niekontrolowanie poruszające się w stronę mojej dłoni biodra.
— Po prostu się nie powstrzymuj, Will — szepnąłem z uśmiechem, głaszcząc go po jasnych włosach. — Jako twój przyszły menadżer mogę cię tak zaspakajać, kiedy tylko sobie tego zażyczysz.
               Wtedy się poddał. Rozpiąłem spodnie i poprosiłem go, aby mi też sprawił trochę przyjemności. Było coś uroczego w tej jego bezradności, w tym, jak musiałem instruować go, co powinien robić z językiem. A później ułożyłem go na brzuchu i wtedy już pozwolił mi na wszystko. Zachowałem jednak nadzwyczajną delikatność, kiedy go rozpychałem i jeszcze większą, kiedy już w niego wchodziłem. Badałem coraz głębsze zakamarki, podczas gdy on nieśmiało szlochał w poduszkę, lecz po chwili zaczął się unosić razem ze mną. Kochaliśmy się więc do późnej nocy. Po tym akcie objąłem go ramieniem, a on wtulił się we mnie i zasnął. Drugą dłonią sięgnąłem po telefon i napisałem do Robina: "Stosunek z chłopakiem jeżdżącym konno NIE DZIAŁA".

No comments:

Post a Comment