28.7.18

Tylko mnie popchaj

Dział: Robin Fiut & Conan Deflorator
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi



                Kierowca nie miał duszy romantyka, dlatego nie był zaskoczony. Bowiem dlaczego w zdziwienie miałyby wprawić go zjawiska, które widywał każdego wieczora w trasie, odkąd zaczął pracować w tej branży? Rozciągające się w nieskończoność pełne gęstwin lasy liściaste nie były niczym nowym. Czerwone słońce kąpiące się w fiolecie rozrzedzonych chmur nie poruszały jego serca z kamienia. Pola kwitnące żółtym pachnącym rzepakiem nie czyniły go zdekoncentrowanym, a tym bardziej zamyślonym. Ale co na tym bezludnym pustkowiu robiła zakonnica łapiąca stopa?
— Dzień dobry, siostro, czym mogę pomóc? — spytał zdezorientowany.
               Wydawała się nieco speszona, choć zapewne przez to, z jak przeraźliwie głośnym piskiem opon zatrzymał się tuż przy niej. Taki miał nawyk. Zwykł pędzić autostradami, słuchając ciężkiego stoner rocka i nawet w terenie zabudowanym gwałtownie hamował, gdy ktoś znienacka wybiegał na jezdnię. Kiedy zaś wyskakiwały zwierzęta, nie fatygował się.
— Dzień dobry — odpowiedziała w końcu, wracając do żywych. — Chciałabym dostać się do najbliższego miasta, powinno znajdować się jakieś czterdzieści kilometrów stąd.
— Ma siostra na myśli Deneville? To miasteczko na wzgórzu? — spytał, nie wyciągając papierosa spomiędzy warg. — Nie po drodze, ale mogę zmienić trasę. Może przynajmniej dzięki temu Bóg będzie miał mnie w opiece.
               Przy małej pomocy kierowcy zakonnica nieudolnie ulokowała się w zadymionym tirze, ostrożnie zapięła pasy i odetchnęła z ulgą. Mężczyzna nie zadawał pytań, gdyż mimo jego co najmniej bezczelnego i nadzwyczaj prostackiego charakteru towarzystwo osoby duchownej nakazywało mu zachować choć minimalny dystans. Uznał zatem, iż po raz pierwszy i ostatni uczyni w swoim długim marnym życiu coś dobrego, to może choć trochę zmniejszą ogień piekielny, kiedy już trafi w szpony Beelzebuba. A tego, że tam wyląduje, był akurat pewien. Milczał więc, wyłączył muzykę i niezręczną ciszę przerywał tylko ryk silnika.
— Wy, kierowcy... — powiedziała nagle z uśmiechem siostra zakonna. — Wy, kierowcy, wy to macie dobrze.
               Mężczyzna spojrzał na nią kątem oka, lecz zupełnie zignorował wypowiedziane przez nią słowa. Zgasił papierosa i zaraz po nim odpalił kolejnego. Ich oczom ukazał się średniowieczny zamek wyrastający spomiędzy wysokich gór, co odwróciło uwagę zakonnicy. Przyglądała mu się dokładnie, delikatnie mrużąc powieki. Miała retrospekcję?
— Wy, kierowcy — zaczęła znów, choć mężczyzna zupełnie zapomniał już, że ktoś siedzi na miejscu pasażera.  — Macie dobrze. Możecie tak zgarnąć z drogi piękną kobietę.
              Wypuścił dym z ust, jednak po raz kolejny nie skomentował tej uwagi. Na usta cisnął mu się szowinistyczny żart, jakim na pewno uraczyłby swoich kolegów z branży, ale pamiętał, kim jest kobieta i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż nie wypada mu mówić takich rzeczy.
— Wy, kierowcy — odparła po raz kolejny, gdy znajdowali się już właściwie w samym Deneville, na leśnej drodze prowadzącej do centrum. — Wy to macie dobrze. Możecie tak zabrać piękną kobietę i zrobić z nią co tylko chcecie.
— Dobra — odpowiedział zniecierpliwiony, po czym zahamował ostro i wjechał w boczną ciemną dróżkę. — Niech będzie. Tu chyba nikt nas nie zobaczy.
               Wysiedli obydwoje i stanęli tuż przed maską tira. Siostra podniosła delikatnie spódnicę, na gołych kolanach uklęknęła przed nim, on rozsunął rozporek. Gdy dokonała cudu, jak na osobę duchowną przystało, poprosiła nieśmiało:
— Tylko proszę z tyłu, wie pan... Ksiądz nam błony sprawdza.
               Kierowca wzruszył ramionami. Oparł kobietę o samochód, zsunął z jej bioder jedwabną bieliznę i bez uprzedzenia i zbędnej delikatności wszedł w nią natarczywie i gwałtownie, w czego wyniku spomiędzy jej ust wydobył się przeraźliwy krzyk, poprzedzający jednak falę długich pełnych satysfakcji i zaspokojenia westchnień. Odsunął się i z kultury nawet przyodział ją z powrotem. Ona wówczas obróciła się przodem do niego i wykrzywiła twarz w pełnym grymasie.
— Wy, kierowcy, macie dobrze — powiedziała znów. — A my, pedały, musimy sobie radzić.


***


Z perspektywy Robina

— No, czego? — spytał tonem głosu człowieka zmęczonego życiem.
— Conaaaaaaaaaaaaaaaaaan! — wydarłem się prosto w słuchawkę, nie mogąc złapać tchu. — Nie działa! Stosunek z przypadkowym człowiekiem nie działa! 
— Czego tak dyszysz? — zapytał z odrazą.
— Bo mnie tirem, kurwa, goni!
               I tak skończyło się kolejne wyzwanie rzucone przez kumpla też pedała. Naszą największą zmorą był fakt, że żaden z nas nie odczuwał zaspokojenia, w wyniku czego pieprzyliśmy się z wszystkimi i wszystkim, prowadziliśmy tajne eksperymenty i badania, lecz każda opcja prędzej czy później okazywała się błędna. Nie działali przystojni wytatuowani barmani, nie działały kobiety. Satysfakcji nie przynosił seks ze staruszkiem ani z dzieciakiem. Nie byliśmy w stanie nawet masturbować się na widok płodów ani zwierząt. Dziuple drzew nie pomagały. Znajdowaliśmy się z Conanem na skraju wyczerpania i łudziliśmy się nadzieją, iż to jeszcze nie jest nasz koniec. 

No comments:

Post a Comment