15.7.17

Decade

Dział: Leucocyte
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Thriller







Niebo jest wielkim zwierciadłem, które obnaża naszą prawdziwą naturę, kiedy w nie spojrzymy. Dlatego przestajemy patrzeć. Istnieją wnioski zbyt trudne do wyciągnięcia, szczególnie, jeśli pragniemy zachować dystans do pewnych rzeczy. Co noc moim oczom ukazuje się sklepienie żółte i tak jasne, że blask przebijający się przez sypialniane okiennice nie pozwala mi spać. Brud i pył skrywają ciemność pod szorstką szafranową pościelą i ślad po gwiazdach znika. Czasem zastanawiam się, czy jestem w stanie odnaleźć ukryty za nią wszechbyt, ale zdaję sobie wówczas sprawę z ogromnej odległości, jaka dzieli mnie i niebo. Nadal znajduję się w okowach wyrastających z ziemi i leżę przywalona stertą kamieni, nie pomyślawszy o sposobie uwolnienia się, szukam sposobu na zdobycie skrzydeł.



Właśnie podczas jednej z podobnych bezsennych nocy przyszło do mnie uczucie, jakiego się nie spodziewałam nigdy poczuć. Dziwne przekonanie, chora pewność, że umieram. W tym momencie czy ogólnie - nie wiem. Było wyjątkowo prawdziwe i nie byłam w stanie uwierzyć, iż może być inaczej. To nie była intuicja, chwilowe przeświadczenie ani widzimisię. To była pewność. Wiedza. Fakt


Niektórzy nazywali to depresją, ale przyczyna leżała gdzie indziej i dziwnym trafem była także powodem mojego bytu. Zabijała, jednocześnie trzymając przy życiu. Wywoływała szalone myśli, ale też zaciekawiała do tego stopnia, żeby wbić się stopami mocno w ziemię. Paradoks. 


W taki sposób minęła cała dekada. Nie, dwie. Dwie dekady upłynęły, zanim udało mi się otworzyć pewne bramy mojego umysłu. Pojawiła się większa świadomość, rozeznanie, kontrola, dostęp do zamkniętych lub wręcz martwych dotychczas emocji. Zniknęły bariery, zahamowania, wymówki. Pojawiła się nowa moralność. Przez chwilę zgubiłam się na własnej drodze i nie wiedziałam skąd idę i dokąd zmierzam, lecz po dwóch dekadach przyszło do mnie uczucie stabilizacji. Poczułam wówczas, że warto było czekać.


Wcześniej często wydawało mi się, że widzę więcej niż inni ludzie. Teraz zrozumiałam - było i jest zupełnie odwrotnie. Nie ma we mnie nic wyjątkowego, nic odmiennego, nic specjalnego. Jestem szarą masą jak cała reszta. Ale mam tu coś do zrobienia. 


To nie schizofrenia ani paranoja. Chciano mnie zabić. Próbowano mnie zamordować. I mogłoby to trwać nadal, ale uciekłam. I wywołało to masę kolejnych problemów, ale zaczynam odczuwać spokój. Po raz pierwszy po dwóch dekadach.


Wewnętrzną ciszę zakłócają tylko powtarzające się myśli: co, jeśli Ziemia jest płaska? Może faktycznie od dziecka wpajają nam mity, w które wierzymy tylko dlatego, że słyszymy je od zawsze. Co, jeśli Clinton nie jest człowiekiem? A fale mikrofalowe manipulują naszym zachowaniem, ilością snu i stanami emocjonalnymi? Może każda nasza myśl to nie nasza myśl. Może jesteśmy maszynami, do których ktoś przesyła dane. Może jesteśmy programowani. 


Może wcale nie tworzymy sztuki, tylko ktoś przekazuje nam ją i działamy tylko niczym medium łączące dwa wymiary. Może jesteśmy tylko niewypełnionymi konturami, które dziwnym trafem są przekonane co do swojej wyjątkowości i oryginalności. 


W takich momentach czuję się, jak gdybym była zawieszona gdzieś między Ziemią a Księżycem - bliżej Księżyca. I jest tam cholernie zimno, ale panuje przy tym cisza tak cudowna i pusta, że nie sposób chcieć stamtąd odejść. Tylko gdzie się podziewa moje bezbronne fizyczne ciało?


No comments:

Post a Comment