28.2.17

Kwiat pustyni

Dział: Moja własna wiosna
Numer rozdziału: 8
Gatunek: Yaoi



               Krajewski wybiegł z tramwaju na następnym przystanku - na Gwarnej - po czym pognał w górę ulicą św. Marcina z nadzieją, iż Oskar, który zostawił tam samochód, nie znajdzie się tam przed nim. Obiegł miejsce pracy i wszedł do Dublinera, znajdującego się nieopodal pubu słynącego z częstych rockowych i jazzowych jam session. Wbiegł do toalety, tym razem męskiej i szybko zamknął się w kabinie. Wyjął z torebki ubrania, w które się przebrał, wyciągnął zwinięty plecak, do którego schował wielką torbę. Ledwo zdołał to wszystko tam upchnąć. Perukę ukrył w mniejszej kieszeni i zarzucił sobie teczkę na plecy. Aparat zawiesił na szyi. Gdy upewnił się, że jest gotów do drogi, ostrożnie otworzył drzwi i rozejrzał się wokół. Opuścił kabinę i spojrzał w lustro. Szminka zmyła się podczas jedzenia. Poprawił włosy i opuścił łazienkę, przyciągając tym samym wzrok kilku klientów, którzy zorientowali się, co właśnie zrobił. Postanowił jak najszybciej opuścić to miejsce.
               Dźwiękowcy klubu Blue Note okupowali właśnie tylne wejście, zanieczyszczając powietrze papierosowym dymem, kiedy Michał w popłochu gnał w stronę miejsca pracy. W zasadzie nie było już nic, czego musiałby się obawiać, a jednak spieszył się i uciekał już chyba z przyzwyczajenia. Przeciętne opóźnienie koncertów wahało się między kwadransem a połową godziny, ale blondyn czuł, że Zalef należy do punktualnych muzyków. Minął współpracowników, którzy nie uraczyli go powitaniem, lecz z łaską przynajmniej rozstąpili się, gdy pędem biegł do klubu. Potem tylko wrzucił plecak do pomieszczenia socjalnego i wyszedł z aparatem na szyi do toalety, w której postanowił spędzić cały pozostały mu wolny czas. Był to pierwszy wieczór, podczas którego Michał nie cieszył się faktem, iż ma chłopaka. Czuł się bowiem załamany i miał wyraźne obawy, że jego niedokładność szybko doprowadzi jego związek do ruiny.
               Nadeszła w końcu oczekiwana przez wszystkich chwila i Krzysztof Zalewski wyszedł na scenę w czarnej opinającej umięśniony tors koszulce i z pomalowanymi czarną kredką oczami. Jego charyzma sceniczna odwracała wzrok od zagubionego spojrzenia. Powiedział kilka słów do publiki, po czym w klubie rozległo się głośne "Luka po tobie, nawet dziurawy mam cień".
               Oskar, Krystian i pozostała część ekipy zajmowała właśnie miejsca niedaleko sceny. Wieczorkiewicz podniósł się z miejsca tak szybko, jak je zajął - zrobił to wtedy, gdy jego oczom ukazał się bar, przy którym młody barman serwował akurat kolejkę kamikadze z niebieskim curacao i kostkami lodu. Nie widział jeszcze chudego blondyna z aparatem w ręce siedzącego na schodach tuż przy śpiewającym Zalewskim. Ciężko było stwierdzić, który z nich był wówczas bardziej pochłonięty i omamiony swoją pasją. 
               Dziurawy mam cień, myślał Michał, kiedy wokalista zrobił przerwę między utworami i zaczął rozmawiać z publiką. Coś w głębi duszy podpowiedziało mu wówczas, że mimo wszystko odczuwa pustkę. Wyrzucił jednak szybko tę myśl z głowy. 
               Człowiek będący w szczęśliwym związku nie ma prawa tak myśleć, pomyślał.
               Potem zaś odciął się od rzeczywistości, dryfując między widzami. Próbował uchwycić emocje, jakie Zalef wylewał na muzykę. Wierzył, że to możliwe, że nawet taka mała fotografia umieszczona zaledwie na stronie klubu i niewidząca poza tym światła dziennego jest w stanie oddać uczucie, jakie buduje się w sercu artysty podczas występu. Nie myślał już o prostym horyzoncie ani nieucinaniu nóg muzyków, dawał się ponieść temu, co robił. I tylko dzięki temu potrafił choć na chwilę zapomnieć o swojej fobii skierowanej w stronę otaczających go ludzi. Odwrócił się na pięcie, by zrobić zdjęcie publice i wtedy nagle...
               To było niczym deja vu. Fioletowy błysk sufitowych lamp, ogłuszająca muzyka dochodząca z głośników, brzęk kieliszków, gorzka woń alkoholu. I on - prosty, niczym nie wyróżniający się mężczyzna w świetle flesza. On, Oskar Wieczorkiewicz, człowiek, który właśnie zrzucił maskę pewnego siebie romantyka i przywdział minę dziwnie zaniepokojoną i zszokowaną. Nareszcie go zauważył. 
               Michał obrócił się z powrotem, starając się zapomnieć to, co zobaczył, i pogrążyć się ponownie w pasji, ale nie był w stanie tego zrobić. Oblany zimnym potem zaczął robić zdjęcia czysto mechanicznie, skupiając się na zasadach, nie na emocjach. Wiedział, że szef będzie z niego dumny. Takie fotografie bowiem cenił najbardziej - płaskie, płytkie i pozbawione głębszego sensu. Idealne do poprawienia w ramkę i postawienia na salonowej komodzie, na którą nikt nie patrzy.
               Skinął ręką do drugiego fotografa na znak, że musi na moment zejść, po czym wręcz wybiegł z głównej sali, sploszony widokiem Wieczorkiewicza. Schował się w garderobie muzyków, do której na szczęście miał wstęp. Próbował złapać oddech i się uspokoić, lecz zamiast tego dyszał niczym maratończyk po długim dystansie. Zakręciło mu się w głowie. Nikomu pewnie przez myśl nie przeszło, żeby mu pomóc i podać szklankę wody. Michał poczuł się jeszcze gorzej i postanowił do końca koncertu zostać w pomieszczeniu.
- Dobry gość - mówił Krystian, szturchając Oskara ramieniem. - Aż japę rozdziawiłeś z wrażenia, widzę.
- Stary, tu pracuje brat mojej - odparł, nadal będąc w lekkim szoku. - Widziałem go przed chwilą, robił zdjęcia. Gdzie on jest...?
- No ale co z tego? - spytał.
- Wygląda jak ona - odpowiedział.- Widziałem raz jego zdjęcie, ale teraz, na żywo, to było jeszcze straszniejsze. Kurwa, rozumiem, bliźniaki, ale żeby aż tak?
- Ty, a może to ona? Może się przebiera za faceta, bo jest pieprzoną feministką i uznała, że  babie nikt nie da takiej fuchy?
- Muszę go znaleźć po koncercie.
               Ale Michał więcej się nie pojawił. Siedział skulony przy szafce z płaszczami, dopóki nie znalazł go jeden z oświetleniowcow, którego wysłał na zwiady drugi fotograf.
- Masz szczęście, że szefa nie ma - odparł, podając mu wodę. - Powiem Krzychowi, że źle się czujesz. I zamowie ci taksówkę.
               Blondyn podziękował cicho. Schował twarz w dłoniach i zapragnął jak najszybciej znaleźć się w domu.
                Oświetleniowiec został jednak pilnie wezwany na swoje stanowisko i obietnica, jaką złożył Michałowi, musiała poczekać.
               Koncert trwał. Publika krzyczała i wolała o bis, ale Oskar miał wszystko gdzieś. Widok brata jego ukochanej wytrącił go z równowagi. Stracił wewnętrzny spokój i myślał tylko o tym małym chudym chłopaku, który zrobił mu zdjęcie.
- Ty, taksówkę miałem temu wezwać - powiedział po koncercie oświetleniowiec, łapiąc się za głowę.
- Michałowi? - spytał drugi. - A co mu jest?
- Cholera wie, zasłabł chyba - odpowiedział, wyciągając telefon.
               Na nieszczęście Michała całą rozmowę słyszał Oskar. Postanowił wtrącić się do rozmowy.
- Hej, sory, chodzi o Michała Krajewskiego? - zadał pytanie, niepewnie rozglądając się po ich twarzach. - Właśnie go szukam. Mógłbym go odwieźć. To znaczy mój kumpel, bo ja już sobie co nieco wypiłem. 
                  Oświetleniowiec wzruszył ramionami i zaprowadził Oskara prosto do korytarza przed garderobą Zalewskiego. Zalef akurat klęczał przy Krajewskim i pytał, czy może mu jakoś pomóc, kiedy mężczyzna wszedł do środka i złapał go za ramię mówiąc, że taksówka już jest. Podniósł go i zaprowadził na korytarz, lekko go podtrzymując. Oświadczył wtedy, iż czeka na niego jego znajomy. Michał nie miał nawet chwili, by zastanowić się, kto to może być.
- Cześć, Michał. - Usłyszał nagle znajomy głos.
               Wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Poczuł, jak drętwieją mu kończyny. Spomiędzy jego warg wydobył się niemy krzyk.
- Cholera, naprawdę wyglądacie tak samo - mówił dalej Oskar. - Julia ci pewnie o mnie mówiła. Jestem jej chłopakiem. Miło mi, Oskar.
- Miło mi - odpowiedział, kiedy odzyskał głos, po czym podał mu rękę. Wieczorkiewicz uśmiechnął się.
- Mówiła o tobie wiele dobrych rzeczy - powiedział. - Może skoczymy gdzieś, lepiej się poznamy, co ty na to?
- Trochę mi słabo - wyjąkał cicho.
- Odrobina whiskey jeszcze nikomu nie zaszkodziła - zaśmiał się. - Chodź, szwagier, pojedziemy do mnie. Napiszę do Julii, kiedy kończy, może posiedzimy w trójkę.
               Objął Krajewskiego ramieniem i poprowadził w stronę wyjścia. Michał modlił się w myślach, że ma wyciszony telefon. Zdawało się, że Oskar podjął już decyzję i nie ulegnie ona zmianie. Patrzył kątem oka na mężczyznę, w którym był cholernie zakochany i za wszelką cenę próbował pohamować swoje uczucia. Coś w środku go dusiło i nie pozwalało oddychać.


No comments:

Post a Comment