26.8.16

Aide-mémoire, mon cher

Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi




                         Nie wywoływało to we mnie co prawda niedowartościowania czy pragnienia szybszego rozwoju, jedynie zaskakiwało za każdym razem, choć znaliśmy się prawie całe życie. Podobno nikt nie znał go tak dobrze, jak mi udało się go poznać, a mimo to nadal dziwiłem się jego ponadprzeciętności w najróżniejszych dziedzinach życia. Zdawałem sobie wprawdzie sprawę z tego, że człowiek zmienia się przez okres całego swojego mniej lub bardziej marnego żywota i, że zmiany te dochodzą do skutku stopniowo lub - w przypadku bardziej drastycznych wydarzeń życiowych - nagle. Mój przyjaciel taplał się jednak w wielkiej kałuży rutyny i zdawał się od dawien dawna być zupełnie taki sam, a jednak każdego dnia dowiadywałem się o nim czegoś nowego.
                         Miałem zaledwie siedem lat, gdy się poznaliśmy, a mój młodszy o rok kolega zachwycał wręcz kwiecistym słownictwem, którego słuchać można było w nieskończoność. Moją uwagę przykuła także jego dojrzałość, sposób, w jaki znosił wszelkie niedogodności losu. Mało powiedziane, że ścieżka jego życia nie była usłana różami. Mimo to nie było przez te szesnaście lat ani dnia, w którym Cyrille powiedziałby, iż coś mu nie odpowiada. Był wyjątkowo szczęśliwy, choć wtedy jeszcze nie miałem pojęcia dlaczego. 
                          W kopertach między pożółkłymi ze starości kartkami zawsze umieszczał suszone liście i płatki kwiatów, dlatego ich zapach zaczął przywoływać mi go na myśl, gdziekolwiek się znajdowałem. W rezultacie całe z ostatnich szesnastu jesieni wypełniło mi umysł nikim i niczym innym jak tylko nim. Mawiał, że dostaje je zawsze do śniadania i od wszystkich tych ozdób i bukietów nie ma już miejsca w swoim ciasnym pokoju. Powiedział kiedyś, że czynią jego klitkę przytulną i ciepłą, że może powinienem też tego spróbować i wtedy zrozumiem, dlaczego jest taki szczęśliwy. Moja matka jednak wyrzucała je za każdym razem, kiedy wystawiałem je w widocznym miejscu, była bowiem okropną pedantką i nazywała moje upominki brudnymi, oszczanymi przez dzikie zwierzęta śmieciami. Po jakimś czasie zacząłem po prostu zostawiać je w kopertach z listami od Cyrille'a, które chowałem w wielkiej skrzyni w najdalszych zakamarkach szafy. Przykrywałem je pluszowymi zabawkami otrzymanymi od całej rodziny jeszcze za czasów dziecięcych, dlatego też nikt nigdy nie sprawdzał, co kryje się pod nimi. 
                               Któregoś wieczora, kiedy jak co dzień czytałem przed snem kolejny list od Cyrille'a, po raz kolejny zaskoczył mnie swoim podejściem. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. W poprzedniej korespondencji zapytał, jak wyglądam. W najoczywistszy dla mnie sposób chciałem mu to pokazać, napisałem wówczas, że podaruję mu zdjęcie w kolejnym liście. Odmówił. Powiedział, że słowa opiszą o wiele więcej niż jakiś marny płód nowej technologii. Że spoglądając na fotografię będzie wiedział, czy moje włosy są jasne, czy ciemne, ale nie będzie miał pojęcia, jak miękkie są w dotyku i czy rozsypują się wokół palców, gdy ktoś wplata w nie dłoń. Nie chciał, żebym pisał, czy moja karnacja jest alabastrowa, czy opalona, pragnął dowiedzieć się, czy błyszczy w promieniach słońca i czy wydaje się być chłodna niczym morski piasek nocą. Nie interesował go mój kolor oczu, ale był ciekaw, czy mój wzrok jest ciepły, czy budzi zaufanie i daje poczucie bezpieczeństwa. Chciałem napisać mu, że przecież to wszystko jest kwestią osobistą i nie jestem w stanie określić, co zobaczy we mnie Cyrille, kiedy w końcu się spotkamy. A kiedy naniosłem te słowa na papier, momentalnie chwyciłem kartkę, zgniotłem ją i wyrzuciłem do śmieci. Czułem się tak każdego wieczora. Pisałem jakieś brednie w takiej stylistyce, jak gdybym pisał oficjalny artykuł do gazety albo starał się o tytuł doktora. Co wieczór czytałem w liście od przyjaciela, że myślę zanadto logicznie i matematycznie, że wbrew pozorom mnie to ogranicza i brak mi artyzmu. A ja po prostu nie potrafiłem ubrać w słowa tego wszystkiego, co chciałem mu powiedzieć. Ukryłem twarz w dłoniach. Po chwili przegryzłem wargę i zacisnąłem pięści obiecując sobie, że dziś napiszę Cyrille'owi wszystko, co przez ostatnie szesnaście lat chciałem mu powiedzieć. 


Cyrille!
Przepraszam, że nigdy wcześniej tego nie napisałem, choć co wieczór mówisz mi to samo. To nie tak, że czuję się teraz zmuszony do bycia kimś innym niż jestem, po prostu to, co we mnie siedzi, jest zbyt ciężkie do ubrania w słowa, przerasta mnie. Pewnie myślisz teraz, że od tego są przecież słowa, żeby móc użyć ich w każdej sytuacji, ale nadal nie opanowałem sztuki wysławiania się na tyle, by z pełną swobodą móc wyrzucić z siebie to, co chcę Ci powiedzieć. Nie miej mi za złe.
Tak naprawdę nie wiem, jakie w dotyku są moje włosy, ale wiem, że chciałbym poczuć jak wplatają się w nie Twoje palce, choć nie mam pojęcia dlaczego. Prawdopodobnie wynika to z tego, że każda relacja międzyludzka opiera się na kontakcie twarzą w twarz, a ja staję się coraz bardziej niecierpliwy, jeśli chodzi o nasze pierwsze spotkanie. Chciałbym móc spacerować z Tobą każdego chłodnego popołudnia, żebyś sam mógł ocenić, jak zachowuje się moja cera w blasku słońca, żebyś sam mógł sprawdzić, jaka jest w dotyku. I, żebyś mógł spojrzeć mi w oczy i odnaleźć w nich wszystko, czego szukasz.


                         Kiedy przeczytałem kilkanaście tych wersów zaraz po ich napisaniu, złapałem się za głowę. Sprawiały wrażenie dokumentalnego opisu erotycznych fantazji sześćdziesięcioletniego prawiczka. Pisanie naprawdę nie było moim konikiem. Ponadto nie byłem przekonany, czy mówienie takich rzeczy przyjacielowi nie będzie zbyt niesmaczne. Ciekaw byłem reakcji. Cicho otworzyłem drzwi prowadzące na balkon, wyciągnąłem dłoń w kierunku ściany i wsunąłem kopertę do szczeliny. 
                             Przypomniałem sobie wówczas dzień, w którym poznałem Cyrille'a. Któregoś poranka rodzice oznajmili mi, że mały pokój od wschodniej strony jest już wyremontowany i nadszedł czas, żebym zaczął spać sam. Wcześniej nie było takiej możliwości - rodziciele dość szybko postarali się o dziecko, dlatego nie mieli zbyt wiele czasu na zapewnienie mi pełnej swobody finansowej. Jednakże przez siedem lat zdołali załatwić mi moje własne cztery ściany, jednocześnie utrzymując mnie na bieżąco. Przy mojej nowej sypialni znajdował się mały balkon, który dotychczas również był zamknięty. Zaraz przy prawej barierce znajdowała się dziwna szczelina w ścianie. Ojciec powiedział mi wtedy, że to stara kamienica, żebym uważał i tam nie grzebał, bo pewnie pełzają tam robaki. Dodał, że na grzebanie w szczelinach będę miał jeszcze sporo czasu. Nie rozumiałem wtedy, co dokładnie, miał na myśli, ale nie obchodziły mnie robaki. Pomyślałem, iż po drugiej stronie jest coś, co dawno dawno temu zły człowiek ukrył przed całą ludzkością. Coś, co dla wielu mogłoby stanowić element niezbędny do życia, bez którego nie można by się obejść. Moja ciekawość rosła, więc któregoś dnia wsunąłem w tę szczelinę kawałek papieru z niewyraźnie nabazgranym "Jest tam kto?". Ledwie umiałem wtedy pisać i był to jeszcze czas, gdy "a" istniało dla mnie tylko napisane w lustrzanym odbiciu. Ku mojemu zdziwieniu karteczka zniknęła w okamgnieniu, jak gdyby coś szarpnęło ją gwałtownie z drugiej strony i skonfiskowało. Wystraszyłem się nie na żarty i powoli zacząłem się wycofywać z myślą, że powinienem powiedzieć o tym rodzicom. Nim jednak zdążyłem wrócić do pokoju, moim oczom ukazał się papierek wychodzący z miejsca, w które uprzednio go wcisnąłem. Nieśmiało wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, nie mogąc zahamować ciekawości. "Jestem Cyrille, miło mi Cię poznać" - przeczytałem. Cały wers zapisany był piękną ozdobną czcionką, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem, choć miałem już do czynienia z kaligrafią. 
                         Od tamtego czasu wymienialiśmy się listami każdego dnia, jeśli tylko nie wyjechałem na jakiś czas na wakacje czy też do dziadków. Zawsze miałem świadomość, że czeka tam na mnie ktoś, kto ma tylko mnie. Cyrille był bowiem w swoim mieszkaniu zawsze, nigdy nie opuszczał swojego pokoju. Mówił, że zaraz przy nim jest mała łazienka, że samo pomieszczenie jest niewielkich rozmiarów. Miałem to wszystko przed oczyma wyobraźni: Cyrille'a śpiącego na wąskiej krótkiej macie, niski drewniany stolik otoczony pufami, ściany pokryte suszonymi liśćmi i małą lampkę pozostawiającą w pokoju półmrok niezależnie od pory dnia czy nocy. Nie było tam okien. Cyrille często powtarzał, że kiedy się już spotkamy, będę musiał nauczyć go wszystkiego - poczynając na sprzątaniu i gotowaniu, a na zachowaniu w towarzystwie kończąc. Sytuacja zapewne wyglądałaby źle z perspektywy przypadkowej osoby, ale przez tyle lat zdążyłem przywyknąć już do myśli, że ojciec Cyrille'a zamknął syna w małym pomieszczeniu i otoczył książkami, z których mały dzieciak sam się wszystkiego nauczył. Przynosił mu jedynie posiłki, a potem znów zostawiał pod kluczem. Czasem zostawiał mu laptopa, dzięki czemu przyjaciel rozumiał mniej więcej, co dzieje się na świecie. 
                         Któregoś dnia zamontowałem małe drewniane pudełko przypominające prowizoryczną skrzynkę na listy na ścianie, w której była szczelina. Bałem się, że listy od Cyrille'a będą wypadać, a nie chciałem pominąć żadnej wiadomości od niego. Rodzice nie zauważyli jej po dziś dzień. 
                            I nadszedł w końcu moment, w którym rodziciele oznajmili mi, że to już najwyższy czas, abym się wyprowadził na swoje, znalazł pracę, założył rodzinę. Nie miałem nic przeciwko, jednak świadomość zostawienia Cyrille'a samego spędzała mi sen z powiek. Było to coś, czego nie byłem w stanie zrobić. Nie potrafiłbym zerwać z nim kontaktu. Przez kilka dni odkładałem ten temat, nie chcąc martwić przyjaciela, jednak rodzice mówili o tym częściej i nawet znaleźli mi mieszkanie w mieście obok, obiecując pomoc przez kilka pierwszych miesięcy. Nie mogłem dłużej zwlekać. Dałem mu do zrozumienia, że to już ten czas, że musimy stąd razem uciec. 
                           

Noël, mój drogi Noël, nie potrafię brać Twoich emocji na poważnie, gdy Twoje pióro pisze o tym niczym o dyskusji politycznej między prawicą a lewicą. Ufam, że to ostateczny moment, swego rodzaju kulminacja. Ucieczka z Tobą jest czymś, czego pragnę, odkąd pamiętam i nie powinienem się bać, gdyż nikt nie będzie mnie szukał. Ale paraliżuje mnie strach - strach przed spotkaniem z Noëlem, moim jedynym wsparciem. Nie mam myśli tak banalnych jak bojaźń nasuwająca mi na myśl, że nie spełnię oczekiwań przyjaciela. Zwyczajnie nie wiem, czy uniosę tak ciężki krzyż na słabych plecach, które przenigdy nie miały do czynienia z takimi... sytuacjami? Nie pamiętam nawet jak wygląda czerwień zachodu słońca, coś tak zwykłego, że nikt nie zatrzymuje się już nawet, by rzucić na niego okiem, choć zdarza się tylko raz każdego dnia. Noël, czy ja jestem w stanie temu podołać? Nie wiem tego, naprawdę nie wiem. Ale zaryzykuję, bo nie boję się tego tak, jak przeraża mnie utrata Noëla. Dziś wieczór, kiedy ojciec uraczy mnie kolacją, użyję siły perswazji i przekonam go, by opuścił dom za trzy dni, wtedy, gdy będziesz wyjeżdżał. Ale niestety tylko tyle mogę dla Ciebie zrobić, gdyż nie posiadam kluczy i nie jestem w stanie ich zdobyć, choćbym życie za nie oddał. Pozostaje mi modlić się i błagać wszelkich bogów, by udało Ci się włamać do mojego mieszkania. I czuję, że to graniczy z cudem, że to kompletnie niemożliwe, że łzy cisną mi się do oczu na samą myśl, że... Cyrille, napiszę Ci, czy na pewno będę sam w domu za trzy dni. Później spakuję niezbędne rzeczy i będę czekał w nieskończoność. Jeśli jednak się nie uda, daj temu spokój. Po prostu odejdź, uwolnij się ode mnie i rozpocznij nowe życie. Inaczej Ci tego nie wybaczę. 



                      Cyrille nie odpowiadał na kolejne z moich listów. Było mi w środku tak źle jak nigdy. Czułem się pusty, czegoś mi brakowało. Przywykłem już do jego obecności, której w zasadzie w rzeczywistości nie było, ale potrzebowałem jej. Do czasu mojego wyjazdu sprawdzałem skrzynkę kilkanaście razy dziennie - na próżno. Dopiero w ostatecznym momencie znalazłem małą karteczkę z informacją, że ojciec Cyrille'a wyjechał, zostawił jedzenie i nie będzie go do jutra. Do kawałka papieru był także dołączony klucz, co zdziwiło mnie niezmiernie i uspokoiło. Przyjaciel napisał jednak, że będę musiał pokonać także zamknięte na cztery spusty drzwi prowadzące do jego pokoju. Torby czekały już spakowane w samochodzie. Pożegnałem się z rodzicami mówiąc, że jeszcze coś mam do załatwienia w rodzinnym mieście, po czym obiegłem kamienicę, by po chwili stanąć przed wejściem do klatki. Zadzwoniłem pod jedynkę, udając pracownika poczty, po czym wbiegłem na najwyższe piętro. Serce biło mi jak oszalałe. Drżącymi rękoma ledwo trafiłem w zamek i powoli otworzyłem stare dębowe drzwi. Nie rozglądałem się zbytnio po mieszkaniu, szukałem jedynie zamkniętego pokoju. Naciskałem wszystkie klamki, wypatrując tej, która wróci do pierwotnej pozycji, nie otwierając wejścia do kolejnego pomieszczenia. Węszyłem tu i ówdzie, adrenalina rosła sprawiając, że nie mogłem oddychać. Znalazłem. To były ostatnie drzwi, jedyne, które pozostawały nieruchome podczas próby uchylenia ich. Myśl, że Cyrille znajduje się po drugiej stronie przerażała mnie. Zrozumiałem wówczas, jak czuł się przyjaciel pisząc do mnie ostatni długi list. 
                         Byłem na to przygotowany. Przez kilka ostatnich dni zdołałem zdobyć wytrych, a znający się na tym kumpel wyjaśnił mi jak to zrobić. Zamek nie wyglądał na skomplikowany. Wyjąłem z kieszeni twardy, lekko wygięty drut, próbując jednocześnie opanować drżenie dłoni.
— Noël. 
                         Ten głos dochodzący zza drzwi sparaliżował mnie momentalnie, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam czasu na głębokie rozmyślenia. Był to jednak dźwięk tak miły dla moich uszu, iż momentalnie zacząłem rozpływać się w jego ciepłej barwie, nie mogąc skupić się na tym, co miałem zrobić. 
— Cieszę się.
                         Poczułem jednak silną chęć zobaczenia go, stanięcia z nim twarzą w twarz. To pragnienie dało mi siłę, by przezwyciężyć rozkojarzenie. Skupiłem się. Powoli wsunąłem wytrych w zamek od drzwi i zacząłem podważać kolejne elementy. Było to łatwiejsze niż się spodziewałem. Czułem się niczym w fazie głębokiego snu. Otworzyłem drzwi, nie kontrolując tego, co robią moje dłonie. Moim oczom ukazał się... Cyrille. Niższy ode mnie co najmniej o głowę mały Cyrille o białej wręcz cerze pozbawionej słonecznego światła i płowych włosach koloru polnej pszenicy. Wielkie czarne jak heban oczy spoglądały na mnie ze strachem. U jego stóp leżały dwie torby, jedna większa, z której wystawały koperty z listami ode mnie, obok druga z jego rzeczami, jak przypuszczałem.
— Miło cię widzieć, Cyrille — wybełkotałem poważnym tonem, nie do końca wiedząc, jak powinienem się zachować.
— Więc w obyciu także jesteś tak oficjalny? — spytał, uśmiechając się lekko. 
                         Był to widok najpiękniejszy, jaki dotychczas miałem okazję ujrzeć. Przegryzłem wargę. Odnosiłem wrażenie, że serce lada chwila wyskoczy mi z piersi. Szybko chwyciłem jego torby prosząc, by udał się za mną. 
                           W zasadzie kompletnie nie pamiętałem drogi przebytej z kamienicy do samochodu. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy zapinałem pas Cyrille'owi i kazałem mu przełożyć rękę. Powiedział mi wówczas, żebym się uspokoił i nawet zdołałem na dłuższą chwilę to zrobić. Włączyłem muzykę, by coś zagłuszyło moje myśli i ruszyłem. Przyjaciel milczał. Adrenalina wróciła jakiś czas później i zmuszony byłem zatrzymać się w ćwiartce drogi. Na szczęście byliśmy już za miastem. 
                           Położyłem głowę na kierownicy usiłując zahamować nagły wybuch płaczu. Poczułem nagle dotyk dłoni Cyrille'a. Wplatał smukłe palce w moje włosy. Podniosłem się i spojrzałem na niego. 
— Miękkie — powiedział z uśmiechem. W jego oczach dostrzegałem blask, jakiego dotąd u nikogo nie widziałem. — Noël, masz w oczach coś, co mnie uspokaja. Już się nie boję. Jestem najszczęśliwszy na świecie.
                         Nie mogąc się powstrzymać zbliżyłem się do Cyrille'a, ocierając się o jego policzek swoim, a moje dłonie powędrowały na jego biodra, po chwili oplatając go w pasie. Był w moich oczach kawałkiem kruchej porcelany, która może rozsypać się na miliony kawałeczków, gdybym był nieostrożny. 
— Cyrille — powiedziałem szeptem. — Pierwszym, czego cię nauczę, będzie miłość. 



1 comment:

  1. NARESZCIE COŚ WESOŁEGO
    Boże, kocham to opowiadanie całym moim serduszkiem <3
    Pisz więcej takich opowiadań :3

    ReplyDelete