Dział: Maniakalne Smakołyki.
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi.
Maddie mieszkała z bratem w trzypokojowym mieszkaniu na przedmieściach Glasgow. Posiadało całkiem sporą kuchnię, jednak jako że lokatorzy zawsze jedli posiłki o innych porach, nie było tylu krzeseł, ile potrzebowaliśmy. Przenieśliśmy więc stół do korytarza i rozsiedliśmy się na dywanie czekając, aż whiskey się schłodzi. Nikt nie lubi ciepłego alkoholu. Poznałem również przyjeba, o którym Maddie mówiła. Był to jej młodszy brat, Wejoha, którego imię nieudolnie kojarzyło mi się z tymi, co przychodzą w garniturkach i dobijają się do drzwi, dopóki nie otworzysz. Koleś miał niebieskie włosy i był ubrany w dziwny sposób - kolorowa koszulka w jeszcze bardziej kolorowe ryby, krótkie szorty w paski, szelki, czarne buty i długie, prawie sięgające kolan zielone skarpetki. Reszta zespołu nie zdawała się być ani trochę zaskoczona jego ubiorem ani stylem bycia, także postanowiłem również się przyzwyczaić. W końcu był bratem Maddie, która od samego początku wydawała mi się idealnym materiałem na przyszłą przyjaciółkę. Powiedziała, iż pomoże mi z Carterem już tej nocy, a ja obawiałem się, w jaki sposób ma zamiar to uczynić. Mimo wszystko postanowiłem jej zaufać.
— Idę po wino — poinformowała w końcu Maddie.
— Czas najwyższy — zaśmiał się Timoth. Wyglądał na osobę o dość mocnej głowie.
— Cholera, tak dawno nie piłem... W robocie mam zawsze tak nieodpartą ochotę... W dodatku stoję za barem — entuzjazmował się Monte.
— Dzisiaj dużo nie pijemy, mój drogi — upomniał go murzyn.
— Wiem, że mnie wyręczysz i poprowadzisz samochód — powiedział z uśmiechem Monte, przytulając się do swojego przyjaciela.
— Nie zostaniecie na noc? — spytała Maddie z nieukrywanym zawodem. — Mamy wolne łóżka. Czeka na was namiętna dwuosobówka, którą nie pogardzicie, obiecuję...
— Dwuosobówka mnie przekonała, Timotei, zostajemy — poinformował Monte, na co tamten machnął ręką i wyszczerzył się w promiennym uśmiechu. Naprawdę coś między nimi było.
— Jack Daniels miodowy, Jack Daniels niebieski i cztery butelki Johnniego Walkera. Częstujcie się — mówiłą Maddie, podając nam kieliszki i butelki idealnie schłodzony alkohol. — Shane, co u Barbry?
— Czemu o nią pytasz? Myślałem, że za nią nie przepadasz — odparł Carter rozpinając koszulę. Zrobiło mi się chyba bardziej gorąco niż jemu.
— Sześciopak... — wymsknęło mi się na widok jego perfekcyjnej klaty. — Sześciopak piwa by się do tego przydał, mamy tylko whiskey?
— Swój chłop, piwo z whiskey smakuje wspaniale — odezwał się Tobi. — Ale nigdy na pusty żołądek. W sumie nic na pusty żołądek nie można, szczególnie jedzenia.
— Przyznaj się, że znowu nie chciała ci dać — zaśmiał się Monte, wtulając się w ramię Timotha i patrząc Carterowi prosto w jego żółte jak ser oczy.
— Gdyby nie to, byłaby idealna — wtrącił się Timoth. — Więc co po takiej niewyżytemu Shane'owi, co?
Carter tylko uśmiechnął się sarkastycznie i dolał sobie whiskey. Maddie tymczasem puściła do mnie oczko uświadamiając, że niewyżyty Carter może chcieć się wyżyć. Jednak taka gra moim zdaniem zachodziłaby już za daleko. Jeśli Barbra nie była niczym Susan, nie znaczyło to przecież, że ja nią będę.
Alkohol znikał z prędkością światła, a ja coraz bardziej miałem ochotę wtulić się w ramię Cartera tak jak to swobodnie robił Monte przy Timothu. Na moje szczęście siedziałem naprzeciw swojego wybranka, a wstanie z miejsca w którymś momencie zaczęło wydawać się zbyt trudne, nawet w takim szczytnym celu. O dziewiątej rano mieliśmy być w robocie, a dochodziła już trzecia, podczas gdy nam nie przyszło do głowy, by odpuścić i iść spać.
— Zstała btelka whiskey — wymamrotała Maddie, machając nam nią przed oczami. — Rozlwamy i do spania...
Wejoha wylądował w łazience już dwie kolejki temu, dlatego rozlała na sześć. Rozejrzałem się wokół. Cholera... Dwóch Carterów to o dwóch za dużo. Skutki alkoholu w takich momentach były naprawdę słabe. Mimo naszego stanu skończyliśmy ostatnią butelkę i podnieśliśmy się do pozycji stojącej, co nie było dobrym pomysłem, ale daliśmy radę. Maddie zaciągnęła zadowolonego Tobiego do swojego pokoju, Monte posłusznie poszedł za Timothem, a ja... A ja zaczynałem się domyślać, na czym jej plan polegał. Czy Maddie była jedną z tych osób, dla których seks z pierwszą lepszą osobą był codziennością? Ja do takich ludzi nie należałem. Wypadałoby jeszcze w zasadzie upewnić się, czy Carter aby na pewno był przypadkową osobą. Właśnie, Carter... Carter...?
— Co rbisz? — spytałem, słaniając się na nogach. Carter jak gdyby nigdy nic zaczął szperać w lodówce Maddie.
— Sprawdzam, czy na pewno nie ma już alkoholu — odparł zupełnie trzeźwym tonem. — O, jakieś piwo. Ciemne? Idealnie.
— Idę spać... — wymamrotałem, sam siebie do końca nie rozumiejąc.
— Czekaj na mnie — poprosił. — Dzisiaj śpimy razem.
— Spko, zstanę na ziemi, nma problemu — wyjąkałem. — Masz nrzeczoną no i...
— Nie martw się nią, Nathan — powiedział z uśmiechem. — Chodź.
Chwycił moją dłoń i poprowadził do wyznaczonego dla nas pokoju. Odsłonił okna, przez które wpadało światło miliona ulicznych lamp. Siedziałem na łóżku i totalnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zasiadł koło mnie i skrzyżował ręce piersiach. Wyszło na to, że postanowił przeprowadzić ze mną wywiad środowiskowy, bo przecież słowa pijanego myślami trzeźwego.
— Znasz mnie jeden dzień, całe życie uciekasz przed przeznaczeniem, którego nie chcesz realizować... Więc skąd takie zachowanie? — spytał.
— Jsteś idiotą, Carter... — wymamrotałem.
— To taki instynkt? Po trzech pokoleniach nie da się inaczej? — pytał dalej.
— Nie spdziewałem się, ż będziesz tkim człowiekiem — odpowiedziałem powoli.
— Mówisz coś takiego po jednym dniu, ta? — zapytał.
— Tk — odparłem. — Pnadto... nie tj części przeznaczenia się obwiam, nie tj, o ktrej myślisz, Carter...
— Sprawdzimy, czy kłamiesz? — zapytał, cicho chichocząc.
Nie przewidziałem tego. Shane popchnął mnie na łóżko i położył się na mnie, obejmując mnie rękoma w pasie i wtulając twarz w mój kark.
— Ładnie pachniesz, Nathan — powiedział cicho.
Pocałował delikatnie moją szyję. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wplotłem palce w jego włosy i wtedy...
— Naaathan. Nathan. Nathannathannathan. Naaaaaaaaaaaaaaaaaathan. — Usłyszałem jakby zza ściany. — Koniec rzygania, idziemy spać.
— Nie ma opcji. — Moich uszu dobiegł drugi głos. — Ja z takim śmierdzielem spać nie będę i ma się najpierw wykąpać.
— A widzisz, w jakim jest stanie? — zaśmiała się pierwsza osoba. — Może ty go wykąpiesz, co?
Podniosłem się z kafelek i obróciłem głowę. Zauważyłem za sobą Maddie i Shane'a. Wyszło na to, że to jednak Wejoha kończył z nimi ostatnią butelkę whiskey. Cholera...
— Wykąpię się — poinformowałem, podnosząc się bez problemu do pozycji stojącej.
Było to trochę problematyczne, ale udało mi się samodzielnie wziąć prysznic i przebrać się w jakieś szerokie szorty Wejohy. Maddie wrzuciła moje brudne ubrania, a ja poszedłem do pokoju i położyłem się koło Cartera.
— Carter — szepnąłem. — Ładnie pachniesz.
Shane ani drgnął. Leżał na plecach i miał otwarte oczy. Gapiłem się na niego jak debil i modliłem się w duszy, by mój sen stał się prawdą. Ale marzeniom trzeba pomagać. Wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, chcąc dotknąć jego włosów i w jednym momencie Shane znalazł się jakoś... na mnie. Usiadł okrakiem na moich biodrach i pochylił się lekko, niżej, niżej i niżej...
— TAK, SHANE, ZGWAŁĆ MNIE!!! — wypsnęło mi się na cały dom. Po drugiej stronie usłyszałem głośny śmiech Monte.
Szatyn opuścił głowę ze zrezygnowaniem. Ale ja byłem pewien, że dokładnie na to czekał. Tak, byłem pewien. Dobra, wiedziałem, że powinienem był mu nie przerywać, ale ta sytuacja za bardzo kusiła, żeby jej nie spieprzyć, w dodatku w takim momencie.
— Ej, Shane, co chciałeś zrobić? — zapytałem z ironicznym uśmieszkiem. Tym razem nie wybrniesz, gnoju!
— Sorry, zapomniałem cię ostrzec. Lunatykuję. Śnił mi się Orlando Bloom — rzucił krótko, po czym zaczął ze mnie złazić. Nie mogłem mu na to pozwolić, więc złapałem go za górną część uda i oznajmiłem, że nigdzie się nie wybiera. Spojrzał na mnie dość pobłażliwym wzrokiem. "Może tym razem mnie zgwałci!" - łudziłem się. Ale nadzieja umiera ostatnia. Postanowiłem wykorzystać naukowo potwierdzony fakt głoszący, iż mężczyźni mają najbrudniejsze myśli nad ranem. Podciągnąłem lekko koszulkę do góry, nie urywając kontaktu wzrokowego. On jednak to zrobił, podążając za moją posuwającą się coraz to wyżej dłonią...
Czytając to, miałam dziwny uśmiech na twarzy. "Maniakalny" to zawsze będzie coś - nieważne, o które pokolenie chodzi. To mi się nigdy nie znudzi.
ReplyDeleteNa prawdę lubię Nathana. Wygląda na to, że ja chyba zawsze wolę uke. (◎_◎;) Ale Shane też jest fajny. Coś w nim jest. I lubię też Maddie; jest dla Nathana trochę jak Rita ( dobrze pamiętam? ) dla Alexa.
"Sorry, zapomniałem Cię ostrzec. Lunatykuję. Śnił mi się Orlando Bloom." Mam deja vu. (◎_◎;)
Bardzo przyjemnie mi się czytało.
ReplyDeleteKurna, nienawidzę narzeczonej Shane'a. Wydaje mi się, że wybierze ją zamiast Nathana i Nathan zostanie sam :C
MODLĘ SIĘ O SEKSY
P. S. W moim opowiadaniu też jest Nathan i zostaje zgwałcony w trzecim rozdziale. Taka mała podpowiedź :3
A ja mam takie pytanie, związki Alexa i Martina oraz Rinna i Adriena rozwaliła Susan , to czemu Alan i Gabriel nie zostali razem tylko się ożenili ? Przecież nie miał im kto przeszkodzić w szczęściu xDD Susan była już stara ;d
ReplyDelete