17.8.15

Alex zmartwychwstał i to najgorsza z możliwych opcji

Dział: Maniakalne Smakołyki.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi.



                 Zdezorientowana Maddie patrzyła, jak kurczę się z emocjonalnego bólu i wrzeszczę przez łzy niezrozumiałe słowa, natomiast pan Shane odwiesił z gracją płaszcz i ominął nas szerokim łukiem, jak gdyby chciał powiedzieć "kurwa, żałuję, że będę z nim pracował". Jednak ja nie dałem za wygraną i co sił w nogach poleciałem za nim do kuchni, gdzie flegmatycznie i ospale zakładał fartuch. Jak widać entuzjastycznie podchodził do tej pracy. 
— Shane! — wrzasnąłem. — Ty jesteś ten Carter? Syn Alana, wnuk Rinna, prawnuk Alexa i Susan, bratanek Reiry i bratanek kolejnego pokolenia Ray'a? 
— Miło mi poznać — powiedział, wyszczerzając całe swoje uzębienie w promiennym uśmiechu, po czym podał mi dłoń, jako że wcześniej to pominęliśmy. — Jesteś jednym z moich fanów? 
— N-niekoniecznie... — wyjąkałem. — Powiedz mi... czy Reira ma dzieci? 
— Reira jest bezpłodna — odparł szorstko takim tonem, jak gdyby nie była to ani trochę bolesna rzecz. 
— Jesteś jedynakiem, mam nadzieję — kontynuowałem wywiad środowiskowy.
— Ta — odpowiedział, już lekko wkurzony moim zachowaniem. — Teraz ja zadam ci kilka pytań. Kim, do cholery, jesteś i skąd wiesz tyle na temat mojej rodziny? 
— Nie słyszałeś o przeznaczeniu? — spytałem, unosząc jedną brew. 
— Hm? — zdziwił się i nagle rzucił wszystko, co dotychczas robił, po czym zaczął się we mnie wgapiać z dziwnego rodzaju zainteresowaniem. — Ty jesteś Bennett? 
— Przecież Maddie nas sobie przedstawiła... — westchnąłem z lekką rezygnacją. 
— Serio? — spytał, znów wracając do swoich zajęć. Wkurzało mnie to, bo olewał istotne fakty. — No nic, mówi się trudno. 
— Jak to "trudno"? — wkurzałem się, łażąc za nim po całej kuchni, kiedy przygotowywał ją do pracy. — Przez całe życie spierdalam przed przeznaczeniem, byle cię nie spotkać, wyjeżdżam do Glasgow, trafiam na CIEBIE, Cartera, a ty mówisz mi, że... "trudno"?
— No czytasz ze mnie jak z otwartej księgi, Bennett — podsumował, sprawdzając stan patelni. 
— Ile ty w ogóle masz lat? — spytałem z irytacją. — Wyglądasz na młodszego ode mnie, a jakoś nie widzę młodszego w roli aktywa. 
— Dwadzieścia siedem — odparł. 
— Dwadzieścia siedem?! — wrzasnąłem. — Tyle, ile miał Alex, kiedy poznał Martina?! Boże, Alex zmartwychwstał, Alex zmartwychwstał i to najgorsza z możliwych opcji...
— Poza tym, mój drogi — zaczął nagle, przygniatając mnie do blatu... sobą. Jak widać nie tracił czasu, chociaż... — Żeby coś było jasne. Nie myśl sobie, proszę, że za sprawą twojej ładnej buźki będę za tobą biegał. Jestem zaręczony, więc w takim stanie rzeczy nie musisz się już bać przeznaczenia, bo je zmienimy. Dobrze?
— No i jak tak gadasz to powinienem czuć ulgę albo satysfakcję — wymamrotałem pod nosem, spuszczając głowę, bo odległość między naszymi twarzami stała się zbyt mała, bym był w stanie to znieść. — A jakoś czuję dziwne pożałowanie. 
— Bennett, z tobą będzie problem, czuję to — westchnął, odsuwając się ode mnie. — Może wygodniej ci będzie zamienić się miejscem z jednym z barmanów? Chociaż rozdzielanie Monte i Timotha brzmi słabo...
— Zobaczysz, już niedługo powiesz, że to rozdzielanie nas jest słabe — rzuciłem z satysfakcją, ale kiedy ujrzałem jego ryj z ironicznym uśmieszkiem, odebrało mi to trochę odwagi i pewności siebie. 
               Gdy wybiła dziewiąta, zaczęliśmy pracę. Na stanowiskach pojawili się już wszyscy pracownicy, więc Maddie poczuła nieodpartą chęć przedstawienia mnie, bo przecież tak wypadało. Poznałem wspomnianych przez Shane'a Timotha i Monte, barmanów, których łączyła dziwna więź i widać to było już na pierwszy rzut oka. Maddie tłumaczyła mi potem, iż w zasadzie sama nie wie, jak to dokładnie wygląda, ale lekko się domyśla. Mówiła, że z jej perspektywy Timoth jest świetnym najlepszym przyjacielem Monte, udziela wspaniałych rad, troszczy się i te sprawy, ale być może sam Timoth mógł być na zabój w nim zakochany, lecz obawiał się mówić o tym głośno. Chociaż może Monte o tym wiedział. Poznałem także Tobiego, ochroniarza. Wyglądał najnormalniej z nich wszystkich, niczym się nie wyróżniał, nic specjalnego nie robił, jedynie stał na ochronie i cholernie mu się nudziło. Maddie powiedziała mi potem, żebym uważał na tego faceta, kiedy spożywa posiłek. Gdybym mu coś wtedy zabrał, zapewne zwinąłby mnie w kulę do kręgli i rzucił przez restaurację, z tego co mi powiedziała. Nakazała też dawać mu pierwszeństwo przed klientami, gdyby przyszedł do kuchni i poprosił o posiłek. Ci ludzie całkiem przypadli mi do gustu. Chyba nawet cholernie młodo wyglądający Carter. Przynajmniej był ode mnie wyższy... 
— Shane, mam pewien problem — zaczęła Maddie, wchodząc do kuchni z pierwszym zamówieniem. — Jest tu ten facet wyglądający jak burak, myślałam, że już wyjechał. Znowu przyszedł totalnie sam, chociaż jest na wakacjach.
— Może zabił żonę w ramach oszczędności? — spytał Carter. 
— Nie przystoi ci mówić takich rzeczy, jesteś zaręczony. 
               Trochę mnie to demotywowało, cała ta sprawa z narzeczoną Cartera. Jako że Shane był zmartwychwstałym Alexem, obawiałem się, że związał się z drugą Susan. Historię naszych rodzin miałem w jednym palcu. Nie zniósłbym tego, co mój pradziadek, nie było takiej opcji. Prędzej bym się poddał i wyjechał w pizdu. Ale póki co czekałem. Nie wiedziałem, kim jest jego siksa. 
— Ten burak zażyczył sobie tym razem danie numer siedem, ale to by było zbyt dziwne, gdyby wziął po prostu posiłek z karty — wkurzała się. — Stwierdził, że ma uczulenie na pieczarki, ale chce sos. Pieczarkowy. Bez pieczarek. 
— To trochę gówno da — wyjąkałem, a Maddie przyznała mi rację.
— Żaden problem — odpowiedział nagle Shane.
— Ale Shane, on nas pozwie, jeśli mu chociaż krosta na dupie po tym wyjdzie! — krzyczała.
— Wiem — odparł. — Dlatego sos nie będzie pieczarkowy. Będzie tylko tak smakował.
— Jesteś idealny — zachichotała i pocałowała go w policzek, po czym pobiegła zbierać kolejne zamówienia. 
— Kolejne będzie twoje — powiedział i puścił mi oczko. Traktował mnie trochę jak dzieciaka.
— Zawsze macie tu taki mały ruch? — spytałem. 
— Tak, więc będzie kilka przerw na szybki numerek na zapleczu — odpowiedział, wywołując dziewiczy rumieniec na mojej twarzy.  
               Zamówień było wyjątkowo mało. W zasadzie czego spodziewałem się po restauracji hotelowej? Zapieprzu niczym u Gordona Ramsey'a? Być może. Tak czy siak przez wyjątkowo małą ilość zleceń ja i Carter byliśmy na siebie skazani. Co prawda przyszło mi do głowy, by pójść do barmanów, ale bar stał po drugiej stronie restauracji, a ja nie mogłem za bardzo opuszczać kuchni. Zastanawiałem się, dlaczego zatrudniono dwóch kucharzy. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, bo dlaczego miałoby, po prostu byłem ciekaw. Maddie powiedziała mi potem, że szef hotelu jest tak dziany, iż w zasadzie nigdy go nie ma, bo grzeje dupę na Hawajach. Wystarczyło mu powiedzieć, że klienci nie dają kucharzowi żyć, więc wystawiono ogłoszenie o pracy. Chodziło tylko o to, iż Carter czasem musiał dokądś wyskoczyć, jednak nikt nie wiedział, co wtedy robił, gdzie i z kim. 
— Wszyscy już wyszli, a ty nadal tutaj? — spytała Maddie, kiedy skończyliśmy zmianę. Był późny wieczór.
— Sprawdzałem jeszcze coś — odpowiedziałem i zacząłem się ubierać.
— Dzisiaj nie możesz się spóźnić, Nathan — zaśmiała się.
— Gdzie? — spytałem ze zdziwieniem. 
— Jak to "gdzie"? — zdziwiła się jeszcze bardziej. — Robimy popijawę z okazji przyjęcia cię do naszych szeregów. Shane ci nie powiedział?
— Nie — odparłem, ale wewnątrz zrobiło mi się naprawdę miło. — Zawsze tak witacie nowych?
— W zasadzie nie — zachichotała. — To był pomysł Shane'a. Pewnie się spóźni, bo pojechał jeszcze do Barbry na moment. 
— To jego narzeczona, nie? — zapytałem. — Znasz ją? Kim ona jest?
— Daj mi moment, bo w sumie właśnie wpadłam na genialny pomysł — powiedziała. — Zadzwonię do wszystkich. Może lepiej napić się u mnie zamiast szlajać się po pubach? W mieście jest niebezpiecznie. 
— Jasne... — westchnąłem, po czym uśmiechnąłem się sam do siebie.
               Okazało się, że współlokatorów Maddie nie ma, więc można u niej nawet przenocować w normalnych warunkach. 
— Pytałeś o Barbrę... — odparła, kiedy skończyła rozmawiać przez telefon. — W zasadzie czemu o nią pytasz?
— Bo trzeba się jej pozbyć — powiedziałem. Czasem chyba byłem zbyt bezpośredni.
— Chwila, co? — zdziwiła się. — Pierwszy dzień i już cię coś łączy z Shanem?
— Pierwszy dzień? Nie do końca — syknąłem. — To cztery pokolenia. 
               Siłą rzeczy musiałem opowiedzieć jej o tym, jak sprawa się przedstawiała. Maddie wierzyła w przeznaczenie, była zszokowana, ale też pałała entuzjazmem. Koniec końców uznała, że spróbuje mi pomóc. Mówiła, iż nie przepada za Barbrą, ale powinienem uważać, bowiem należy ona do osób, które trzeba nieźle prześwietlić, by móc spojrzeć obiektywnie. Choć sama Maddie wyglądała na człowieka zbyt bardzo kierującego się swoim obecnym humorem i fazą księżyca. 


5 comments:

  1. GENIALNE! Shane zmartwychwstałym Alexem. xd Nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam więcej. (*-*)

    ReplyDelete
  2. Dajesz Lisu. Wierzę w zmartwychwstałego Alexa. Czwarte (czy tam które, chuj wi) pokolenie wkracza na scenę!

    ReplyDelete
  3. Nate musi zdobyć Shane'a! Już nie lubię Barbry. Pozbyć się siksy!

    ReplyDelete
  4. Zmartwychwstały Alex zawsze spoko :D. Maddie kojarzy mi się z Ritą

    ReplyDelete
  5. No to moze tutaj doczekam sie happy endu :D

    ReplyDelete