3.1.14

IV

Dział: Manifesto
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Thriller



     Sherly sięgnął do kieszeni po drugiego papierosa. Nienawidził tego nałogu tak samo, jak nienawidził siebie. W szybie starej kanciapy ujrzał cień swojego odbicia. Twarz dziewiętnastolatka walczącego z życiem. Jego ręce zdobiło kilka blizn, które sam sobie zadał. Ludzie uważali go za dziwadło, jednocześnie strach nie pozwalał zbliżyć się do niego ani na krok. Wypuścił z ust smugę tańczącego dymu.
- Wyglądasz na obojętnego. - zwrócił się ponownie do Chrisa, nie odwracając ku niemu twarzy. - Jesteś gotowy podjąć takie wyzwanie?
        Chris spojrzał niepewnie na Mirę jakby oczekiwał, że przetłumaczy mu zawiłe metafory Sherly'ego, tamta jednak nie odwracała wzroku od bandażowanej rany.
- Słyszałeś, jak nazywają tę dzielnicę miasta? - zapytał, gasząc papierosa na jednej ze swoich blizn, nie zmieniając wyrazu twarzy. - MANIFESTO. Zapamiętaj ją dobrze.
- Na co mam być gotowy? - spytał Chris. Czuł, jak atmosfera w pomieszczeniu drastycznie się zmienia.
- Czujesz to niebezpieczeństwo, które wisi nad nami jak dusząca mgła? - zadał pytanie z zawadiackim uśmiechem. - Codziennie budzisz się oblany lodowatym potem, twój oddech jest niespokojny i nierytmiczny. Czujesz się napiętnowany, cokolwiek miałoby to znaczyć. Rozglądasz się wokół sprawdzając, czy wszyscy aby na pewno żyją. Zduszasz w sobie krzyk z obawy, że nie zdołasz go przerwać, a ten rozsadzi ci czaszkę. Mimo wszystko... Ten ból jest dobry. Przynajmniej czuję, że płynie we mnie życie. Jeszcze.
        Mira gwałtownie odwróciła się z stronę Sherly'ego. Uśmiechnęła się lekko kącikiem ust, jednak nie wyglądała na zadowoloną.
- Sherly. On drży. - odparła, sugerując, że nie dokonał najlepszego wyboru.
- Nie martw się o to. - rzucił chamsko i wyciągnął dłoń do Chrisa. - A więc? Co teraz zrobisz? Dołącz do nas. Inaczej będziemy musieli cię zabić.
- Przerwijcie tą kurewską rozmowę, która do niczego nie prowadzi. - rzekł, wychodzący z jednego z pokoi brunet w okularach. Zaraz za nim wyszła też Timmy.  - Skoro tu jest, nie ma wyjścia. Naprawdę sądzisz, że wybierze śmierć? Zresztą nieważne. Mamy zlecenie.
        Sherly odsunął się od kanapy i nabrał poważnego spojrzenia. Chris w dalszym ciągu czuł się niepewnie, jednak zaczynał już łapać, co się gotuje.
- Mamy pół godziny na dotarcie do Wall Street. - oznajmił, rozkładając przed nimi rozrysowaną miniaturową mapkę tego miejsca. - Przyjrzyjcie się tej dzielnicy, dawno w niej nie gościliśmy.
- To najlepiej strzeżony obszar w mieście. - powiedział, pochylający się nad planem Chris, wywołując tym samym uśmiech aprobaty u Sherla.
- Wedle danych od sił wyższych oddziały policji mogą znajdywać się jedynie za rogiem kończącym aleję Wall i w samym jej centrum zaraz za Akademią Nauk Ścisłych. - kontynuował. - Ryzyko jest zbyt duże, dlatego na tę misję pójdziemy wszyscy. Łącznie z nowym.
- Nie przeszedł jeszcze żadnych szkoleń, Peter... - zawahała się Mira. - Damy radę bez niego.
- Pójdzie z nami. - odparł stanowczo. - Najpierw zajmiemy się oddziałami policji. Timmy, kryjesz ten znajdujący się w centrum. Gdyby faktycznie tam byli, użyj bomb dymnych lub czegoś w tym rodzaju. Wiesz co robić.
        Blondynka skinęła głową na znak aprobaty. Uśmiechnęła się.
- Drugą ewentualną lokalizację będziesz krył ty, nowy. - zwrócił się do Chrisa. - Dam ci znać, kiedy powinieneś ich użyć.
        Rzucił mu kilka małych przedmiotów przypominających kauczuki. Chris przyglądał się im uważnie.
- Mira, prowadzisz samochód. Zadbaj o to, byście wyrobili się w czasie. Jeżeli obstawicie, że wam się nie uda, nie ładujcie więcej. - oznajmił stanowczym tonem. - Żeby nie skończyło się tak, jak ostatnio. Sherly i Ray zajmą miejsca w tyle auta, by w odpowiednim momencie wyskoczyć i załadować towar.
- Towar musi być ciężki, skoro wybrałeś do tego akurat nas. - powiedział dotąd mało odzywający się Ray.
- Nie. Piórko. Po prostu najpierw będziecie musieli rozwalić ściany metalowego auta. - rzucił krótko. - Będą tamtędy transportować niecałe pół miliona zielonych z jednej siedziby banku do drugiej. Mamy za zadanie im przeszkodzić. Jeśli chodzi o mnie, będę was obserwował z góry. Mianowicie dachu wieży St. Lewisa. Gdyby coś nie wyszło, będę na bieżąco powiadamiał was o planie B.
        Sherly skinął głową. Bez słowa opuścili kwaterę i władowali się do starego vana.


~~*~~



No comments:

Post a Comment