Dział: Primavera
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Fantasy, komedia, przygodowe
Wokół mnie przepycha się mnóstwo ludzi, szum
płaszczy miesza się z warkotem silników, od czasu do czasu rozlega się głośne
trąbienie. Przed chwilą prawie wpadłam pod tramwaj. Muszę dostać się na Salt
Street, tylko że nie mam pojęcia gdzie może się ona znajdować.
Przysiadłam sobie na ławeczce
obok i z zielonego plecaczka wyjęłam sobie mapę.
Z moich ust wyrwało się
niesprecyzowane przekleństwo. Wściekła zgniotłam wkurzający kawałek
nieprzydatnego już, całego zlepionego fioletową mazią papieru i cisnęłam nim do
najbliższego kosza na śmieci.
-Przepraszam, coś się stało?- usłyszałam dziewczęcy głos
obok siebie. Spojrzałam.
Pomoc ofiarowała mi wyższa
troszeńkę ode mnie blondynka o dość dziwacznie ściętych włosach. Z jednej
strony sięgały jej trochę za linię ucha, natomiast z drugiej były bardzo mocno
ścięte. Miała na sobie krótki biały top z kilkoma czarnymi paskami w dolnej
jego części oraz jeansowe szorty. Na szyi miała zawieszony naszyjnik z zielonym
kółkiem. Uśmiechała się, niepewnie ale miło.
Również uśmiechnęłam się, lekko
przepraszająco.
- moja mapa jest do niczego… Wiesz może gdzie jest Salt
Street? A najlepiej szkoła na Salt Street?
Dziewczyna
rozpromieniła się.
-A wiem- powiedziała wesoło, obróciła się leciutko w prawo i
wskazała ręką opadającą w dół ulicę- Musisz iść tędy, prosto. Potem będą dwa
skrzyżowania. Pod żadnym pozorem nie schodź nigdzie na tym pierwszym. Na tym
drugim skręcasz w lewo. Idziesz prosto, aż do takiego dużego, okrągłego
budynku, i przed nim skręcasz znowu w lewo. Chyba że jesteś głodna, to tam za
tym budynkiem jest McDonald. Potem idziesz znowu prosto, taką strasznie długą
ulicą, aż dochodzisz do takiego mini parku po lewej stronie chodnika. Za nim jest
przejście dla pieszych, przechodzisz na drugą stronę, omijasz takiego wielkiego
kasztana, przechodzisz przez bramę i już jesteś na terenie szkoły. Zapamiętasz?
-Yhym…- w głowie powtórzyłam sobie wskazówki jeszcze raz.
Spojrzałam na dziewczynę i uśmiechnęłam się szeroko- Tak, raczej trafię.
-Ok. Jakby co, to jeszcze pytaj ludzi po drodze. Większość
tutejszej ludności jest w miarę sympatyczna. A – spoważniała lekko- tylko nie
pytaj nikogo kto miałby na sobie taką czarną kamizelkę. Wogule najlepiej omijać
takich szerokim łukiem. Nie są zbyt przyjaźni.
Kiwnęłam głową, choć nie
bardzo rozumiałam dlaczego akurat ludzie w czarnych kamizelkach mieliby być ‘niezbyt przyjaźni’. Wymieniłyśmy jeszcze
uśmiechy, i każda poszła w swoją stronę.
*
Bałam się. Albo raczej, byłam zestresowana. Nowa szkoła,
nowe miasto, żadnych znajomości. A jeśli będą traktować mnie… No właśnie, jak
nietutejszą? Albo będą tam ludzie, jak to się mówi, ze złych kręgów? Niby
szkoła artystyczna… Ale przecież to nie oznacza od razu że będą tam ci wszyscy
wiktoriańscy młodzi dżentelmeni i
panienki o nienagannych manierach, co na samą myśl o odsłoniętej kostce
wzdrygają się z niesmakiem…
Rozmyślania na ten właśnie temat
zajmowały mnie nawet po tym, jak walnęłam się w słup stojący przy drodze. Oczywiście,
jako że mimo wszystko jestem dość dobrze wychowaną panienką, gdy tylko
przestało dzwonić mi w uszach, ładnie skłoniłam się, wymamrotałam jakieś
przeprosiny i ruszyłam dalej. Delikatnie zbyłam małżeństwo idące z naprzeciwka,
które wypytywało mnie czy aby na pewno nie dostałam wstrząśnienia mózgu. Co ja,
na niedorozwiniętą wyglądam, czy co? (nie odpowiadajcie, wole nie wiedzieć co o
mnie dokładnie myślicie…)
Niezrażona
zderzeniem z przeszkodą, parłam przed siebie, nadal jednak nie bardzo skupiając
się na otoczeniu. Jak okazało się chwile później, był to błąd.
Nagle
stało się coś co jak na razie widziałam tylko w serialach kryminalnych. Ktoś
chwycił mnie wpół, zatrzymując mnie. Na szyi poczułam coś zimnego i metalowego.
Niemożliwe. Ktoś na mnie… napadł?
-Puść ją! – usłyszałam za
plecami męski głos.
-Bo co?- usłyszałam nad uchem nieprzyjemny, kobiecy syk
Kobiecy. Dziewczyna. Napadła na
mnie dziewczyna. Ale przecież dziewczyny nie robią czegoś takiego. Dla
dziewczyny jedyną formą defensywną jest wyrywanie włosów rywalce o chłopaka.
Dziewczyna nie przykłada przechodniowi noża do gardła, nawet tą tępą stroną.
Więc dlaczego ta tak robi?
Szarpnęła
mną i obróciła mnie w stronę tamtego chłopaka. Nóż przez chwile przestał
uciskać mi szyje. Dziewczyna ujęła mnie pod brodę i uniosła moją głowę o parę
milimetrów. Zerknęłam w stronę jej twarzy.
Krótkie,
proste, ładne kasztanowe włosy sięgały jej do podbródka. Jakieś 16 lat. Piwne
oczy wpatrywały się triumfująco na dwóch
chłopaków stojących przed nami. Brunet i szatyn.
-Weź Mercy- odezwał się szatyn.-To chyba sprawa między nami,
no nie?- Podniósł ugodowo ręce. Chwile! Czy on ma futrzaną czapę na głowie? –
Nawet wy nie zaczepiacie bez powodu byle przechodnia.
Hm, czy
to miało mnie obrazić…?
Dziewczyna zwróciła się do mnie, wyszczerzając
wszystkie białe zęby. Skojarzył mi się uśmiech rekina z filmu ‘Gdzie jest Nemo’.
Tak, oba były równie straszne.- Popraw
mnie, jeśli się mylę.- oj, nie. Nie zamierzam jej poprawiać nawet jeśli powie
największą głupotę świata! – czy pani Cheza Coraggio?
Zatkało
mnie. Skąd…?
-Zgadza się?
Kiwnęłam
głową.
-Tak- wydusiłam cicho – to ja.
Dziewczyna
gwałtownie odwróciła głowę ku chłopakom.
-I co? Teraz mi wierzysz?
Dziewczyna
roześmiała się głośnym, spazmatycznym i całkowicie nienaturalnym śmiechem. Po
czym nagle przestała i…sięgnęła po dół mojej koszulki. Zareagowałam dość
gwałtownie.
-Przypatrz się, Mike.-
syknęła dziewczyna – Nie wygląda ci znajomo?
Czarnowłosy,
chyba najprzystojniejszy z całej trójki,
wpatrywał się we mnie wielkimi oczami, poczym przeklął. Stojący obok
niego jasny szatyn spojrzał na niego znacząco.
-Mike…?
-Wiem, Jake. Nieważne- odburknął mu czarnowłosy. Nie powiem,
poczułam się ździebko urażona. Jak uważa że jestem nieważna to może się chociaż
zamieni miejscami? Byłoby miło…
-Ojej- westchnęła dziewczyna po czym zwróciła się do mnie-
chyba im jednak za bardzo na tobie nie zależy, księżniczko.- jej współczujący
ton zabrzmiał niezwykle tandetnie. Przełknęłam ślinę. Miałam złe przeczucie.
A mnie
przeczucie nigdy nie myli. Dziewczyna przez całą poprzednia kwestie bawiła się
nożem. To bliżej mnie była tępa strona, to ostra. Nagle nóż przestał się
obracać. Na ostrym czubku zatańczyły słoneczne promyki. Zamknęłam oczy.
Musiałam się uspokoić zanim panika całkowicie mną obezwładni.
-A skoro im nie zależy, to chyba nie jesteś mi już
potrzebna.- poczułam jak ostra końcówka noża dotyka mojej skóry. Była tak
cienka i ostra, że to delikatne dotknięcie utworzyło na skórze mojego gardła
maluteńką czerwoną dziurkę. Poczułam jak po szyi spływa mi cieplutka wąska
strużka. Nadal trudno było mi w to uwierzyć. To nie mogło dziać się naprawdę…
-Arrivederci,
księżniczko- szepnęła dziewczyna wprost do mojego ucha.-nie martw się, zanim
się zorientujesz, już będziesz z mamą tam na górze.
Otworzyłam
raptownie oczy. W jednej chwili zakręciło mi się w głowie od natłoku myśli.
Z mamą?
Stwierdziła, ze wyglądam na sierotę, próbowała strzelić czy naprawdę wie o mnie
więcej niż ja sama? Jeśli ta ostatnia wersja jest poprawna…
‘Mamą
tam na górze’…Na górze, czyli w niebie. A to znaczy że nie ma już nadziei na
odnalezienie mamy. Ona nie żyje. Tylko dlaczego ona o tym wie, a ja nie? Dlaczego
wogule wie kim jestem? Nie mam chyba wypisanych na plecach danych personalnych
i tych o stanie rodzinnym…? Chyba że…
-Mój brzuch? To znaczy nie brzuch, ale…Ten znak…? Nie,
chwile, chyba wiedziała już wcześniej, znak pokazała tylko jako potwierdzenie…O,
chyba że koszulka mi prześwituje?- zarzuciłam głową w dół. Dopiero po fakcie
dokonanym zorientowałam się, że to było raczej głupie, nóż przecież!
Jeszcze
później zorientowałam się, że chyba się jednak nie nadziałam, bo z moim gardłem
było chyba wszystko w porządku.
-Nie boli, nie pluję krwią, hm, co tam jeszcze pokazują w
tych filmach...? No, przede wszystkim chyba jeszcze żyje…Chociaż nie, to może
być mylące, facet w ‘Szóstym zmyśle’ nie
wiedział że nie żyje…Więc może ja jednak…
W tym momencie poczułam jak coś
puka mi w czaszkę.
-Chwile!- warknęłam, po czym podniosłam głowe i natrafiłam
na dość zdziwione spojrzenie jakiegoś mega przystojnego chłopaka przede mną
(nie no słuchajcie, dziewczyny, jak tak patrzył to był taki meeega słodki…Takie
fajne oczka miał :P).
Khym,
Khym.
A więc
patrzył się na mnie jak na jakąś dziwną, a ten węży łeb co mu zwisał z szyi to
tak mnie wiercił tymi swoimi żółtymi ślepiami…
Tknęło
mnie coś dziwnego i zagapiłam się nagle na ten trójkątny łeb. Od razu
zaznaczam, w sumie to przeciw wężom nic specjalnego nie mam, tylko że ten miał
coś dziwnego na tym zielonym łbie. Bynajmniej nie chodzi mi o te takie żółte
ornamenciki , łe, ładne to nawet, tylko o to co miał na, ekhm, czole. Taki
okrążek, podzielony krzywą (?) linią na dwie części, białą i czarną, z tym że w
tej białej połówce było czarne kółeczko, a w tej czarnej białe kółeczko, czyli
to samo co znajdowało się na moim brzuchu. No wiecie, to takie chińskie, Równowaga, JinJang. Z tym, że to na wężu
było dodatkowo w żółtym rombie, a to moje jest w takim kwiatku jakby chyba…
Zorientowałam
się, że panuje jakaś taka cisza kompletna i chyba wszyscy ( wliczając tego węża),
gapili się na mnie tak jakoś dziwnie…
Nagle
cisza została brutalnie przerwana przez tego przystojnego z wężem, który dostał
ataku śmiechu. Nie to było poważniejsze. Taaak, głupawka…Zdecydowanie. Zgiął
się w pół i trzymał kurczowo za brzuch, i zaczęłam się martwić czy aby coś mu
nie jest. Albo czy coś mu się nie stanie. No wiecie, przy czymś takim to chyba
można coś sobie naderwać… Nie byłoby to raczej przyjemne…
Dziewczyna,
Mercy, tak?, podeszła do niego i z całej siły rąbnęła go w brzuch. Nogą.
Właściwie, nie wiem czy z całej siły, bo zasadniczo celowała gdzie indziej,
mogła stracić panowanie nad mocą uderzenia przez lekki dezorient wywołany
unikiem, po za tym tak właściwie to wcale go nie walnęła, bo przed walnięciem w
brzuch też zrobił unik, chociaż z drugiej strony to mógł być jeden i ten sam
unik, co w teorii taktycznej chyba byłoby bardziej poważane, a w praktyce chyba
skuteczniejsze…
W
każdym bądź razie cel jej nie został osiągnięty, natomiast straciła chwilowo
kontrole nad swoją prawą nogą, która został unieruchomiona przez ramię
śmiejącego się nadal przystojnego.
A więc wśród tubalnego śmiechu,
oraz dość nie eleganckich przekleństw i złorzeczeń, których z pewnych względów pozwolę
sobie nie przytaczać, dopadła mnie z kolei grupka tamtych trzech z dodatkiem kota.
Czarnowłosy chwycił mnie wpół i przerzucił bezceremonialnie przez ramię. Świat
lekko zawirował, i nagle zostałam przerzucona ponownie i oddana w ręce szatyna,
ku jemu zdziwieniu, zaznaczę.
-Ok…- wysapał trzymający mnie Jake. -Ale trochę się chyba
zagalopowaliśmy z tym włażeniem do fontanny…-spojrzał na mnie- Hm, dziwna jakaś
jesteś…
To
zrozumiałam.
-W lecie się z czapą nie łazi na słońcu…
Jake nagle zrobił minę ’chwile, chyba załapałem’ i
wskazał na futrzaną czapę z kółkiem na czole, małymi czarnymi oczkami, czarnym
noskiem i takim fajnym pyszczkiem. No i wąsami.
-T-O N-I-E J-E-ST C-Z-A-P-A
– zaczął dziwnie mówić, wolno głośno i przesadnie wyraźnie, jakby uważał mnie
za głuchą albo niedorozwiniętą.- T-O
F-O-K-A. M-O-J-E…- w tym momencie urwał, stęknął i chlupnęłam do wody.
-Jake!- krzyknął ten czarny.
-No co?!- spytał chłopak -Wiesz ile ona waży?!
-Tylko 51…- mruknęłam podnosząc się z wody i marszcząc brwi
na widok mokrej, przyklejającej się do ciała odzieży. Looknełam w stronę
gapiącej się (znowu!) pary (nie wliczając czapy). Zarumieniłam się i spojrzałam
w bok. Czy oni muszą wszystko dokładnie wiedzieć?
-No dobra- wymamrotałam cicho- 53. Ale to było wczoraj
wieczorem, po tej imprezie pożegnalnej!- Usprawiedliwiłam się głośniej.- Wcale
nie miałam zamiaru zjeść całego tego ciasta! To ona we mnie wmusiła!- z
buntowniczym wyrazem twarzy założyłam ręce.
-Nie no wiesz, nie przejmuj się.- Jake położył mi rękę na
ramieniu i nachylił nieco uśmiechając się szeroko- Na takich imprezach to
zawsze tak! A tak w ogóle to nic po tobie nie widać żebyś jakoś mocno balowała
gastronomicznie. Skóra i kości, wierz mi!
-Serio tak myślisz?- spytałam z nadzieją
-Jasne! Super laska z ciebie!-(tu się nieco zarumieniłam
znowu :3)
-No bo wiesz, to było takie ogromne ciacho!- zatoczyłam
przed sobą pionowy krąg. Chłopak wydał się zdumiony.
-Taki…?-również zatoczył okrąg. Kiwnęłam głową. Przekrzywił
głowę.- A to był taki płaski, z jedną warstwą, z kisielem, czy paro-warstwowy?
-Trójwarstwowy chyba.-zamyśliłam się lekko- no wiesz, to się
chyba tirami su nazywa.
-Aaa…biszkopt, bita śmietana, i czekolada? Z kawą na
wierzchu?
-Yhym…-rozmarzyłam się- a to w środku był jeszcze dodany
syrop wiśniowy…
Teraz
rozmarzyliśmy się oboje. Nagle chłopak się jakby ocknął.
-Rany, ty sama to całe zjadłaś?!
-Oj, całe- obruszyłam się ponownie się rumieniąc- może takie
¾…- spotkałam jego badawcze spojrzenie- No, może 4/5, wielkie mi halo…
-Masz albo dobrą przemianę materii, albo idzie ci we wzrost,
albo twój żołądek to taka czarna dziura…
Skrzywiłam
się
-No bo właśnie, jak się wtedy zważyłam to się tak strasznie
przestraszyłam, że mi to wszystko, wiesz, w biodra pójdzie…
Chłopak
odsunął się kawałeczek i zmierzył mnie od stóp do głowy.
-Nie no, biodra to masz w porządku- poklepał mnie po
ramieniu- Nawet powiem ci, że jakbyś się jeszcze tam trochę rozkloszowała to
nic by ci się nie stało.
-Myślisz?- Spytałam z powątpiewaniem zerkając w dół
-Jasne, jestem facet, więc raczej wiem jaka figura mnie
kręci, nie?
-Przepraszam, że urywam tą uroczą pogawędkę- wtrącił z lekką
niecierpliwością ten wysoki czarny- ale tak jakby trochę jest ona jakby nie na
miejscu, pozwolę sobie wtrącić.
-No wiesz!- ofuknął go Jake- To poważna sprawa! Ważne żeby
zdawała sobie sprawę z własnej atrakcyjności!
Chłopak
spojrzał na niego lekko poderwany. Podszedł do niego i lekko chwycił za
koszulkę trochę ponad linią klatki piersiowej.
-Oh, ależ oczywiście- powiedział szyderczo- To ważne żeby
trupy nie miały kompleksów, czyż nie?
-No, czyli rozumiesz!
-Weź nie zgrywaj idioty.
-O, Luka się ucieszy…
Czarnowłosy
spojrzał na niego z lekkim niepokojem, i puścił go.
-Bo co?
-No wiesz? Pamiętasz jak ostatnio Emme zwróciła jej uwagę
odnośnie
Czarny skinął głową. Nagle zrobił przerażoną
minę. Spojrzał na niego ostrzegawczo.
-Nie powiesz jej tego.
-Dlaczego? Sam mówiłeś że powinno się uświadamiać znajomym
jak co o nich mówią i myślą inni ludzie!
-Ja wcale tak nie myślę! –Czarnowłosy zrobił się czerwony.
-No wiem, wiem- roześmiał się brunet- Wszyscy wiemy jakie
tak naprawdę niegrzeczne myśli się kołaczą w tej twojej niegrzecznej
główce.- lekko poklepał kolegę po
policzku. Ten zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
-Nie…Nie rozumiem co ci chodzi…- wydukał zwracając twarz w
inną stronę.
-Jasne, jasne…
-Czego Mike nie rozumie?- spytał jakiś wesoły głos.
Obok
fontanny stała nachylona dziewczyna o dość poczochranej rudej czuprynie.
Brunet
dostał ataku śmiechu, natomiast czarnowłosy stał się już zupełnie purpurowy, i
miałam wrażenie że zaraz głowa mu eksploduje. W celu zapobiegnięcia niesmacznej
katastrofie, jaką byłoby ochlapanie wszystkich przez to wszystko co znajduje
się w środku czaszki, pod wpływem impulsu, przyklękłam, nabrałam wody w ręce i
polałam czarną czuprynę tym co się nie wylało po drodze. Czyli właściwie
niczym, bo wszystko mi się wylało.
Nagle
jednak w czarną głowę walnął wąski strumyczek sprężonej wody. Spojrzałam na
jego źródło. Mała foka stała obecnie na krawędzi wielkiej miski w której
staliśmy, i schylała głowę po następną porcję naboju tryskającego. Po chwili
uniosła ją i siknęła następną porcją z foczego pyszczka.
Mike zacisnął dłonie w pięści, po
czym gwałtownym zrywem rzucił się w jej stronę. Foka uniosła jeszcze lekko
główkę, po czym, kiedy chłopak był już przy niej i sięgał po nią rękoma,
wskoczyła zgrabnie do wody, i w chwile potem śmignęła już w moją stronę.
Chłopak odwrócił się równie gwałtownie i… nagle za jego plecami woda wytrysnęła
w górę wielkim gejzerem, po czym cała opadła dokładnie na niego.
Gdy woda opadła, Mike siedział
cały mokry z dość mocno zdziwioną miną.
Tak jak ja i ten w okularach
próbowaliśmy jeszcze powstrzymać śmiech, tak brunet i ruda dziewczyna prawie
tarzali się ze śmiechu. Mike spojrzał na nas, po czym sam wybuchnął śmiechem.
Brunet, nadal trzęsąc się
porządnie ze śmiechu podszedł do niego, wyciągnął rękę i spytał trzęsącym się
głosem:
-Nic ci nie jest, stary?
-Nie, w porzo. Co nie oznacza że ciebie teraz nie zabiję.
Brunet
przestał się śmiać, a Mike pociągnął go w dół. Brunet upadł do wody tuż przy
nim. Po chwili obydwoje wybuchnę li
nowym śmiechem.
Do
rudej podbiegł jakiś młodszy czarnowłosy o skośnych oczach i lekko pociągłej
twarzy, wyglądający na może trochę starszego ode mnie, ale młodszego od nich.
-Luka, co się dzieje…?- spytał rudej z niepokojem patrząc na
powoli podnoszących się Mika i tego drugiego. Podnoszących się? To była tylko
połowa z czynności które wykonywali. Równocześnie bowiem każdy starał się
zanurzyć tego drugiego ponownie do wody. Ja w tym czasie zajęłam się próbami
zmuszenia ślicznego, czarnego kota do nie uciekania mi po kamiennej wysepce w
środku na wodnej połaci, gdyż po zauważeniu, że do wody wejść się nie kwapi postanowiłam
go własnoręcznie przetransportować na trawę rosnącą wokół kamiennej michy.
-Co wy tam właściwie robiliście?- spytał trzech starszych
nowy-czarny kiedy już tamci wydostali się z wody i podeszli do niego i rudej.
-Spotkanie pierwszego stopnia z Cherry Mercy i Billym oraz późniejsza potrzeba szybkiej ewakuacji z
powodu ważnej zakładniczki.- odparł lekko brunet.
Nowy-czarny
popatrzył na niego z niezrozumieniem.
-Ważna zakładniczka?
-No ta blondyna tutaj….-brunet rozejrzał się lekko, po czym
dość zdziwiony rozszerzył oczy- Ups?- odwrócił się do Mika- Gdzie ona?
Mike
skierował swoje pełne niedowierzania i zniecierpliwienia spojrzenie na michę.
Ja w tym czasie zajęta
byłam wczołgiwaniem się na kamienną wysepkę, w celu ukrócenia bezczelnego
zachowania owego kota, który usiadł na środku wysepki i patrzył wielkimi oczami
na moje próby dosięgnięcia go, które potem zmieniły się w próby wczołgiwania się
tam za nim. Dodatkowo nie pomagał mi fakt, że wokół moich nóg pływała sobie
biała foka, która za każdym razem, kiedy mi już prawie się udawało osiągnąć
upragniony cel, wyskakiwała z wody, i pluła we mnie strumyczkiem. Skutkowało to
traceniem koncentracji i ponownego opadania na dno (dosłownie).
*
Powróćmy do grupki na
brzegu. Na marginesie pragnę zaznaczyć, że o tym co dzieje się poza granicami,
jak to nazwała nasza błyskotliwa bohaterka, wielkiej michy wypełnionej
wodą (z wysepką na środku), opowiada niezależny
narrator (czyli Ja), a nie ta
inteligentna inaczej smarkula (wiadomo chyba, nieprawdaż…?)
Mike zamknął oczy.
-To nie ona, to nie ona, to nie ona…
Wtrącę jeszcze, ponieważ tamta istota,
słusznie zresztą należąca do gatunku naturalnych blondynek (możecie być pewni,
że wszystkie kawały o blondynkach powstały na którejś z jej pokrewnych dusz),
nie znała imion poszczególnych bohaterów naszej historii, ja przetrzymam was
jeszcze w niewiedzy odnośnie sprawy powyżej.
-W sensie, że to nie ta wasza zakładniczka?- spytała ruda.
Mike chwycił się za głowę i jęknął.
-Nie przypominaj mi że dla niej ryzykowałem podróż liniami
Marco. (w tym momencie wydało się, że
Mike również potrafi żartować. Kwestię tego, że jego ‘śmieszne’ uwagi są raczej
dość marnej jakości, pomińmy taktownym milczeniem. W tej grupie jest to w końcu
domenom Jaka.) (Shit)
-Oj, przestań. Przecież nie jesteś mielonym- klepnął go po
ramieniu brunet (a nie mówiłam? A propos,
to właśnie był Jake)
Mike spojrzał na kumpla
ciężko.
-Teraz wiem dlaczego dziewczyny mówią, że chciałyby z tobą
chodzić tylko wtedy, kiedy złożysz wieczną przysięgę na milczenie. –stwierdził
z przekąsem.
-Naprawdę tak mówią…?-(w
tym miejscu Jake robi tak zwane ‘Focze Oczy’, czyli ‘Oczy Kota Ze Shreka’,
tylko że focze)
Mike jednak
był niewzruszony. (hę? To nie powinna być
krzywa kwestia?)
-Czekaj- Jake wyprostował się gwałtownie- Jakie dziewczyny
mówiły że chcą ze mną chooodziiić?- spytał jednoznacznym głosem.
-Przepraszam…?-wtrącił się w rozmowę nowy-czarny (co za beznadziejne określenie…)-Nie
powinniśmy jej stamtąd wyciągnąć?- wskazał na…(no chyba wiecie kogo).
Spojrzeli w tym samym
kierunku.
-Ta, chyba już lepiej przestać pozwalać jej robić za świra…
-Bo ja wiem?- wtrąciła ruda- Wygląda na to że dość dobrze
się bawi.
Cztery
spojrzenia spoglądały na nią dość…niepokojąco…
-Luka…-załamanym głosem zaczął Mike
-Słucham?- (zasadniczą
cechą Luki Penchi, zwanej przez Wiecie-Kogo Rudą, jest dość duża pogoda ducha,
która jest także cechą Jaka Fontaine’a, jednakże w odróżnieniu od Jaka, jest to
objaw nie pogodnego nastawienia do życia w rozsądnych granicach (patrz J.F.),
tylko dość potężnego ześwirowania, powodującego zanik odpowiednich, zdrowych
reakcji na: sarkazm, uwłaczanie jej osobie, szantaż, groźby, a także spojrzenia
i tony różnorakiego rodzaju. Na wszystko bowiem z powyżej wymienionych działań
reaguje żywym zaciekawieniem i chorobliwie szerokim uśmiechem, co wprowadza w
obłęd większość wrogów oraz psychologów mających nieprzyjemność zetknięcia się z jej osobą
(kumple zdołali się już jako tako przyzwyczaić, ponieważ ma to też jakieś
tam, nikłe, ale jednak, zalety).
Oczywiście, nie jest to jej wina, lecz wina pewnego czynnika, którego na razie
nie wolno mi wyjawić (phi !).
-Luka- zagadnął nowy-czarny- Na pewno przykro jej będzie że
odrywamy ją od tak interesującego, i zabawnego zajęcia…- spojrzał niepewnie w
stronę W-K (Wiadomo- Kogo)- …jednakże jeśli
nadal będzie się tak…bawić…to może się przeziębić, a to nic przyjemnego.
-A- uśmiechnęła się szerzej Luka (MÓWIŁAM!!!)- no to może rzeczywiście lepiej ją wyciągnąć.- i
spojrzała wyczekująco w stronę Mika i Jaka, nowy-czarny natomiast cichutko
odetchnął z ulgą.
-Wybacz, Cherry,
ale ja się na to nie pisze – potrząsnął głową Jake- właśnie wyschłem…
Mike
kiwnął mu głową na znak że z nim jest tak samo. Luka spoglądała to na niego, to
na Jaka, aż w końcu postanowiła użyć uroku osobistego.
-Mikuś… Jakuś… - powiedziała przymilnym tonem w każdym
imieniu przeciągając długo drugą literę.
Mike
jakby trochę zaczął ustępować, ale wiedzący co się święci Jake chwycił go za
ramie i stanowczo obrócił tyłem do rudej kusicielki. Na nieszczęście dla nich, Luka nie zamierzała
się tak po prostu poddać (też mi nowina). Bezszelestni e podsunęła się do nich
bliżej, po czym każdego objęła od tyłu ramieniem (każdego po jednym
oczywiście), i przyciągnęła ich leciutko.
-Chłopaki…
Jake i
Mike popatrzyli na nią, na siebie, równocześnie westchnęli, po czym w idealnej
harmonii stwierdzili:
-Niech ci będzie…
Gdy
spojrzeli na fontannę zamarli. Mike nie wytrzymał.
-Można wiedzieć, gdzie ta gówniara, do cholery, jest?
*
W końcu udało mi się wdrapać na wysepkę. Po krótkiej jeszcze
bieganinie udało mi się capnąć kota, a przy okazji mniej więcej wyschnąć.
Właściwie, nie wyrywał się jakoś specjalnie. Dzięki moco czuwająca nade mną,
zwierzęta generalnie mnie lubiły. Tylko ta foka jakoś mi dokuczała. Z drugiej
strony, może chciała się tylko pobawić?
Kiedy
tyko zbliżyłam się do krawędzi wysepki, kot zaczął się wiercić. Najwyraźniej
musiał bać się wody. Odsunęłam się od krawędzi machinalnie głaszcząc kota po
miękkiej sierści i szukając sposobu na ominięcie wodnej przeszkody. W
przypływie działania impulsywnego wepchnęłam go pod koszulkę i
podtrzymując go od dołu prawą ręką
ostrożnie weszłam do wody, która sięgała mi może do pasa.
Udało
się. Wypuściłam kota na zieloną trawę. Wydawał się szczęśliwy.
Za nami
z fontanny wydrapała się foka. Przekrzywiając główkę spojrzała na mnie
zawadiacko. Ciekawa co teraz zrobi również przekrzywiłam lekko głowę. Foka
jakby prychnęła z takim wyrazem pyszczka, jakby się uśmiechała, poczym opuściła
głowę wskazując nią trawę. Potem uniosła ją i znowu się na mnie zapatrzyła.
Zaryzykowawszy stwierdzeniem, że chodzi jej o to, abym ją również przeniosła na
trawę, podeszłam do niej, chwyciłam pod mokre płetwy i delikatnie położyłam na
ziemi. Chyba o to jej chodziło, bo spojrzała na mnie z wdzięcznym wyrazem
pyszczka, po czym otrzepała się z wody w ten irytujący większość ludzi sposób
futrzanych ssaków, podczas którego dokładnie opryskują wszystko wokół. Kot z
piskiem schował się za mną. Roześmiałam się. Zawsze uwielbiałam małe
zwierzaki, chociaż nigdy nie mogłam mieć
takiego.
Kot i
foka przez chwilę sprawiali wrażenie zajętych zabawą w gonito, po czym foka zauważyła,
że moje plecy stanowią świetną zjeżdżalnie, i wkrótce oba zwierzaki zaczęły się
na mnie wdrapywać i zaraz potem zsuwać się w dół.
Nagle kot,
który właśnie został przygnieciony przez fokę, która ukarała go w ten sposób za
zbyt wolne zbieranie się spod ‘zjeżdżalni’, wyprostował się zrzucając białego
przyjaciela na ziemię obok i zaczął nasłuchiwać. W chwile później podniósł się
na cztery łapy i ruszył biegiem w krzaki, które, poprzetykane ścieżkami, okrążały fontannę zielonym murem.
Zaraz
zerwałam się na nogi, pochwyciłam fokę na ręce i pobiegłam za kotem.
Foka
wdrapała mi się na głowę, i wyciągając szyję popiskiwała cichutko od czasu do
czasu.
Co
jakiś czas kot podbiegał z powrotem do mnie, jednak zaraz potem znowu biegł w
kierunku obranym na początku. Tak dotarliśmy w końcu do tak zwanego
Starego Rynku, placu , na środku którego
stał imponujący ratusz. Plac okrążony był kwadratowym murem domów,
poprzetykanym uliczkami.
Kot
chwilę chodził w tą i z powrotem przed jednym z wysuniętych przed inne domy
budynek, który był widocznie większy, i przypominał z wewnątrz bardziej
swoistego rodzaju pałacyk.
W
chwili kiedy właśnie tam dobiegałam, drzwi pałacyku otworzyły się, i wyszła z
nich jakaś czarnowłosa dziewczyna o pociągłej twarzy. Na jej widok kot wyraźnie
się ucieszył. Zaczął radośnie szczekać, i lekko na nią skakać. Dziewczyna
również się ucieszyła. Jej bladą twarz rozjaśnił lekki uśmiech, a sama
przyklękła, i pozwoliła kotowi wskoczyć
na jej kolana, oprzeć łapami o ramiona i zacząć lizać po twarzy.
Niepewna,
czy wypada mi do nich podejść, czy też mam już sobie iść, przystanęłam parę
metrów dalej. Jednak foka nie okazała ani trochę mojego zmieszania.
Wypracowanym ślizgiem zsunęła się z mojej głowy i ruchem skokowo-pełzakowatym
dotarła do czarnej z psem.
Czarna
spojrzała na fokę z lekkim zdziwieniem, po czym podniosła wzrok.
Nasze
spojrzenia spotkały się.
Widziałam tylko jej jedno oko.
Czarna grzywka przykrywała jej prawie całą prawą część twarzy.
Zmarszczyła brew. Wstała.
Podeszła do mnie. Jej ciało miało dość drobną budowę, co nie przeszkadzało jej
być wyższą ode mnie. Mogła mieć z 1.70.
Stanęła przede mną wyprostowana,
z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Wskazała głową zwierzaki.
-Ty przyprowadziłaś tutaj Aqua?
Zastanowiłam się co dziewczyna
mogła mieć na myśli. Chyba to zauważyła
-Tak się nazywa foka.
-Rozumiem…- stwierdziłam odkrywczym głosem.
Dziewczyna lekko uniosła brew, i
wydało mi się że próbuje się nie uśmiechnąć.
-A właściwie jak tu trafiłaś? Nie widziałam cię tutaj
wcześniej.
Jej głos był rzeczowy, miał
-Przyszłam za psem- wskazałam na kota- Należy do takich
jednych chłopaków.
Uniosła lekko głowę
-Jasnego szatyna?- spytała. Skinęłam głową.- I takiego
naburmuszonego bruneta?- ponownie skinęłam głową.
Zamyśliła się.
-Jake’ a i Mike’ a .Potem jeszcze doszła taka ruda
dziewczyna.-uzupełniłam informacje.
Spojrzała na mnie uważnie
-Mieszkasz tu?
Pokręciłam głową.
-Przyjechałam dopiero dzisiaj.
-Cheza? Cheza Coraggio?
Skinęłam głową. Zaczęło mnie to ciekawić. Dużo ludzi
mnie tu zna…
Czarna
westchnęła.
-Nie
umieją sobie dać rady z najprostszym zadaniem…Co za ludzie…
Spojrzałam na nią ciekawie.
-Znasz ich?
-Niestety…
-Czyli oddasz im fokę? I może kota też oddasz właścicielom?
O ile wiesz kim są…?
Czarnowłosa
popatrzyła na mnie z powstrzymywanym uśmiechem sympatii. W chwile później
odwróciła wzrok. Jej skóra wydała się mniej blada.
-O Aque nie musisz się martwić, a co do Arii- popatrzyła na
mnie z uwagą- tym psem- dodała znacząco- tak się składa, że to mój zwierzak.
-Oo.- pokiwałam głową.- To by wyjaśniło dlaczego się do
ciebie łasił.
Dziewczyna
zacisnęła wargi. Odniosłam niezrozumiałe wrażenie, że próbuje się nie
roześmiać…
Nie
zdążyłam się dokładniej zagłębić w to zjawisko, kiedy poczułam że coś uczepiło
się mojej nogi, i to w dwóch miejscach. Spojrzałam w dół.
-Masz dla nas coś słodkiego, siostrzyczko?- spytało
stworzonko uczepione mojego uda
-Słodkiego?- spytało stworzonko uczepione przestrzeni między
stopą a kolanem.
Stworzonko
nr1 miało kasztanowe włosy związane w dwie kitki zwisające swobodnie po obu
bokach głowy, ufny wyraz twarzyczki, wesołe, rezolutne oczka, i miało około
siedmiu lat.
Stworzonko
nr2 miało wielkie błękitne oczyska, czerwoną sukieneczkę i wyglądało na cztery
do pięciu lat. Oba stworzonka wpatrywały się na mnie z ufnością w smutnych
oczach głodzonego szczeniaczka. W podświadomości wyświetliło mi się
spostrzeżenie, iż wzrok ten jest jakiś taki… zbyt dopracowany. Ale i tak miałam
ochotę rzucić się do najbliższego sklepu ze słodyczami i wykupić caluuutki. A
potem jeszcze kilka.
-Rosie, Katty, rozmawiałyśmy chyba o żebraniu słodyczy od
obcych?- twarz czarnowłosej przybrała wyraz surowej, nieprzeniknionej lodowej
maski. Ciekawe, ile może tak wytrzymać bez wybuchnięcia śmiechem? Sally umiała
tylko 40, w porywie 50 sekund.
Nr1
przekrzywiło głowę.
-Przecież z nią rozmawiałaś.
Czarnowłosa podniosła brew.
-I?
Nr1 nie
dało się wytrącić z poczucia obowiązku wyłudzenia ode mnie słodyczy, spojrzało
na czarnowłosą i przemówiła tonem, jakby
tłumaczyła coś nieznośnemu dziecku.
-Skoro z nią rozmawiałaś, to znaczy że ją znasz. Jeśli ty ją
znasz, to znaczy że nie jest dla ciebie obca, a jeśli nie jest obca dla ciebie
to znaczy że dla nas też nie, co z kolei oznacza, że możemy ją poprosić o jakiś
drobny podarunek.
-To że z nią rozmawiałam, nie oznacza od razu że ja znam.
Dziewczynka
na chwilę się zamyśliła.
-Ale w przyszłości będziesz ją dobrze znała.
Czarnowłosa uniosła brew.
-Co to ma do rzeczy?
-Prosić o słodycze możemy tylko znajomych, tak?
Czarnowłosa
wpatrywała się w nią w milczeniu. Stworzonko uznało to za ‘tak’
-W umowie nie było określone czy chodzi ci o obecnych
znajomych czy przyszłych. Nawet jeśli ta siostrzyczka teraz jest dla nas obca,
to w przyszłości będzie naszą znajomą. Czyli że możemy prosić ją o prezenty.
-Po za tym, że twoje rozumowanie nie posiada racjonalnego
sensu, to kto powiedział że Cheza w przyszłości będzie naszą znajomą?
Nr1 uśmiechnął się chytro.
-Nazwałaś ją po imieniu.
-…?
-Co znaczy że teraz nie jest naszą hipotetyczną znajomą,
tylko potwierdzoną, i to przez ciebie, Emmuś.
Emmuś westchnęła i kucnęła obok dwóch
stworzonek. Przygarnęła oba do siebie, i każde zajęło po jednym jej kolanie.
-Czyli, że uważacie za swoich znajomych wszystkich którym
mówię po imieniu, tak?
Oba
stworzonka kiwnęły głowami.
-Wszystkich uważacie za przyjaznych, i wszystkich prosicie o
słodycze?
Kiwnęły po raz drugi.
-Czy każdego znajomego prosiłyście już chociaż raz o
słodycze?
Zastanowiły
się. Popatrzyły na siebie, spojrzały na Emme i wspólnie kiwnęły głowami.
-Na pewno?- odniosłam wrażenie, że z pytania na pytanie ton
Emmuś jest coraz zimniejszy.
Dziewczynki kiwnęły do połowy, zawahały
się po czym kiwnęły z dużą stanowczością.
-Mam przez to rozumieć, że prosiłyście też o słodycze Dave
‘a, Drago i Mercy, tak?
Kiwnęły głową. Dokładnie kiedy
czyniły potwierdzający gest poczuły że coś jest nie w porządku. Spojrzały po
sobie, po czym błyskawicznie śmignęły w dwie różne strony. Ucieczka niestety
zakończyła się fiaskiem. Sekundę po próbie ucieczki Emmuś trzymała je już za
kołnierze.
- Co mówiłyśmy o zbliżaniu się do tych trzech osób?- jej ton
był już zupełnie lodowaty.
-Że nam nie wolno pod żadnym pozorem…- odparł smutno chórek.
-Dokładnie. Dlaczego nie posłuchałyście?
Stworzonko
Nr2 postanowiło poruszyć linię obrony.
-Ale Dave- chan i Drago- chan są dla nas bardzo mili!
-Właśnie! Drago- chan zawsze ma dla nas jakieś cukierki, a
Dave- chan czasami daje nam takie pyszne ciasteczka!
-I Dave- chan zawsze się pyta kiedy też tam do nich
przyjdziesz na ciasteczka, Emme- chan!
-No właśnie, kiedy przyjdziesz do nas na ciasteczka, Emme-
chan?
Ostatnie
zdanie całą trójkę wytrąciło z równowagi. Mnie troszeńkę zdziwiło to, że miała
ona dużo niższe tony niż głosy dziewczynek. I w sumie dobiegała jakby zza mnie.
Spojrzałam przez ramię do tyłu.
Akurat w tym samym momencie,
czyjaś dłoń spoczęła na moim drugim ramieniu. Obróciłam głowę w drugą stronę.
Coś zasyczało mi do ucha.
Obok mnie stał chłopak,
którego gdzieś niedawno widziałam.
Dave odesłał Mercy, wymawiając jej jeszcze przy okazji, że
jeśli blondyna im uciekła na dobre, to tylko i wyłącznie przez nią. Ona
oczywiście kompletnie nie rozumiała o co mu chodzi. Jak zawsze…Co za smarkula.
Jednak
na szczęście Mercy, znalazł blondynę przy fontannie. Węże po to w końcu mają
węch żeby z niego korzystać. Dave za to umiał korzystać z gadzich umiejętności
zwierzaka.
Tylko po co miała taką obstawę? Z
drugiej strony, Luka i Sebastian doszli
do nich dopiero później. Z drugiej strony blondyna była ważna, i tego nie było
nawet sensu ukrywać.
Obserwował, jak blondyna gania za
Arią po środku fontanny, jak transportuje ją na brzeg, a potem jak znika w
krzakach. Od razu ruszył za nią. Tamci zostali przy fontannie. Nie zauważyli,
że zniknęła? Amatorzy…
Na rynku popełnił błąd;
zaabsorbowany śledzeniem dziewczyny, nie zwrócił zbytniej uwagi na otoczenie,
ani na Fuoco, syczącego mu ostrzegawczo do ucha. Uratowało go tylko to, że Emme
także popełniła błąd. Nie rozejrzała się, jak to miała w zwyczaju. Od razu całą
jej uwagę pochłonęła Aria.
Schowany za ścianą jakiejś
pobliskiej uliczki, słuchał jak Emme rozmawia z blondyną. No to koniec. Dopóki
blondyna była poza zasięgiem Emme, mógłby ją odbić nawet tamtym amatorom. Nie
obyłoby się bez Młodego, ale kto powiedział, że najstarszy ma sam wszystko
załatwiać? Po za tym Młody ostatnio narzekał na nudę. Zawieszenie broni do
czasu naruszenia przez drugą stronę granicę terytorium wymagało właśnie….nie
używania broni. A mówił mu żeby znalazł sobie jakieś inne hobby…
Z
zamyślenia wyrwały go dwa głosiki. Wychylił się lekko. Szkraby. Uśmiechnął się.
A może i ma szansę?
Emme
zawieszenie broni chyba też niezbyt służyło. Znała go. Chyba nie myślała że
będzie przestrzegał granicy, kiedy do konkurencji ma trafić jedno z czterech
najpotężniejszych osób na świecie. A tym czasem podjęła akcję wychowawczą ,
pozostawiając blondynę odłogiem. Tak, najśmieszniej to by było, gdyby jej tez
nagle zniknęła, jak tamtym przy fontannie.
Postanowił zaryzykować. Emme nie
zwracała zbytniej uwagi na otoczenie, więc jego podkradanie się do blondyny
zostało dziwnym trafem niezauważone przez nikogo. No prawie nikogo. Jak to
dobrze, że Aria się go słuchała. Wystarczyło, że podniósł palec do ust, kiedy
już podnosił się, żeby się z nim przywitać, a od razu cichutko siadała z
powrotem. Mądre, ale naiwne. Co za
zbieżność charakterów. Jednak to prawda, że zwierzęta przejmują cechy swoich
właścicieli…
Kiedy usłyszał o ciasteczkach nie
wytrzymał. Tak dawno się z nią nie droczył…I tak był już dostatecznie blisko
blondyny.
- No właśnie, kiedy przyjdziesz do nas na ciasteczka, Emme-
chan?- powiedział z przekąsem.
Emme i
dwa szkraby podniosły wzrok. Na twarzy Emme malował się ten zagniewany rumieniec,
stała, jedna z nielicznych, reakcja, której dziewczyna nie umiała kontrolować.
A przynajmniej nie na jego zaczepki.
Twarze
szkrabów wykrzywiły szerokie uśmiechy.
Reakcja
blondyny była lekko opóźniona. Zdążył zrobić te dwa ostatnie kroki kiedy odwróciła
głowę do tyłu. Położył rękę na jej ramieniu. Odwróciła głowę w jego stronę. Fuoco zsunął się po jego ręce, i
przybliżył łeb do jej ucha. Zasyczał
triumfalnie. To znaczyło ‘ofiara zdobyta’.
Emme
opuściła szkraby na ziemi, jednak kiedy ruszyła w jego stronę, chwyciła je
znowu za kołnierze, rzuciła im po gniewnym spojrzeniu, i popchnęła lekko w
stronę otwartych drzwi jej ulubionego
domu należącego do jej rodziny. Dave ‘ a nagle tknęła myśl. Ulubionego?
Uśmiechnął się szeroko. Chyba wiedział dlaczego TEN dom był jej ulubionym…
Emme
spojrzała na niego z tą lodowatą maską, której u niej nie cierpiał. Jednak ku
swojemu zadowoleniu w jej oku dostrzegł gniewne błyski. Zrobiło mu się
przyjemnie.
Niestety,
nie był tutaj żeby sobie na nią popatrzeć. Ścisnął mocniej ramię blondyny.
-Tchórz.- stwierdziła Emme.
-A to niby dlaczego?
-Ktoś kto zakrywa się kimś innym w obawie przed walką jest
tchórzem.
-Kto powiedział że obawiam się walki? Przecież i tak oboje
wiemy że jestem silniejszy od ciebie.
Błyski
nabrały siły. Jednak zanim cokolwiek odpowiedziała na zaczepkę, ciągnął dalej.
-Nie myśl sobie. Nie zniżyłbym się do użycia kogokolwiek
jako tarczy. – to do niej doszło- Ona jest po prostu moją gwarancją na to, że
zgodzisz się negocjować.- chciał zyskać na czasie. Fuoco już w chwili po
’zdobyciu ofiary’ zsunął się z ciała chłopaka i popełzł w kierunku Arii. Po tym
co planował pies prawie na pewno się do niego zrazi, no ale cóż. Najważniejsza
teraz była blondyna.
-Na jaki niby temat chcesz negocjować?- nadal była zbyt
naiwna. Mała słodka Emme.
Dave skinął głową na blondynę.
-A jak myślisz?
-Nie wiem o co ci chodzi.
-Nie zgrywaj słodkiej idiotki.
Twarz Emme
nie wyrażała nic. Jej oczy też już się uspokoiły. Nie było dobrze. To znaczyło,
że za moment zacznie dostrzegać więcej
szczegółów. Należało ją wkurzyć. Pytanie tylko jak.
Nagle poczuł jak coś powiewa jego
kamizelką. Skierował wzrok w dół. Natrafił nim na nieco speszoną twarz
blondyny.
-Głupia sprawa, co nie?-
uśmiechnęła się lekko wstydliwie- Chciałabym jeszcze trochę tu zostać,
zwłaszcza, że mówisz interesujące rzeczy, tylko że tak jakby muszę do toalety…
Dave zamrugał oczami, po czym
roześmiał się głośno.
-Doceniam chęć zwrócenia na
siebie uwagi, jednak masz chyba nie do końca wyrobione wyczucie sytuacji.
Mina blondyny sprawiała, że z
chwili na chwile dochodził do wniosku, że ona chyba jednak nie żartowała.
Spoważniał.
-Żartowałaś sobie tak?
-Ja muszę do toalety.
Dave gapił się na nią jeszcze
przez chwilę. O ty, że opuścił gardę na zbyt długo, przekonał się zbyt późno. W
następnej chwili zatoczył się w tył.
-Szkoda, że dzisiaj zrezygnowałam z glanów. Może w końcu
miałabym cię z głowy…
Emme
spojrzała na Chezę, i skinęła głową w stronę domu. Dziewczyna spojrzała jeszcze
na Deva, przekrzywiła głowę, poczym spokojnym kroczkiem udała Siudo wskazanego
budynku. Emme podeszła do leżącego chłopaka i postawiła stopę na jego torsie,
dopychając go do ziemi. Dopilnowała jeszcze wzrokiem zamknięcia za Chezą drzwi,
po czym skupiła się ponownie na chłopaku.
Kiedy
spojrzała na niego, coś w niej drgnęło.
Leżał całkowicie spokojnie, z
rękami pod głową, gapiąc się na nią z łobuzerskim uśmiechem.
-Co się tak gapisz?- warknęła.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
-Skąd ta pewność? Może zawsze wkurzała mnie ta twoja
bezczelna gęba, tylko nie dawałam tego po sobie poznać?
Pod stopom poczuła jak jego
klatka piersiowa gwałtownie podnosi się i opuszcza pod wpływem śmiechu.
-Szczerze wątpię, skarbie. Śmiem twierdzić że im
bezczelniejszą robiłem minę, tym bardziej ci się ona podobała.
Emme uniosła brew.
-Można wiedzieć na jakiej podstawie tak twierdzisz?
-Oczywiście- Dave lekko przymknął oczy i wysunął język
dotykając nim górnej wargi- Im bezczelniejsze miny tym gorętsze były twoje
pocałunki.
Emme
zaczerwieniła się. Jego ataki słowne były jedynymi przed którymi nie umiała się
bronić. Wiedział o niej dużo rzeczy o których nie wiedział nikt inny, może czasami
poza Luką. I dość perfidnie to wykorzystywał.
Dave błyskawicznym ruchem chwycił
jej nogę pod kolanem i pociągnął do tyłu. Dziewczyna straciła równowagę. Zanim
ponownie ją odzyskała, chłopak już stał obok niej. Ale nie uderzył jej.
Chwycił ją mocno w pasie i
przyciągnął do siebie.
-Nie myśl sobie że wygrałaś, skarbie- szepnął dokładnie do
jej ucha- Będzie należeć do nas. Może nie dziś, ani nie jutro, ale możesz być
pewna, że w końcu przejdzie na naszą stronę.- wysunął język i liznął ją w ucho.
Ułamek
sekundy później odsunął się od niej i zniknął w uliczce obok.
Emme stała przez chwilę
oszołomiona. Wolno uniosła rękę i dotknęła ucha. Zacisnęła z wściekłości zęby.
-Jeszcze zobaczymy, dupku!- wrzasnęła na całe gardło.
~~*~~
Primavera, Cheza i ta foka. .. Ja pierdole! Nawet nie musiałam czytać do końca, ja wszystko pamiętam. Aż nie mogę w to uwierzyć że to się TUTAJ znalazło. Aww piękne.
ReplyDeleteWspomnienia wracają co? ;D Stare ale co ja poradzę na moje sentymentalne uczucia xd
DeleteCałkiem przyzwoicie napisane. :3
ReplyDeletei nie wyjaśniłaś, jak Cheza uniknęła noża.
ReplyDeleteZabieram się za kolejne rozdziały
ReplyDelete