26.7.19

Skurwić się jak szmaty

Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi



               Mieliśmy po dwadzieścia parę lat i jedynym celem naszego życia było skurwić się jak szmaty. Mowy nie było o przysłowiowym odbijaniu się od dna, my na dnie szukaliśmy skarbów, a potem kopaliśmy głębiej. Rzuciliśmy szkoły, heroiny nie. Zadymione pomieszczenia pełne darmowych dziwek, koksu i głośnej, brudnej muzy, były dla nas bardziej przyjazne niż dom. I wszystko to miało miejsce w naszym rodzinnym małym miasteczku Ellington, w którym dominowało chrześcijaństwo i nastawione na zdrowe przedłużanie gatunku podejście do życia. 
               Niby były organizowane manifesty, a na uczelnie wprowadzano tanie projekty mające na celu przywrócenie moralności wśród młodzieży. Ale jebało nas to, nie pamiętaliśmy nawet lokalizacji tych państwowych gównianych organizacji, także nijak to na nas nie wpływało. Ten temat nawet nie przejawiał się zbyt często w naszym gronie. Byliśmy skupieni na robieniu muzy, paleniu dziwnych mieszanek i pieprzeniu w kółko tych samych lasek, ewentualnie ich młodszych sióstr, kiedy w końcu osiągnęły legalny dla nas wiek. 
              Grałem wtedy jako gitarzysta prowadzący w Retrospective i wyglądało na to, że jesteśmy w czołówce najbardziej znanych zespołów tego małego obsranego miasta - zaraz przy War Pigs, Dream Machine i świeżym debiutującym Lease. Nie dawało nam to absolutnie żadnych profitów finansowych, ale dziwki ustawiały się najpierw w kolejce do nas, gdzie były poddawane procesowi rekonwalescencji wizualnej, a zaraz potem anatomicznej. I tak długo, jak utrzymywaliśmy się na szczycie, tak długo dragów nie brakowało. 
                Te wszystkie mity o wychodzeniu z nałogowego kurwidołka kojarzyliśmy tylko z amerykańskich filmów, nikomu z nas przez myśl by nie przeszło, żeby rzucać ten idylliczny tryb życia na wiecznym haju. Czuliśmy się szczęśliwi i nikt nie wpadał w depresję z powodu prowadzenia nietrzeźwego żywota. 
               Mniej więcej w tym czasie mój katolicki samotny ojciec, który wbrew pozorom tolerował wszelkie moje zachowania i upodobania, a przy tym cieszył się jak dziecko, kiedy synek postanowił raz na dwa miesiące przekimać się w domu rodzinnym, a nie gdzieś na ulicy czy w klubie Baltimore w palarni, poznał jakąś równie katolicką samotną kobietę i niedługo po tym obwieścił naszą przeprowadzkę, gdyż jej chata była wyjebanie większa niż nasze obskurne mieszkanie. Życzyłem szczęścia na nowej drodze życia, ale mało mnie obchodziło miejsce mojego zameldowania, bo tak jak psy oznaczają teren szczochem, tak my... mieliśmy równie wyrafinowane sposoby. Poznałem Katelyn, choć może raczej powinienem powiedzieć, że spotkałem ją raz, ale przez swój stan nie pamiętałem nawet jej koloru włosów. Podobno była zmartwiona moim "stanem zdrowotnym". Jej bym nie jebał, ale jej opinię i owszem. Nie byłem w stanie skupić się na życiu rodzinnym mojego starego i wbrew pozorom powodem nie był mój stan nietrzeźwości, tylko pierwszy koncert debiutującego Lease, który widziałem na własne oczy. 
               Wokalista Lease był dzieciakiem w porównaniu do nas. Miał kobiece rysy twarzy i zdzierał z siebie ubrania na scenie. Śpiewał nieźle, choć dzięki charakterystycznemu zawodzeniu w bardziej emocjonalnych partiach sprawił, że Lease wypromowało się samo i zyskało swój własny unikatowy styl. Kiedy słyszałem go na żywo po raz pierwszy, namiętnie wył o tym, że chce być pieprzony przez gościa o szybkich palcach. I używał na to coraz to mocniejszych określeń. Śpiewał, że pragnie poczuć go w sobie w całej jego okazałości, że przyjmie go do siebie i będzie na kolanach błagał o więcej. Żeby wytargał go za włosy i powbijał paznokcie w plecy. W trakcie solówki gitary przeszedł sam siebie i, wołając przeraźliwie imię "Ray", masturbował się z ręką w spodniach, które pozostały mokre do końca ich występu. Publika oszalała. Nigdy wcześniej nie widziałem tak potężnej orgii w trakcie koncertu. Co mnie tak zdekoncentrowało? Fakt, że "Ray" to było moje imię. 
               Słyszałem potem raz na jakiś czas jakieś plotki, które niespecjalnie mnie obchodziły, ale jednak ludzie przychodzili z nimi prosto do mnie. Niektórzy, ci negatywnie nastawieni do Charlie'go, bo tak gość miał na imię, mówili o nim, że pieprzy się z wszystkim, co się rusza i nie ma absolutnie żadnych wymagań, dopóki może zostać zaspokojony. Inni z kolei mówili, iż krążą pogłoski, jakoby wokalista Lease był pieprzony tylko i wyłącznie przez aktywnych gejów, a podczas każdego stosunku wykrzykiwał moje imię. Sam jednak nigdy nie pofatygował się, żeby ze mną porozmawiać. Trochę mnie to wkurwiało. Wściekłość narastała tak długo, aż zmieniła się w szaleńczą chęć ukarania go w... wiadomy sposób. A karanie małego chudego chłopczyka, który dusi się płaczem, zlizuje z nadgryzionej wargi strużkę toczącej się świeżej krwi, a mimo to proszący o więcej, wydawało się kusić niczym najbardziej zakazany i nielegalny owoc świata. I choć nigdy wcześniej nie miałem okazji pieprzyć innego faceta, tym razem miałem dziwną świadomość, że pragnę tego jak niczego innego na tym świecie. 
               Chodziłem więc na koncerty Lease i podpierałem ściany, by uniknąć wielkiej publicznej orgii, a potem czaiłem się na Charlie'go. Czasem czekałem w kiblu, innym razem wpierdalałem się za kulisy, zdarzało się, że ustawiałem się w kolejce z dziwkami. Ale ten durny dzieciak zawsze znikał. Nie miałem pojęcia skąd wzięły się te wszystkie plotki na temat jego publicznie urządzanych stosunków seksualnych. Dodatkowo potem napisał kolejny utwór, w którym śpiewał, że dla Ray'a zostawił dziewictwo i chce, żeby przeleciał go na kamiennej posadzce rynku miasta w samo południe. 
               Napięcie rosło, a moje dojścia do Lease były za każdym razem niweczone. Dorwałem raz ich basistę, kiedy samotnie paliłem marychę w parku którejś nocy. Rozpoznałem go jakimś cudem, podbiegłem, złapałem za szmaty i prawie powaliłem.
— Gdzie znajdę tego kretyna, który z wami śpiewa? — wypaliłem jednym tchem, nie wyciągając skręta z ust. 
— Stary, spokojnie — odparł, kołysząc się na boki. Też był pod wpływem jakiegoś gówna. — Nie wiem, gdzie jest ani gdzie mieszka. Nie wiem w sumie nawet kim jest. Wiem tylko, że Charlie. 
— Nie macie prób? — dociekałem.
— Nie no, mamy — odpowiedział, chichocząc cicho. — Ale gramy tam tylko. 
— Daj mi namiar. Gdzie macie próby i kiedy najbliższa — nakazałem. 
— Powiedziałbym ci, stary, ale sam tego nie wiem — mówił. — Jutro gramy w Baltimore, Charlie przychodzi wcześniej. Przyjdź o piątej, to raczej go złapiesz. 
                Nie mogłem spać tej nocy. Grey, perkusista mojego zespołu, siedział nade mną i proponował różnego rodzaju używki. Dziwił się, że nie chcę brać. Byłem wkurwiony. Miałem ochotę na tego dzieciaka, to świeże młode mięsko należało tylko do mnie, a nie mogłem dostać go do własnych rąk. Powiedziałem o tym Grey'owi, ale ten zaczął nawijać o romantycznej miłości. W jednym aspekcie miał rację - przestałem korzystać z usług dziwek. Byłem napalony na jedną jedyną osobę na tym skurwiałym świecie. I ona była równie napalona na mnie. Dlaczego więc nie mogłem jej mieć?
              Pojawiłem się w Baltimore o piątej. Wlazłem za kulisy, ale napotkałem przeszkodę w postaci metalowych krat. Z tego, co powiedział mi wcześniej basista, Charlie powinien był dotrzeć już na miejsce. Co lepsze, sam. Mając więc kompletnie wyjebane w reakcje pracowników klubu, wydarłem się z całej siły "Charlie!". 


I przyszedł. 


               Zobaczyłem go w odległości kilku metrów od siebie, po drugiej stronie metalowych krat. Oparł się o ścianę i uśmiechnął, nadgryzając dolną wargę. Zbliżył się nieco, choć nie na tyle, bym mógł go dosięgnąć i zaśmiał się cicho. Potem, zupełnie niczym na scenie, wsunął dłoń w spodnie i, patrząc mi głęboko w oczy, powtarzał moje imię, robiąc sobie dobrze. Postanowiłem zrobić to samo. 
— Chcę cię wziąć przez te kraty — wymamrotałem, ledwo łapiąc oddech. 
— A gdyby tak nie było ich między nami...? — spytał ciepłym tonem głosu.
— Wtedy wszedłbym w ciebie jeszcze mocniej i jeszcze szybciej — odparłem.
— ...a ja krzyknąłbym, że jest cudownie i wypełniłbym to miejsce jękami zachwytu i rozkoszy — dodał.
— Kochałbym cię... — wyszeptałem, zbliżając się do krat. 
— To takie nielegalne... — powiedział, podciągając koszulkę tak, że odsłaniała jego nagi tors. — Pieściłbyś mnie tu?
— ...i całował twoje uda — odpowiedziałem, dysząc ze zmęczenia.
— Chciałbym cię w sobie poczuć — kontynuował, chichocząc cicho. — I tu też. I na twarzy. I pomiędzy wargami. 
— Chciałbym poczuć twoje ciepło — jęczałem. — Sprawdzić, jak miękki i delikatny jesteś w środku. 
— Proszę... na mnie... — wyjąkał, kiedy obydwoje już prawie dochodziliśmy. 
               Uklęknął na ziemi i przyjął mnie na swoją twarz. Roześmiał się i zaczął delikatnie wmasowywać moje nasienie w swoje rumiane policzki. Oblizał usta i podziękował. 
— Przyjdź do mnie... — poprosiłem cicho. Jego twarz zmarniała. 
— Pragnę tego jak niczego innego — odparł. — Gdybym tylko mógł...
               Przeprosił mnie i zniknął za kulisami. 
  

               Tamten wieczór spędzał mi sen z powiek przez kolejne dni. Smakowałem trzeźwego życia, a uczucie pustki towarzyszyło mi cały czas. Potrzebowałem czegoś silniejszego niż heroina. Potrzebowałem młodego delikatnego ciała na własność. Na wyłączność. I wtedy Charlie zniknął. Wraz z nim zniknęło Lease i słuch o nich zaginął. Po kilku tygodniach ludzie omotani używkami zupełnie zapomnieli o tym zespole, zupełnie jak gdyby nigdy nie istniał. Wróciłem na chwilę do ćpania, ale nie sprawiało mi już takiej przyjemności. Czułem się jak gówno. Zacząłem szukać tego gnojka, lecz na marne. Nikt tu o nikim nic nie wiedział. Niektórzy w najlepszym przypadku co najwyżej pamiętali, że był ktoś taki. Załamałem się zupełnie. Któregoś wieczora rozpłakałem się jak dziecko w ramionach Grey'a. Próbował mi uświadomić, że przecież nawet nie znam tego chłopaka, ale nie mogłem go słuchać. Koniec końców polecił mi powrót do domu, bo potrzebowałem dłuższego odpoczynku. Nie pamiętałem nawet adresu, pod którym aktualnie mieszkałem. Jakimś cudem zapamiętałem numer ojca i zadzwoniłem do niego z budki telefonicznej, bo swój telefon zapodziałem jakieś cztery lata wcześniej. Pofatygował się i przyjechał po mnie do Baltimore, ani słowem nie komentując tych patologicznych sytuacji, których stał się naocznym świadkiem. Cieszył się na mój widok, jak to mój stary. 
— Akurat na kolację! — krzyknęła na mój widok Katelyn, kiedy wchodziłem. — Jakie zmęczone biedaczysko... Przygotuję ci gorącą kąpiel.
— Nie trzeba, mamuś — odparłem cicho. — Wskoczę pod zimny prysznic, muszę nieco... ochłonąć. 
— Zjedz najpierw, kochanie — poleciła. 
               Skinęła dłonią na wolne krzesło stojące przy stole. Wtedy dostrzegłem nieznajomą twarz - gościa siedzącego przy stole naprzeciw mojego ojca, ubranego według mody dla katolików, w eleganckich spodniach i białej wykrochmalonej koszuli, z płowymi włosami zaczesanymi na bok. 
— Nie przedstawiłam ci mojego syna, prawda, Ray? — spytała Katelyn, kiedy ze zmarszczonym czołem przyglądałem się uśmiechającemu się do mnie promiennie nieznajomemu. — Jestem pewna, że się dogadacie. Chyba obydwoje interesujecie się muzyką. Ray, to jest Charlie.

1 comment: