20.7.18

Jazz

Dział: Leucocyte
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Thriller






Morfeusza śmierć.

               A gdybyś nagle przestał spać? Jakby twoje powieki odmawiały posłuszeństwa i potrafiły trzepać tylko zalotnie rzęsami zamiast na dobre się zamknąć. Pomyślałbyś wtedy, że, jak to bywa z oczami, znów cię przejrzały i wiedzą doskonale, jaki masz plan? Czy byłyby zdolne wyczuć tę obrzydliwie okrutną strategię, wedle której postanowiłbyś zatrzasnąć je niczym ostatnie drzwi i nie otworzyć ich nigdy więcej?
               Pewnie uznałbyś to za męczące, tak się wybudzać nie ze snu, a z dziwnej medytacji każdego ranka, a śpiew rannych ptaków przestałby się kojarzyć z preludium słonecznego dnia, a zacząłby przyprawiać o ból głowy. Zimny prysznic już by nie odświeżał, a uświadamiał o boleściach w krzyżu i pomarszczonej skórze pod oczami. Kawa nie smakowałaby kawą ani papieros nie smakowałby papierosem, gdyż język zakuty by został przez umysł w okowy zmęczenia tak kolosalnego, że zmysły nie mogłyby działać. 
               I trwałoby to tygodniami, bez wyraźnej przyczyny, a zatem i bez rozwiązania. Chodziłbyś niczym amoku wśród tłumów spieszących się ludzi i spieszyłbyś się z nimi, choćby donikąd, byleby tylko z celownika twoich myśli zniknął ten stan, w którym się znajdujesz. Obserwowałbyś siebie z perspektywy obserwatora, prowadził w głowie milczącą narrację i stałbyś się płaski i papierowy jak pozostali bohaterowie tej kiepsko napisanej powieści. 
                Tylko wczesnymi porankami głosy zakłócałyby ciszę i nie dawały spokoju nurtującymi pytaniami. Pytałyby, jak to możliwe, że człowiek istotą stadną, ale zapomni o przyjacielu, zdradzi partnera, upora się ze śmiercią matki dzień po pogrzebie, przecież to niezdrowe! Lecz wszyscy to robią, odpowiedziałby głos drugi. Więc skąd ta powszechność? Logiczniejszą rzeczą zapewne byłoby uznać ludzkość za wytwór wyobraźni, to zdecydowanie byłby jedyny argument przemawiający za zachowaniem społeczeństwa ludzkiego. 
               Powieki byś miał spuchnięte, policzki i usta suche jak pieprz, apetyt nieposkromiony na zmianę z jego brakiem. Świat by na głowie stawał. Tylko ty byś plackiem leżał. Nie śpiący, rzecz jasna, raczej leżący po upadku na pysk, skatowany przez los, pobity przez przypadek, zmasakrowany przez przeznaczenie i połamany przez życie. Tylko Bóg byłby po twojej stronie. 
               I co byś wówczas zrobił? Ruszyłbyś się z tego łoża, więzienia umysłu, magnesu dziwnych myśli? Wstałbyś, zapalił światło i nastawił wodę na małą czarną, by zakłócić czymkolwiek ten ostry jazgot w swojej głowie? Wziąłbyś tabletki na sen i zaćpał się nimi na śmierć? Powiedz, co byś zrobił o tej zimnej zlodowaciałej piątej nad ranem po raz czterdziesty pierwszy kładąc dłoń na rozbolałym czole, wzdychając ciężko i zastanawiając się, którędy na najbliższe siódme piętro?


No comments:

Post a Comment