3.4.18

Tort w kształcie pentagramu

Dział: Carter w maniakalnych poszukiwaniach Bennetta
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi



                    Siedziałem na skraju łóżka, kontemplując nad swoim życiem. Ledwie świtało. Było tak wcześnie, że nawet babcia jeszcze smacznie spała i, jak co ranka, wydawała z siebie odgłosy zmęczonego życiem niedźwiedzia.
                    Pomagałem jej prowadzić rodzinny interes, jeśli można było nazwać tak małą cukiernię znajdującą się piętro pod naszym mieszkaniem. To w zasadzie nawet nie było mieszkanie, tylko całkiem nieźle urządzone poddasze. Ciasne, ale własne. Nawet miałem swój pokój. Babcia zajmowała salon połączony z małą kuchnią. Wyjeżdżała na każde krótsze czy dłuższe święta do swojej rodziny, której nie znałem i wtedy chatę miałem dla siebie. Często też opuszczała Liverpool w weekendy, wtedy knajpkę prowadziłem sam. Babcia była zupełnie nieszkodliwa. Niczego ode mnie nie wymagała, nie denerwowała się, że nie poszedłem na studia, dawała mi totalnie wolną rękę. Chociaż może to ze względu na ojca.
                    To był jeden z tych dni, który obfitował we wkurzających klientów. Nagle im się przypomniało, że Wielkanoc jest jutro i trzeba kupić jakieś ciasto. Mnie to święto kojarzyło się wyłącznie z wyjazdami babci do ciepłych krajów i nachodzącym mnie Oscarem proszącym o czekoladowe jajka. On też nigdy nie miał z kim spędzać świąt. Zawsze przyłaził, kładł się na moim łóżku i odpowiadał ciętym sarkazmem na wszystko, co do niego mówiłem. Taki już był z niego skurwiały gość. Nie miałem pojęcia, co mu tym razem odbiło, ale koniecznie chciał się spotkać. I okazało się to tak pilne, że przyszedł do cukierni w połowie mojej zmiany, zaraz po tym jak napisałem mu o wkurwiąjacej klienteli. Poinformował mnie, iż on mi pokaże, co to znaczy wkurwiać ludzi.
Sprawdzałem akurat, czy tort na zamówienie się nie pali tak jak miało to miejsce ostatnim razem, gdy nagle do kuchni weszła babcia z przerażoną miną.
— Valentine, czy to ty wydawałeś zamówienie pana Cross? — spytała ze śmiertelną powaga.
— Nie, pewnie Oscar, a czemu? — zapytałem, krzątając się przy piecach.
— Tak, to ja — przyznał się Carter, wchodząc na zaplecze.
— Pokroiłeś go... — wyjąkała.
— Owszem, pokroiłem — odparł.
— Pokroiłeś go na kształt pentagramu...? — zadała pytanie z niedowierzaniem.
— No. Jeszcze powiedziałem, że od dychy w górę darmowy lodzik. 
                    Rzuciłem Carterowi spojrzenie pełne konsternacji. Zawsze wydawało mi się, że ten człowiek niczym nie jest w stanie mnie już zaskoczyć, a jednak robił to każdego dnia. A jego żarty przechodziły z poziomu przerażającego na poziom absolutnie zatrważający.
— Co odpowiedział? — Babcia jedną nogą zdawała się być już na drugim świecie.
— Zapytał, czy tak nisko się cenię — powiedział. — Rzuciłem krótko na odchodne, że nie chodzi o cenę, tylko o wiek jego córki.
                    Kiedy już znaleźliśmy chwilę wytchnienia od klientów, babcia poszła na górę spakować się przed wyjazdem, ja zaś podałem do stolika dwie czarne kawy i ciasto i razem z Oscarem zajęliśmy miejsca, wzdychając z ulgą. Bałem się myśleć, o czym tak bardzo chciał ze mną porozmawiać. Jak się okazało, moja intuicja się nie myliła. W życiu bym nie pomyślał, iż ktokolwiek przyjdzie do mnie z taką historią. A już szczególnie Oscar Carter.
                    Wydawać by się mogło, że mój przyjaciel w dupie ma wszystkich, a rodzinę, z którą od lat nie utrzymuje kontaktu, to już w ogóle. Pech chciał, iż zupełnie przypadkowo natrafił na pewnego gościa, przyjaciela jego dziadka. I ten postanowił opowiedzieć mu historię rodu Carter. Albo raczej przed nią ostrzec. Choć Oscar odebrał to zupełnie inaczej. Nagle coś mu się w tym zakutym łbie poprzestawiało i tak, jak zawsze był samotnikiem i bawił się kobietami, tak nagle zaczęła doskwierać mu samotność.
                    Otóż na jaw wyszło, że w rodzinie Carterów od wielu, wielu pokoleń rodzili się synowie, jak śliwka w kompot wpadający w sidła synów z innego rodu. I jakimś cudem mimo to w obydwu rodzinach nadal rodziły się dzieci. Ale nie w tym tkwił sęk. Człowiek, którego spotkał Oscar, wyraźnie ostrzegał go przed wiszącą klątwą sprowadzającą wręcz śmiertelnego pecha na obydwu mężczyzn z każdego pokolenia. Pojawiło się wiele domysłów, które klątwę rzekomo zdejmowały, jednak ona zawsze w końcu do nich wracała.
— Spotkałeś jakiegoś starego dziada pieprzącego farmazony i tak po prostu uwierzyłeś mu w coś tak absurdalnego? — spytałem, unosząc jedną brew.
— Tak.
— I teraz będziesz gejem?
— Tak.
                    Carter postanowił wówczas rozpocząć poszukiwania, a ja miałem stać się jego Watsonem. Jedyną poszlaką czy wskazówką było to, że chłopak prawdopodobnie ma jasną alabastrową cerę i blond włosy. Cóż, i tak nudziło nam się w życiu, czemu mielibyśmy nie spróbować...?


2 comments:

  1. która to już część maniakalnego? xD
    chyba muszę sobie zrobić małe przypomnienie poprzednich części

    ReplyDelete