22.10.17

Lilie

Dział: Moja własna wiosna
Numer rozdziału: 13
Gatunek: Yaoi



               Michał wychodził z założenia, że mówienie o problemach niczego nie rozwiązuje, rozwiązuje je dopiero udzielenie rady i wprowadzenie jej w życie. A w sytuacji zaistniałej solucje najzwyczajniej w świecie nie istniały. Na nic było ustalanie strategii, sposobów motywacji czy działań, tworzenie planów. Życie Krajewskiego stało się czymś, czego nie można było już uratować. Przypominało znajdujący się pod powierzchnią wody spróchniały wrak statku, rozbite na kafelkach podłogowych jajko, rozbitą wazę z chińskiej porcelany, której kawałeczki rozpadły się po całym świecie.  
                 Już nawet nie pamiętał, co doprowadziło go do takiego stanu. W zasadzie zapomniał całkowicie o fascynującej pracy w Blue Note, o małym przytulnym mieszkanku na poznańskim Górczynie, o Weronice, o Julii Krajewskiej i nawet o Oskarze Wieczorkiewiczu o pięknych oczach i troskliwym spojrzeniu. Michał zahamował swoje wspomnienia tak mocno, że kompletnie stracił pamięć. Zaszył się w swoim pancerzu uniemożliwiającym bliskie relacje z kimkolwiek. Bał się. Cholernie bał się kolejnego noża wbitego w plecy. Mimo, że na kolejne noże nie było już miejsca. 
                 Dlatego nie odczuł ani radości, ani zaspokojenia tęsknoty, ani delikatnej melancholii, kiedy mijał próg rodzinnego domu. Było mu to zupełnie obojętne. Dom jak dom. Obiad jak obiad, w sumie po co w ogóle go jeść. Rodzice jak rodzice. Łóżko jak łóżko, ale położyć się w zasadzie można, bo ciężko stać o własnych nogach. 
— Michał, mogę wejść? — Usłyszał pytanie ojca zza drzwi. 
               Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd zamknął się w pokoju. Nie miał pojęcia, która jest godzina, zasłonił bowiem rolety, a telefon gdzieś rzucił. 
                   Nie odpowiedział na pytanie. Franciszek Krajewski zaczekał chwilę jedną, drugą, ale po trzeciej zniecierpliwił się, choć należał do ludzi wyjątkowo spokojnych, i wszedł do pomieszczenia. Zajął miejsce tuż przy leżącym na łóżku skulonym przy samej ścianie synu i spojrzawszy na niego z troską, westchnął głęboko. 
— Mogę ci jakoś pomóc? — spytał, przerywając niezręczną ciszę. 
—Y-y — odpowiedział na znak zaprzeczenia. 
— Chcę spróbować, może akurat. — Nie dawał za wygraną.
                    Znów zmuszony był czekać na jakąkolwiek reakcję ze strony syna, lecz finalnie nie otrzymał jej.
— Mogę? — zapytał raz jeszcze.
— Y-y — odparł Michał. 
                       Mijały kolejne i kolejne dni, Urszula płakała głośno przynosząc jedzenie do pokoju syna i szlochała panicznie, zabierając wciąż pełne talerze. Umówiła go do psychologa, umówiła do psychiatry, lecz nie zdołała wyciągnąć Michała z domu na wizytę. Płomień nadziei zapalił się w jej sercu dopiero, gdy dostała od przyjaciółki telefon do terapeuty dojeżdżającego do domu. Sesje kosztowały krocie, jednak państwo Krajewscy nigdy nie żałowali pieniędzy dla swojego jedynego dziecka. Ale wtedy zaczęły pojawiać się inne problemy. Najpierw terapeuta nie odbierał, potem odpisywał tylko na niektóre SMS-y, następnie okazało się, że nie ma terminów i trzeba było czekać około miesiąca czy półtora. Urszula nie dawała za wygraną. Postanowiła zaczekać i do tego czasu robić, co w jej mocy. 
— Jadę do miasta, Michał — powiedziała któregoś ranka, wchodząc do pokoju syna i zostawiając w nim zapach mocnych kobiecych perfum. — Do psychologa. Jeżeli nie chcesz stąd wychodzić, to pojadę do niego sama. Powie mi, co mam robić. Na pewno powie.
                         Michał nie odpowiadał. W jego głowie kłębiła się masa mrocznych myśli, choć, wedle jego mniemania, odczuwał pustkę i nie myślał o niczym. Nie pamiętał już nawet zdarzeń dnia poprzedniego poza faktem, iż leżał w łóżku. Zapomniał, że matka o własnych siłach wciągała go do łazienki, rozbierała, myła, ubierała i kładła z powrotem. Michał był święcie przekonany, iż leży tam wieczność. Naprawdę w to wierzył. 
— Ach, zapomniałabym — dodała, cofając się. — W południe przyjdzie tu taki chłopak, co ma mieć u nas w studio praktyki. Przyjdzie tu z jakimiś papierkami. Nie mam do niego numeru telefonu, więc jak przyjdzie, to wpuść go, proszę, zrób mu herbaty i poproś, aby zaczekał. No, chyba że zdążę wrócić. 
                    Pani Krajewska łudziła się nadzieją, że w obliczu związanej z pracą prośby Michał ruszy się w końcu sam z łóżka, choćby na chwilę, chociaż na te trzy minuty. A nóż przypomni mu się, jakie przyjemne jest chodzenie i wyjdzie na spacer. A może nawet się umyje, zje coś i porozmawia!
                    Była to swego rodzaju nieco toksyczna manipulacja, ale faktycznie podziałała. Kiedy dłuższy czas po wyjściu Urszuli uszu Michała dobiegł dźwięk dzwonka, uderzyły go wyrzuty sumienia. Powoli i ospale przewrócił się na drugi bok i nasłuchiwał z nadzieją, że gość nie nadusi przycisku drugi raz. Ale zrobił to. Blondyn całkiem energicznie wyczołgał się z łóżka i nawet nie upadł z hukiem, nawet miał siłę, by iść i nawet po tym, jak przejrzał się w lustrze, uznał, iż nie wygląda tak źle. W zasadzie oczy miał tylko bardziej podkrążone i włosy urosły mu tak, że sięgały ramion. "Nie wygląda nawet tak źle" - pomyślał. 
                     Przetarł piekące z niewyspania powieki, przekręcił klucz w zamku i powoli otworzył drzwi. Jego oczom ukazał się niski brunet o śniadej karnacji, zielonych oczach i wściekłym spojrzeniu. Kosmyki włosów niedbale opadały mu na piegowatą twarz. Stał z dłońmi w kieszeniach ciemnych jeansów. Skórzana kurtka i schowana pod nią biała koszulka w połączeniu z dużym srebrnym krzyżem zawieszonym na łańcuszku nadawały stylowi chłopaka brudnej rockandrollowej nutki. Ale wcale nie miał przy sobie żadnych papierów. 
— Czy zastałem panią Urszulę Krajewską? — spytał nieco bezczelnym tonem.
— Nie — odparł blondyn zachrypniętym głosem.
— A chociaż pana Franciszka Kra...
— Jestem tu tylko ja, jeśli masz ochotę poczekać na moją mamę, to możesz wejść i wypić herbatę. — Przerwał mu Michał. 
                 Stan, w jakim znajdował się młody Krajewski sprawiał, że nie było czasu zastanawiać się nad fobią społeczną, nieśmiałością i wszystkimi innymi podobnymi sprawami. Bolało go. Tak cholernie go bolało, iż nie był w stanie funkcjonować. 
                   Zaprosił chłopaka do środka. Gość zajął miejsce w kuchni przy stole zaraz po tym, jak zdjął ramoneskę i rzucił ją na oparcie krzesła. Nie przedstawił się nawet. Po prostu wlazł, usiadł i wyglądało na to, że czuje się jak u siebie. 
                    Michał flegmatycznym ruchem dłoni otworzył szafkę kuchenną, wyjął z niej opakowanie czarnej herbaty, a potem chwycił rączkę czajnika, nalał do niego wody i postawił na palniku. A przynajmniej taki miał zamiar. W rzeczywistości brak energii do życia i ból obezwładniły jego ciało, a w rezultacie wypuścił dzbanek z rąk prosto na swoje bose stopy. Na jego szczęście nic się nie potłukło. Poza jego czerwonymi stopami. 
                    Chłopak z kompletną obojętnością wpatrywał się w krew wypływającą spod jego paznokci i mieszającą się z rozlaną wodą.
— Co ty robisz?! — wrzeszczał spanikowany brunet. 
— Stoję i krwawię — odpowiedział beznamiętnie. 
— To widzę! Ale dlaczego nie reagujesz, co z tobą?! — Motał się. — To jest... To... Tu... Krew, kurwa! Krwi od chuja! 
                     Michał podniósł głowę, przenosząc wzrok ze swoich nóg na gościa, po czym uśmiechnął się szyderczo. Sam nie wiedział, po co to robi, ale wydało mu się to zabawne. Chłopak przeraził się, ale był z natury zbyt pomocny i, choć pragnął uciec stamtąd jak najszybciej, przeszukał wszystkie półki i znalazł apteczkę. Wyjął z niej bandaże i podbiegł z nimi do Krajewskiego. 
— Masz tu gdzieś wannę, prysznic? — spytał z przerażeniem. 
— Nie, nie myjemy się — odparł obojętnie. 
                         Tego brunet nie wytrzymał. Objął Michała ramieniem i siłą zaciągnął skaczącego na jednej nodze chłopaka do łazienki, którą znalazł przez przypadek. Złapał jego nogę, wepchnął po prysznic i polał zimną wodą, tamując silny krwotok. Potem kazał blondynowi usiąść na zamkniętym sedesie, ukląkł przed nim i zaczął bandażować obitą stopę i połamane paznokcie. 
— Tak w ogóle jestem Maks — powiedział nagle.
— Maks? — Zdziwił się Michał. — Nie znam nikogo o imieniu Maksymilian. 
— Maksim. — Poprawił go. — Maksim Petrov.
                Blondyn przegryzł wargę i westchnął głęboko. "Co tu się właśnie odpierdoliło?" - pytał samego siebie w myślach. 
— Mam do ciebie pytanie, Maks. 


No comments:

Post a Comment