5.3.17

Zamarzanie

Dział: Moja własna wiosna
Numer rozdziału: 12
Gatunek: Yaoi



               Obudził się z cholernym bólem głowy, żołądka i kości. Zalegał skulony między toaletą a ścianą. Nie miał pojęcia, która jest godzina i nie pamiętał, czy tego wieczora ma robotę. Powoli podniósł się z podłogi i ledwo doczłapał do drzwi. Kiedy zdołał resztkami sił dotrzeć do kuchni, nalał sobie szklankę wody z kranu. Upił łyk i wylał resztę do zlewu. Nie mógł sobie przypomnieć nic z wydarzeń z dnia poprzedniego i przy każdej próbie wydobycia wspomnień z dna umysłu, przypominało mu się coś zupełnie niezwiązanego z tematem. 
               Położył się na sofie w salonie i przykrył się kocem. Wbił na chwilę wzrok w stojące na stoliku sterty talerzy po posiłkach, które spożył zeszłego wieczora. Potem przeniósł spojrzenie na sufit i zaczął przyglądać mu się dokładnie. Do jego nozdrzy docierał zapach resztek jedzenia, ale nie miał ochoty sprzątać. Woń panująca w pomieszczeniu zdawała się kompletnie mu nie przeszkadzać. Leżał więc w bezruchu i spoglądał w górę, analizując kolor farby sufitowej. Nie mógł się zdecydować, czy jest biała, szara, czy może ecru. Pomyślał wówczas, że może to wina światła i dlatego nie jest w stanie jednoznacznie określić tej barwy. Gdybał i kontemplował tak długo, dopóki w pomieszczeniu nie zapanował zmrok. Później nie było widać sufitu, więc usnął. 
               Kolejne poranki mijały mu na oglądaniu sufitu. Popołudniami pochłaniał tony jedzenia lub nie jadł kompletnie nic, a wieczorami zwracał niezależnie od tego, czy wcześniej coś konsumował, czy nie. W końcu nawet odechciało mu się biegać do toalety, więc wymiotował na podłogę obok kanapy, a potem wycierał to, rzucając na to swoją koszulę, T-shirt albo spodnie i kładł się z powrotem.
               Po upływie dwóch tygodni nadal nie potrafił określić koloru sufitu w salonie. Nie pamiętał już o Julii ani o Oskarze. Gdyby go spotkał, zapewne wydałoby mu się, że nigdy wcześniej się nie spotkali. Zapomniał nawet, jak się płacze, śmieje i mówi. Raz tylko zaszkliły mu się oczy, kiedy niewiarygodny ból w klatce piersiowej odebrał mu zdolność poruszania się.
               Kiedy spostrzegł, iż nie interesują go nawet albumy ze zdjęciami i zupełnie przestało go obchodzić to, co zawsze go fascynowało, czyli sposób na oddanie emocji fotografią, zaczął poważnie rozważać skok z okna. Nawet zdołał wstać i dojść do okna, by spojrzeć w dół i ocenić swoje szanse. Kiedy wyobraził sobie pozostały z niego kawał martwego mięsa leżący na dole, poczuł niewyobrażalną ulgę. Wtedy nikt nie dowiedziałby się o tym, co zrobił i nikt nie obwiniałby go o jego kłamstwa. Był już pewien, czego chce. Musiał tylko się upewnić. Z pomocą przyszedł mu internet, w którym Michał znalazł potrzebne wskazówki. Jego radość znikła, gdy znalazł informację mówiącą, że powinien rzucić się co najmniej z siódmego piętra, by mieć pewność, iż wyląduje w piekle, a nie na wózku. Mieszkał raptem na trzecim i ryzyko kalectwa było zbyt duże, by podjąć próbę samobójczą. Wrócił więc na kanapę i zaczął obmyślać inny plan. Nie miał zbyt wiele czasu. Właściciel kamienicy odbierał czynsz i rachunki pod koniec miesiąca, a był już dziewiętnasty i Michał wiedział, że nie wystarczy mu pieniędzy, bo przecież przestał przychodzić do pracy i pewnie już go wyrzucili. 
                    Utopienie, powieszenie, suszarka w wannie, czad i podcięcie żył. Nie mógł się zdecydować i wyobrażał sobie swoją śmierć, zamiast ustalić strategię spełnienia tego celu. Całą noc przewracał się z boku na bok, a sen zmorzył jego powieki dopiero nad ranem. 
               Kiedy jeszcze spał, do domu zawitała przerażona brakiem kontaktu z synem Urszula Krajewska. Od jakiegoś czasu nie mogła dodzwonić się do Michała, dlatego postanowiła skorzystać w końcu z kluczy, które kiedyś jej dorobił i sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku. Jako nadopiekuńcza i troskliwa matka wyobrażała sobie niestworzone historie, ale żadne z jej wyobrażeń nie przygotowało jej na coś takiego.
               Gdy zdejmowała buty w korytarzu, poczuła okropną woń, która zaczęła dusić ją już od wejścia. Powoli skierowała się w stronę salonu. Wydobyła z siebie niemy krzyk, kiedy ujrzała sterty pleśniejących resztek jedzenia. Kanapa stała oparciem w jej stronę, więc syna zauważyła dopiero w momencie, w którym podeszła do stolika.
               Jej oczom ukazał się okropny widok. Zobaczyła leżącego pod kocem Michała z zaschnietą krwią na łuku brwiowym i ze splątanymi tłustymi włosami. Lęk opanował jej ciało i poczuła się niczym wyrodna matka, która zostawiła dziecko na pastwę losu. Cicho usiadła obok niego i położyła mu dłoń na policzku. Obudził się i wytrzeszczył oczy.
- Michaś, przepraszam - szepnęła, starając się pohamować płacz. - Przygotuję ci kąpiel, chodź.
               Powoli wstał i posłusznie udał się za nią do łazienki. Obserwował jej długie jasne kręcone włosy. 
               Mam najładniejszą mamę na świecie, pomyślał.
- To ja przepraszam, że musisz widzieć mnie w takim stanie - powiedział, wbijając wzrok w ziemię. - Jesteś mną obrzydzona?
- Oczywiście, że nie - odparła z troską w oczach. - Jesteś moim dzieckiem.
               Mył zęby i obserwował, jak wanna napełnia się wodą. Jego uszu dobiegał dźwięk odkurzacza. W głębi duszy cieszył się, że Urszula go znalazła. Był na skraju psychicznego wyczerpania, ale czuł, iż matka jest w stanie go uratować, choćby znajdował się na dnie kanionu Kolorado. Nadal bolało go całe ciało, lecz jego nastrój znacznie się poprawił na widok rodzicielki.
               Zanurzył się, chowając się pod pierzyną piany i wynurzył z powrotem, gdy Urszula przekroczyła próg łazienki z taboretem w rękach. Postawiła go przy wannie. Usiadła na nim i szeroko uśmiechnęła się do syna, maskując tym swój strach i przerażenie.
- Umyje ci plecy - zaproponowała, a on w ramach aprobaty odsunął się od ściany i pozwolił jej się dotknąć. - Nie będę niczego na tobie wymuszać. Chcę ci tylko powiedzieć, że będę po twojej stronie niezależnie od tego, co zrobiłeś i co zrobisz.
               Michał przegryzł wargę i poczuł, jak oczy zachodzą mu łzami. Zaskoczyło go to. Był pewien, że już nigdy nie zapłacze, a jednak...
- Mogę sobie przy tobie popłakać? - spytał cicho, kiedy łzy zaczęły już spływać po jego policzkach.
- Nie mam absolutnie nic przeciwko - odparła z uśmiechem.
               Urszula miała tylko jedno dziecko, tym lepiej dla niej. Zawsze stresowała się występami publicznymi syna bardziej niż on, martwiła się jego pracą domową bardziej niż on i pragnęła jego szczęścia bardziej niż on. Gdyby była matką dwójki, jej serce prawdopodobnie nie wytrzymałoby tego ogromu troski. 
- Zabiorę cię do domu - mówiła. - Zadzwonię do ojca, przyjedzie po ciebie, zajmę się sprawami organizacyjnymi. O nic się nie martw.
- Powinienem to sam załatwić - odpowiedział cicho, czując wyrzuty sumienia ze względu na swój brak samodzielności. - Tylko jakoś nie mam siły.
               Znów zanurzył się w wodzie, tym razem tylko do podbródka i westchnął cicho. Marzył, żeby znaleźć się już w swoim łóżku w czystym rodzinnym domu i zasnąć tam na zawsze. Dopiero przybycie Urszuli uświadomiło mu, że potrzebuje pomocy, tylko nie potrafi o nią prosić. 
               Michał nie był do końca świadomy tego, co działo się dookoła, zupełnie jak gdyby wcale go tam nie było. Nie potrafił się skoncentrować ani przypomnieć sobie, co doprowadziło go do takiego stanu. W jego głowie echem odbijały się szlochy, wrzaski i prośby o podanie mu potrójnej dawki relanium. Nadszedł moment, w którym zaczął traktować śmierć samobójczą jako eutanazję. Siedział w milczeniu na przednim siedzeniu pasażera i poprawiał za duże okulary przeciwsłoneczne, które pożyczył od ojca, gdyż światło słoneczne drażniło jego powieki. Starał się nie myśleć o niczym, a jednocześnie usiłował znaleźć coś, co odwróciłoby jego uwagę od tego cholernego ucisku w klatce piersiowej.
               Franciszek Krajewski nie był człowiekiem, który dopytywał. O stokroć bowiem wolał zaczekać, aż ktoś sam zacznie mu się zwierzać niż zmuszać do wylewania z siebie potoku słów na niewygodny temat. Nie odzywali się więc do siebie przez całą drogę do Kobylnicy. Michał spoglądał przez okno i uważnie obserwował przechodniów. Za szybą czuł się bezpiecznie, był niczym odwiedzający zoo wgapiający się właśnie w rzadki gatunek gekona.


1 comment:

  1. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych twoich serii. Chciałam się rozpisać na temat tego jak bardzo to opowiadanie jest odmienne od pozostałych serii, co bardzo mnie zachwyca, ale za bardzo pogubiłam się w swoim własnym toku myślenia, że skończyło się na olaniu tego. Za co przepraszam, gdyz nie jest to zbyt inspirujacy komentarz... ech... życzę dużo weny I czekam z niecierpliwoscia na nastepny rozdział ,,Moja własna wiosna'' I ,,Unexpected'' ;) Pozdrawiam cieplutko

    ReplyDelete