4.3.17

Romeo & Tybalt: Zbroczony krwią

Dział: One shot
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi




               Słońce schowało się za horyzontem, rzucając jeszcze ostatni promień nadziei w stronę naburmuszonego gderliwego młodzieńca. Z drżących dłoni spływał mu pot, a na czole pojawiły się zmarszczki. Zdawać się mogło, że zbliża się erupcja wulkanu wściekłości, jaką dusił w sobie. Pozwalał jej rosnąć, rozwijać się i odnawiać, w zamian dawała mu nieskończone pokłady siły i satysfakcji. Potrzebował tylko celu, na którym mógłby skupić swoją uwagę. Widok dwudziestoletniego Montekiego stał się katalizatorem do rozbudzenia w sobie agresji. Oczy zabłyszczały mu niebezpiecznie, a oddech przyspieszył. Zacisnął pięści. Pragnął rzucić mu na powitanie uśmiech pełen pogardy, gdy tylko raczy na niego spojrzeć. Ale Tybalt nie potrafił czynić tak nieludzkich rzeczy. Uśmiech go bolał.

               Tymczasem Romeo lawirował między gośćmi, starając się nie wpadać pod nogi Capuletim, gdyż po dziurki w nosie miał już sprzeczek między zwaśnionymi rodami. Chciał świętego spokoju. Udał się na bal wyłącznie po to, by choć na chwilę zatrzeć w swej pamięci Rozalinę i dać upust emocjom w alkoholu.

               Tybalt uważnie obserwował, jak Monteki dryfuje pośród stołów bez wyraźnego powodu. Szukał kogoś? A może uciekał? Ciemnowłosy odnosił wrażenie, że każda droga doprowadzi go do niego i będzie im dane nareszcie stoczyć pojedynek. Dzierżył za pasem ostry sztylet i niecierpliwie czekał, aż będzie mógł po niego sięgnąć.

               W głównej sali panował zgiełk. Rozmowy dostojnie ubranych mężczyzn, piskliwy chichot kobiet i brzęk kieliszków zagłuszały myśli Tybalta. Zmrużył powieki. Jego nozdrzy doszedł zapach pieczonego dzika. Przełknął ślinę czując, jak ssie go żołądek. Raził go jasny blask świateł żyrandoli, denerwował przepych melizmatów w muzyce, nie podobały mu się kwiaty w wazach, a barwa obrusów gryzła się z wyblakłymi ze starości ścianami. Lecz w końcu się doczekał. Przyciągnął wzrok Montekiego. Rzucił mu wówczas znaczące spojrzenie i wyszedł na balkon.

- Może cygaro? - zaproponował Romeo, pewnym krokiem wchodząc na taras.
               
               Tybalt stał do niego tyłem. Wpatrywał się w bezkres, w pustkowie otaczające posiadłość Capuletich. Nastał zmrok i ciężko było dojrzeć choćby żywopłot znajdujący się przy bramie.

- A może chciałbyś zasmakować mojego ostrza? - spytał, zniżając ton do aktorskiego diapazonu.
- Skąd taka intymna propozycja? - zapytał z ciekawością.


               Kiedy Romeo znajdował się tuż za nim, brunet obrócił się gwałtownie i wycelował nóż w jego pierś. Zatrzymał się jednak. Nieuczciwa walka byłaby plamą na jego honorze.

- Skoro już poczułeś się jak u siebie w domu... - zaczął cicho Capulet.
- Nic z tych rzeczy - odparł, nie urywając kontaktu wzrokowego. - Możesz mi wierzyć, że nie mam złych zamiarów.
- Miałbym wierzyć twoim słowom? - zdziwił się sztucznie. 
- Chyba że masz zamiar do śmierci mnie nienawidzić - odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust.


               Chłodny wiatr uniósł lekko jasne włosy Montekiego. Romeo stał nieruchomo, jak gdyby nie straszne było mu ostrze przystawione do jego serca.


- Żyję po swojemu.


               Tybalt wrócił do środka, przeklinając się w duchu za słabość.
               Mogłem go tam zabić, wyciąć mu wątrobę i rzucić na pożarcie ptakom, myślał.

               Nie wiedział, co go powstrzymało. Nie znał również genezy swojego wiecznie depresyjnego nastroju i silnej nienawiści, którą darzył wszystko, co go otaczało. Tybalt żył w zupełnej dysharmonii ze sobą samym. I nawet to próbował w sobie dusić.

               Montekiemu zaś spodobało się robienie Tybaltowi na złość. Wydało mu się to w jakiś sposób zabawne. Spojrzał na dymiące cygaro i uśmiechnął się pod nosem.

- Czas więc, żebyś zaczął żyć wedle moich zasad - powiedział sam do siebie, po czym udał się z powrotem na bal.


               Chwycił jeden z kieliszków wina stojących na stole i upił łyk. Rozglądał się wokół za dziewczyną, na której mógłby zawiesić oko. Dojrzał kilka interesujących panien, lecz nie było wśród nich Julii. Rozmowa z panną Capulet lub, w porywach, dotyk jej ust, byłby płachtą na byka dla Tybalta. Romeo nic nie skłaniało do nadmiernej przemocy. Wolał ugodzić swojego przeciwnika w jego najczulszy punkt - dumę.

               Szukał więc niecierpliwie, dopytywał i podsłuchiwał, by odnaleźć jej trop. Męczyło go to coraz bardziej i gotów był już zrezygnować, kiedy poczuł na sobie czyjś wzrok. Pewna dama rzucała mu figlarne spojrzenie i lubieżnie trzepotała rzęsami. Odrodziła się w nim nadzieja. Nie czekając chwili dłużej majestatycznym krokiem ruszył w jej kierunku.


- Niewiarygodne, ile można uczynić jednym uśmiechem - powiedziała.


               Romeo milczał. Zdawać się mogło, że porozumiewają się telepatycznie. Położył dłoń na jej policzku. Nie trzeba było nic więcej.


               Tybalt obserwował wszystko z przejęciem. Ruch warg i zaloty Romeo doprowadzały go do szału. Kiedy zaś jego usta zbliżyły się do kuzynki, zacisnął pięści tak mocno, że spod wbitych pod skórę paznokci potoczyły się wąskie strugi krwi. Splunął na ziemię, po czym wrócił do swojej izby i postanowił spędzić w niej całą noc.

               Julia położyła się tuż przed północą - razem z Montekim, który wspiął się na jej balkon i obiecał czuwać, gdy zaśnie. Naiwnie słuchała jego obietnic i wpadała w objęcia Orfeusza, podczas gdy Romeo rozluźnił uścisk i pod osłoną nocy udał się na zwiedzanie uśpionej części posiadłości Capuletich. We wschodnim skrzydle zabawa dopiero się rozpoczynała, kiedy blondyn po omacku szukał wejścia do najwyższej wieży, w której rezydował Tybalt. Błądził w ciemnych korytarzach, potykając się o meble.

               Młody Capulet zapijał się gorzkim winem, siedząc półnago na parapecie okna. Znów dopadło go to cholerne uczucie silnego ucisku w klatce piersiowej. Modlił się, by alkohol choć trochę pozwolił mu się rozluźnić. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Czuł, jak drżą jego wargi, a twarz wykrzywia się w grymasie. W ostatniej chwili zacisnął zęby i powstrzymał się od płaczu. Jego uszu dobiegło nagle skrzypienie drzwi.

- Kto tu jest? - spytał, nerwowo zaskakując z parapetu i stawiając na nim kieliszek, który dotychczas dzierżył w dłoni. 
- Nie zdradzę, bo jeszcze zejdziesz na drugi świat ze szczęścia na mój widok - odpowiedział Romeo.


               Tybalt drgnął i gwałtownie sięgnął po nóż, gdy uzmysłowił sobie, że ma na sobie tylko bieliznę. Nie miał więc do obrony nic poza własnymi rękami.

- Zabiję cię - ostrzegł, kiedy Romeo zbliżał się do niego. Światło księżyca rozświetliło pokój.
- Nie przyszedłem tu po to, żebyś mnie zabijał - odpowiedział cicho.
- Nie pytałem, po co tu przyszedłeś. Powiedziałem, że cię zabiję - wycedził przez zęby.
- Doprawdy? W takim razie pozwól mi spełnić moje ostatnie życzenie.


               Jednym ruchem przycisnął Tybalta do parapetu i unieruchomił go. Położył dłoń na jego chłodnym delikatnym policzku i zachwycił się jego gładkością. Uniósł jego podbródek i delikatnie musnął jego wargi swoimi.

- Kurwa - wyjąkał Capulet, nie mogąc wyrwać się z objęć blondyna.

               Nogi mu drżały, a lęk paraliżował i uniemożliwiał uwolnienie się z okowów działającego pod wpływem emocji i alkoholu Romeo.

               Monteki przesunął ręką po jego torsie, zatrzymując się na lewej brodawce i poszczypując ją lekko. Tybalt nie mógł znieść tego, jak reagowało jego ciało. Czuł się obco i bał się tego, co miało nadejść. Ostatkami sił odepchnął od siebie Romeo, ale tamten nie dał za wygraną i mocno objął bruneta, chowając twarz w jego karku.


- Zawsze tak robisz - powiedział cicho. - Patrzysz na mnie tym wzrokiem, szukasz mnie w tłumie, obserwujesz, czekasz, a potem odpychasz i mówisz, że nienawidzisz. Nie jestem tym, którego powinieneś się bać.
- Jesteś wrogiem - syknął Tybalt, próbując opanować drżenie kończyn.
- Wrogami są ci, którzy ci to zrobili - szepnął mu do ucha. - Ci, którzy nauczyli cię, że nie można mieć emocji. To dlatego teraz cierpisz. Chcę, żebyś mówił, co czujesz. Tylko mi. Dlatego zanim mnie zabijesz, spełnij moje ostatnie życzenie.
- Czego chcesz? - warknął.
- Prześpij się ze mną.


               Serce Tybalta prawie wyskoczyło z piersi na te słowa. Gdyby nie alkohol, który uderzył mu do głowy, na pewno odepchnąłby go i wyrzucił przez okno. A teraz...? 

- Przestań się opierać - mówił Monteki. - To tylko jeden raz. Będzie ci jak w siódmym niebie. Obiecuję.


               Capulet stracił wówczas wszelkie siły do walki z samym sobą. Poczuł, jak rozluźniają się jego mięśnie, a ciało ogarnia przyjemne ciepło. Starał się nie myśleć o tym, że wyrzuty sumienia zabiją go następnego ranka.

               Romeo otarł się o nos Tybalta swoim i uśmiechnął się lekko. Położył dłonie na biodrach bruneta, po czym wsunął je pod jego bieliznę i ścisnął mocno pośladki. Delikatnie ugryzł dolną wargę Capuletiego. Nie czekając dłużej, namiętnie wpił się w jego usta. Ostrożnie badał obce tereny, błądząc językiem po jego podniebieniu. Tybalt jęknął cicho. Stracił kontrolę i przylgnął do blondyna, oddając mu się w całości. Objął go w pasie i skierował w stronę łóżka.

               Romeo zrzucił z siebie ubrania, podczas gdy brunet zapalał stojącą na stoliku świeczkę. 

- Krew z mlekiem - powiedział cicho Monteki, całując tamtego w policzek i delikatnie masując jego nagie udo. - Tyle bym dał, żeby wyglądać jak ty...


               Tybalt rzucił mu zirytowane spojrzenie. Romeo roześmiał się. Położył dłoń na jego członku i zaczął go dotykać.

- Mów - nakazał.
Capulet przełknął głośno ślinę. 
- Mów - powtórzył.
Z ust bruneta wydobył się tylko cichy jęk.
- Mów, chcę wiedzieć.
- Jest... - zaczął niepewnie.
Zniecierpliwiony Monteki pochylił się nad jego kroczem. Wysunął język i delikatnie przesunął nim po główce jego penisa.
- Jak jest? - dopytywał, ale znów nie otrzymał odpowiedzi.


               Wsunął więc sobie jego członka do ust i stopniowo wkładał go głębiej. Tybalt oddychał ciężko. Położył dłoń na głowie Romeo i wplótł palce w jego płowe włosy. Pojękiwał z przyjemności. Monteki poruszał głową w górę i w dół tak długo, dopóki gęsta biała strużka nie spłynęła po jego podbródku.

- Jak? - zapytał znowu, widząc, jak Capulet odchyla głowę do tyłu.
- Dobrze - odpowiedział w końcu.
- Dobrze ci? Tylko tyle? - zadał pytanie.
- Jest... cudownie. Nie chcę przestawać - odparł, na co zniecierpliwiony Monteki uśmiechnął się szeroko.


               Romeo zaczął obsypywać pocałunkami kark bruneta, po czym postanowił zejść do niższych partii. Jego usta zatrzymały się na prawym sutku Tybalta. Capulet nadgryzał go delikatnie, robiąc to stopniowo coraz mocniej. Jego ręka błądziła po gładkich plecach bruneta.

- Już? - spytał cicho, odrywając się od jego torsu.
- Najpierw mnie pocałuj - nakazał.
- Przed chwilą spijałem twoje nasienie - powiedział.
- Nie obchodzi mnie to - prychnął. - Całuj.
- Jak mam cię całować? - zapytał, opierając się o jego czoło swoim.
- Zaborczo - szepnął. - Żebym stracił oddech.
- Tybalt - przerwał mu nagle. - Uśmiechnąłeś się.
               Capulet spoważniał momentalnie.
- Nie - dodał Romeo. - Podoba mi się to. Rób to częściej.
- Nie mogę tego robić na zawołanie - westchnął. - Muszę być szczęśliwy.
- A czy teraz nie jesteś?


               Kiedy uraczył go znów uśmiechem, wpił się w jego usta tak namiętnie, jak gdyby był to ich ostatni pocałunek. Tybalt objął go mocno i wbił paznokcie w jego plecy.
- Dobrze mi, naprawdę dobrze - szepnął.


               Po chwili Capulet odepchnął go lekko, ułożył się wygodnie i rozłożył kolana. Monteki nie posiadał się z radości. Przesunął dłonią po linii dzielącej pośladki bruneta i wsunął między nie jeden palec.

- Ile razy to sobie wyobrażałeś? - zapytał, patrząc, jak brunet zamyka oczy i jęczy z rozkoszy.
- Ani razu - wyjąkał.
- Podziwiam.


               Dołączył drugi palec. Wsunął go głęboko i potarł lekko o ściankę. Kiedy dołączył trzeci, oczy Tybalta zaszkliły się łzami.
- Śliczny - szepnął Monteki.


               Wyjął palce i zabrał się do roboty. Położył ręce na jego biodrach i wszedł w niego. Strugi słonej cieczy potoczyły się po rumianych policzkach Tybalta. Z każdym pchnięciem z ust Capuletiego wydobywał się głośny jęk pełen satysfakcji i zadowolenia. Nieśmiało prosił o więcej, co tylko podjudzało blondyna do brutalniejszych działań.


- Romeo - jęczał Tybalt. - Nienawidzę cię...


               Już prawie szczytował. Z rozkoszą patrzył na rozpłakanego z bolesnej przyjemności Tybalta. Pragnął go jak nikogo innego, lecz nigdy nie wierzył, że będzie się z nim kochał, choć marzył o tym często. Nareszcie mógł go dotknąć, posmakować, brutalnie go pieprzyć i słyszeć, jak mówi "jest mi z tobą cudownie".


- Romeo - szlochał.
- Z każdą chwilą chcę cię coraz bardziej.


               Poruszał biodrami szybciej i szybciej, aż znalazł się tak głęboko, jak nawet nie sądził, iż dotrze. Zostawił we wnętrzu Tybalta cząstkę siebie i wyszedł z niego bardzo delikatnie, po czym spoczął na jego torsie.


- Z nikim nie było mi tak dobrze - powiedział, kiedy Capulet jeszcze łapał oddech.

               A potem ku zdziwieniu Tybalta wstał i zaczął się ubierać. Przeczesał rozwichrzone włosy i położył już dłoń na klamce, gdy nagle dostrzegł zaskoczony wzrok bruneta.

- Idę, bo mnie zabijesz, jak zasnę - odparł, pożegnał uśmiechem kochanka i opuścił izbę.
- Kretyn - syknął Tybalt i zgasił świecę.


               Capulet przebudził się przed wschodem słońca, a ból rozrywał jego głowę. Ledwie zdążył przetrzeć powieki, jego uszu dobiegł kobiecy wrzask.


- Musisz mi pomóc! - wrzeszczała Julia, skacząc nad jego łóżkiem z kartką w dłoni. - To list do Romeo. Chcemy wziąć ślub. 
- Aha - odparł Tybalt. - I ja mam go wam udzielić?
- Daj spokój, kuzynie... - westchnęła, zmęczona jego sarkastycznymi docinkami. - Proszę cię tylko o pomoc. Dostarcz mu ten list jak najszybciej.


               Z dziwnych przyczyn brunet wymazał z pamięci wszystkie wspomnienia z zeszłej nocy. Dlatego też bez skrupułów udał się do posiadłości Montekich w samo południe. Gdzieś na dnie jego podświadomości kryła się ogromna chęć spotkania Romeo i zasmakowania jego ust po raz kolejny. Nie brał na poważnie słów Julii, która była święcie przekonana, że jeszcze tego dnia wyjdzie za mąż.

               Na spotkanie wyszedł mu jednak Merkucjo, najlepszy przyjaciel Montekiego i przeciwieństwo Tybalta. Nic dziwnego, że go nie znosił. Byłby w stanie zabić go gołymi rękami. Wbrew swojej naturze próbował ignorować mężczyznę, jednak tamten poczuł nagłą chęć na rozmowę z Capuletim, dlatego zbliżył się i kilkoma słowami wykopał swój grób.


- Któż to nas odwiedził? - zapytał z uśmiechem. - Król kotów we własnej osobie.


               Wiele można było zarzucić Tybaltowi, lecz jego szermierka nie miała słabych punktów - w przeciwieństwie do cierpliwości. Capulet sam nie do końca zdawał sobie sprawę ze swoich poczynań. Zdrowy rozsądek wrócił do niego dopiero wtedy, gdy ujrzał przed sobą zakrwawionego Merkucjo, który ostatkami sił próbował coś powiedzieć, jednak w rezultacie opadł na ziemię bez słowa i skonał. Brunet stał nieruchomo i przyglądał się zwłokom, dopóki na miejsce nie przybył Romeo.


               Monteki był przerażony. Tybalt doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co go czeka.

- Muszę pomścić śmierć przyjaciela - powiedział Romeo.
- Daruj sobie - zaśmiał się Capulet i spojrzał na ubrudzony krwią nóż. - Żyję jak chcę, umrę jak chcę.


               Szybkim nerwowym ruchem rozciął skórę pod nadgarstkiem i podciął sobie żyły. Monteki wytrzeszczył oczy.


- Dlaczego nie walczysz?! - wrzasnął przeraźliwie.


               Tybalt uśmiechnął się do niego dokładnie w ten sposób, w jaki robił to podczas ostatniej upojnej nocy.


               Bo nie byłbym w stanie zabić Romeo, pomyślał, po czym bezwładnie osunął się na kamienną posadzkę.




1 comment:

  1. Romeo i Julia to jedna z lepszych powieści, jakie miałam w ręku. Historia, którą stworzyłaś, jest dla mnie niemalże obłędna. Z chęcią przeczytałabym więcej twoich tworów w takim zestawieniu bohaterów. Ten shot zaliczam do ulubionych na dzień dzisiejszy.
    Pozdrawiam ~

    ReplyDelete