26.12.16

Jak spłoszyć Anglika

Dział: Unexpected II
Numer rozdziału: 9
Gatunek: Yaoi



                  Słowa nie potrafiły opisać ogromu mojego szczęścia, kiedy opuszczałem z walizką dom pełen zdeformowanych członków mojego zespołu goszczących akurat Deidre, Enta i jego pierdolonego kota. Nie czułem się tak dobrze od czasu pogrzebu mojej ciotki, na którym cieszyłem się jak małe dziecko faktycznie będąc małym dzieckiem, bo miałem serdecznie dość jej bezsensownej paplaniny, sztucznych zębów i Alzheimera. W zasadzie to ona po raz pierwszy nazwała mnie Cirilem i imię to wróciło do mnie po kilku latach, gdy mój pierwszy zespół rozpoczął swoją działalność.
— Ciężko pracujesz, zniewieściały patolu — pożegnał mnie mile Hyesung. 
— Zazdrościsz przerwy, co? — śmiałem się. — Będziesz tu siedział dupą na wzmacniaczu, a ja w tym czasie będę wylegiwał się w samym sercu Londynu. 
— Nie ma czego zazdrościć — syknął. — Wziąłbyś się do roboty.
                     Pożegnałem go cynicznym uśmiechem i opuściłem mieszkanie. Na zewnątrz czekała już taksówka, która miała odwieźć mnie na lotnisko. Odetchnąłem z ulgą, kiedy uświadomiłem sobie, że przez kolejne dwa dni nie zobaczę żadnego z tych zwyroli.
                    Kiedy gruby taksówkarz zapalił w samochodzie papierosa, znów wróciły mi już prawie zatarte wspomnienia związane z Darlington. O tej porze zapewne szedłbym spotkać się z jednym z trzech swoich chłopaków, żeby mieć o czym nadawać Ryanowi przez cały wieczór przy piwie. Blase nie pozwalał nam na używki, szczególnie mi, bo miałem do nich niewyobrażalne skłonności, a posiadałem - w przeciwieństwie do kumpli z zespołu - tylko głos. Takie traktowanie przez menadżera miało mało wspólnego z rock'n'rollem, do którego przekonał mnie, choć moim marzeniem było stanie się gwiazdą japońskiego rocka. Nadal miałem w głowie The Gazette i An Cafe, których słuchałem jako dzieciak oraz Miyavi'ego i One Ok Rock, na których przerzuciłem się później. Blase powtarzał w kółko:
— ACDC. Guns n' Roses. Black Sabbath z Osbournem i Dio na przemian. Alice in Chains. Whitesnake. Nirvana. Foo Fighters. Joan Jett. Soundgarden. Metallica. Aerosmith. Motorhead. Alterbridge. Velvet revolver. Stone temple pilots. Queen. Pink Floyd. Iron Maiden. Korn. Led Zeppelin. Kyuss.
                    Wypowiadał te słowa niczym mantrę. Nigdy go z Bizonem nie słuchaliśmy, kiedy zaczynał o tym mówić, więc skupiał się na skoncentrowanym Hyesungu wypytującym o różnice w grze Slasha i Zakka. Nie rozumiałem, o co chodziło Blase'owi. Pragnął zwrócić nas w stronę rock'n'rolla, kazał słuchać nu metalowych i grunge'owych zespołów, przez co w rezultacie byliśmy zawieszeni gdzieś między rockiem alternatywnym, stonerem i punkiem. 
                    O siódmej wieczorem byłem już w samolocie, który do portu lotniczego London-Stansted miał mnie dowieźć w niecałe półtorej godziny. Znalazłem swoje miejsce i rozłożyłem się wygodnie, szybko zakładając na uszy słuchawki. Usłyszałem bowiem całe masy Anglików, tłumy Anglików, których więcej było niż bakterii w sedesie. Nie cierpiałem angielskiego akcentu, kojarzył mi się z piosenkami Viceroys i zawsze, kiedy o nim pomyślałem, zbierało mnie na wymioty. Anglicy działali na mnie jak płachta na byka. 
                    Ledwie zdążyłem usiąść i poczuć się w miarę możliwości komfortowo mimo stada otaczających mnie frywolnych Anglików, zorientowałem się, że mam potrzebę fizjologiczną, która jak najprędzej powinna być załatwiona. Wzdrygnąłem się na samą myśl, iż jestem zmuszony pozostawić swój bagaż w towarzystwie Anglików, jednak potrzeba była silniejsza.
                         Wygramoliłem się z wygodnego wygrzanego miejsca i udałem się w kierunku najbliższej toalety. Kabina była akurat zajęta i zacząłem zastanawiać się, kto jest w środku. Co, jeśli ktoś wewnątrz ma problemy z żołądkiem, które właśnie uzewnętrznia, a ja będę zmuszony wejść tam po nim? Co, jeżeli biednemu człowiekowi zebrało się na wymioty i to właśnie ja będę musiał zbierać plony jego pracy? A co, jeśli jest tam Anglik? W głowie miałem najczarniejsze scenariusze, lecz nic nie było w stanie przygotować mnie na to, co wówczas ujrzałem. Moim oczom ukazał się widok niepojęty, mężczyzna niczym z filmów na podstawie książek Jane Austen, pełen klasy i elegancki, przyciągający wzrok jak James Bond czy Ridge Forrester, tylko bez kwadratowej szczęki. Delikatne rysy twarzy, nieskazitelna cera i lubieżne spojrzenie zapraszające mnie do środka kabiny. Postawiłem pierwszy krok w jego kierunku. Kolejne postawiły się same.
                    Nie miałem pojęcia, co Blase Turner robił w tym samym samolocie, choć on zdawał się w ogóle nie być zaskoczony takim, a nie innym rozwojem zdarzeń. Kiedy tylko zamknął kabinę, zabrał się za mnie. Popchnął mnie na ścianę i wpił się zaborczo i łapczywie w moje usta, a jego dłoń wędrowała po moim brzuchu i zsuwała się coraz niżej, by po chwili rozpiąć moje spodnie i pozbyć się ich. Nim się obejrzałem, byłem zupełnie nagi, a Blase mierzył mnie wzrokiem. Zawstydzało mnie to, ale było też w dziwny sposób podniecające. Obrócił mnie tyłem do siebie. Zaczął intensywnie, wręcz nietaktownie pieścić mój prawy sutek. Dobrze wiedział, jak na to reagowałem. Jego usta wpijały się w mój kark, wgryzając się głęboko i boleśnie. Jego druga dłoń powędrowała na moje pośladki, najpierw masując i ściskając je przez dłuższą chwilę, później zaś delikatnie i subtelnie badając teren znajdujący się między nimi. Oddychałem ciężko, a z moich ust wydobywały się głośne jęki, których nie potrafiłem opanować. Chciałem to z nim zrobić. W toalecie. W samolocie.
                    Nadal przesuwał palce wzdłuż linii dzielącej moje pośladki. Ta gorączka emocji sprawiała, że krew w moich żyłach zaczynała wrzeć. Miałem ochotę na tym więcej, im więcej mi dawał. Czynił mnie głodnym. A apetyt rósł w miarę zaspakajania. 
                    Nagle oderwał dłoń od mojego torsu i usta od mojego karku. Obróciłem lekko głowę, by zobaczyć, co robi. Schylił się i już po chwili poczułem jego wargi na moim lewym pośladku. Wziąłem głęboki oddech. Krople potu spływały po moim czole, a członek stał na baczność. Język Blase'a powoli przesuwał się z góry na dół po prostej, zatrzymując się przy wejściu. Tam został trochę dłużej. Pieścił mnie tam językiem, powoli wchodząc do środka. Jęknąłem z rozkoszy. Nie mogłem opanować drżenia nóg. Trzęsłem się, a on dostarczał mi coraz więcej przyjemności. I wtedy nagle...
— Przepraszam — powiedziałem szybko, zupełnie zapominając o angielskim akcencie. 
                    Bałem się myśleć, jakie odgłosy wydawałem z siebie przez sen, kiedy ta kobieta zajęła miejsce obok mnie. W dodatku obudziłem się z głową na jej ramieniu i widocznym powstaniem w spodniach. 
— Przepraszam — powtórzyłem.
                     Lecz białogłowa rzuciła mi tylko spojrzenie łączące w sobie zaniepokojenie, konsternację, obrzydzenie i niesmak, zabrała swoją torbę i zniknęła. Uznałem swoje zachowanie za niezły sposób na płoszenie Anglików. 
                    Po wylądowaniu czekała na mnie kolejna taksówka i już po chwili przekonałem się, że wszelkie plotki dotyczące angielskich taksówkarzy są jak najbardziej prawdziwe. Wolałem o stokroć tego grubego Szkota, na którego trafiałem zawsze, kiedy wybierałem się dokądś z domu. Chamstwo tego Anglika ukazało się w jego głosie już wtedy, gdy na "dobry wieczór" bez "dobry wieczór" zapytał, gdzie ma mnie wyrzucić.
                    W Londynie nie było komarów. W zasadzie możliwe, że w Edynburgu również ich nie było i kumulowały się i mnożyły w lesie, w którym mieszkaliśmy. Całkiem prawdopodobne. Miałem podrapane całe nogi. 
                    Odebrałem kartę hotelową i w tym samym momencie kobieta z recepcji uświadomiła mnie, że wynajmuję dwuosobowy pokój. Miałem nadzieję, że to dobroczynność pana Andrew, a nie głupi żart z jego strony. Doczołgałem się z walizką do windy i wszedłem do środka. W drodze na szóste piętro wgapiałem się w lustro, bacznie obserwując odrosty na swoich włosach. Próbowałem je wystraszyć, ale wyglądało na to, że czas najwyższy udać się do fryzjera. Przeczesałem je palcami i udałem się do swojego pokoju. Drzwi nie były zamknięte na klucz, co wydało mi się podejrzane. Postawiłem walizkę obok szafy. Duża sypialnia z wielkim łożem małżeńskim była połączona z małą kuchnią. Kiedy zaś postanowiłem obejrzeć łazienkę, moim oczom znów ukazała się ta kreatura, ale tym razem zdecydowałem nie dać jej za wygraną.
— Siema — przywitałem się. — I co, teraz mnie rozbierzesz i czeka nas namiętny seks w kuchni na stole?
— Chętnie — odparł z uśmiechem. — Mógłbyś witać mnie tak zawsze. 
— A potem się obudzę z wzwodem na jakiejś kobiecie — dodałem.
— Jakiej kobiecie? — spytał wtedy, a na jego twarzy zaczęło malować się przerażenie. — Kobiecie?
— Ale wiesz co? Zawsze jak chcę się obudzić, to skaczę z wysokości. Jeśli gdzieś taka jest, oczywiście — mówiłem. — Tutaj mamy takie ładne okno i...
                 Podszedłem do okiennicy, którą szybko otworzyłem na oścież. Stanąłem na parapecie i już gotów byłem skakać, by przerwać ten kolejny mokry sen, gdy nagle Blase złapał mnie w pasie, rzucił na łóżko i zasiadł okrakiem na biodrach w celu unieruchomienia.
— Shen, ty potrzebujesz terapii — powiedział ze strachem. — Nie żartuję. 
— O, Blase — wyjąkałem, a moja twarz pokryła się wstydliwym rumieńcem. — Myślałem, że to sen. 
— Boże — westchnął. 
                    Wtedy przypomniało mi się o naszej ostatniej rozmowie, która daleka była od zdrowej przyjacielskiej konwersacji. Nadal byliśmy w stanie wojny. A on jak gdyby nigdy nic sobie na mnie siedział. Na co czekał, na białą flagę? 
— W tej bitwie nie będę Włochami — wymamrotałem. 
— Nie wiem, o co ci chodzi, Shen — odpowiedział. — Nie wiem nawet, co tu robisz, ale wizja spędzenia z tobą dwóch dni bardzo mi się podoba. 
                    I już po chwili roztapiałem się ze szczęścia, kiedy obsypywał moją szyję pocałunkami i mówił to, co chciałem od niego słyszeć. 



No comments:

Post a Comment