21.12.15

Niewyżyty seksualnie szef

Dział: Analne przygody małego dziennikarza.
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi.



                    Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Moje ciało stało się momentalnie sparaliżowane. Mimo wszystko było to w jakiś sposób miłe. Moje serce znów zabiło szybciej. Nie miałem pojęcia, jak zachować się w takiej sytuacji, dlatego zaczęła rozpierać mnie agresja. Byłem cholerykiem czystej krwi.
— Jak, kurwa? — zapytałem drżącym głosem. — Przecież kompletnie mnie nie znasz.
— Doprawdy? — spytał, znów się uśmiechając. — Jesteś narcystycznym, egoistycznym, wrednym, małym dupkiem wyżywającym się na swoim otoczeniu, największym źródłem agresji w tej firmie, choć z drugiej strony szukasz spokoju i chwili na złapanie oddechu. Dodatkowo po problemach żołądkowych wszystkich pracowników po ostatnim spotkaniu, mniemam, że kompletnie nie potrafisz gotować.
— Dobra, racja, wiesz o mnie wszystko — westchnąłem. — Ale to i tak mnie nie przekonuje. Nie wiesz, jaki jestem w środku. Znaczy... Fizycznie może i wiesz...
— Dlaczego nie dasz mi szansy? — zadał pytanie, poważniejąc nagle.
— Mówiłem już — odpowiedziałem szorstko. — Wolę kobiety. A teraz odsuń tyłek, muszę wracać do pracy.
— Mimo wszystko... będę czekał wieczorem — powiedział mi na odchodne.
                    Wróciłem do swojego działu, starając się nie myśleć o tym wszystkim. Bałem się to analizować, bo mogłem dojść do wniosków, których nie chciałem znać. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
— Keira, jesteś tak głupia, że nawet nie mam ochoty ci cisnąć — syknąłem z zażenowaniem, patrząc, w jaki sposób robi kawę. Gdyby robiła naleśniki, zapewne zaczęłaby od wałkowania ciasta.
                    Rozsiadłem się na kanapie. Do końca zmiany nie zostało już wiele czasu. Zająłem się więc przeglądaniem artykułów moich podwładnych. Nawet nie szło im tak źle. Zanim jednak dorwałem prace Keiry, postanowiłem udać się najpierw do toalety, by zwymiotować na zaś. Na moje nieszczęście doszło tam do ponownego spotkania z szefem, które zadziałało na mnie jak płachta na byka. Ponadto pogadanka z kimś jego pokroju w takim miejscu jak tamto nie mogła skończyć się dobrze, dlatego szybko czmychnąłem do kabiny. Mimo wszystko chyba miałem jednak refleks szachisty. Matthew dopadł mnie, nim zdążyłem zamknąć drzwi. Znów zaczął mnie molestować, jak gdyby stwierdził, że kibel w robocie to świetne miejsce na przygodny seks. I nie był to koniec pasma niepowodzeń. Przyłapano nas. Najgorsza możliwa osoba zobaczyła, jak szef się do mnie dobiera. Znałem tego człowieka wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co z tym zrobi i jak to wykorzysta. Był to jeden z moich podwładnych, Sean Pierre, który prawdopodobnie był już w drodze na nasz wydział, by powiadomić współpracowników o tym, w jaki sposób stałem się prawą ręką szefa. Nie do końca tak było, lecz miał świetne argumenty, by sobie coś dopowiedzieć. Matthew oderwał się ode mnie, a ja spojrzałem na niego z wściekłością. Byłem pewien, że stracą do mnie szacunek. Początkowo uznałem, iż nie muszę już tego dnia tam wracać, lecz do końca zmiany została cała godzina i nie miałem wyboru. Wróciłem na swój wydział.
— Keira, ten artykuł jest do dupy — spuentowałem, kiedy skończyłem czytać.
— Skoro jest do dupy, może dostanę awans — odparła cicho. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Poczułem, że moja pozycja jest zagrożona. Sean wpatrywał się we mnie z dziwnym uśmiechem. Chciał mnie zniszczyć. To było pewne. Edgar z niepewnością obserwował to, co działo się wokół.
                    Skończyło się tak, że mimo piątku wywaliłem szklane drzwi prowadzące do naszego wydziału. Wyszedłem dobre pół godziny przed końcem zmiany, bo ich docinki wkurwiały mnie jak jasna cholera. Napisałem do Jeffa wiadomość, że mam coś ważnego w robocie i powinni pojechać beze mnie. Od miesiąca planowaliśmy z Coco i Sheeną wspólny wyjazd na weekend, ale naprawdę odechciało mi się przebywać z ludźmi. Cieszyłem się jak małe dziecko na myśl o wolnej chacie. Nie miałem ochoty jechać do szpitala do babki, gdyż wiedziałem, że nie zmieniła zdania. Udałem się więc do pobliskiego pubu, gdzie pogadałem z znajomym barmanem i wypiłem dwa piwa. Potem wróciłem do mieszkania, nie biorąc nawet pod uwagę opcji odwiedzenia Matthewa. Ten głupi chuj niszczył mi życie.
                    Dopadła mnie chandra. Cały weekend spędziłem w kocu przed telewizorem. Nie jadłem prawie nic, nie miałem ochoty nawet na kąpiel. Byłem tak zdesperowany, że zwinąłem papierosy Coco i wypaliłem dwie paczki w ciągu tych dwóch dni, choć nie znosiłem tego gnojstwa. Wieczorem zadzwonił do mnie Edgar.
— Dobry wieczór, panie Mathis — przywitał się. — Pomyślałem, że przyjdę jutro wcześniej. Dwa tygodnie temu poprosiłem pana o wykonanie mojej roboty papierkowej, teraz przyszedł czas, żebym się odwdzięczył. Proszę się nie fatygować na dziewiątą rano, myślę, że dwunasta to lepsza godzina. Deklaruję, że pracownicy będą doprowadzeni do porządku. Proszę się o nic nie martwić, panie Mathis.
                    Edgar miał naprawdę dobre serce. Lecz co mi było po tym, że dłużej pośpię, a potem głupi podwładni nie będą mi docinać, skoro na pewno w głębi duszy będą mi złorzeczyć? Postanowiłem zmienić robotę, kiedy tylko babka wyleczy się z raka.
                    Kiedy wróciłem do roboty, postanowiłem najpierw udać się do gabinetu szefa i powiedzieć mu, jakie zgotował mi piekło. Tym razem nawet nie fatygowałem się pukaniem do drzwi. Wszedłem niczym do siebie. Lecz widok, jaki tam wówczas zastałem, nauczył mnie kultury. Stanąłem jak wryty i nie miałem pojęcia, co się dzieje. Z jednej strony łączyłem fakty, z drugiej zaś - to wszystko było totalnie nielogiczne.
                    Sean. Pierre. Był obejmowany. Przez Matthewa. I tak słodko patrzył mu w oczy, co za kretyn! W zasadzie chciałem coś powiedzieć, ale tak mnie zatkało, że nie byłem nawet w stanie. Więc w taki sposób Matthew interpretował "miłość"? Spojrzałem na niego i zacząłem się śmiać, bo na nic innego nie miałem siły. Obydwoje byli nieco zdezorientowani. Cóż, uznałem, że trafił swój na swego. Ten chory plotkarz atakujący ludzi psychicznie postanowił wykorzystać okazję do dobrego zarobku i poderwać szefa. A szef, półgłówek, niewyżyty seksualnie w dodatku, uznał Seana za dobry obiekt do wyżycia się, mimo swojego pseudo-zakochania w człowieku, którego kompletnie nie zna. Pozostawiłem to bez komentarza. Wyszedłem bez słowa i udałem się na swój wydział. Edgar faktycznie opanował stado dzikich zwierząt. Kawa już na mnie czekała. Ta praca coraz bardziej działała mi na nerwy. Nie mogłem się doczekać, aż będę mógł zacząć żyć na własną rękę i przestać finansować leczenie babki. Ale jeszcze tego wieczora skarciłem samego siebie za takową myśl. Zadzwoniono do mnie z informacją, że babka zmarła chwilę temu.
                    Leżałem akurat zmęczony w łóżku, w swoim pokoju. Moi współlokatorzy wydzierali się na siebie w kuchni, nie pozwalając mi spać. W jednym momencie poczułem, że straciłem wszystko. Zniszczyłem przyjaźń z Jeffem, sprzedałem swój tyłek, moja najbliższa osoba z w rodzinie zmarła, współpracownicy zaczęli się ze mnie wyśmiewać. Pierwszą moją myślą było wyniesienie się z tej posranej roboty. Bez chwili namysłu zadzwoniłem do Matthewa. Starałem się ignorować głos Seana w tle. Nie zdziwiło mnie, że przebywał u niego w mieszkaniu.
— Tak tylko dzwonię, jutro przyniosę wypowiedzenie i problem z głowy — wymamrotałem, pociągając nosem. — Nie potrzebuję już twojej zasranej kasy, moja babka właśnie zmarła na raka i już nie muszę sprzedawać ci dupy, żeby ją wyleczyć. W zasadzie cały czas miała mnie gdzieś, więc nie wiem, po chuj jej pomagałem. Spierdoliłeś mi życie Matthew, cieszę się, że jutro zobaczymy się ostatni raz.
— Nie rób tego, Charlie... — odparł. W jego głosie słyszałem troskę, ale nic mnie to nie obchodziło.
— Dlaczego mam cię słuchać? Ostatnio ci uwierzyłem w to, że się zakochałeś, ale jednak twoje czyny pokazały coś innego — jęczałem. Mówiłem rzeczy, których nie chciałem mówić. Byłem w stanie kompletniej desperacji.
— Gdzie jesteś? — spytał. — Spotk...
                    Rozłączyłem się. Pomyślałem wtedy, że muszę uciec i zerwać kontakt z Jeffem i resztą współlokatorów. Zawsze chciałem wyjechać do Sidney. I w końcu miałem okazję. Rozryczałem się jak baba przez to wszystko. Niestety do pokoju wszedł wtedy Jeff. A ja naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co mu powiedzieć. Za dobrze mnie znał, żebym mógł kłamać w takiej chwili.
— Uciekam stąd, Jeff... — mówiłem niewyraźnie, szlochając jak małe dziecko. — Jutro wyjadę, więcej się nie zobaczymy. Schrzaniłem sprawę. Już tego nie naprawimy. Przepraszam Jeff, mam nadzieję, że znajdziesz prawdziwych przyjaciół, którzy nie będą tak skretyniali jak ja.
— Stary, o czym ty mówisz? — zdziwił się. — Co się stało? Słuchaj, wszystko można naprawić. Może nie będzie tak jak kiedyś, ale dlaczego nie spróbować?
— Spierdoliłem wszystko, Jeff.
                    Mimo wszystko nalegał, żebym mu opowiedział o tym, co się stało. Naprawdę nie chciałem tego robić, ale towarzyszył mi przez bite dwie godziny i siedzieliśmy tak w milczeniu, dopóki nie zacząłem gadać. A kiedy skończyłem, złapał się za głowę.
— Charlie — odparł cicho. — Spierdoliłeś. Ale można to naprawić.
                      Powiedział mi wtedy, żebym zajął się pogrzebem babki. Jako osoba zamieszana w całą tę historię pogadał ze mną szczerze i kazał mówić zawsze, co mi leży na sercu. I obiecał, że mnie nie zostawi i nie pozwoli uciec, bo mimo wszystko nadal jestem jego przyjacielem i zrobi wszystko, żeby mi pomóc. Zdziwił mnie fakt, iż odradził mi rzucenie roboty. Doradził, bym poszedł tam z uniesioną głową i pokazał tępym podwładnym, jak powinni się do mnie odnosić. Nie spodziewałem się, że Jeff będzie przekonywał mnie do zemsty, ale zrobił to. Powiedział w zasadzie, iż nie do końca ma na myśli odwet, ale ubrał to tak w słowa, gdyż wiedział, że to do mnie trafi. Kazał mi walczyć o swoje i rozwalić Seana, który zapragnąć wdać się w łaski szefa tylko i wyłącznie dla kasy.
— Jeśli ktoś ma coś zrobić w twoim życiu, to tylko ty, Charlie — powiedział na koniec. — Poza tym... Jak wiele razy już zaczynałeś od nowa? To nie gra, Charlie. Zaakceptuj swoją przeszłość, idź do przodu i wykorzystaj swój wielki bagaż doświadczenia.
                    Zrobił mi herbaty z rumem, przygotował kąpiel i kazał położyć się spać. Sheena wyglądała na wyjątkowo zatroskaną, nawet Coco był zdziwiony widząc mnie w takim stanie. Dali mi spokój. Przez pół nocy zastanawiałem się, co powiem Matthewowi następnego ranka. Mimo tego, co powiedział mi Jeff, nadal o wiele bardziej podobała mi się opcja ucieczki. Nie odrzuciłem tej opcji. W sumie mogłem zostawić im pożegnalne listy i nawiać, kiedy będą w pracy. Dobrze znałem ich grafik i wiedziałem, kiedy mogę zabrać torby. W stanie totalnej desperacji nie obchodził mnie nawet fakt, że moja przyjaciółka Sheena musiałaby zacząć płacić za dwuosobowy pokój sama, a nie zarabiała kokosów. Czułem się naprawdę źle.


4 comments:

  1. Ta historia jest mega.
    Biedny, mały dziennikarzyk.
    Matthew to... Najwspanialszyc człowiek jakiego mógłbym poznać. Tak bardzo podobny do mnie.
    No,ale chyba jest nie ten tego.
    W takim razie, zły Matthew, bardzo zły ;]
    ¶isz dalej, więcej... Mocniej.
    Czekam.
    ~Erwin

    ReplyDelete
  2. Ten rozdział... Ten rozdział zawiera praktycznie wszystko. Uwielbiam te pociski Charliego po reszcie. Ale szkoda mi go trochę.

    ReplyDelete
  3. Dwie opcje. Albo będzie wszystko supi, hepi i wgl, albo będzie jeszcze gorzej. No nic, rozdział świetny, czekam na kolejne :) Oby szybko! :<

    ReplyDelete
  4. też chce awans jak zrobie coś do dupy .o. a nie czekaj robie to non stop i go nie mam dam czemu życie jest tak niesprawiedliwe. Boziu Mattew musi sie dobrze wytłumaczyć ;;

    ReplyDelete