28.12.15

Autorski shit

Dział: One shot.
Numer rozdziału: -
Gatunek: Komedia



wzorowane na prawdziwym życiu, bo są rzeczy, które chciałabym uwiecznić :v
__________________________________

                    Blondynka odgarnęła delikatnie włosy sądząc, że będzie to wyglądać kusząco i uwodzicielsko. Nie wyglądało. Jej kłaki plątały się tak jak zawsze. Ludzie zastanawiali się, czy ma taki busz także na innych obszarach ciała. Odwiedzała akurat przyjaciółkę, tak ją wówczas nazywała, ale relacja działająca między nimi budziła co najmniej niechęć, strach, wstręt i zdruzgotanie. Dziewczyna rozłożyła się swobodnie na łóżku i rozejrzała się wokół.
— Masz zamiar tu posprzątać? — zapytała tonem kompletnie naturalnym, jakby łudziła się nadzieją, że jej przyjaciółka naprawdę będzie miała ochotę pozbyć się trzech czy pięciu worków śmieci. Chyba była zazdrosna, bo brunetka spędzała więcej czasu ze swoim syfem niż z nią.
                         Pomieszczenie zdawało się być ciepłe i przytulne, jednak do atmosfery, jaką przywlokła ze sobą mieszkająca tam dziewczyna, trzeba było się przyzwyczaić. W pokoju mieszał się zapach sypkiego pudru do twarzy z wonią dymu czerwonych Route'ów. Blondynka na takie chwile używała swojego znanego powiedzenia "Ale tu śmierdzi. Pachnie tobą". 
— Chyba wezmę prysznic — zastanawiała się brunetka, zaciągając się dymem. Leżała bezwładnie na łóżku i przeglądała strony w internecie. Laptop zsunął jej się z kolan i wylądował na brzuchu.
— Fuj... — syknęła blondynka. 
— Czemu ty, kurwa, zawsze mówisz "fuj" w takich kompletnie nieodpowiednich sytuacjach — piekliła się druga. — Wyobrażasz sobie? Kiedyś palniesz coś takiego towarzystwie, wiesz, ktoś powie "idę się wykąpać, potem umyję zęby i założę czyste ubrania", a ty wypalisz z takim skurwysyńskim "fuj". I co oni sobie pomyślą?
— W sumie zdarza mi się tak czasem mówić w szkole — odpowiedziała.
                    Gderała potem przez dłuższy czas, ale brunetce jak wpadało to jednym uchem, tak drugim wypadało. Miała bowiem blondynkę za dziwną pokrakę, ale nadal przyjaciółkę, twarz, która skwasiła troję. Często też zastanawiała się, czy gdyby zmienić DNA dziewczyny o jeden procent, czy byłaby delfinem, czy może raczej lamą.
— Lisu, nie słuchasz mnie — wkurzała się tamta, nadmiernie gestykulując. 
— Słucham — odparła druga. 
— Przecież wiem, że nie masz podzielnej uwagi — denerwowała się coraz bardziej.
— Jak to nie? — zdziwiła się. — Przecież palę i... oddycham.
                     Saga wyszła potem z mieszkania, miała bowiem randkę z facetem po trzydziestce, co bardzo ją absorbowało. Mimo tego jednak założyła zielony plecak, który, przylegając do granatowego płaszcza, sprawiał wrażenie trawy, w której pływał wieloryb. Ona jednak miała własny styl i pragnęła się go trzymać. Kiedy dotarła na umówione miejsce, szybko napisała do Lisa, że jej wybranek to palacz. Tamta odpisała zaś, że ogląda akurat film o pedofilii. 
                    Nikt w zasadzie nie miał zielonego pojęcia, jak to się stało, że się poznały. Pierwszym czynnikiem i jednocześnie jedynym, było pewnie anime, które jeszcze kilka lat temu chłonęły dniami i nocami. I nie miały poza tym totalnie nic wspólnego - Saga była umysłem humanistycznym lubującym się w językoznawstwie, była też człowiekiem entuzjastycznym i radosnym, nie mieszającym się zbytnio w sprawy polityczne ani żadne inne kontrowersyjne tematy. Lis był z kolei niewidzącym nigdzie ukrytego sensu ścisłowcem, racjonalistą, muzykiem jazzowym, rozrywkowym i sesyjnym, był też osobą ospałą, flegmatyczną i sarkastyczną, choć czasem przejawiającą agresję. 
                   Tego samego wieczora, kiedy Saga wróciła z randki, ponownie udała się na śmierdzącą stancję Lisa. Wzięła ze sobą torbę żarcia, które kupiła po drodze. Sądziła bowiem, że Lis da się przekupić i pozwoli jej przenocować. Znała ją bowiem naprawdę dobrze. Lis często otrzymywał od przypadkowych osób podarki w postaci jedzenia i puentował to słowami: "czuję, że to będzie piękna przyjaźń". Tym razem Saga ofiarowała jej granat i śledzie, nie wnikając już w jej fetysze żywieniowe, które prawdopodobnie nikogo już nie zastanawiały. 
— Żarcie — odparła z entuzjazmem. Entuzjazm przejawiała bowiem tylko na widok jedzenia. — Czas zrobić makijaż. Idę do kibla, bo tam mam lepsze światło.
                    Ale Saga nie mogłaby znieść oglądania Wielkich Konfliktów samotnie, dlatego postanowiła momentalnie przejść metamorfozę w stół, choć zdawać się mogło, że bardziej płaska już nie będzie. Podążyła więc za Lisem prosto do toalety i stanęła we framudze drzwi, wiernie trzymając laptopa w rękach tak, by Lis spokojnie mógł obserwować obraz w lustrze, dziabiąc się jednocześnie kredką w oko.
                    Mimo że wszyscy żywili Lisa swoim prowiantem, to właśnie on z nich wszystkich gotował najlepiej. Kiedy coś mu odbijało i stwierdzał, że na jednym jedynym palniku na stancji upichci jakiś obiad, zbiegało się nagle całe towarzystwo, a posiłek, który planowo starczyć miał na miesiąc, kończył się tego samego dnia. Tak czy inaczej Lis lubił odwdzięczać się Sadze za sponsoring poprzez, właśnie, robienie obiadów. Gdy zaś pytał, jaką potrawę lubi najbardziej, zwykła odpowiadać:
— Kota w panierce.
                     Głównym powodem do życia Sagi były fiszki. Zdawać się to mogło co najmniej dziwne, jednak wbrew pozorom brzmiało nadzwyczaj zdrowiej niż "papierosy", które paradoksalnie trzymały przy życiu Lisa, jednocześnie go zabijając. To nie było tak, że nie mógł rzucić. Problemem był fakt, iż on po prostu nie miał najmniejszej ochoty tego robić. Mimo że wolę miał tak silną, że nie było rzeczy niemożliwych.
— W autobusie dzisiaj przysiadł się do mnie taki chłopak... — nawijała Saga.
— Pewnie współczuł — odpowiedział momentalnie Lis.
— Czego? — zdziwiła się.
— No wiesz, z takim ryjem...
                   Saga bardzo przeżywała każdy krótki moment, w którym ktoś zagadywał do niej na mieście. Lisowi fakt faktem ciężko było to w pełni zrozumieć, gdyż nie był entuzjastyczną osobą, ponadto gadki-szmatki z przypadkowymi przechodniami były dla niego codziennością. Lis nie był człowiekiem, który przejawiał jakikolwiek rodzaj stresu przed zagadaniem do jakiejkolwiek osoby na ulicy. Różnie się to kończyło. Znajomi często mówili, by tego nie robił, ale Lis nigdy nie rozumiał, dlaczego miałby nie zagadywać się z menelami i żebrakami.
                    W zasadzie ciężko było stwierdzić, jak ta relacja się skończy, jeśli się skończy. Najbezpieczniej było po prostu się nad tym nie zastanawiać, by nie narażać się na ryzyko uszczerbku na zdrowiu. A Sylwester miał dopiero nadejść.



1 comment:

  1. Aż skomentuję to.
    Dziwne, ale ciekawe.
    Troch shit, ale spoko.
    Nie no, ogólnie to masz zajebisty styl pisania, nawet shit brzmi jak nie shit.
    Albo brzmi, chyj wie.
    Mnie się podoba.
    Poza tym... Nie zwracam uwagi na.
    Zwracam uwagi na.
    Uwagi na.
    WAGINA :)
    Pisz dalej, zezwalam. No i wiesz na co czekam ;)
    ~Erwin

    ReplyDelete