4.11.15

Żyć albo umrzeć

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 16
Gatunek: Yaoi.



                         Przypomniałem sobie wówczas czas, w którym nie odczuwałem bólu. Cierpienie pojawia się w końcu dopiero wtedy, gdy mamy do czynienia ze stratą czegoś ważnego. Kiedyś drażniła mnie jedynie pustka, na której wypełnienie nie miałem pomysłu. W momencie, kiedy poznałem Ryana, poczułem, że nareszcie mogę zacząć wieść szczęśliwy żywot, mając u boku kogoś bliskiego na inny sposób niż Spooky. Lecz później odebrano mi miłość, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dopiero po głębszej analizie problemu uświadomiłem sobie, iż nadal jestem w jej posiadaniu, ale na mojej drodze pojawiły się pewne przeszkody, które musiałem pokonać. Odszukanie odpowiedniego rozwiązania zajęło mi sporo czasu, aczkolwiek w końcu znalazłem receptę, wzór na to, jak żyć. I wtedy nagle okazało się, że ta miłość już mnie nie potrzebuje. Wystarczył krótki moment, w którym zniknąłem, bym dowiedział się, jak bardzo naiwny, idealistyczny i frajerski byłem dotychczas.  
                         Cierpienie nie dawało mi spokoju. Nachodziły mnie dziwne lęki, których nie potrafiłem sprecyzować ni zdefiniować. Wszyscy zdawali się być przeciwko mnie, nikt nie potrafił zrozumieć, a mi nawet nie chciało się o tym opowiadać. Byłem rozdrażniony i najmniejszy, nawet do końca nieświadomy atak w moją stronę, rozbijał mnie na kawałki. Bałem się wychodzić na zajęcia, gdyż nawet nic nieznacząca sugestia nauczyciela wyrażająca jego dezaprobatę moim zachowaniem mogła doprowadzić mnie do stanu istnego przerażenia. Kotłowało się we mnie, lecz nie była to agresja, złość ani wściekłość. Nie byłem w stanie dokładnie tego opisać. Miało to coś wspólnego z lękiem i poczuciem kompletnej bezradności. Przyprawiała to także nutka braku motywacji. Wszystko to popychało mnie do kolejnej próby samobójczej, choć nawet na udaną śmierć nie posiadałem nadziei. Bo nie chciałem już w nic wierzyć. Ani w śmierć, ani w życie, ani w jakikolwiek kiedykolwiek poważny związek pełen miłości. Nie miałem ochoty nawet o tym myśleć. Uznałem, że lepiej zaprzestać szukania drugiej połówki, gdyż wiedziałem, iż drugi raz nie przejdę tego stanu. Mimo wszystko myślałem o przyszłości, co tylko uświadomiło mi, że widzę blask światełka w tunelu. Tunel był jednak wyjątkowo długi, a światło oddalało się ode mnie zamiast zbliżać. Nie miałem siły biec w jego kierunku. 
                              Coraz gorzej sypiałem. W zasadzie do krainy Morfeusza trafiałem dość szybko, prawdopodobnie przez przemęczenie zajęciami i nauką, ale budziłem się w środku nocy i nie byłem w stanie już potem zasnąć. Dużo płakałem. Logan ofiarował mi swoje ramię, które chłonęło łzy i dawało mi jakiś rodzaj wsparcia. Mimo wszystko wiedziałem, że nikomu nie zaufam tak jak Spooky'emu. Nie potrzebowałem drugiego przyjaciela, bo prawdziwy był tylko jeden. Takich więzi nie można było nawet próbować powielać. Tak czy inaczej starałem się choć trochę docenić wysiłek Logana. Przychodził do mnie prawie codziennie, zapewniał Cynthię, że wszystko jest w porządku, trzymał mnie, kiedy nie mogłem zapanować nad drgawkami. Nie mówił zbyt wiele, ale wspólne milczenie w jakiś sposób też pomagało. 
                              Całkowicie zrezygnowałem z jakiegokolwiek kontaktu z Carterem. Nie chciałem dobijać się jeszcze bardziej. Logan pomógł mi poszukać taniej lokacji i przygotowywałem się do ucieczki, odkładając pieniądze na zaś. Znalazłem też kilka ciekawych ofert pracy. Wystarczyło już tylko czekać na upragnione urodziny, które zbliżały się wielkimi krokami. W głębi duszy sądziłem, że nie dam rady. Wydawało mi się, iż mój stan nie pozwoli mi żyć normalnie, a już tym bardziej pracować na własne utrzymanie. Nadal byłem rozdrażniony i łatwo można było wykorzystać moją wrażliwość. Myślałem, że nie podołam i życie stanie się dla mnie zbyt ciężkie do udźwignięcia. Bałem się, ale to wyjście nadal było bardziej odpowiednie niż opcja życia w tym syfie. 
                         Chyba nie byłem wystarczająco dobry. Może dlatego Ryan znalazł sobie kogoś innego. Bo co mogłem mu zaoferować? Mężczyzna skończył dwadzieścia siedem lat, musiał przecież układać sobie powoli życie. Albo chociaż żyć jego pełnią i zaspakajać swoje fizyczne potrzeby. A mnie nie było obok. Kurwa, mógłby nawet traktować mnie wyłącznie jak pojemnik na spermę. Czy ten kretyn naprawdę skrajnie nie rozumiał tego, jak bardzo był mi potrzebny? Mógł mieć przecież kogoś na boku, nie miałbym nic przeciwko, mógłby traktować mnie jak śmiecia, ale dlaczego... Dlaczego mnie zostawił?
                         Po moim policzku spłynęła słona łza. Logan dostrzegł ją i szybko otarł, jak gdyby chciał, żebym szybko zapomniał o bólu. Przytulił mnie. Byłem wycieńczony psychicznie. Wtuliłem się w kołnierz jego koszuli i zmrużyłem oczy, ciężko oddychając. Nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. 
                         Obudziłem się dopiero późnym popołudniem. Logan leżał nadal obok mnie na moim łóżku. Zaczynałem odczuwać w nim coraz większe wsparcie, gdyż sam fakt, że spędzał ze mną tyle czasu, próbując mnie podbudować, pomagał mi. Przez chwilę poczułem dziwną euforię, bo przyszła mi do głowy myśl, że od teraz będę lepszy i silniejszy, i nikt mi nie będzie mówił, że robię coś nie tak. Zrozumiałem, iż nie potrzebuję Cartera, bo jestem doskonały. Mógłbym przecież bez problemu dać sobie radę bez niego. Przecież znajdzie się następny facet, który zajmie jego miejsce. Przecież nie wierzę w przeznaczenie. Przecież poznanie go było zwyczajnym, głupim przypadkiem, z którego powinienem wyciągnąć wnioski i doświadczenie życiowe na przyszłość. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Chciałem powiedzieć o tym Loganowi, lecz nadal spał. Zamknąłem więc oczy i spróbowałem zasnąć raz jeszcze, ale po kilkugodzinnej drzemce byłem zbyt wyspany, by móc to uczynić. 
                         Kiedy Logan się obudził, przeczesał mi delikatnie włosy sprawdzając, czy śpię. Zaśmiałem się głośno. Czasem zachowywał się jak dzieciak. Zapytał mnie, czy wiem już jak spędzić swoje urodziny. W zasadzie kompletnie wypadło mi to z głowy. Ten termin kojarzył mi się jedynie z ucieczką. Nie wpadłem na to, że tego rodzaju święta się obchodzi. Logan zaproponował, że możemy się wtedy razem napić u niego. Była to niezła opcja, bo składająca mi życzenia Cynthia nie należała do cudownych wyobrażeń. 
                          Mijały kolejne tygodnie. Miewałem dziwne huśtawki nastrojów - raz na wozie, raz w nawozie. Momentami wszystko było mi obojętne, wszelkie krzywdy świata. Czasem czułem się niezmiernie szczęśliwy bez żadnego powodu, a czasami wpadałem w dołek psychiczny bez konkretnego powodu, nieporuszony żadnym bodźcem ze świata zewnętrznego. Wydawało mi się, że coś jest nie tak z moim ciałem, lecz wmawiałem sobie swoją doskonałość. Musiałem dać radę, bo z tej gry wyjścia były tylko dwa. Żyć lub umrzeć. 



1 comment: