27.11.15

Sam na sam z samym sobą

Dział: Maniakalny przypadek.
Numer rozdziału: 10
Gatunek: Yaoi.



wybaczcie nieobecność ale koncert za koncertem i brak neta 
_________________________

                    Wizja utraty przyjaciela została przyćmiona wyobrażeniem naszej wspólnej przyszłości, która w mojej głowie zdawała się być istną apokalipsą, lecz przeciągniętą na dłuższy okres czasu. Zerwanie kontaktu miało być ukojeniem rozdrapywanych ran zarówno moich, jak i Chrisa. Miałem świadomość efektów, jakie mogłyby nastąpić, gdybym nie potrafił zakończyć naszej relacji w odpowiedniej chwili. Mój przyjaciel wydawał się być z dnia na dzień coraz bardziej zakochany. Łgał jak pies, kiedy mówił, że to nie ma znaczenia i możemy przecież nadal się przyjaźnić. Jego iskierka nadziei w końcu zgasła, choć dotychczas pomimo wielu moich negujących to słów, on nadal widział oczyma wyobraźni nasz związek. Tym razem jednak zagasiłem ten tlący się płomień raz na zawsze. Nie chciałem go ranić jeszcze bardziej, dlatego zakończyłem to w dość drastyczny sposób. Teraz pozostawało tylko stopniowo zacząć ograniczać kontakt.
                    Tego dnia wyszedłem z domu stosunkowo wcześnie, w zasadzie bez żadnego konkretnego celu. Wbrew pozorom nie czułem się źle z powodu tego, co musiałem zrobić, myśl o uratowaniu Chrisa była silniejsza. Dusiłem się otaczającym mnie powietrzem, dlatego postanowiłem udać się do pobliskiego lasu. W otoczeniu tylu roślin zwykłem zapominać zarówno o kłopotach, jak i o spalinach. Musiałem udać się wówczas w stronę domu Carterów, niezależnie, czy wybrałbym się tam pieszo, czy jakimkolwiek środkiem transportu. Każda możliwa trasa przebiegała właśnie tamtędy, mogłem jednak przejść się naokoło, co jednak zabrałoby co najmniej trzy razy więcej czasu. Postanowiłem mimo wszystko właśnie tak zrobić. Dochodziła ósma rano, Chris zapewne wstawał właśnie z łóżka i zastanawiał się, jak pójdą mu praktyki w firmie tego dnia. Wyglądało na to, że ten biznes naprawdę przypadł mu do gustu. Korporacja Carterów rozrastała się coraz bardziej, niszcząc wszystkie inne spółki na rynku. W zasadzie nawet nie skupiali się na współzawodnictwie i rywalizacji, mieli to wszystko głęboko gdzieś i stawiali przede wszystkim na rozwój. Może i na początku niezbyt im się to opłacało, lecz teraz zbierali plony ciężkiej pracy.
                    W powietrzu unosiła się dziwna aura, która w jakiś sposób pchała mnie do przodu. Nie pozwalała się zatrzymać choćby na chwilę, bo równałoby się to z odwrotem i porzuceniem czegoś, co miałem zamiar zrobić. Mimo wszystko czułem się pewnie postępując w taki, a nie inny sposób. Byłem pewien, że właśnie to jest właściwie, że właśnie to przyniesie mi niewyobrażalne korzyści i zyski. Że karma do mnie wróci i w przyszłości inni ludzie nie skrzywdzą mnie. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i zamknąłem oczy, skupiając się na chłodnym wietrze wiejącym mi w twarz. Powietrze nie było jednak wówczas tak czyste i świeże, o jakim marzyłem. Nie mogłem się wręcz doczekać momentu, w którym znajdę się w lesie i odetchnę od całego tego syfu. Tylko tam potrafiłem się odciąć i zostać sam na sam z samym sobą.
                    Coś trochę mnie przytłaczało, lecz były to prawdopodobnie skutki stanu fizycznego. Być może nie powinienem był jeszcze opuszczać mieszkania, dopiero co bowiem wyzdrowiałem. Chęć odcięcia się, choćby chwilowego, była jednak silniejsza od czegokolwiek innego. Mimo wszystko stan, w którym wówczas przebywałem, niefortunnie przypominał rannego nieszczęśliwego kaca. I poza chamską pewnością siebie związaną z moim postępowaniem, odczuwałem tylko cholerny ból brzucha i lekki odruch wymiotny, nie wspominając nawet o opanowującym mnie coraz mocniej zmęczeniu zarówno fizycznym, jak również psychicznym.
                    Droga do ziemi obiecanej dłużyła mi się niewyobrażalnie, lecz zdecydowanie warta była zachodu. Niecierpliwiłem się, chcąc jak najszybciej poczuć świeżość powietrza, a także umysłu. Wtedy jednak nie spodziewałem się jeszcze, jaką gorycz wprowadzi do mojego życia zapach świerkowych igieł.
                    Byłem już na tyle blisko celu, że pozwoliłem sobie skupić juz myśli na swoim wnętrzu. Odciąłem się wówczas od otoczenia zbyt szybko, zbyt wcześnie, dlatego...
— Michael!
                    Nagłe powroty do stanu trzeźwości myślenia zawsze sprawiały mi nie lada problem. Przez dłuższą chwilę zalegałem na chodniku w pozycji siedzącej i analizowałem to, co miało właśnie miejsce. Byłem w zasadzie przyzwyczajony już do faktu, że notorycznie zdarzało mi się wpaść prawie pod tramwaj, poczuć gwałtowne szarpnięcie za ramię i już po chwili wylądować na ziemi ze swym wybawcą, Chrisem, u boku. Tym razem sprawy potoczyły się nieco inaczej. Faktycznie usłyszałem jego głos i znalazłem się w mgnieniu oka po drugiej stronie, lecz przyjaciel zniknął. Zniknął, a ja wpatrywałem się z szokiem w szyny, na których zatrzymywał się właśnie pojazd. A ciemno-czerwona ciecz strugami wypływała spod niego, jak gdyby sam zaczął wówczas krwawić, przejęty tym, co właśnie się wydarzyło.
                    Zalegałem na ziemi i czułem, jak płonie moja głowa, z jaką szybkością toczą się strugi łez z moich oczu. Choć dotychczas byłem święcie przekonany, że Chris nie jest mi już potrzebny, w tamtej chwili zrozumiałem, że stanowi przecież nieodłączny element mojego życia. Część, która jest niezbędna wręcz do mojego funkcjonowania. Czy dane mi było w takim razie już umrzeć? Umrzeć, tracąc jeden z ważniejszych organów, którego dopiero co chciałem się pozbyć? Czy naprawdę byłem aż tak rozchwiany, że nie potrafiłem odróżnić swoich przekonań od chwilowych głupich zachcianek?
— Michael! — Usłyszałem znowu.
                    Dałbym sobie wtedy rękę uciąć, że tego dnia ani w zasadzie żadnego innego nic już bardziej mnie zaskoczy. Poczułem się jednak o wiele dziwniej, kiedy moje usta połączyły się nagle z ustami Chrisa, w dodatku zupełnie z mojej woli.
                    Zacząłem biec. Biegłem w stronę lasu, a w moim sercu rozbudziła się najsilniejsza chęć, jaką może powstać w człowieku. Było to bowiem pragnienie, które dziedziczyliśmy po najdalszych przodkach, a także otrzymywaliśmy w postaci swego rodzaju lekcji od rodziców i otoczenia. Obudziła się we mnie chora wręcz chęć przetrwania, która nakazała mi uciekać jak najdalej. Adrenalina rosła, gdy zauważyłem, że Chris biegnie za mną.
                    Do kogo należała krew? Byłem pewien, że zginął... A gdy tylko zobaczyłem, że jednak znów zdołał oszukać śmierć,  tak po prostu do niego przylgnąłem, przecząc wszystkiemu, co wcześniej powiedziałem i czego dokonałem. Dlaczego...? Czy naprawdę właśnie tego podświadomie pragnąłem? Czy widziałem o tym przez cały ten czas, usiłując jednocześnie, zupełnie bez powodu, oszukać wszystkich wokół, a przede wszystkim siebie samego?
— Uspokój się... — powiedział z troską, kiedy udało mu się mnie w końcu dorwać. Bezwładnie osunąłem się na ziemię i usiadłem na mokrym od rosy mchu.
                    Kac moralny i fizyczny łączyły się wówczas z cholernym szokiem, w jakim się znajdowałem. Chris patrzył na mnie z troską, a ja bałem się spojrzeć mu w oczy. Cały ten czas płakałem i nie potrafiłem przestać. Straciłem panowanie nad emocjami.
— Dlaczego płaczesz? — zapytał cicho. Często w takich momentach zadawał banalne pytania tylko po to, bym sam mógł uświadomić sobie, co się dzieje.
— Ja... myślałem, że zginąłeś — wyjąkałem.
— Zginąłem? — zdziwił się.
— No wiesz... Krew... Krew przy tramwaju... — mówiłem, nie mogąc złapać oddechu
— Michael, jesteś w szoku — odpowiedział. — Masz halucynacje. Dlaczego przede mną uciekałeś?
— Bo... zrobiłem coś niezgodnego z własnymi przekonaniami — szepnąłem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
— Niezgodnego? — zaśmiał się cicho. — Czy postępowanie w sytuacji potencjalnego zagrożenia może być niezgodne z przekonanami? Wydaje mi się, że nie miałeś po prostu czasu na zastanowienie się,  w jaki sposób by mnie tym razem oszukać.
— Udowodnij mi, że kłamię — wycedziłem przez zęby.
— Zrób to jeszcze raz — zaproponował. — i skup się na tym, co czujesz.
                    Wyglądało to na manipulację, lecz czułem, że taki sposób może zadziałać. Podniosłem wzrok i z przymkniętymi nieco powiekami spojrzałem mu w oczy i zbliżyłem się do niego. Musnąłem delikatnie jego wargi, sam nie wiedząc do końca, co robię, a on w odpowiedzi subtelnie wsunął język do moich ust. Jego ruchy były tak lekkie i tak delikatne, że wbrew woli zacząłem się rozplywać. Z jakiegoś powodu bałem się od niego oderwać. Nie chciałem przestać. Uświadomiło mi to tylko, że Chris, mój ojciec i cala reszta, najzwyczajniej w świecie mieli rację. Kiedy odsunął się ode mnie, moja głowa bezwładnie osunęła się na jego ramię, a ja sam popadłem w nieopanowany chichot. I mimo dziwnego uczucia, jakie mnie wówczas ogarnęło, nie byłem w stanie wykrztusić słowa, a naprawdę wiele chciałem mu wtedy powiedzieć. Objął mnie w pasie i przytulił do siebie, drapiąc lekko po plecach.
— Chodźmy do domu — odparł ciepłym tonem głosu. I mówił tak, jak gdyby mówił i był tylko dla mnie.
                    Bałem się analizować to, co działo się w moim wnętrzu, dlatego zwyczajnie postanowiłem nie myśleć o tym i robić to, co czułem, że powinienem robić. Samochód Chrisa był zaparkowany nieopodal przystanku tramwajowego, przy którym stało się to wszystko. W milczeniu, lecz z uśmiechami na twarzach, dotarliśmy do auta i bez słowa zajęliśmy miejsca. Kiedy Chris zajęty był zapinaniem pasów, delikatnie położyłem dłoń na skrzyni biegów. Moja twarz zaczęła płonąć, dlatego skierowałem szybko wzrok ku szybie samochodowej. Usłyszałem wówczas jego cichy chichot, a po chwili poczułem dotyk jego ręki na swojej, kiedy odpalił silnik samochodu. Moje ciało ogarnęła fala ciepła, lecz tym razem przyjemna i wołająca o więcej. Chris przez całą drogę ciągnął jakiś mało interesujący temat. Nie potrafiłem się skupić. Kiedy zatrzymał się przed jego domem, uległem pokusie i posłuchałem głosu serca. W jednym momencie położyłem mu dłoń na policzku i skierowałem jego twarz ku sobie.
— Kocham cię — wyszeptałem, całując go głęboko.
                    Pogłębiał pocałunek coraz to mocniej, czyniąc go zaborczym i zazdrosnym, a także nieco agresywnym. Pozwalałem mu na to wszystko, a moje ciało domagało się więcej i więcej. Więcej. Więcej. Proszę, więcej. 

4 comments:

  1. Nie da się ukryć, że lubisz halucynacje. Tylko nie wiem, czy to dobrze i czy nie trzeba ci załatwiać jakiegoś seksownego-pozornie-pomagającego Alexa jako psychoterapeutę.
    Ten, no... wyznali sobie miłość, serio? Przed seksem? Żarty? No plis, Lisu, gdzie się podziały charakterki bohaterów pierwszego sezonu? Zwłaszcza Carter? Chociaż chyba można to trochę zwalić pielęgniarki, które pomyliły ich jako dzieci. Ale takich osób nie powinno się mylić. Nigdy.
    Powiem Ci, że uwielbiam te chore, mokre sny, które większość zapewne denerwują. (chuj z tym, że w tym rozdziale żadnego nie było)
    Po kolejnym sezonie oczekuję, że wszyscy zapomną, jak nazywali się pierwotni goście, którzy wciągnęli ich w to gejowe "bagno" i Chris oraz... ten drugi (nigdy nie zapamiętam imion Bennettów poza Martinem, a nie chce mi się teraz nawet przewijać w górę, sry) nadadzą swoim synom (bo będą ich mieć, nie oszukujmy się, jak dobrze by nie było i tak zrobią sobie dzieciaki, a później co najwyżej do siebie potajemnie wrócą albo i nawet nie potajemie) imiona tychże pierwotnych gości, a ci będą się zachowywali nieco bardziej podobnie do swoich imienników niż poprzednie pokolenia.
    Albo... po prostu pij więcej, żeby Ci zajebiście pokurwione pomysły przychodziły do głowy.
    Tak wgl to czy aktualne pokolenie wie, że ich przodkowie, że tak powiem, też się ze sobą łączyli?

    Tak czytam ten swój komentarz i... nie polecam. Wiem o co mi chodzi, a i tak nic z tego nie rozumiem, takżetentego.

    ReplyDelete
  2. W końcu! Ale żeby tak przed seksem?.. Sciotowałaś ( sciotowiłaś?.. ) Cartera. Ale fajnie jest.
    Joe miał halucynacje. Martin też niby miał halucynacje. Wątpię, żeby to był przypadek. Przez chwilę myślałam, że to Ryan wpadł pod tramwaj. No bo znalazłam błąd. "Poczułem się jednak o wiele dziwniej, kiedy moje usta połączyły się nagle z ustami Ryana, w dodatku zupełnie z mojej woli." Ryan zamiast Chris. Pedofilsko trochę. xd

    ReplyDelete
    Replies
    1. A może to nie jest błąd, im halucynacje bardziej popieprzone, tym bardziej to w stylu Lisu :v

      Delete
  3. Lisu... to jest zajebiste. Ale zauważyłam post dopiero teraz, bo nie dodałaś do zakładek :c
    No nieważne.. XD
    Przy czytaniu tego, miałam niezły mindfuck, zwłaszcza przy wersie o pocałunku Michaela (?) z Ryanem, takie wtf trochę XD
    No ale później już ogarnęłam, więc nie jest ze mną jeszcze aż tak źle :D
    No i wreszcie wyznał mu miłość! Radujmy się! ^-^
    Poza tym, pani u samej góry wspomniała o mokrych snach.. Ogólnie to też je uwielbiam <3
    No bo zazwyczaj, gdy takowy jest, jest jeszcze dużo za wcześnie na seks, a taki sen wprowadza w klimat.. XD
    Poza tym, mamy jakieś potwierdzenie, że bohater tego chce.. no wiesz, że ma ochotę B) I to jest super ♥
    Podsumowując rozdział super i nie mogę doczekać się aż któryś zarucha :)) (oh, błagam.. oczywiście, że będzie to Chris XD)

    ReplyDelete