15.11.15

Moglibyście ruchać się ciszej?

Dział: Maniakalny przypadek.
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi.



Trwają prace nad blogiem, nie przeraźcie się tym, co zobaczycie
_______________________________________________________________________

                    Tamtego dnia okropnie pokłóciłem się z Chrisem. Emocje wzięły nade mną górę, a w rezultacie wręcz ze łzami w oczach zacząłem się z nim szarpać krzycząc, by dał mi spokój. Powiedziałem mu, że dokonuje za mnie wyborów życiowych, że rzekomo nie chce mnie do niczego zmuszać, a jednak przez cały czas właśnie to robi. W zaawansowanym stanie złości dodałem także, iż nie mam ochoty się z nim widzieć. Nieumyślnie wypowiedziałem również słowo "nigdy". 
                    Sam nie wiedziałem, czy postępuję prawidłowo. Czułem się bowiem jednocześnie lepiej, lecz także gorzej. Na podstawie swoich skrajnych odczuć nie byłem w stanie określić, czy moje działania będą miały pozytywne skutki. Jednego byłem jednak pewien - nie miałem najmniejszej ochoty go widzieć. Zdawało mi się, że odkąd wyznał mi miłość, wszystko umarło, zostało doszczętnie zniszczone i nie ma nawet nikłych szans na zmartwychwstanie. Było za późno na jakikolwiek ratunek. Zmuszony byłem przeboleć jakoś stratę najlepszego przyjaciela a zarazem najbliższej mi osoby. Nie miałem przecież wyjścia, miałem obowiązek przeć naprzód ile sił i nie poddawać się, bo jeśli bym upadł, zbyt ciężko byłoby wstać i wszelką moc musiałbym poświęcić na podniesienie się na nogi zamiast na bieg na sam szczyt. Wybacz Chris. Dziękuję, że towarzyszyłeś mi tak długo, ale dalszą część drogi mojego życia mam zamiar przejść sam. 
                    Nie ukrywałem, że czułem się kiepsko po rozstaniu z przyjacielem. Starałem się zawsze nie oszukiwać samego siebie, choćby nie wiem co, dlatego przeanalizowałem wszystko i w rezultacie dogłębnie zrozumiałem swój stan. I nie było w tym kompletnie nic dziwnego, iż miałem się nie za dobrze. To oznaczało tylko tyle, że nie jestem psychopatą i odczuwam emocje w sytuacjach, które tego wymagają. 
                    Zastanawiałem się tylko, co myśli o tym sam Chris. Podejrzewałem, że przyjdzie, zadzwoni jakiś czas później, bo uznał moje zachowanie za chwilową chimerę i zdenerwowanie. Ale on nie dzwonił, nie przychodził, kontakt zupełnie się urwał. W zasadzie właśnie tego pragnąłem, lecz czułem także, że nie do końca załatwiłem swoje sprawy. Głowiłem się godzinami, jak rozwiązać ten problem. Ojciec znów poprosił mnie o wyjście do sklepu. Położył mi ręce na ramionach i potrząsnął mocno. Zauważył, że cały dzień jestem w innym świecie. Wcisnął mi do dłoni karteczkę z zakupami i popchnął w kierunku drzwi. Przez całą drogę na miejsce myślałem i myślałem, snułem dziwne refleksje i zagłębiałem się w rozważaniach, lecz nie potrafiłem dojść do tego, jak powinienem rozwiązać tę nietypową sytuację. Uznałem wtedy, iż muszę dać sobie więcej czasu. Poczułem się lepiej, bo uświadomiłem sobie, jak wspaniałe jest takie rozwiązanie problemu. Na moje nieszczęście natknąłem się na obiekt niepożądany, kiedy tylko wkroczyłem do marketu. Stał przy półce z przyprawami razem z Billem. W zasadzie uciekałbym, gdzie pieprz rośnie, lecz zauważyli mnie jako pierwsi. Byłem zmuszony podejść i przynajmniej kulturalnie się przywitać. Bill wyraźnie podążał za mną wzrokiem, kiedy kierowałem się w ich stronę. Chris zaś odwrócił go automatycznie, gdy mnie zauważył. 
— Ja myślę, że bazylia będzie lepsza niż oregano. — Usłyszałem z ust Chrisa, kiedy podszedłem bliżej nich. — Powinniśmy zjeść coś wartościowego na obiad. 
                    Przegryzłem wargę i utkwiłem wzrok w ziemi. Często jadaliśmy razem obiady, choć nie mieliśmy jeszcze okazji niczego razem ugotować. Westchnąłem cicho. 
— Cześć — przywitałem się cicho. Ton mojego głosu nie zabrzmiał przyjacielsko, choć starałem się ze wszystkich sił, by było inaczej. 
— Oregano nie pasuje do takich potraw, smaki się gryzą — kontynuował Chris, nie zwracając na mnie uwagi. Bill zaś przyglądał mi się z ciekawością, ale także nie reagował na moje towarzystwo.
— Chris, pomyślałem, że powinniśmy jeszcze coś wyjaśnić między sobą... — gderałem. Nie dawałem za wygraną.
— Wyjaśnić? — zdziwił się. Nie zabrzmiało to pozytywnie, lecz przynajmniej zauważył moją osobę. — Wszystko zrozumiałem, dostosowałem się. Nie mam ochoty babrać się z twoim niezdecydowaniem.
— Słucham? — zapytałem. Jego wypowiedź mną wstrząsnęła. 
— Nigdy nie jestem dla ciebie nieżyczliwy, zawsze robię wszystko, o co mnie poprosisz, a mimo tego tobie nigdy nic nie pasuje — mówił. — Jestem zmęczony byciem kimś, kto całe życie marnuje dla ciebie. Ustaliłeś, że zrywamy kontakt, a mnie to wyjście bardzo się podoba. Nie mamy niczego do wyjaśniania.
                    Wziął jedną z przypraw z półki i odszedł, odwracając się uprzednio na pięcie i uśmiechając złośliwie. Bill udał się za nim, a ja zostałem na miejscu, choć również powinienem był pójść. Moje nogi momentalnie stały się tak ciężkie, że nie byłem w stanie ich podnieść. Oddychałem ciężko, lecz czułem, jak tracę oddech. Obraz zaczął się rozmywać przez zaszklone oczy. Nie mogłem tego znieść. Nie mogłem znieść tego, że...
                    Zaczerpnąłem tlenu i upewniłem się, iż jestem w stanie oddychać. To wszystko było tylko złym snem. Tylko złym snem. Cholera, co za ulga. Nie było żadnej kłótni, nigdy nie powiedziałem Chrisowi takich głupot. Właśnie, Chris. Muszę...
                    Nie zważając na to, że dochodziła trzecia w nocy, założyłem pierwsze lepsze trampki i, nie fatygując się o koszulkę, wybiegłem z domu. Pijani przechodnie wracający z imprez głośno zastanawiali się, czy aby też nie powinni zacząć swojej przygody z joggingiem. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się, że potrafię tak szybko biegać. Szkoda było mi czasu na środki transportu. Odetchnąłem z ulgą, że nie mam prawka, bo po drodze co najmniej dwa razy prawie spowodowałem wypadek. Co by było, gdybym siedział wówczas za kółkiem?
                    Dotarłem na miejsce. W kilkanaście minut przebiegłem kilka przecznic. Nie chciałem budzić Ryana dobijaniem się do drzwi, zadzwoniłem więc do Chrisa z nadzieją, że odbierze. Choć miałem pewność, iż to zrobi. 
— Tak? — Usłyszałem jego zaspany głos. Momentalnie uśmiechnąłem się szeroko.
— Pod drzwiami jestem — powiedziałem.
— Głos ci drży — zauważył.
— Bo biegłem — wymamrotałem. 
                     Po drugiej stronie słuchawki rozległa się cisza. Chris po chwili się rozłączył. Stałem pod drzwiami i marzłem mimo pory roku. Nocy bywały naprawdę chłodne. W mieście panował taki spokój, że moich uszu dobiegł dźwięk kroków stawianych na schodach wewnątrz mieszkania. Poczułem się lepiej, kiedy zaczynałem rozumieć, że Chris i ja nadal się przyjaźnimy. Kiedy tylko otworzył drzwi, rzuciłem mu się w ramiona, kurczowo przyciskając twarz do jego torsu.
— Cały się trzęsiesz — odparł.
— N-nie mów do mnie tak szorstko — wyjąkałem. Zauważyłem wtedy, że faktycznie nie mam panowania nad swoim głosem. Zacząłem płakać, choć nie wiedziałem dlaczego.
— Co się stało, Michael? — zapytał z troską.
— Miałem zły sen... — powiedziałem cicho.
— Jak bardzo zły? — pytał dalej. 
— Okropny — odpowiedziałem.
— Ale już zniknął i więcej się nie pojawi — odrzekł, wplatając palce w moje włosy. 
— Mogę zostać? — zapytałem. 
                         Kiedy spaliśmy w jednym łóżku, za każdym razem układaliśmy się w ten sam sposób. Leżeliśmy w tej samej pozycji, kiedy mieliśmy po trzy lata, po dziesięć, czy też po trzynaście. Zawsze obejmował mnie ramieniem, a ja chowałem głowę w jego karku. Tym razem jednak wtuliłem się w jego ciało jeszcze bardziej, by, w razie koszmaru, móc obudzić się i mieć totalną pewność, że Chris nie zniknie. Położył prawy nadgarstek na moim biodrze, a jego dłoń bezwładnie osuwała się na moje pośladki. Byłem jednak zbyt przerażony, by się na niego wkurzyć i kazać mu ją zabrać. 
                    Tej nocy nie dręczyły mnie już złe sny. Od rana jedynie bolała mnie głowa i czułem, jak bierze mnie powoli grypa. Chris wyszedł z łóżka około ósmej. Kazał mi wstać, ale nie miałem ochoty. Poszedł przygotować coś na śniadanie. Musiał niedługo wychodzić, bowiem Ryan zwerbował go do czegoś, do czego mnie wybrać nigdy nie chciał. Był bowiem właścicielem przekazywanej z pokolenia na pokolenie firmy. Stanowczo zanegował możliwość przejęcia jej przeze mnie, jednak kiedy zmienił sobie syna, wydał się on idealnym kandydatem na to stanowisko. Tego dnia Chris chciał pojechać do roboty z ojcem i podjąć praktyki. 
                    Kiedy Chris opuścił pokój i udał się do kuchni, otworzyłem szafę z jego ubraniami. Nie miałem ochoty wracać do domu w samych bokserkach do spania. W szufladzie z bielizną znalazłem jakieś całkiem przyzwoite gacie, a z wieszaka zdjąłem zwyczajną czarną koszulkę z krótkim rękawem. Strasznie ją lubiłem, a Chris bardzo rzadko ją zakładał. Szybko odziałem się w te dwie części garderoby i, zupełnie zapominając o spodniach, zacząłem paradować przed dużym lustrem stojącym w pokoju. Wyciągnąłem ręce wysoko do góry, przeciągając się i ziewając przeraźliwie. W tym samym momencie do pomieszczenia wrócił Chris. Zatrzymał się w przejściu z dziwnym szokiem wymalowanym na twarzy. Ja zaś zastygłem w tej pozycji, dziwiąc się jego zaskoczeniu. I nie ruszałem się nawet wtedy, kiedy zamknął za sobą drzwi i zaczął iść z moim kierunku. Miałem refleks szachisty i wiele rzeczy zauważałem po fakcie. Nawet to, że zostawił mi na odkrytym biodrze krwistą malinkę. Chciałem go odepchnąć, lecz było już za późno. Rzucił się na mnie z łapami, popchnął na łóżko i zaczął łaskotać. Nienawidziłem tego. Łaskotki miałem chyba w każdym możliwym miejscu. Krzyczałem głośno i motałem się po całym łóżku, a on nie dawał za wygraną.
— Pozwól mi zrobić drugą, to sam ci spokój — powiedział ze śmiechem. 
— N-nie ma mowy... A... Ała, Chris, to boli! — wrzeszczałem. — Dobra, no, niech będzie, kurwa, ała! Ale w jakimś mało widocznym miejscu...
                    Wytrzeszczyłem oczy i poczułem zimny dreszcz. Chris powoli rozszerzył moje kolana. Po chwili jego usta znalazły się na wewnętrznej stronie mojego uda. Jego policzek ocierał się o moją męskość, a ja starałem się nie przypominać sobie o tym, do jakiego stanu doprowadził mnie nieumyślnie jakiś czas temu. Sam w zasadzie nie wiedziałem, dlaczego mu na to wszystko pozwalam. 
                    Po chwili wyszliśmy z pokoju. Chris poszedł smażyć amerykańskie naleśniki, ja zaś udałem się do łazienki. Nie zamknąłem za sobą drzwi, bo postanowiłem tylko umyć zęby. Chris mawiał, że szorowanie zębów jedną szczoteczką to prawie jak bezpośredni pocałunek, ale gówno mnie to obchodziło. Jak gdybym używał jego szczoteczki po raz pierwszy. 
— Dobrze, że jesteś, Michael — przywitał się ze mną Ryan. 
— Cześć, tato — odparłem odruchowo. W zasadzie nie chciałem zwracać się do niego po imieniu.
— Miałem akurat do ciebie pewną prośbę — odparł, opierając się o wannę i wyciągając gazetę. Miał na sobie ten śmieszny, długi zielony szlafrok. 
— Tak? — zapytałem z ustami pełnymi piany.
— Moglibyście ruchać się ciszej? — zapytał, a cała piana wylądowała nagle, na moje szczęście, w umywalce. Zakrztusiłem się i nie mogłem zaczerpnąć powietrza. 
— My nie... — wyjąkałem.
— Chris! — krzyknął wtedy. — Moglibyście, tak na przyszłość, ruchać się trochę ciszej? 
— Jasne, tata!


Jebane Cartery.

2 comments:

  1. Ta końcówka mnie rozjebała. xd A co do ruchania. Mogliby to w końcu zrobić.

    ReplyDelete
  2. Chris z Billem?!
    Coś ty zrobiła?!
    Albo nie z Billem... Cholera pisz następny bo to interesujące!!!
    ;')

    ReplyDelete