8.10.15

W dupę se go wsadź

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi.



                    Dotychczas odczuwałem kamień, który wyjątkowo silnie ciążył mojemu sercu. Nagle - jak ręką odjął. Zniknęła cała obojętność, nie w głowie już było mi wpatrywanie się całymi dniami w sufit. Spooky trochę narzekał, że niegdyś widywaliśmy się codziennie, a teraz nie miałem czasu nawet na zwyczajne wieczorne piwko. Nie ukrywałem poczucia winy wobec niego, ale poczułem się o wiele gorzej, kiedy powiedział mi coś, co w normalnym stanie rzeczy powinno było mi poprawić nastrój.
— Wiesz, Joe, jest zajebiście, cieszę się, że ktoś wyciągnął cię z tego cholernego stanu, bo ja nie potrafiłem. 
                    Zinterpretowałem to nie inaczej, niż jakby priorytetem była dla mnie miłość, a przyjaźń stałaby co najmniej kilka miejsc niżej. Spooky był dla mnie jak rodzony brat i powtarzałem mu to wielokrotnie, na co sam odpowiadał, że tym razem akurat nie miał zamiaru mnie obrazić. Same w sobie przyjacielskie pociski stosował wobec mnie aż nazbyt często. 
                      Tego sobotniego wieczoru postanowiłem wybrać się z Carterem na grzyby. Kiedy mu to zaproponowałem, spojrzał na mnie z totalnym zażenowaniem, ale nawet taki jego wzrok wywoływał tajfun w moim kroczu. Namawiałem go na to dobre kilka godzin, w końcu zmiękł, prawdopodobnie nie miał siły więcej tego słuchać. Cieszyłem się jak małe dziecko, gdy wsiadaliśmy do jego drogiego samochodu z zamiarem udania się do lasu na przedmieściach. Pierwszy raz jechaliśmy gdzieś razem. Bardzo uważałem, by nikt nie wiedział, z kim wychodzę. Rodzice uwierzyli, że idę do Spooky'ego, tamten również został poinformowany, żeby w razie interwencji znał ustaloną przeze mnie wersję. Ryan mówił, iż nie potrafię głośno wyrażać własnego zdania i przeciwstawiać się rodzicom. Nie wiedział jednak jak wygląda sytuacja w moim domu i nie zdawał sobie sprawy z nienawiści, jaką darzył go mój ojciec. Ryan uznał, że gdybym mówił prawdę, mój stary musiałby być cholernie dziecinny i niedojrzały. Bałem się przyznać mu rację. 
                    Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce i wyszliśmy z samochodu, Ryan złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku lasu. Z jednej strony cieszyłem się, że nasza relacja pogłębia się stopniowo, a nie jednorazowo i do samego końca. Z drugiej jednak odnosiłem wrażenie, iż mężczyzna ma niemały problem z wyrażaniem swoich uczuć. Mimo to takiego go pokochałem i nie miałem prawa go zmieniać, choćby nie wiem co. 
— Chodź, selfie — powiedział nagle. 
                    Nie zdążyłbym się nawet uśmiechnąć, gdyby nie fakt, że Ryan momentalnie pocałował mnie w policzek, robiąc jednocześnie zdjęcie. Wyszedłem jak nieśmiały słodki prawiczek po uszy zakochany w starszym koledze. Szlag mnie trafiał, kiedy myślałem, jak wiele z tego opisu się ze mną zgadza. 
— Patrz, tu były prawdziwki — odparł szorstko, wskazując palcem na wiszący na drzewie stanik. Westchnąłem, zażenowany niskim poziomem jego poczucia humoru. — Pamiętaj, Joe, że wszystkie grzyby są jadalne. Ale niektóre tylko raz. 
— Coś mi mówi, że masz w sobie coś z nekrofila — odpowiedziałem. 
— Może i jest w tym ziarnko prawdy — powiedział, na co się wzdrygnąłem. — Wiesz, z ludźmi jak ze świeżymi bułkami, lepiej brać póki ciepłe. A co do grzybów, to chyba źle trafiliśmy. Jedyne, które widziałem, to te na twoich stopach.
— Ty, ale zobacz na tego! — krzyknąłem triumfalnie. — Nie wiem, czy jadalny, ale zobacz, jaki ma dziwny kształt...
— W dupę se go wsadź — spuentował. 
— No wiesz, nie mam za bardzo w czym wybierać... — westchnąłem, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że cały czas czekam na jakąkolwiek sugestię z jego strony. Na tyle na ile zdążyłem go poznać, zaskakiwał mnie fakt, że wytrzymywał w celibacie. A może miał kogoś na boku...?
— Wiesz, za moich czasów w lesie zbierało się grzyby — powiedział. — A nie czochrało bobra. 
— Może się halucynków najem, to zobaczę to, co bym chciał zobaczyć — odparłem cicho, może zbyt wiele mu sugerując. 
— Jako biznesmen pracujący większość życia przy komputerze, patrzę na te grzyby i szukam przycisku "dodaj do koszyka" — odpowiedział. — Jak zbierzesz pełen koszyk, dostaniesz wykwintną kolację, wino i może coś jeszcze. 
                    Poczułem się jakbym dostał petardę w dupę. Goniłem po całym lesie, czyszcząc teren niczym typowy Polak, wszystko było wysprzątane. Grzyby zbierały się chyba same. Ponadto byłem przekonany, że wszystkie są jadalne. Zacząłem się zastanawiać, czy podobnie jak truskawki zwiększają popęd płciowy. A jakby tak nafaszerować Ryana afrodyzjakiem? Te całe grzyby to jednak mogły mieć naprawdę wiele możliwości. Stanowiły czwarte królestwo na Ziemi, zaraz po roślinach, zwierzętach i Ruskich. Trzecie mocarstwo po Polsce i Ukrainie w dwa tysiące dwunastym roku. Potęga po USA i ZSRR. Ich głównym naturalnym wrogiem byli grzybiarze. 
                    Zgubiłem gdzieś Cartera, ale zasiąg jako taki był i mogliśmy się w każdej chwili zdzwonić. Zastanawiałem się, czy taki był jego cel - zgubić mnie i jechać w pizdu, obiecując nie wiadomo co niczym typowy polityk. Cóż, nie miałem zamiaru martwić się na zaś. Zbierałem dalej, aż w końcu mój koszyk się zapełnił. Miałem w nim sporo grzybów nożnych. Ten szowinistyczny gatunek występował jedynie na dolnych kończynach należących do męskiej populacji i wynikał z chodzenia boso po dżungli, ewentualnie z chodzenia przez tydzień w tych samych skarpetkach. Posiadałem też trochę grzybów nadrzewnych, które powstały poprzez ocieranie się jeleni o kory drzew, z czego wynikało przenoszenie się zarodników. W takim oto stanie zacząłem nawoływać Ryana, choć już dawno zniknął mi z pola widzenia. Zadzwoniłem więc do niego i opowiedziałem swoją historię, a ten kazał mi czekać i się nie ruszać. 
                     Odnalazł mnie stosunkowo szybko. Już z daleka uśmiechał się do mnie szeroko, a ja już wiedziałem, że będziemy mieć piękny wieczór. Pokazałem mu koszyk pełen grzybów, a on niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie i pocałował głęboko. Zdawało mi się nawet, że wyznał mi miłość, ale nie mogłem w to uwierzyć. I wtedy nagle...
— Joe, co tu robisz? — Usłyszałem za sobą znajomy głos. Chciałbym tam zobaczyć kogokolwiek, tylko nie jego.
— Tata? — zdziwiłem się. — Zbieram grzyby. A ty co tutaj robisz? Nie powinieneś być w pracy?
— Nie dziś — zaśmiał się. — Grzyby to moje hobby, dlatego zbieram. 
                    W tym samym momencie przypomniało mi się, że przecież nie mogę pokazać mu się na oczy z Carterem u boku. Odwróciłem się gwałtownie, jednak Ryan... zniknął. Dopiero po chwili zobaczyłem bladą dłoń wystającą spod mchu. Kto by pomyślał, że to tam się ukryje. Nawet powbijał w ten mech wszystkie grzyby, które zebrał, ale nie wyglądało to zbyt naturalnie.
— Spójrz, synu! Ile grzybów!
                    Ojciec rzucił się na nie niczym szczerbaty na suchary. Zabrał wszystkie i chyba niechcący nadepnął Ryanowi na ryj. Bałem się strasznie, iż zauważy wystającą rękę, ale kiedy tylko ojciec się odwrócił, mężczyzna wyskoczył spod warstwy ciemno-zielonego mchu i momentalnie wspiął się na sosnę, potrząsnął pietruszką, gruszki spadły, przyszedł właściciel tego kasztana i mówi: "złaź pan z tego banana, bo to mój żołądź".
— Joe, mogłeś mówić, jeśli byłeś głodny — powiedział do mnie Carter, potrząsając mnie za ramiona. — Co zjadłeś?
— No jednym grzybem się poczęstowałem, dobrze wyglądał — odpowiedziałem, uśmiechając się szeroko. Ryan był półnagi, podobało mi się to. 
— Joe, wiesz jak wygląda grzyb halucynogenny? — zapytał wtedy. 
— Nie, a co? — spytałem. 
— To powinieneś wiedzieć — odpowiedział, złapał mnie za rękę i poprowadził do auta. 
                    Na początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się stało. Ryan powiedział mi potem, że z trudem wpakował mnie do swojego domu tak, żeby mieszkający obok moi rodzice niczego nie zauważyli. W zasadzie tylko matka, bo ojciec jednak był przez cały ten czas w robocie. Było mi głupio. Jeszcze gorzej poczułem się, gdy okazało się, że nie zebrałem wystarczającej ilości grzybów. W zasadzie sporo wysypałem po drodze, a Ryan znalazł mnie w docelowym miejscu z pustym koszykiem. Kiedy już zjedliśmy przygotowaną przez niego kolację, poszedłem do sypialni i usiadłem skulony na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Pomiędzy palcami widziałem, jak Carter stawiał dwie lampki wina na szafce nocnej. Po chwili usiadł obok mnie. 
— Wyprostuj się, Bennett — nakazał cicho. 
— Po co... — jęknąłem. 
— Bo tak mówię — odparł. 
                     Z wielkim trudem podniosłem się i wyprostowałem w miarę, jednak mój wzrok nadal utkwiony był w podłodze. Przepraszałem już Ryana kilka razy, jednak to cholerne uczucie nie odeszło. I w tym momencie Carter złapał za moją koszulkę u dołu i powoli ją ze mnie ściągnął. Spojrzałem na niego nieco przerażonym wzrokiem. Robił to z litości? Nie spełniłem przecież jego wymogów... 
— Ryan... Czemu...? — zapytałem, kiedy kładł mnie na łóżku i chamsko na mnie właził. 
— Grzyby nie są niczego wyznacznikiem — powiedział. — Tak jak maliny nie powinny być, dlatego nie czytaj nigdy Słowackiego. 
                    Złożył głęboki pocałunek na mojej szyi. Lepszych okoliczności nie mogłem sobie wyobrazić. Spędziliśmy razem cały dzień, przygotował mi obiad, a teraz zalegaliśmy na łóżku w tym pięknym, bogato urządzonym wnętrzu. W kominku palił się ogień, a obok stały lampki schłodzonego wina wytrawnego. Czułem się niczym w świecie marzeń. 
— Ryan, cokolwiek by się działo, nie przestawaj, okej? — poprosiłem. Zmrużyłem oczy i dałem ponieść się chwili. 
— Jak wejdzie twój stary to powiem mu, że... — zaczął. 
— Nie wejdzie — przerwałem mu. 
                    Schodził coraz niżej. Czułem jego usta na brzuchu, tuż nad pępkiem. Musnął lekko palcem mój lewy sutek i dopiero wtedy poczułem, jak bardzo jest sztywny. Ugryzł mnie delikatnie w wystające żebro, po czym przeniósł wargi na moją prawą pierś, finezyjnie ją ssąc i trącając sutek językiem. Obeszła mnie fala namiętności. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. To było coś na kształt cholernego szczęścia wspomaganego adrenaliną. Bolała mnie ulotność tej chwili. 
— Ryan, zróbmy to dzisiaj... — jęknąłem. 
— Nie wiem, czy jesteś gotowy — odparł. 
— Proszę... — wyszeptałem. 
                    Nim się zorientowałem, obcałowywał już moje podbrzusze. Czułem coraz silniejszy stres, bo zbliżał się do pożądanych okolic. Powoli rozpinał palcami moje spodnie, by po chwili zsunąć się gwałtownie. Myślałem, że od razu zacznie działać, on jednak wpatrywał się w moją męskość, przez co moja twarz płonęła jak szalona. Wstydziłem się, choć sam nie wiedziałem, dlaczego. Przecież właśnie tego pragnąłem. Czy to dlatego powiedział, że mogę nie być gotowy? Bo nie potrafiłem nawet tolerować własnego ciała? 
                       Wziął go do ust. Całego. Nie przypominałem sobie, kiedy ostatnio byłem tak sztywny. Oddychałem ciężko i nie kontrolowałem wydobywających się z moich ust jęków. Ryan dawał mi tyle rozkoszy, ile tylko byłem w stanie na siebie przyjąć, jeśli nie więcej. Ssał lekko mojego członka i odsunął się przed momentem mojego dojścia. Nachylił się nade mną i pocałował głęboko. Zrobiło mi się biało przed oczami. Wtedy jednak usiadł obok mnie i oznajmił, że musimy na tym skończyć. 
— Ryan — odparłem z lekką wściekłością, która popadała w czarną rozpacz. — Co ze mną nie tak...?
— Co masz na myśli? — zapytał, wyciągając z szafki nocnej paczkę papierosów. 
— Dlaczego chcesz na tym zakończyć? — pytałem. — Poza tym... palisz? 
— Palę tylko to tego typu sytuacjach, nazywaj to jak chcesz — odparł. — Jesteś tak wątły, że możesz nie przeżyć instalacji tak potężnego sprzętu. 
— Kurwa... — wycedziłem przez zęby. — To spróbujmy chociaż tak...
                    Zsunąłem z siebie spodnie i bieliznę i rzuciłem je gdzieś obok. Zasiadłem Ryanowi okrakiem na kolanach. Wyjąłem papierosa spomiędzy jego palców i położyłem ją na szafce. Chwyciłem wtedy jego dłoń i delikatnie wsunąłem sobie do ust jego palec, wpatrując się namiętnie w jego kocie oczy. Uniosłem się lekko, by zwiększyć jego pole do manewru. Dobrze wiedział, na co liczę. Już po chwili poczułem jego zwilżony palec szukający wejścia między moimi pośladkami. Nie musiałem długo czekać. 
— Aach... — jęknąłem, opuszczając twarz na jego ramieniu. Trącił mnie nosem, dopóki znów jej nie uniosłem. Pocałował mnie głęboko, jednocześnie wsuwając palec nieco głębiej. — N-nie wiedziałem, że tak boli... 
— Co powiesz na drugi? — zapytał, gwałtownie wprowadzając we mnie drugi palec. 
— Ryan! — krzyknąłem przeciągle. Dyszałem, a po moim czole spływały krople potu. — Cholera...
                    Wsuwał je coraz głębiej, co chwilę wyciągając je prawie do końca. Ból nie ustępował, nie mogłem znaleźć w tym przyjemności. Pocałował mnie wtedy głęboko i wyciągnął ze mnie palce. Chciałem już mu podziękować, gdy nagle...
— Fuck... — syknąłem, a z moich oczu potoczyły się łzy. Byłem pewien, że tego nie zrobi, a gdy tylko opuściłem gardę, zaczął we mnie wchodzić. 
                    Położył dłonie na moich biodrach i powoli opuszczał mnie w dół. Zamknął oczy i lekko się uśmiechnął. Gdy zobaczyłem, jak wielką przyjemność mu to sprawia, zacząłem sam poruszać biodrami w taki sposób, by nasuwać się na jego członka. Całowałem jego szyję i pieściłem palcami sutki. On również był zesztywniał. Objął mnie w pasie i wsunął między moje wargi język, całując mnie zaborczo i agresywnie. Pragnąłem go jak jasna cholera. Wchodził we mnie coraz głębiej, nie mogłem wziąć tchu. Ból zamienił się w nieskończoną rozkosz i przyjemność, która miała swoją kulminację w jego dojściu. Poczułem w sobie ciepłą ciecz. Wplotłem palce w jego włosy i spojrzałem mu głęboko w oczy. Patrzył na mnie. Byliśmy tak blisko siebie. Ugryzłem lekko jego wargę i uśmiechnąłem się szeroko. 
                    A kiedy tylko zachciało mi się coś powiedzieć, obudziłem się w szpitalu. Nadal jako słodki, nieśmiały prawiczek. Brzuch mnie bolał jak jasna cholera, ale nie pamiętałem nawet, co zjadłem. Cartera nie było w pobliżu. Kurwa mać.                     

5 comments:

  1. W końcu rozdział!
    Zaaaajebisty

    ReplyDelete
  2. Ahahahaha. Jebłam. XD Opłacało się tyle czekać. XD

    ReplyDelete
  3. Coś słabo z tymi komentarzami. Czytelnicy się od ciebie odwrócili po tym twoim foszku "nie będę publikować, bo mnie hejtują!"? Już dawno powinnaś przerwać pisanie i zająć się czymś bardziej konkretnym, a ty wciąż sapiesz i sapiesz na tym blogspocie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hoho, kto by się spodziewał hejta z anonimka c:
      Lisuś, nie przerywaj, nie przerywaj xD

      Delete
  4. Uhuhuhuuhu, okej okej wszystko zajebiście, luz. ALE DLACZEGO TAKIE ZAKOŃCZENIE? Już myślałam że wejdzie ojciec Joe'go... a to tylko grzybki. Lubię takie zabawnie zagmatwane zakończenia, (jestem pojebana, w każdym razie nie do końca normalna) może stąd to lekkie rozczarowanie, ale i tak uwielbiam twój sposób pisania i ANI MI SIĘ WAŻ ZOSTAWIAĆ PISANIE (i takie tam) :D

    ReplyDelete