30.9.15

Znalezienie przewoźnika

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Yaoi.



                    Tego ranka dość radośnie ruszyłem do szkoły. Wstałem wyjątkowo wcześnie, więc zdążyłem zrobić więcej, niż sobie poprzedniego dnia zaplanowałem. Usmażyłem rodzicom jajecznicę z boczkiem na śniadanie, ale ojciec zaczął narzekać, nie znosił tych amerykańskich nawyków, które przejąłem nie wiadomo skąd. Wziąłem też kąpiel, ułożyłem idealnie dłuższe blond włosy, na spokojnie założyłem kolczyki, nie szarpiąc się z nimi tak, jak zwykle, narzuciłem na głowę kapelusz, na plecy marynarkę i wyszedłem. Spooky nazywał mnie hipsterem. Tak czy siak musieliśmy fajnie obok siebie wyglądać, w końcu był dresem w najczystszej postaci. Wychodząc z domu, z dziwnym sentymentem spojrzałem na dom Ryana. I wtedy nagle poczułem, że jednak nie chce mi się iść do szkoły. Moje serce znów zaczęło bić jak oszalałe. Mimo wszystko zadzwoniłem do drzwi, lecz znów zmuszony byłem wejść sam. 
                    Tym razem w domu panowała kompletna cisza. Pomyślałem, że Ryan jeszcze śpi, choć nie miałem pojęcia, dlaczego nie zamyka drzwi na noc. Postanowiłem na szybko wymyślić jakąkolwiek wymówkę, dzięki czemu już po chwili pichciłem mu śniadanie do łóżka, bo przecież dzień wcześniej uraczył mnie obiadem. Oby tylko nie przypomniał sobie o zbitej szybie, która była już posprzątana, a zamiast niej wstawiono nową.
                    Pojawił się jednak poważny problem. Co mogłem ugotować facetowi, który był tak wspaniałym kucharzem? Czy mogłem tak po prostu obsłużyć się zawartością jego lodówki? Co jeśli miał nietolerancję glutenu czy innej laktozy? A może...?
— Co tu robisz? — Usłyszałem nagle tuż za sobą.
— Robię ci na śniadanie galaretkę korzenną — odpowiedziałem z biegu.
— Co robi ten pies na trawniku? — zdziwił się nagle, odsłaniając firanki.
— Wymiotuje galaretką korzenną — odparłem. — Pewnie już skończył. 
— Przyszedłeś tu tylko po to, żeby zrobić mi śniadanie? — zapytał.
— Tak, a co? — spytałem. — A chcesz czegoś więcej? 
— Masz zamiar mnie uwieść? — zadał pytanie.
                    Odwróciłem się wtedy do niego przodem i, zauważywszy, że znów jest bez koszulki, automatycznie podszedłem do niego i wpiłem się w jego usta. Ku mojemu zdziwieniu nie odepchnął mnie. Sam nie wiedziałem, dlaczego działam tak nagle i bez przygotowania. Mógł się wystraszyć, uznać mnie za dziwaka, wykorzystać moją naiwność. Jednak po tylu latach głodu naprawdę chciałem się w końcu nasycić. Pech chciał, że był to obcy facet. Lecz uczucie gotujące się w moim sercu nie pozwalało mi na jakiekolwiek zahamowania. 
— Ryan... — szepnąłem, na moment się od niego odsuwając. — Dlaczego mój ojciec cię tak nienawidzi?
— Nie znam twojego starego, nie pytaj mnie o to — syknął z lekką irytacją. 
— Ale z kolei widujesz się z moim wujem, więc... — zastanawiałem się.
— Jakim twoim wujem? — zapytał.
— Z wujem Ericem — odparłem. — Eric Bennett, koleś, który nigdy się nie uśmiecha, to kuzyn mojego ojca, wiesz...
                    Wtedy Ryanowi mina zrzedła. Odsunął mnie od siebie i wbił zaniepokojony wzrok w okno. Uniósł też jedną brew, jakby zastanawiał się nad sensem życia ludzkiego.
— Eric to mój stary — odparł powoli. — Nazywa się Carter, nie Bennett.
— Carter? — zdziwiłem się. — O czym ty chrzanisz, Ryan... Przecież jego ojciec, Shane, jest kuzynem mojego dziadka, Nathana...
— Shane to mój dziadek, ale ani on, ani mój stary, nie mają kuzynostwa — powiedział, opierając się o blat stołu. — A jeśli mają, oznaczałoby to, że jesteśmy rodziną.
— Kurwa, kazirodztwo — wyjąkałem.
— Nie do końca, ale... — zamyślił się.
— Teraz pociągasz mnie jeszcze bardziej — rzekłem, łapiąc się za głowę. — Bo wiesz, jesteś niedostępny i w ogóle. 
— Młody, przecież my się w ogóle nie znamy — powiedział, śmiejąc się cicho.
— Kurde, wiem. To pewnie okres dojrzewania czy coś takiego, nie panuję nad emocjami czy uczuciami, więc...
                    Przerwał mi pocałunkiem, jakby chciał udowodnić, że to nie okres dojrzewania. Coś nas do siebie ciągnęło, to było naprawdę dziwne, jakby było zaplanowane. Strategia doskonała. Wiedziałem, że moje miejsce w życiu jest u boku kolesia, w którego rzucałem kamieniami. Wpiłem się w jego usta, nie chcąc tak szybko przerywać. Delikatnie przesuwałem dłonie po jego torsie, nie mogąc się powstrzymać od dotykania go. Kompletnie się nie znaliśmy, ale była między nami tak cholerna chemia, miłość od pierwszego wejrzenia, cokolwiek. Z jednej strony nie mogłem sobie tego wszystkiego wybaczyć, straciłem rozsądek i nie potrafiłem już logicznie myśleć. Jednak z drugiej... moment, w którym mnie pocałował, przyprawił mnie o dreszcze, poczułem się wyzwolony, szczęśliwy jak nigdy wcześniej, nie chciałem, by ten czas przeminął. Miałem ochotę się z nim przespać, lecz, skoro pragnąłem być z nim do końca moich dni, musieliśmy zbudować jakikolwiek w miarę solidny fundament. Choć całowaliśmy się coraz namiętniej i bardziej zaborczo, nie mogliśmy tego dnia wylądować w łóżku. Ale kusiło mnie to niewyobrażalnie. Ten facet wywrócił mój świat do góry nogami w zaledwie kilka dni. Co takiego w nim było? Sam nie wiedziałem. 
                    Zjadł śniadanie, a mi zrobił kawę, jako że zjadłem w domu. Kiedy poszedł się wykąpać, napisałem wiadomość do Spooky'ego, dlaczego mnie nie będzie. Dodałem też coś o tym, że możemy być dalekim kuzynostwem, ale nazwiska się nie zgadzają. I wtedy Spooky mnie zaskoczył. Wyglądało na to, iż jego teorie spiskowe miały w sobie ziarno prawdy. Na początku wiadomości napisał trzy wykrzykniki i już wiedziałem, że wpadnie na coś dziwnego.

"!!! Joe, debilu!!! Źle zrozumieliśmy słowa Twojego dziadka... Wzięliśmy to zbyt dosłownie, a przecież niektóre słowa funkcjonują jako nazwiska, co nie? Nie mamy, kurwa, szukać żadnego przewoźnika. Masz znaleźć Cartera swojego życia! Czaisz? To taka gra słów... I nie pierdol, że wymyślam, to serio brzmi logicznie, no"

                    Po przeczytaniu wiadomości od Spooky'ego, mój świat się zawalił. Kiedy opowiedziałem o tym Ryanowi, początkowo mnie wyśmiał, jednak obiecał zadzwonić do swojego starego z prośbą, żeby przyjechał i to wyjaśnił. Ja z kolei dałem znać dziadkowi, który postanowił przyjechać z wujkiem Ericem.  
                    Ryan Carter... To brzmiało naprawdę zniewalająco. Czy ten człowiek miał jakiekolwiek wady? Znaczy, cóż, na pewno miał, z tym że ja osobiście jego wady uznawałem za zalety. Ten bezuczuciowy cham przyprawiał mnie o dreszcze i uświadamiał mi, jak wiele mam w sobie emocji. Drżące nogi jak z waty, plączący się język, przyspieszone bicie serca. Mogłem patrzeć w te jego żółte kocie oczy bez końca. 
— Skoro jesteście tu obydwaj to wszystko wskazuje na jedno — zaczął wujek Eric, ściągając płaszcz i wchodząc do środka. Dziadek cieszył się jak ostatni debil, nie wiedziałem, o co mu chodzi.
— Że na co niby? — spytał ironicznie Ryan.
— Jesteście razem czy dopiero się spotykacie? — zapytał, a nam opadły szczęki. Skąd mógł wiedzieć? I dlaczego było to tak oczywiste? — Zresztą nieważne, to wasza sprawa. Ale nie dopuśćcie, żeby Tony się o tym dowiedział. Osobiście nie mam nic przeciwko, wasze życie. Tatku, opowiadaj. Chyba już czas. 
— Generalnie to jesteście ofiarami przeznaczenia — zaczął dziadek Nathan, siadając obok nas przy stole. Ryan dolał sobie alkoholu, był dziwnie niespokojny. — Jak przystało na starca, muszę wam trochę pochrzanić o historii, ale nie do końca o takiej, o jakiej myślicie. Opowiem wam historię waszych rodzin. 
— Ukrywaliście coś przed nami? — zapytałem z lekką pogardą.
— Tak — odpowiedział mi Eric bez ogródek. — Zaraz się dowiesz dlaczego, nie przerywaj. 
— Możecie to uznać za przypadek, ale od sześciu pokoleń w rodzinie Bennetów i Carterów rodzi się dzieciak, chłopczyk. Zdarzały się też bonusowo córy, ale albo ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach, albo były bezpłodne, albo po prostu nie zostawiały po sobie spadku w postaci dzieci. Tak czy siak każdy Bennett i każdy Carter z tego samego pokolenia, przypadkowo wpadali na siebie i... zakochiwali się w sobie. 
                    Wziąłem większy łyk whiskey i lekko zakręciło mi się w głowie. Bałem się spojrzeć na Ryana. Cały czas milczał i uważnie słuchał tego, co mówi dziadek Nathan. 
— Zaczęło się od Alexa Cartera i Martina Bennetta, to wasi... niech pomyślę... praprapradziadkowie. Potem... Rinn i Adrien. Alan i Gabriel. W końcu Shane i Nathan. Ale wtedy nadszedł czas na Tony'ego i Erica. Po tym, co się zdarzyło, byliśmy prawie pewni, że to ciążące na nas przeznaczenie się zakończy, ale jak widać, jesteście tutaj — kontynuował. — Ja i Shane stworzyliśmy swoim synom zbyt idealne warunki. W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń nie rozstaliśmy się przez ślub z kobietą. Shane poślubił Barbrę, a ja Maddie, obydwie już dawno temu były świadome tego wszystkiego. Jednak zakochane w nas po uszy, zapragnęły mieć z nami dzieci mimo tego, co łączyło i łączy mnie z Shanem. One miały to gdzieś. Uznały, że facet nie zawsze będzie ich, ale dzieciak już tak. Mieszkaliśmy w domu dwurodzinnym, wszyscy razem. Eric i Tony mieli wspólny pokój. 
                    Eric zapalił papierosa. Wtedy dowiedziałem się, z czego wynikają ich charaktery. Byli zniszczeni emocjonalnie przez to, jak bardzo się hamowali w relacjach między sobą. Dziadek Nathan poprosił wuja o kontynuowanie. Eric przełknął ślinę i utkwił wzrok w blacie stołu. 
— Na początku wszystko było w porządku — zaczął. — Niewiele z tego pamiętam, ale strasznie baliśmy się o tym powiedzieć rodzicom. Któregoś dnia samo wyszło i wtedy dowiedzieliśmy się o całej tej historii. Ale wtedy Tony się wkurzył i zaczął rzucać wszystkim, co miał pod ręką. Dostał jakiegoś dziwnego napadu agresji, krzyczał, że nikt nie ma prawa planować mu życia. Od tego czasu było coraz gorzej, aż w końcu wyprowadziliśmy się z domu rodzinnego. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy, chociaż nalegałem. Zaprzepaścił wszystko i nie dał sobie niczego wytłumaczyć. Mogliśmy to naprawić, ale nie chciał. Na jakiś czas zerwaliśmy kontakt. Ożeniłem się z Niną i jakiś czas po tym urodził się Ryan. Znalazł dobrą szkołę w Londynie, która idealnie mogła go przygotować do prowadzenia firmy, którą przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie. Kiedy skończył osiemnaście lat, dostał własną chatę na cichych przedmieściach, ufaliśmy, że sobie poradzi i udowodnił nam, że potrafi. Nie spodziewałem się jednak, iż w domu obok mieszka Tony. Nie wiedziałem nawet, że został w Londynie, tym bardziej, że ma dzieciaka. Ale od tego czasu miałem przynajmniej wymówkę, by go odwiedzić, choć nadal nie chciał ze mną rozmawiać. Tak czy siak Tony postanowił wychować swojego dzieciaka, ciebie, Joe, tak, żebyś nienawidził mojego syna. Z wiadomych przyczyn. Za rok prawdopodobnie wyśle cię w świat łudząc się nadzieją, że przeznaczenie cię nie dosięgnie. 
— Dlaczego mówisz mi to dopiero teraz? — zapytał Ryan, znów dolewając sobie alkoholu. Był naprawdę wściekły. 
— Bałem się, że jeśli dowiesz się zbyt wcześnie, skończysz tak jak ja i Tony — odparł, odpalając drugiego papierosa. — Wiedziałem, że w końcu się spotkacie i skonsultowałem to z moim ojcem i tatkiem Nathanem, poparli mnie w tym. Tony nie chciał z nimi gadać. 
— Nie spodziewałem się, że to wróci — zaśmiał się dziadek Nathan. — Jednopokoleniowa przerwa, byłem pewien, że to wszystko zniszczy... 
— Czy to oznacza, że znalazłem przewoźnika swojego życia? — zapytałem. Dziadek zaśmiał się głośno. 
— Nie myślcie, że to koniec problemów — powiedział nagle Eric. — Przed wami najgorsze piekło. Weźcie moje słowa na poważnie. Będzie bardzo źle, ale jeśli przez to przebrniecie, nic was już nie ruszy. Tony prędzej czy później się dowie, będzie gotów was zabić. Mnie zresztą też. Trzymajcie to w tajemnicy najdłużej, jak się da. Albo uciekajcie stąd, jeśli nie chcecie się rozstawać. 
                    Miałem mętlik w głowie. Wiedziałem, że muszę porozmawiać ze Spookym, kiedy tylko skończy zajęcia. Ryan pił na umór nawet, kiedy wyszli. Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, obydwaj zszokowani. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co usłyszeliśmy. Chyba prędzej zgodziłbym się na jednorożce niż na tak doskonale zaplanowaną strategię. Zaczynałem coraz bardziej wierzyć w Boga. 
— Ryan... — zacząłem nieśmiało.
— Wkurza mnie to — odparł. 
— Masz zamiar rzucić to w pizdu? — zapytałem cicho. — Odejść?

2 comments:

  1. Wiedziałam! Carter! To byłoby wręcz dziwne, gdyby nie był Carterem! Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. (*-*)

    ReplyDelete
  2. Nadal publikujesz?

    ReplyDelete