10.10.15

Nie rób kurwy z logiki

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi.



                    Przyszło mi do głowy, że muszę być wyjątkowo niedojrzały. Może nie było to stricte związane z wiekiem, prędzej z moim kompletnym brakiem doświadczenia w sprawach miłosnych, ale tak czy inaczej było mi nieco głupio, gdy zorientowałem się, w jakiej sytuacji się znajduję. Mianowicie zabolał mnie fakt, iż Ryan tak po prostu zostawił mnie w szpitalu i poszedł w długą. Ale przecież dopiero co się poznaliśmy. Mimo naszych całkiem zażyłych relacji musiałem też wziąć pod uwagę to, że nie od razu Rzym zbudowano. Powinienem był dziękować mu na kolanach, przecież zainterweniował i przywiózł mnie tutaj... Cholera. Popadałem ze skrajności w skrajność. Totalnie nie potrafiłem patrzeć obiektywnie. 
                    Uznałem więc, że każdy ma swoje wady, nawet Carter, choć trudno było w to uwierzyć. Każda cecha była traktowana jak zaleta lub nie w zależności od perspektywy, z której człowiek patrzył. Może i narzekałem na ten jego brak zainteresowania, jednak w głębi duszy pociągała mnie ta tajemniczość i niezależność. Postanowiłem jednak przyciągnąć jego uwagę w jakikolwiek, nawet absurdalny sposób. Przyszło mi do głowy, że przecież Ryan uwielbia pistacje i mógłby żywić się nimi całe życie. Uświadomiłem sobie wtedy, iż jak najszybciej powinienem zadzwonić do Spooky'ego. 
— Koleś, co jest, co robiliście, cały dzień nie dajesz znaków życia — powitał mnie. Mówił to głosem monotonnym, w dodatku kompletnie pozbawionym uczuć, jednak wiedziałem, że się zdenerwował.
— Zatrułem się grzybem halucynogennym — odparłem jak gdyby nigdy nic. 
— Z jednej strony brzmi jak kiepski żart, z drugiej w sumie dobrze się znamy — myślał głośno. — Jesteś w domu?
— Nie, jeszcze w szpitalu, ale za jakąś godzinę muszę stąd wyjść — powiedziałem cicho. — Rodzice mnie zajebią... Lekarz już do nich zadzwonił, ojca na moje szczęście jeszcze nie ma w mieszkaniu, także matka jest już w drodze. Więc wiesz... Poszliśmy na grzyby i chwilowo się oddaliłem, twój kumpel zawiózł mnie do szpitala i tak dalej...
— W drodze to jest dziecko w Simsach, koleś. Dobra, wersja ustalona — zaśmiał się. — Wpadnę do ciebie za jakiś czas.
— Spooky... — wyjąkałem. — Bo wiesz... Przydałaby mi się ta twoja plantacja. Jutro. Co ty na to?
— Mówiłeś, że nie lubisz takich burżujskich rarytasów — syknął. — Znowu jakieś spiski?
— W sumie ta — westchnąłem. — Carter. 
— Żałuję, że się przyjaźnimy, koleś. 
                     Niedługo po zakończeniu rozmowy ze Spookym, w szpitalu znalazła się moja matka. Była przestraszona nie na żarty, na szczęście personel medyczny zdołał ją uspokoić i utwierdzić w przekonaniu, że to głupi wypadek, ale wszystko wróciło już do normy. Odetchnąłem z ulgą, nie zadawała zbyt wielu pytań. Fakt faktem, była nadopiekuńcza, ale uznała, że niedługo będę dorosły, więc powinienem mieć nieco niezależności, swoich sekretów i w ogóle. Odnosiłem wrażenie, iż domyśla się mojego "związku" z Ryanem. Jednak wiedziałem, że stanie po mojej stronie i słówka ojcu nie piśnie. Postanowiła nawet nie rozmawiać z nim o sytuacji na grzybobraniu. Motywowała to czymś w stylu "jest zbyt nerwowy, lepiej, by się nie martwił, skoro jest już po wszystkim". Mogłem z czystym sumieniem przyznać, iż mam najlepszą matkę na świecie. 
                    Wieczorem byłem wyjątkowo zmęczony, więc Spooky nie był natrętny i posiedział ze mną tylko chwilę. Nie mogliśmy sobie pozwolić na sobotnie wieczorne piwko, gdyż mój żołądek mógłby tego nie znieść. Przyjaciel był na tyle życzliwy, iż nawet przy mnie nie fajczył. Opowiedziałem mu o swoich spiskach, które planowałem wcielić w życie następnego dnia. O dziwo się zgodził, choć nie wyglądał na zadowolonego. Nie czułem jednak, że go wykorzystuję. 
                    Następnego dnia mama przyniosła mi lekkostrawne śniadanie do łóżka. Mimo braku węglowodanów smakowało całkiem nieźle. Moja rodzicielka obdarzona była niebywałym talentem do zajęć domowych, w tym właśnie gotowania. Sprzątała z prędkością światła, pichciła przepyszne obiadki i, oczywiście, wychowywała swoje dzieci na wspaniałych ludzi. Kiedy skończyłem wcinać, poszedłem wziąć szybki prysznic i oznajmiłem jej, że idę do Spooky'ego. Kazała na siebie uważać i nie wracać zbyt późno, miałem bowiem następnego dnia zajęcia. Zarzuciłem plecak i wyszedłem do przyjaciela, w rzeczywistości udając się prosto do domu Ryana. 
                    Ku mojemu zdziwieniu tym razem mi otworzył. Nie był szczególnie zaskoczony faktem, że go odwiedziłem. Ucieszony też nie, ale też nie zasmucony. Wyglądał tak jak zawsze. Niczym bezuczuciowy skurwiel węszący tylko, gdzie znajdzie potencjalną ofiarę, którą rozetnie na pół ostrzem ciętej riposty. 
— Ryan, przyszedłem otworzyć twoje serce — powiedziałem na powitanie. 
— Mojego serca nie otworzysz nawet otwieraczem do konserw — wycedził przez zęby.
— Co ty na to, żeby wybrać się na plantację pistacji? — zapytałem, uśmiechając się zawadiacko.
— Plantacja pistacji? Tutaj? — pytał. — Nie rób kurwy z logiki.
— Zaufaj mi — przekonywałem. — Całe drzewo pistacjowe tylko dla ciebie...
                    Cartera nie trzeba było długo przekonywać na pistacje. Wielbił je prawie tak bardzo jak samego siebie. W zasadzie każdy człowiek był trochę jak pistacja. Z niektórymi trzeba było się trochę natrudzić, żeby je otworzyć. Inne zaś były otwarte, lecz przeważnie puste. Pewnie też dlatego coś mnie ciągnęło do tego tajemniczego człowieka. 
                     Dotarliśmy na miejsce. Były to kompletne przedmieścia miasta. Spooky już na nas czekał. Minę miał niemrawą, ale zachowywałem się naturalnie, udawałem, że zawsze tak wygląda. Nie chciałem od razu siać nienawiści między tą dwójką. Nie musieli się uwielbiać, ale chciałem, by chociaż się tolerowali. Ryan zdawał się go nie widzieć, dopóki Spooky nie wyciągnął do niego dłoni. Wymienili się dziwnymi spojrzeniami, po czym przyjaciel udał się w stronę plantacji prowadząc nas za sobą. Nie szliśmy długo, jednak zmuszeni byliśmy przedrzeć się przez niezłe chaszcze. Usłyszeliśmy wtedy brzęk kluczy. Spooky grzebał po kieszeniach. Po chwili dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazała się maleńka wysepka na rzece, nakryta wielkim kloszem z nieznanego mi nieziemskiego materiału. W ściance znajdowały się drzwi. Spooky szybko przekręcił klucz w zamku, a my stanęliśmy jak wryci, oślepieni blaskiem wielkiego drzewa pistacjowego. 
— Brytyjskie lasy słyną z różnych dziwnych rzeczy, koleś — zaczął Spooky. — W Liverpoolu znaleziono chatę z nielegalną plantacją taniego majonezu. My mamy pistacje. Pokażmy im, że pod względem gospodarki są dwieście lat za murzynami. 
                     Usiedliśmy pod drzewem i zaczęliśmy konsumpcję. Zdawało się, że ci dwaj zaczynają się dogadywać, choć Carter miał w tym zapewne wyższe cele. Chyba zaczynałem być zazdrosny. Oczom mojej wyobraźni zaczynały ukazywać się przedziwne obrazy, na których Ryan wybierał jednak Spooky'ego zamiast mnie. Starałem się o tym nie myśleć. Moją uwagę przykuły dłonie Cartera. Początkowo radził sobie świetnie z otwieraniem pistacji, jednak chyba rozbolały go palce, bo szło mu potem coraz gorzej. Zaskoczył mnie fakt, że jest coś, czego Ryan nie potrafi. Zdjąłem więc plecak i wyjąłem otwieracz do konserw. Przekręciłem raz, po czym wręczyłem siedzącemu obok mnie Carterowi obraną pistację. Udowodniłem mu, że mogę otworzyć jego serce nawet otwieraczem do konserw. 
                    Spooky wyszedł w którymś momencie się odlać. Zawsze zajmowało mu to sporo czasu. Skorzystałem z okazji i postanowiłem zapytać o coś Ryana. 
— Dzięki, że odwiozłeś mnie wczoraj do szpitala — zacząłem cicho. — Dlaczego w sumie nie zostałeś ze mną, póki się nie obudziłem? 
— Nie mówi się z pełną paszczą — odparł, na co mój umysł wykreował obraz całkiem niezłej sceny erotycznej z nami w rolach głównych. 
— Masz kogoś? — zapytałem. 
— Zakładnika w piwnicy — odparł. 
— Ryan, ja wiem, że znamy się krótko i ten... — jąkałem. — Ale ja nawet nie wiem, na czym stoję, kiedy rozmawiamy w taki sposób. 
— Wszystkim dogodzić się nie da — odpowiedział. — Ale wszystkich wkurwić to już żaden problem. 
                    Niezbyt miałem ochotę na wysłuchiwanie tego typu gadek. Przysunąłem się do niego i gwałtownie wpiłem się w jego usta. Nie odepchnął mnie, choć nie wiedziałem dlaczego. Może coś do mnie czuł? A może zwyczajnie nie chciało mu się ruszyć ręką? Ruszać ręką to mu się chciało chyba tylko wieczorami przy dobrym pornosie. Chociaż kto go tam zresztą wie. 


1 comment:

  1. "W Liverpoolu znaleziono chatę z nielegalną plantacją taniego majonezu. My mamy pistacje." Martin to jednak był wygryw.
    Podoba mi się ten rozdział. Kibicuję Joe i Ryanowi, co chyba oczywiste. xd Weny!

    ReplyDelete