25.10.15

Niezbędny do życia

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 12
Gatunek: Yaoi.



Jestem zainteresowana czymś w stylu spotkania się ze stałymi czytelnikami, gdziekolwiek i kiedykolwiek, oczywiście w gronie kameralnym, bo aż tylu Was nie ma, ale ani trochę mi to nie przeszkadza. Ktoś zainteresowany tyż?
_____________________________

                         Byłem tak wycieńczony olbrzymią dawką stresu, że przespałem prawie całą podróż samochodem. Zatrzymywaliśmy się raz czy dwa, ojciec potrzebował kawy, która postawiłaby go na nogi. Był potworem. Normalny człowiek nie dałby rady raczej po zawalonej nocce być w stanie siedzieć za kółkiem trzynaście godzin. Po drodze wykonał kilka telefonów. Nie słyszałem dokładnie, o czym mówił, jednak w stanie półprzytomności zdołałem drogą dedukcji wpaść na to, z kim rozmawia. Przepraszał za nagłość jego prośby i prosił o stawienie się na miejscu, mówił to do jakiejś kobiety. 
— Jedz — nakazał ostrym tonem głosu. Zajechaliśmy akurat do jakiejś knajpy, ojciec uznał, iż potrzebuję śniadania. Gdyby tylko zrozumiał, że nie tylko jedzenie jest mi niezbędne do życia...
— Nie chcę — wyjąkałem, przecierając powieki. Piekły mnie od płaczu i niewyspania. 
— Nie dyskutuj — odparł szorstko. Nadal był wściekły. Wysiedliśmy z samochodu. — Matka chyba była zbyt nadopiekuńcza i stałeś się teraz rozwydrzonym bachorem, który myśli, że wszystko mu wolno. Szacunek do rodzica się należy, rozumiesz? Zjedz to.
— Naprawdę nie mam ochoty... — powiedziałem cicho. — Wiem, że nie takie były twoje zamiary, ale czemu ci to przeszkadza? Nie mam wpływu na to, w kim się zakochuję.
                          Strzelił mi siarczystego policzka. Zacisnąłem zęby, ale nie rozpłakałem się, choć naprawdę bolało. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Zacząłem wpychać w siebie jedzenie. Nigdy nie potrafiłem radzić sobie z problemami. Miałem od tego Spooky'ego, który wbrew pozorom znał się na rzeczy i zawsze potrafił doradzić, nawet, jeśli nie znał sytuacji z autopsji. Byłem pewien, iż nawet teraz umiałby podnieść mnie na duchu i znaleźć wyjście, którego ja nie dostrzegałem. Jednak... nie było przy mnie Spooky'ego. 
                         Wsiedliśmy do samochodu i kontynuowaliśmy podróż mojego życia, jeśli nie śmierci. Martwo gapiłem się przez okno. Znów powrócił ten stan, który udało się zlikwidować Ryanowi. Lecz Ryana też nie było przy mnie. Zauważyłem wtedy billboard z dziwnym napisem. "Przekaż 1% podatku językowi gaelickiemu!". Pomyślałem, że to jakiś czarny humor. Dostrzegłem wtedy dorysowany kilt nieco niżej i zdębiałem. Nie byłem już w ojczystej Anglii. Znajdowaliśmy się w Szkocji. 
                         Dziadek mieszkał kiedyś w Glasgow, podobno uciekł tam nie chcąc spotkać Cartera. I tam go własnie poznał. Co prawda najdalsi nasi przodkowie, po których odziedziczyliśmy swoje "przeznaczenie", pochodzili z Liverpoolu. Poczułem dziwną pustkę, która charakterystyczna była dla uzależnień. Często mówiono, że nałogowy palacz odczuwa pustkę w brzuchu, kiedy rzuca lub gdy nie może zapalić, gdy nie ma przy sobie czegoś, co ją zapełni. Pomyślałem wtedy, iż uzależniłem się od Ryana, lecz wtedy zabolało mnie to jeszcze bardziej. Bo wiedziałem, że są rzeczy, których nie można rzucić. Rzeczy, które są niezbędne, by móc funkcjonować na tym świecie i żyć. Jedzenie, powietrze czy sen. Dla mnie Carter należał do tych rzeczy. 
— Wiem, że nie rozumiesz — powiedział nagle ojciec. — Ale zrozumiesz. Zaufaj mi, nie robię niczego bez powodu. 
                         Chciałem rozumieć. Lecz czy byłbym w stanie zaufać człowiekowi, który na podstawie swoich dziwnych przekonań był w stanie pozbawić swoją żonę dachu nad głową? Tego z kolei rozumieć nie chciałem. W głębi duszy znienawidziłem tego człowieka. Pomyślałem nawet, że chciałbym, by umarł. Nie było to moralne, lecz oczyma wyobraźni widziałem, jak wiele by to zmieniło. Może musielibyśmy się z matką wyprowadzić do tańszego mieszkania, może pieniędzy byłoby trochę mniej, może musiałbym dorabiać po nocach. Jednak szczęście stało dla mnie na wyższym szczeblu hierarchii priorytetów niż te pieprzone zielone papierki.
                              Elgin było miastem w Szkocji słynącym z Lady Hill. Było to wzgórze, na którym wznosił się zamek będący atrakcyjną ofertą dla turystów z całego świata. To tylko bolało mnie jeszcze bardziej, przypominało o Spookym, z którym niegdyś robiłem o tym prezentację na zajęcia. Tak naprawdę gówno wiedzieliśmy na ten temat i zmyślaliśmy, ile wlezie. Nikt się nie zorientował i wpisano nam dobre oceny. Tak czy siak ojciec nadal milczał, choć może i tak było lepiej. Każde jego słowo tego dnia wbijało mi nóż w serce. Miałem chwilę, by opatrzyć poprzednie rany.
                         Kiedy w końcu wysiedliśmy z samochodu, naszym oczom ukazał się wysoki, bogaty na pierwszy rzut oka blok z małym balkonem. Ojciec rzucił mi klucze i nakazał iść pod szóstkę, sam zaś zajął się wypakowywaniem toreb z bagażnika auta. Nim się obejrzałem, stanęła przede mną niskiej, lecz tęgiej postury kobieta mająca jakąś czterdziestkę na karku. Wyglądała surowo i sztywno. Lecz nie była to raczej taka sztywność, jaką wywoływał u mnie widok czy dotyk Cartera. Przedstawiła mi się jako Cynthia, dodając przy tym, że od dziś będzie nade mną sprawować opiekę. Wszystko to brzmiało okropnie formalnie i oficjalnie. Byłem pewien, że ojciec wydał na jej usługi niemałą kwotę. Dodatkowo zobowiązany był opłacać nietanią szkołę, do której planował mnie posłać już zanim przyszedłem na świat. Miałem jednak zacząć do niej uczęszczać najwcześniej po osiemnastce, która jeszcze nie nadeszła. Gdyby tylko nas nie przyłapano, mógłbym zaczekać do tej pieprzonej pełnoletności i nawiać z domu, znaleźć gdzieś robotę i osiedlić się na taniej stancji na przedmieściach Londynu, a w przyszłości z pełnym spokojem zamieszkać z Ryanem w bogatej willi z basenem. Choć wątpiłem w to, czy byłbym w stanie samodzielnie się utrzymać. Byłem zbyt niepewny siebie, zbyt rozleniwiony, potrzebowałem opieki matki.
                         Kiedy Cynthia i ojciec wyjaśnili mi pokrótce, w jaki sposób od teraz będę funkcjonował, poczułem się niczym ptak zamknięty w klatce, w dodatku z wszczepionym Verichipem, który będzie sprawdzał i kontrolował totalnie wszystko, czym się zajmuję. Miałem chodzić jak w zegarku. Ledwo zdążyliśmy usiąść przy stole, a Cynthia już wyjęła tygodniowy grafik. Mój grafik. Dowiedziała się nawet, jak wygląda mój dzienny plan zajęć w szkole. Miała wozić mnie do niej i odbierać, wypytywać nauczycieli o wszystko, o co się dało. Śniadania były o szóstej, obiady o szesnastej, kolacje o dziewiętnastej. O dziewiątej kładłem się spać. Cały wolny czas przeznaczałem na naukę. W weekendy mogłem spotykać się ze znajomymi. Dostałem nowy telefon i mogłem kontaktować się tylko z Cynthią i ojcem. Nie miałem prawa dzwonić ani pisać do matki. Wszystkie możliwe numery poza tymi dwoma były zablokowane, a kontakt ze Spookym i Carterem skutecznie utrudniony. Po przyjściu ze szkoły miałem obowiązek powiedzieć Cynthii dokładnie o wszystkim, co mnie danego dnia spotkało...
                         Już tego wieczora zalegałem nad książkami. Nie miałem zielonego pojęcia, o czym w nich piszą. Nie rozumiałem żadnych słów poza spójnikami i przyimkami. Pomyślałem o swojej przyszłości - bliższej, dalszej, nieważne. Poczułem wtedy okropny ucisk w klatce piersiowej. Naprawdę nie chciałem żyć w taki sposób. Przyszło mi na myśl wtedy, że zawsze pozostaje mi ucieczka w postaci śmierci. Nie wiedząc dlaczego, odczułem wtedy dziwną ulgę. Przestraszyłem się nie na żarty. Moja podświadomość przeraźliwie wołała o śmierć. Nie, nie do końca śmierć. Raczej eutanazję.


10 comments:

  1. Pewnie gdyby nie odległość to już bym leciał na spotkanie...
    Ale raczej nie ma szans.
    Rozdział... krótki, cholernie krótki.
    I chyba smutny, ale wciąż widzę to szczęśliwe zakończenie.
    Nie mam pojęcia czemu, ale wierzę, że takie będzie. Oby tylko Benett przetrwał te chwile grozy.
    Chcę kolejny rozdział... chcę go.
    ~Erwin

    ReplyDelete
    Replies
    1. niekoniecznie spotkanie musi być koło mnie, no nie? lubię podróżować xs ale też zależy dokąd
      byle nie z Londynu do Szkocji

      Delete
    2. Spokojnie.
      Pytanie tylko ile kilometrów masz do zadupia zwanego PIENINAMI.
      W Polsce xDDDD
      Zapraszam serdecznie :)
      Ewentualnie za tydzień na Śląsku.
      Ale nie wiem gdzie mieszkasz ;-;
      Komplikejszyn tak bardzo. ~Erwin

      Delete
    3. Tak, najpierw zobaczyłem twoją odpowiedź na mój komentarz, potem skleciłem odpowiedź na odpowiedź, dopiero na końcu przejrzałem inne komentarze i opisy ;-;
      Dlatego nie wiedziałem, że lepiej pisać pod "kontaktem".
      Strzel mi w łeb. ~Erwin

      Delete
    4. ślunsk to dobra opcja, ale nie wiem, czy za tydzień
      nie pod kontaktem, tylko do Weisa, ale chyba opcja niedostepna na fonach

      Delete
    5. Będę tam tylko za tydzień.
      No w zasadzie to w sobotę ;-;
      Potem już tylko zasrane Podhale.
      Życie tak bardzo lubi Erwina :(
      No nic, pociesza mnie wizja zobaczenia nowego rozdziału.

      Hahaha. Nie. Nie pociesza.
      ~Erwin

      Delete
  2. Tylko mi teraz nie mów, plis, że na tym może skończyć się Maniakalny.
    Nie wiem, jak na to spojrzeć.
    Jako optymistka? Joe (tak mu było?) jakimś cudem wydostanie się z tego chorego miejsca. Albo Ryan przeniesie się do tej szkoły. Zaraz, Ryan jest za stary na szkołę. Ok, nie ma problemu - zatrudni się tam jako nauczyciel. Miejmy nadzieję, że jest tam dyrektorka. Albo dyrektor-gej. Wtedy wystarczy wygląd Cartera i szkoła jest jego. No i Bennett.
    Jako pesymistka - Bennettowi naprawdę strzeli coś do głowy i pójdzie się zabić. Bądź zostanie tak, jak jest i będzie wiódł nudne, pozbawione smaku życie. (Pierwszy raz mi się zdarza, że nie potrafię wymyślić fajnego, złego zakończenia)
    Jako realistka - trafiały się gorsze przypadki. Psychiatryk, śmierć, nawet jak pierwszy Carter i Bennett mieli żony, to i tak nie żałowali sobie swojego towarzystwa. Plz, wyjdzie z tego.
    A, co do spotkania - poznać Lisu? Zawsze i wszędzie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. ciekawe scenariusze
      co do nudnego, pozbawionego smaku życia wcale nie byłoby to kiepskie złe zakończenie, bo przecież wypływałby całkiem spoko morał
      po lewo masz kontakt do naszego pseudo-menadżera, przyda się, bo lepiej publicznie nie pisać nic o swojej lokalizacji, bo się pedofile czają xs także napisz, bo to spotkanie da się zorganizować jakoś xs

      Delete
  3. Z chęcią bym się z Tobą spotkała, ale znając moich rodziców to zaczęliby się wypytywać o szczegóły Twojego życia, naszej znajomości i czy jesteś moją dziewczyną...
    A co do rozdziału. Mam nadzieję, że Carter uratuje Joe. Mogą nawet potem zginąć byleby Joe nie miał nudnego życia, że się tak wyrażę, u boku Cynthi.

    ReplyDelete
    Replies
    1. pisz pls do Weis, kontakt po lewej stronie, jakoś się to zrobi ;p

      Delete