18.10.15

Męska i mroczna dziewczynka

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 10
Gatunek: Yaoi.



                         Błądziliśmy ślepo po śpiącym Londynie, nie wiedząc do końca, dokąd zmierzamy. Nie było mowy o przejmowaniu się czasem, nie było mowy o przejmowaniu się czymkolwiek. Stopniowo poznawałem definicję miłości, mogąc być u boku swojego wybranka. Co prawda na ogół nie miałem poczucia bezpieczeństwa, bo musiał w końcu nadejść dzień, w którym ojciec dowie się o moim sekrecie. Czułem, iż nie jesteśmy zbyt ostrożni, jednak nie wyobrażałem sobie widywać się z Ryanem rzadziej bądź w ogóle. Stał się jedyną moją motywacją do życia.
— Masz prawo być wkurzony za ten mój spontaniczny wypad z ojcem do firmy — zacząłem nieśmiało. — Znaczy wiem, nie miałem na to większego wpływu, ale chcę ci się jakoś odwdzięczyć, bo pewnie poświęciłeś dużo czasu, żeby przygotować dla mnie ten wieczór. Nie mów, że leżałeś na dupie cały dzień przed telewizorem, bo pewnie tak było, ale nie musisz psuć nam pięknej, chłodnej nocy, co nie?
— To jak chcesz się odwdzięczyć? — zapytał. Typowe. 
— Rodzice mają rocznicę w ten weekend, co roku gdzieś wyjeżdżają i wracają w nocy z niedzieli na poniedziałek — odpowiedziałem. — Więc wiesz... Może tym razem ja przygotuję ten wieczór?
— A co, jeśli będę miał nagły wypadek w firmie i będę musiał tam jechać? — zadał pytanie.
— To chuj ci w dupę — syknąłem.
— Mi? — zdziwił się.
                         Zaprzeczałem, kiedy proponował, że odprowadzi mnie pod dom, ale i tak to zrobił. Chamsko władował się pod same drzwi i głęboko pocałował mnie na pożegnanie, nim odszedł. Nogi miałem jak z waty za każdym razem, gdy brało mu się na jakieś romantyczne zachowania nie w jego stylu. Zdarzało się to tak rzadko, że uwielbiałem to o wiele bardziej niż przeciętny człowiek stąpający po tej ziemi. Po powrocie do domu jak gdyby nigdy nic wsunąłem się pod kołdrę i zasnąłem. 
                         Tego dnia kupiłem paczkę papierosów zanim poszedłem do szkoły. Miałem zaufanego sprzedawcę w jednym ze sklepów, co prawda w innej części miasta. Nie było mi po drodze, jednak powód nakazywał mi to zrobić. Schowałem paczkę do przygotowanego drugiego śniadania. Myślałem, że umrę, kiedy je gotowałem. Kanapka z bekonem, jajkiem i konserwą, a to wszystko ubabrane w cholernie dużej ilości chili. Aczkolwiek byłem zmuszony przez swoje sumienie. 
— Siemasz, Spooky — zacząłem, kiedy znalazłem kumpla przed szkołą, nerwowo wypalającego dwa skręty naraz. — Mam coś dla ciebie.
— Dla mnie? — zdziwił się, biorąc ode mnie starannie zapakowane śniadanie z dobrymi, drogimi papierosami w środku.
— Za wczoraj — odparłem z szerokim uśmiechem. — Jesteś prawdziwym przyjacielem, Spooky.
— FAJKI! — wrzasnął, ciesząc się jak małe dziecko. — Prawdziwe fajki z krwi i kości... Dzięki, stary! Nawet nie wiesz, jak mi dzień poprawiłeś.
— Właśnie wiem — powiedziałem cicho. — Co tam, koleś?
— Idę wieczorem na randkę z moją przyszłą — odpowiedział. — Mam nadzieję, że jutro nie nazwę jej byłą niedoszłą. Poza tym kręcą się za mną te dwie rude małe bliźniaczki. 
— Jakie rude bliźniaczki? — zapytałem.
— Nie znasz ich? — zdziwił się. — Te, które robią sajgon w szkole, no wiesz.
— Ach, te rude bliźniaczki — odparłem triumfalnie. — I co z nimi?
— Nie mam pojęcia, łażą za mną i mówią, że się zaprzyjaźnimy, a jak nie, to w ryj — syknął. — Dzieciarnia... Dzisiaj wracam ze szkoły z tobą, facet, może się nie dowalą...
                         Tego dnia nie mogłem się kompletnie skupić na zajęciach. Mało brakowało, a dostałbym lufę, na szczęście znajomi uratowali mnie z opresji. Byli to ludzie, którzy podobno mieli u mnie dług wdzięczności za wieloletnie odpisywanie zadań domowych. Nie miałem nic przeciwko, przydawali się w końcu. Spooky siedział zamyślony. Przyłapałem go kilka razy na lekkim krzywym uśmieszku. Zapewne nie mógł się doczekać swojej randki z Lilian. Szczerze mówiąc byłem naprawdę zszokowany, kiedy powiedział mi, że to o nią chodzi. Była rok starsza i szalało za nią stado kolesi z naszej szkoły. Doceniałem Spooky'ego, ale pochodzili jednak z kompletnie różnych warstw społecznych. Lilian była piękną, miłą i uprzejmą dziewczyną, nad wyraz dojrzałą, z dobrego domu. Spooky był małym dresem palącym tanie skręty. O wiele niższym od niej. Trochę doszukiwałem się spisków, miałem nadzieję, że niepotrzebnie. 
— Kurwa mać... — westchnął Spooky, kiedy opuściliśmy mury szkoły. Początkowo nie mogłem się domyślić, o co mu chodzi, ale po chwili sam zauważyłem. Goniły nas dwie małe rude dziewczynki. W zasadzie jedna za nami biegła, a druga z widocznie wymalowanym zażenowaniem na twarzy podążała za siostrą. 
— Seeeeean! — krzyczała ta biegnąca przodem. — Zaczekaj, chyba nie chcesz jeszcze umierać, co?
— Przepraszam was, drogie dziewczęta — zacząłem. Stanęły przede mną zaciekawione. — Czego chcecie od mojego kumpla?
— Ej, zobacz, ten też... — szepnęła pierwsza do drugiej. — Może oni...?
— Co one tam knują? — zapytałem Spooky'ego z lekką pogardą.
                         Spooky nie odpowiedział. Ciągnął się dalej do przodu z kapturem zasłaniającym prawie całą twarz. Spod włosów wystawał mu tylko nos i zapalony papieros. Garbił się bardziej niż ja. Czego one mogły od niego chcieć?
— Wiesz, bo Sean wygląda jak chłopiec z anime, a my bardzo lubimy anime — fascynowała się pierwsza z bliźniaczek. 
— Ale mów za siebie... — odparła cicho ta druga. Zdawała się być jakaś... męska i mroczna. 
— Ale właśnie doszłam do wniosku, że ty też tak wyglądasz! — wrzasnęła.
— J-ja? — zdziwiłem się.
— Jasne, że tak — odpowiedziała z dziwnym entuzjazmem. — Twoje włosy i kolczyki. Poza tym jesteś chudy. 
— Sory, nie oglądam anime, więc... — zacząłem z zakłopotaniem. Spooky szedł w milczeniu. Chyba denerwowało go to rude towarzystwo. 
— W ogóle to fajnie byście wyglądali razem — mówiła dalej. 
                         Tego było za wiele. Ja i Spooky stanęliśmy jak wryci, wyrzucając z siebie jednoczesne "co?". Spooky przecież na geja kompletnie nie wyglądał, a ja... A ja musiałem się chyba zacząć z tym bardziej kryć. 
— Wyobrażam sobie was w łóżku — powiedziała nagle. Zachciało mi się rzygać. Spooky'emu już się zanosiło. — Wiesz, yaoi.
— Co? — zapytałem.
— Taki gatunek anime, miłość męsko-męska — cieszyła się.
— Kto to w ogóle ogląda? — dziwiłem się.
— Dałabyś się facetowi przedstawić, zanim zalejesz go falą swojej tęczowej miłości — wtrąciła się nagle druga. 
— Joe — odparłem cicho. — Joe Bennett. 
— Bennett? — zapytała znów ta pierwsza z oczami jak trusie pięciozłotówki. Nawet ta druga wyglądała na zaskoczoną. — Hide-sama, to musi być ten Bennett!
— Znacie mnie? — zdziwiłem się.
                         Zachichotały cicho, a ja poczułem się wyjątkowo dziwnie. Czyżby wiedziały na mój temat coś, czego wiedzieć nie powinny?
— Bo wiesz... — zaczęła znowu. — My mamy lekką obsesję na punkcie swojej rodziny. I generalnie to u nas zawsze rodzą się kobiety. Sprawdziłyśmy, czy było tak od początku i w taki sposób poznałyśmy całe dzieje naszego rodu. Odnalazłyśmy pierwszą damę i postanowiłyśmy zacząć ją czcić i kultywować. Udało nam się także ominąć prawo i zmienić nazwisko na to pierworodne. Imiona również zmieniłyśmy, by bardziej ją przypominać.
— Więc jak się nazywacie? — zapytałem. Myślałem, że coś mi to podpowie. 
— Margo i Rita Carter. 
                         Poczułem nagły motor w dupie. Spierdalałem, gdzie pieprz rośnie. Spooky nie nadążał, ale to pewnie przez jego zniszczone płuca. W jednej chwili stanąłem w drzwiach Cartera, nawet do nich nie pukając, tylko prostacko wręcz wpieprzając się do środka. Zastałem go w kuchni, pijącego kawę z ojcem. 
— Przepraszam za nagłe najście — zacząłem. 
— Rozumiem, że jesteś niewyżyty, ale musisz chwilę poczekać — odpowiedział Ryan, na co jego ojciec zachichotał cicho. Czułem się dziwnie. Carterowie byli wszędzie. To jakaś plaga? Epidemia? Apogeum zła?
— Stało się coś strasznego — jęczałem, załamując się. — W szkole biegały za mną dwie rude bliźniaczki, które postanowiły zmienić się w jakąś kobietę stojącą na szczycie ich rodu, rozumiecie mnie? Pozmieniały sobie nazwiska i teraz nazywają się Margo i Rita... Carter. 
— Nie znam historii swojej rodziny — odparł Ryan, biorąc łyk kawy. — Jedyne, co mówią mi ludzie, którzy znali moich przodków to: "Wszyscy macie tak samo paskudne charaktery".
— Margarita Carter... — zdziwił się nagle ojciec Ryana. — Głowę dałbym sobie uciąć, że nie miała dzieci...
— Kim była? — zapytał Ryan.
— To piekielne przeznaczenie zaczęło się od Alexa Cartera i Martina Bennetta — odpowiedział. — Rita była siostrą Alexa. W zasadzie Martin też miał siostrę, która nie pozostawiła po sobie potomków. Niby. 
— Ojciec, wyobrażasz sobie, co by było gdyby? — zaczął nagle Ryan. — Taki Bennett przeleci jedną z nich i będzie miał z nią dzieciaka? 
— To nie byłby dzieciak — syknął. — To byłby potwór. Nie ma na świecie nic gorszego. Połączenie Bennetta i Cartera, czyste zło. Chłopcze, pilnuj się. 
— To byłby potwór — powtórzył Ryan.

_________________________________________________
Nojakotako, jeśli masz w klasie Martina i Alexa, myślę, że powinnaś zrobić wszystko, by ich przeznaczenie się dopełniło. :>>

2 comments:

  1. Eeeetooooo... Niezbyt ogarniam ten rozdział... Praktycznie w ogóle... Ale dzisiaj nieogarnianie jest dla mnie normalne. xd

    ReplyDelete
  2. Ale że Martin z Ritą? Z tą zajebistą, albańską dziwką? I taką zdradę to ja rozumiem!
    Chociaż chyba właśnie nie do końca...
    No nic, już ja znam popieprzenie wszystkich sezonów Maniakalnego, i jak z czwartego i piątego nie pamiętam nic, tak teraz zapamiętam wszystko.
    Ale serio, co się wtedy wydarzyło?
    Pamiętam chyba jakiś statek, wspólny pokój, sesję fotograficzną...? I nawet nie wiem, w którym to sezonie dokładnie było.
    A, i nie myśl, że ja myślałam inaczej w sprawie mojego Martina i Alexa. Tylko nie mam pojęcia, co zrobić. Bo pomocy od nikogo nie dostanę, a oni sami sobie w ramiona nie wpadną. Niestety. Ale będę się starać!

    ReplyDelete