24.9.15

Sfiksowany na jakimś punkcie

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi.



                    I znów leżałem nieruchomo na plecach, martwo wgapiając się w sufit, i nic nie miało sensu, nic nie miało najmniejszego znaczenia, moje życie opanowała nuda i monotonia. Powiedziano mi, że to okres dojrzewania, ktoś zupełnie się na psychologii nieznający usiłował mi zdiagnozować depresję i zalewał mnie testami internetowymi, ktoś inny kazał mi iść do lekarza, bo przecież to nienormalne. Tak naprawdę byłem dość energicznym człowiekiem, może nawet cholerykiem, miewałem po prostu słabsze momenty, podczas których opanowywał mnie kompletny marazm, jałowica, letarg, wręcz apatia niepozwalająca mi na poruszenie palcem u nogi. Ojciec powtarzał, że powinienem w końcu zainteresować się swoim życiem towarzyskim, nie miał raczej na myśli przyjaciół. Skończyłem siedemnaście lat, o dziewczynie ciężko było mówić, skoro nawet powstania warszawskiego nie mogłem w spodniach wywołać, a namiot kojarzył mi się jedynie z rozbijaniem obozu w środku ciemnego lasu. Czytałem, że nastolatkowie w moim wieku przeżywają wzmożoną chęć do brzydkich rzeczy, a ja tego w sobie nie odczuwałem. Kolejne okazje przeciekały mi przez palce niczym zupa przez widelec. Poza tą gotowaną przez matkę, przypominała bardziej galaretę i stanu ciekłego niestety nie miała. Ale jadłem, nie chciałem robić jej przykrości, wiedziałem dobrze, ile czasu włożyła w to, by mi dogodzić. Ojciec za to był wspaniałym kucharzem, ale nigdy nie miał czasu na stanie przy garach. Przynajmniej tak mówił, szczególnie kiedy zapalał cygaro i raczył się whiskey, oglądając mecz. Matka z kolei harowała w domu za czterech, podawała mu schłodzony alkohol i zawsze czekała z kolacją, gdy późno wracał z pracy. Nie była żoną, która przestaje się starać po ślubie. Ona z dnia na dzień zabiegała o niego coraz bardziej, dając wzór wszystkim swoim koleżankom. Wielokrotnie słyszałem ich rozmowy, kiedy organizowały u nas schadzki towarzyskie. Nigdy nie wypowiadały się pozytywnie o swoich mężach. A bo jeden za dużo czasu spędza z kolegami albo nie pierze swoich skarpetek, a inny nie potrafi uprasować sobie koszuli. Matka nigdy nie narzekała. Optymistycznie szła do przodu. Gdyby nie jej motywujące teksty, śmiałbym twierdzić, że czegoś się obawia, bo czasem na jej twarzy malował się tak okropny smutek, jak gdyby miała zaraz wybuchnąć niepohamowanym płaczem. 
— Martha, nie możesz mu na tyle pozwalać — mówiły. — Mój Robert wiele razy mówił, co ten Bennett tam w robocie kombinuje i coś mi tu śmierdzi. Powinnaś zareagować. Lepiej zapobiegać, niż leczyć!
                    Matka jednak tylko się uśmiechała i pytała, czy nie chcą dokładki, czy smakuje im ciasto, czy nie mają ochoty na lampkę wina. 
                    Byliśmy cholernie dzianą rodziną. Wielu przez to za nami nie przepadało, ale rodzice kazali mi się tym nie przejmować. Mówili, że dzięki temu łatwiej znajdę prawdziwych przyjaciół. Matka opowiadała mi dużo na temat swojego dzieciństwa. Kiedyś przyjaźniła się z pewną Kristen. W zasadzie wszystko robiły razem. Ufały sobie bezgranicznie i oferowały ogromną ilość wsparcia w najtrudniejszych sytuacjach. Nawet marzenia miały podobne. Wieczory spędzały na plaży, przeglądając gazety i czytając o największych gwiazdach dekady. Postanowiły dostać się na prestiżową akademię aktorską, jedną z najlepszych w kraju. Pech chciał, że Kristen przez złe towarzystwo zmieniła nieco priorytety i w rezultacie nie przyjęli jej na upragniony kierunek. Matka starała się wtedy utrzymać swoją niezbyt bogatą rodzinę i dorabiała po nocach, za dnia ucząc się scenariuszy i spędzając każdą chwilę na nauce aktorstwa. Jej również nie udało się dostać, jednak spróbowała rok później i tym razem poszło jak z płatka. Wtedy Kristen się od niej odwróciła. Nawet nie pogratulowała. Znalazła chłopaka i bez pożegnania wyjechała do Los Angeles, kompletnie zrywając kontakt. Wtedy słuch o niej zaginął. Matka jednak nie poddała się i postanowiła spełnić swoje marzenia. Będąc na trzecim roku poznała pewnego starszego o kilka lat mężczyznę, zauważyła go na jednym ze swoich spektakli. Tego dnia po raz pierwszy popełniła najgorszą wpadkę aktorską. Kompletnie zapomniała tekstu, jednak bardzo dobrze znała scenariusz, mogła więc bez problemu improwizować. Ale była zbyt zapatrzona w Tony'ego Bennetta. Na sali rozległa się piekielna cisza, jedynie Tony zaczął cicho chichotać, bo nie mógł wytrzymać. Matka dostała po tym niezły ochrzan od reżysera, lecz poznała miłość swojego życia. Ciężko było stwierdzić, jak bardzo ojciec ją kochał, nigdy nie mówił o uczuciach. Być może związali się tak szybko, bo matka niespodziewanie zaszła w ciążę, ale koniec końców jej nie zostawił. Tak czy siak porzuciła studia oraz marzenia, by móc mnie dobrze wychować. Wiele razy pytałem, czy nie chce do tego wrócić, dziękowałem, ale także przepraszałem. I zawsze słyszałem te same słowa:
— Nic się nie martw, Joe. Moim marzeniem stałeś się ty. 
                    Cieszyłem się, że ma u boku mojego ojca. Silnego, pewnego siebie twardziela nie mówiącego o tym, co myśli. Była tak krucha. Nie poradziłaby sobie sama w życiu. Musiała poczuć niezłą ulgę, kiedy rozstała się z życiem dziewczyny z ubogiej rodziny. Mimo dezaprobaty ojca, podjęła pracę, a zarobki przekazywała swojej rodzinie. Nie znałem równie dobrej osoby. Dlatego cholernie bolał mnie jej smutny wyraz twarzy, a ostatnimi czasy widywałem to coraz częściej. 
                    Dziadków miałem z kolei niezłych. Szczególnie tych od strony ojca. Dziadek Nathan był cholernie śmiesznym gościem. Wraz z babką Maddie odwalali akcje, jakie nawet mi się w głowie nie mieściły. Przeżywali chyba swoją drugą młodość. Chadzali na imprezy dla młodzieży, malowali sprayami po murach. Ojciec zawsze miał zażenowaną minę, kiedy do nich jeździliśmy. Może dlatego, że był samotnikiem. Wokół dziadków zawsze kręcili się ich zwariowani przyjaciele. Nie było niedzieli, żebyśmy pojechali do ich domu i zastali pustkę. Tam zawsze było od cholery ludzi. Wujek Wejoha, brat babki, był zdecydowanie kwintesencją tamtego towarzystwa. Pojawiał się w nieoczekiwanych momentach i mówił tak dziwne rzeczy, że nigdy nie wiedziałem, czy powinienem się śmiać, czy też płakać. Było też dwóch mężczyzn, byli niczym papużki nierozłączki, Timoth i Monte. Ojciec strasznie ich nie lubił, choć nie miałem pojęcia dlaczego. Wydawali mi się bardzo w porządku. Pojawiał się tam też Tobi, ze swoją długą brodą wyglądał niczym święty Mikołaj. Nie mówił za dużo, ale nadrabiał ilością spożywanych pokarmów. Nikogo nie dziwiło, że był taki gruby, choć babka mówiła, iż za dzieciaka niezłe było z niego ciacho. Czasami przyjeżdżał też wujek Shane, kuzyn mojego dziadka. Strasznie go lubiłem, choć sam nie wiedziałem dlaczego. A tego to już mój ojciec w ogóle nie znosił. Lecz odnosiłem wrażenie, iż ma do niego jakiś dziwny sentyment. Jego syn a mój wujek, Eric, od czasu do czasu nas odwiedzał, ale za każdym razem ojciec wychodził nie mówiąc dokąd idzie. Zdawało mi się, że mają dokładnie takie same charaktery, jakby się razem wychowywali. Byli nawet w tym samym wieku i zwracali się do siebie na "brat". Wujek Eric zawsze przyjeżdżał po południu, a wieczorem szedł do swojego kumpla, a naszego sąsiada, którego cholernie się bałem. Miał na imię Ryan i był starym, wrednym prykiem, przed którym zawsze ostrzegał mnie ojciec. Kiedy byłem małym dzieciakiem, lubiłem rzucać w niego kamieniami. Nigdy nie patrzyłem mu w oczy, więc w zasadzie nie wiedziałem nawet jak wygląda. Był chyba kumplem z pracy wujka albo coś takiego. 
                    Przyjaciela miałem jednego i nie potrzebowałem ani jednego więcej. Miał na imię Sean, ale mówiliśmy na niego Spooky, choć nie pamiętałem, skąd się ta ksywa wzięła. Spooky chodził ze mną do klasy. Znaliśmy się z podwórka. Mieszkał co prawda na drugim końcu miasta, ale często przyjeżdżał tutaj do swojej ekipy pobawić się w chowanego. Mieliśmy siedem lat, kiedy się poznaliśmy. A rok później obok wprowadził się ten potwór, Ryan. I razem ze Spookym rzucaliśmy w niego kamieniami. 
— W sumie o co cho temu twojemu dziadkowi? — spytał pewnego razu, kiedy siedzieliśmy w jego ogrodzie. W zasadzie był to balkon, ale Spooky nazywał go ogrodem, odkąd postawił w jego rogu małego fikusa. Spędzaliśmy tam większość czasu, bo koleś był zapalonym nałogowcem, a nie mógł palić w mieszkaniu, bo rodzice by coś wyczuli. — Ostatnio jak byliśmy u niego to coś mu się chyba pochrzaniło, co Alzheimer robi z ludźmi... Albo jakaś schizofrenia czy coś.
— Jest zdrowy — odparłem, odganiając się od dymu tytoniowego. — Spooky, czy ty w ogóle wiesz, na czym polega Alzheimer lub schizofrenia? Wiesz, jakie to ma objawy? Skąd ty w ogóle znasz takie trudne słowa?
— Nie no, bo wiesz — jęknął, wpychając sobie do gęby trzeciego papierosa. — Ogólnie to jest zajebisty. Ale z tym kierowcą czy kimś tam to mi dał, kurna, zagadkę życia.
— Nie kierowcą, tylko przewoźnikiem — syknąłem. — Kazał mi znaleźć przewoźnika swojego życia.
— Ta, a potem wszyscy wybuchnęli śmiechem, prawie jakby ktoś palnął suchara o babie i lekarzu — wycedził przez zęby. — Też miałeś wrażenie, że się z nas śmieją? Pewnie powiedzieli coś, czego nastolatkowie w naszym wieku nie zrozumieją, cholera...
— Nie wiem, Spooky — odpowiedziałem. — Ja to interpretuję tak, jakby kazali mi po prostu znaleźć kogoś, kto mnie postawi na nogi, wiesz, gadka o tej mojej niechęci do wszystkiego, braku zdolności kochania i te sprawy. 
— Dowiem się tego, Joe. Mi tu coś śmierdzi. 
                    Spooky był świetnym przyjacielem. Nigdy mnie nie denerwował, nie oczekiwał niczego dziwnego, a kiedy kupowałem mu paczkę fajek, obdarowywał mnie wyszczerzeniem całego swojego uzębienia w promiennym uśmiechu tak, że miałem ochotę zwymiotować. I zawsze mi pomagał, zawsze był po mojej stronie. Może było to nieco subiektywne, jednak czułem z jego strony wielkie wsparcie. I smród papierosów. 
                    Nadal wgapiałem się w sufit, rozmyślając o tych wszystkich dziewczynach, które pojawiły się w moim życiu i nie chciały z niego wyjść. Mój ojciec totalnie olewał większość moich życiowych problemów, ale kiedy tylko usłyszał, że nie mam najmniejszego zamiaru szukać dziewczyny, kompletnie ześwirował. Wkurzył się jak jasna cholera. Rozumiałem świetnie jego tok myślenia, pewnie chciał mieć wnuki, to normalne w jego wieku. Ale czemu zmuszał siedemnastolatka do szukania drugiej połówki? Matka uspokajała go i prosiła, żeby mi zaufał. Czy zaufanie miało tu coś do rzeczy? Odkąd powiedziałem mu, co czuję, gderał mi o tym co wieczór. Potrafił przyjść do mojego pokoju, śmierdzący od potu, zaraz po pracy, zdjąć mi słuchawki z uszu czy zabrać książkę i zacząć wypytywać, czy aby na pewno nie mam żadnej na oku. Spooky powiedział raz, że może mój ojciec ma ochotę na młodszą, ale zaraz po tym dostał po mordzie. Taka opcja nie wchodziła w grę, zdecydowanie. Koleś nie potrafił mi udzielić rady w tej dziedzinie życia. 
— Stary, mnie pytasz o sprawy miłosne? Ja nie wiem nawet, jak działa otwieracz do konserw!
                    Zawsze, gdy myślałem o Spookym, moje zmysły zaczynały działać automatycznie. Kiedy w mojej głowie pojawiało się słowo "Spooky", czułem już ten smród tytoniu i stojących w jego pokoju skarpetek. Mówił, że to żołnierze, a żołnierz musi stać na baczność. 
                     Spooky był dresem. Niskim i chudym, ale nadal dresem. Słuchał najsłabszych hip-hopowych piosenek i bujał się po mieście z słuchawkami na uszach i kapturem na głowie. Poczochrane jasno-brązowe kosmyki opadały na twarz, nie zasłaniając jednak jego śmiejących się brązowych oczu. Jego twarz zdobiło kilka piegów. I dziwić się, że nigdzie mu fajek sprzedać nie chcieli. 
— Może to przez mój charakter, Spooky? — zapytałem go któregoś dnia.
— Ale co? — spytał, odpalając GTA na kompie.
— No wiesz, nie mogę się zakochać — odparłem cicho. — Jakbyś mnie jednym słowem opisał?
— Maniakalny — odpowiedział.
— Maniakalny? — zdziwiłem się. — Czekaj, sprawdzę, poszukam jakiegoś wyjaśnienia. No... "związany ze stanem wzmożonej aktywności i optymizmu, wynikającym z niektórych chorób psychicznych, zwłaszcza z choroby afektywnej dwubiegunowej; nieposkromiony, opętańczy w zainteresowaniu czymś, robieniu czegoś; sfiksowany na jakimś punkcie, szaleńczy". Spooky, serio?
— No mówię przecież. 
                    Zastanawiałem się, co by było, gdybym wszystkie wypowiedzi Spooky'ego brał w pełni na poważnie. To, że jestem "maniakalny". To, że szukanie przewoźnika ma jakiś głębszy sens. To, że powinienem dać się uraczyć jego nowym przepisem na naleśnika z makaronem. Cóż, skończyć się to mogło naprawdę różnie. Postanowiłem puścić to wszystko mimo uszu.

5 comments:

  1. Wow, kolejny sezon.
    Mam nadzieję, że to będzie ciekawe :)

    ReplyDelete
  2. Wow. Nowy rozdział nowego działu. Dobrze, że tak szybko, bo tęskniłam nawet przez ten krótki czas.
    To będzie na prawdę bardzo ciekawe. Może nawet lepsze od pierwszego sezonu?... Hm, zobaczymy. Ale na pewno będzie dobre, bo ten rozdział jak najbardziej jest dobry. Oby tak dalej.

    ReplyDelete
  3. Nie dałaś się hejterom? Odradzasz się jak feniks z popiołów :D

    ReplyDelete
  4. Genialne. Czekam na kolejny wpis!

    ReplyDelete
  5. Jej, nowy rozdział \(^-^)/
    Już się bałam, że nas porzucisz ;;
    Chociaż z drugiej strony chyba za bardzo nas kochasz XDD
    Rozdział rewelacyjny i jak zawsze czekam na więcej >:3
    Nie odchodź, Lisu!

    ReplyDelete