29.9.15

Nienawiść do sąsiada

Dział: Maniakalny ignorant w poszukiwaniu przewoźnika.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi.



                    Spooky należał do ludzi spokojnych, wręcz flegmatycznych, wykonujących każdy ruch ospale i bez pośpiechu. Nie unosił głosu, czasem tylko zdarzało mu się wydać z siebie zdławiony jęk, kiedy popalał tanie skręty na swoim małym osyfionym balkonie i niespodziewanie zauważał nadjeżdżający samochód ojca. Jednak do krzyku wiele temu jękowi brakowało. Reakcji matki się nie obawiał. Zawsze wracała bardzo późno do mieszkania, ponadto nie było w jej robocie osoby niepalącej, dlatego przywykła do tego zapachu i nie odróżniała od tlenu. Spooky nie miał z nią ani dobrego, ani złego kontaktu. Ich rozmowy ograniczały się do tych telefonicznych, kiedy to matka dzwoniła z prośbą o nagranie kolejnego odcinka serialu. Spooky jednak traktował te prośby bardzo poważnie. Potrafił przerwać mały mecz piłki nożnej, zostawić ledwo co otwarte piwo czy też opuścić dziewczynę w połowie randki, byle tylko zdążyć wrócić do domu i włączyć nagrywanie serialu. Dziewczyny z naszego osiedla bardzo często plotkowały, że w domu Spooky'ego musi panować przemoc fizyczna, bo dlaczego rzucałby wszystko i biegł do mieszkania tylko po to, żeby nagrać serial? Jednak Spooky'ego nikt nigdy nie uderzył, nie licząc dziewczyn, z którymi się spotykał. On po prostu robił wszystko, co mógł, by pomóc matce, która harowała, by go utrzymać. Ale nie potrafił mówić o uczuciach, dlatego odwdzięczał się w taki sposób.  
                    Mimo ospałej natury Spooky ostatnimi czasy cały czas pogrążony był w stresie. Nogi mu podskakiwały i minę też miał nieco dziwną, już nie taką wyluzowaną, co zawsze. Dłonie mu się trzęsły, kiedy próbował upchać źle pokruszony tytoń w bibułce. Ale nie wydawało mi się, że to negatywny stres symbolizujący strach przed tym, co nadejdzie. Wyglądało mi to bardziej na... adrenalinę.
— Spooky, dokąd idziesz? — spytałem raz, kiedy jego podskakujące nogi zaczynały mnie wkurzać. 
— No siedzę przecież — odparł, zbierając tytoń z ziemi. Wszystko mu się wysypało.
— Dziewczynę nową znalazłeś, że się tak... jakby to... — wyjąkałem, nie mogąc znaleźć adekwatnego epitetu. 
— W sumie to nie — odparł. — Ale też jest zajebiście.
— Więc co znalazłeś, jeśli nie dziewczynę? — zapytałem.
— Jeszcze nic, ale szukam — powiedział. — Spooky na grzybobraniu.
— Stary, o czym ty chrzanisz? — spytałem ze śmiertelną powagą. — Ja wiem, że masz żałosne poczucie humoru, ale znaj swoje granice, co?
— Przewoźnikobraniu — wycedził przez zęby. — Lepiej?
— Ty dalej o tym? — zdziwiłem się.
— Mój instynkt nigdy nie kłamie, chłopie — zaśmiał się diabelsko. — Mówię ci, koleś, znajdziemy to i będziemy bogaci. Tylko jeszcze nie wiem co, ale najwyżej to sprzedamy. 
                    Spooky czasem popadał w otchłanie teorii spiskowych. Naoglądał się pewnie zbyt dużo filmów amerykańskich i skończył jak skończył. Zignorowałem to, czemu miałoby mnie to obchodzić. Jeśli chciał szukać przewoźnika mojego życia, mógł sobie szukać. Nie miałem najmniejszego zamiaru maczać w tym palców. Wszystko dlatego, że głupi żart dziadka wydał mi się być niczym więcej niż tylko... żartem. A Spooky dał się wciągnąć w bezsensowną gierkę. Choć może był w tym jakiś sens. Przynajmniej znalazł motywację. A ja? Postanowiłem wrócić do domu, walnąć się na łóżko i do wieczora wgapiać się w sufit, by potem pójść spać. Ale Spooky miał lepszy pomysł. Jako mój jedyny i najlepszy przyjaciel zapragnął znaleźć coś, co zajmie mi czas do wieczora. Nie znosił tego widoku, kiedy lampiłem się w sufit, jakbym w nim widział co najmniej dzieło Van Gogha. 
 Chodź porzucać kamieniami w tę pyrę — zaproponował.
                    Mówiąc "pyra" miał oczywiście na myśli tego starego zwyrodnialca Ryana. Był poniedziałek, nie miałem niczego do stracenia, a wiele mogłem zyskać. Wsiedliśmy więc na rowery, bo niczym innym się zbytnio po mieście nie poruszaliśmy, i pojechaliśmy na moją dzielnicę. Spooky jak zwykle jechał daleko przede mną. Wtarabaniał się w drogi pod prąd, nie oglądając się dookoła, interesowała go tylko fajka w pysku i nic poza tym się nie liczyło. Ja zaś, ostrożny i odpowiedzialny, podążałem za nim naokoło, krzycząc wniebogłosy, żeby uważał. Zdawało mi się często, że śmierć jest kompletnie obcym pojęciem dla Spooky'ego. Jeździł jak wariat, skakał po budynkach dachów, ścigał się z tramwajami na torach. Nie miałem pojęcia, z czego to wynikało, ale ryzykował i ocierał się o śmierć, nie odczuwając prawdopodobnie strachu ani przerażenia. 
— Teraz patrz uważnie — mówił szeptem, rysując mi na ziemi patykiem plan działania. — My jesteśmy tutaj. Najpierw...
                     Siedzieliśmy w krzakach naprzeciw domu starego Ryana i ustalaliśmy strategię tak, jak robiliśmy to dziesięć lat temu. Nic się nie zmieniło. Nadal zachowywaliśmy się jak gówniarze, a sąsiad w dalszym ciągu miał nas głęboko gdzieś. Bywało, że obrywał kamieniem w łeb, jednak nieporuszony szedł przed siebie. Być może był tak stary, iż jego skóra pożerała te odłamki skał, a jego układ nerwowy poszedł na urlop. Taka była przynajmniej jedna z tez Spooky'ego. Ale tego dnia wszystko potoczyło się nieco inaczej.
                    Spooky siedział już pod schodami prowadzącymi do domu starego Ryana. Był to wysoki dom jednorodzinny, ale nigdy nie widzieliśmy w nim nikogo poza Ryanem i moim wujem. Wejście do środka znajdowało się na podeście, na który wchodziło się schodami. Za nimi ukrywał się Spooky, wyszczerzając się do mnie i pokazując kciuk w górę. Rąbnął kamieniem prosto w jedno z okien, a szkło rozbiło się z hukiem. Pierwszy raz naraziliśmy się na niemałe na naszą sytuację finansową koszty. Spooky zamiast uciekać siedział pod schodami i umierał ze śmiechu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ma zamiar się pod nimi schować, dlatego pobiegłem szybko w jego kierunku, by go stamtąd zabrać. W tym samym czasie stary Ryan wyszedł z domu i, nie pytając o nic, wziął mnie za szmaty i wciągnął do środka. 
                    Mimo złej sytuacji, w jakiej się wówczas znajdowałem, byłem zbyt bezuczuciowym ignorantem, by w chwili natężonego strachu krzyczeć i błagać o litość. Zamiast tego rozglądałem się ciekawie po mieszkaniu starego Ryana. Dom od wewnątrz wydawał się być jeszcze większy. Wepchnął mnie do salonu. Wielkie pomieszczenie pękało wręcz od licznych egzotycznych roślin, które otaczały swoimi liśćmi trzy ciemne kanapy stojące wokół telewizora. Ściany były białe i czyste, a pod białymi dywanami zobaczyłem czarne jak heban panele, na których już po chwili rozpłaszczył się mój delikatny pysk.
                   Gdyby był uprzejmy, zapewne posadziłby mnie na kanapie, zaproponował kawę, zapytał, dlaczego jego szyba jest na ziemi, a nie w okiennicy, ale zamiast tego postanowił rzucić mną o podłogę. Musiał być mistrzem kręgli. Ale ja zdecydowanie nie chciałem być kręglem w tej chorej grze. 
— Chcesz mi coś powiedzieć? — zapytał, podczas gdy ja z przerażeniem wpatrywałem się w swoje pokaleczone dłonie. Dopiero wtedy zauważyłem, że cisnął mną prosto w miejsce, w którym chwilę temu roztrzaskała się szyba. 
— Cześć, co tam? — spytałem. 
— To fakt, że mam stalowe nerwy — zaczął piekielnie spokojnym głosem. — W życiu nie spotkałem tak głupiego człowieka jak ty. Nie mam pojęcia, ile masz lat, ale na dzieciaka już nie wyglądasz. A nadal bawisz się w napierdalanie kamieniami. Starzy chyba kiepsko cię wychowali. 
— Nie masz prawa obrażać moich rodziców — wycedziłem przez zęby. Wkurzyłem się wtedy jak jasna cholera. Podniosłem się z ziemi i miałem ochotę dać mu w łeb. 
— Napisz książkę o dobrym rodzicielstwie — odparł. — Nie zapomnij o punkcie "nie miej nic przeciwko, żeby twój bachor rzucał kamieniami w ludzi, to normalne". 
                    W tym momencie lekko się zaciąłem. Chciałem coś odpowiedzieć, lecz nie do końca wiedziałem, co. Nie dlatego, że nie miałem argumentów. Po prostu byłem w lekkim szoku, kiedy zobaczyłem jego twarz. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, bo zwyczajnie nie miałem ochoty na niego patrzeć. Byłem przygotowany na pomarszczony pysk starego, przygarbionego dziada. W zamian za to otrzymałem średniego wzrostu mężczyznę po dwudziestce. Koleś miał postawione do góry brązowe włosy, dość opaloną cerę, ubrany był w ciemną marynarkę i jeansy. Wyglądał jak biznesmen. 
— T-ty jesteś Ryan? — wyjąkałem. 
                    W odpowiedzi tylko uniósł jedną brew, jakby sam nie wiedział, co ma mi powiedzieć. Zacząłem zastanawiać się, dlaczego mój ojciec nienawidzi tego młodego człowieka. W zasadzie była to pewnie czysta sąsiedzka nienawiść, pewnie Ryan miał lepszy samochód czy coś w ten deseń. 
— Zapłacę ci za tę szybę... — powiedziałem cicho i spuściłem głowę. Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego to robię. Równie dobrze mogłem uciekać, awanturować się, pobić go, gdybym był w stanie. A ja... przeprosiłem. 
— Spieprzaj stąd — syknął. 
                    Wybiegając z jego domu, rozpłaszczyłem drzwiami ryj Spooky'ego, który próbował dostać się do środka i mnie odbić. Grzebał jakimś patykiem w zamku, który był otwarty. Nie reagując na jego jęki i nagły krwotok z nosa, chwyciłem go za rękaw i pognaliśmy do mojego domu korzystając z okazji, że rodziców akurat nie było. Usiedliśmy na wannie w łazience i opatrzyliśmy się nawzajem.
— Wyobrażasz sobie, że ten koleś jest taki młody? — dziwiłem się. 
— Jakie to ma znaczenie, Joe? — spytał. — Mówisz to dziesiąty raz, koleś.
— W sumie nie wiem, zaskoczyło mnie to — odparłem.
— Mi, kurde, mówisz, że się dziwnie ostatnio zachowuję — powiedział — a zobacz na siebie. Co on ci tam zrobił, zgwałcił cię? I co się tak rumienisz? Serio coś ci zrobił?
— N-nie... — wyjąkałem.
— Nie wierzę ci, masz dziwną minę — wkurzał się.
— Wszystko w porządku... — zapewniałem go.
— Ty, a może ty gejem jesteś? — zapytał. — Może się w nim zakochałeś? To by tłumaczyło czemu dziewczyny nie chcesz mieć... 
— Spooky, co ty chrzanisz! — wrzasnąłem, wybiegając z łazienki. 
                    Byłem tego dnia poddenerwowany, chyba przez to, co stało się u sąsiada. Skąd miałem wziąć kasę? Ja i Spooky byliśmy spłukani. Obawiałem się, że Ryan powie moim rodzicom, co się stało, dostałbym szlaban, a ojciec pewnie nieźle by mi przyłożył. Nie miałem pojęcia, co robić. Spooky wyszedł z łazienki, tamując jeszcze krwotok z nosa, gdy nagle otworzyły się drzwi frontowe. 
— Cześć! — krzyknął dziadek, kiedy tylko mnie zobaczył.
                    Jedynie on się z nami przywitał. Zaraz za nim wszedł ojciec i wujek Eric z grobowymi minami. Naprawdę musieli się nienawidzić. Cała trójka usiadła w salonie, dziadek zaczął opowiadać swoje suche żarty, a pozostali panowie milczeli, nie fatygując się nawet o wymuszony uśmiech.
— Co ci się stało, chłopcze? — zapytał dziadek Nathan.
— No Joe mi walnął drzwiami jak wychodził od sąsiada — odparł. 
                    I wtedy stało się coś dziwnego. Wszyscy spojrzeli na mnie z takim dziwnym wyrazem twarzy, jakby oczekiwali wyjaśnień, a ja nie miałem zielonego pojęcia, o co im chodzi. 
— Byłeś u Ryana? — zapytał oschle wujek. Ten facet był bardziej bezuczuciowy niż mój ojciec, nigdy się nawet nie uśmiechnął. 
— T-tak... — wyjąkałem ze strachem. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ktokolwiek się dowiedział o wybitej szybie.
— Co tam robiłeś? — spytał ojciec z wściekłością.
— A nic, wiesz, takie tam — odpowiedziałem, na co dziadek zareagował śmiechem.
— Gadanie... Nawet mi nie chce powiedzieć — wtrącił się Spooky. — Wrócił taki zarumieniony, jakby nie wiadomo co tam się działo.
                    Ojciec w mgnieniu oka cisnął stojącym dotychczas na stole wazonem w ścianę. Podszedł do mnie i złapał mnie za kołnierz, myślałem, że mnie udusi. 
— Nigdy więcej tam nie chodź, rozumiesz?

3 comments:

  1. Czytało mi się aż zbyt szybko. Ale przyjemnie. Tak jak Joe, spodziewałam się, że Ryan to jakiś stary pryk, a tu proszę... Młody, przystojny, zapewne przyszły przewoźnik chłopaka. *pedo emotka* Ale co z nim jest nie tak, że ojciec Joe, aż tak bardzo go nienawidzi?.. (◎_◎;)

    ReplyDelete
  2. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  3. Mam jakieś takie dziwne przeczucie, że Ryan jest Carterem xD

    ReplyDelete