21.8.15

Suche brązowe gówna

Dział: Maniakalne Smakołyki. 
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi. 



               Koniec końców znów wylądowaliśmy w ciemnej kuchni, w której po ścianach spływał sos do spaghetti. Shane wyciągnął z lodówki jakieś warzywa, których stan na nic dobrego nie wskazywał. Suche brązowe gówna. 
— Nigdy wcześniej nie widziałem tylu trzcin — odparł. — Czuję się niczym Mojżesz. 
— ...powiedział totalny ateista — spuentowałem.
— Dla ciebie jestem ateistą, dla Boga zaś konstruktywną opozycją — odpowiedział mi. — W weekend jedziemy z ekipą do Largs i generalnie jedziesz z nami.
— Largs? — zdziwiłem się. — Coś mi to mówi. To chyba to miasto, którym obudowali moją matkę.
— Largs leży na zachodnim wybrzeżu Szkocji, to godzina drogi stąd. Dwa samochody wystarczą — powiedział. — Masz kiepski kontakt z matką?
— Jest nieładna. Mogliby ją wystawić w sklepie z przynętą — odparłem. 
— Nienawidzę was od dziś. Albo wczoraj w sumie — przerwała nam Maddie, która weszła właśnie do kuchni z kolejnymi zamówieniami. 
— Znowu? — zdziwił się Carter. — Co robisz w piątek wieczorem? 
— Popełniam samobójstwo — odparła bez zastanowienia.
— Dobra... — zastanowił się. — Co powiesz w takim razie na czwartek wieczór? 
— Naprawiliście mi zlew — syknęła. 
— Jak bardzo jednoznacznie by to nie brzmiało, tak — odpowiedział Shane. 
— Chciałam się umówić z hydraulikiem, pokrzyżowaliście mi plany — wycedziła przez zęby. — Nie po to sama psułam zlew.
— Specjalistka od dziurawych rur? — zapytał Carter, na co kobieta rzuciła na blat kartkę z zamówieniem, westchnęła i wyszła. 
— To może, żeby ją zezłościć, zamiast gotować zaczniemy się tutaj walić i zrobisz ze mną coś, czego nigdy nawet z kobietą nie robiłeś? — zaproponowałem. 
— Dziecko, jestem zszokowany, co to za słowa z twoich ust? — zapytał zaskoczony Shane. — Czekaj, pójdę po mój sprzęt do nurkowania. 
— Wkurzasz mnie, Carter — wyjąkałem. — No wkurzasz mnie. 
— Gdybyś miał ochotę, na seks, Wejoha musiałby stąd wyjść — powiedział. — A gdyby ten seks miał być dobry, ty też musiałbyś wyjść.  
— Wejoha? — zdziwiłem się. 
               Okazało się, iż ten niebieskowłosy rybopodobny kosmita jak gdyby nigdy nic spał pod blatem w naszej roboczej kuchni. Nikt nie wiedział, skąd się tam wziął, nawet on sam. Kiedy się obudził, był kompletnie trzeźwy i nic nie wskazywało na to, by przed zaśnięciem w miejscu publicznym napił się czegoś nieodpowiedniego bądź naćpał. Co prawda Maddie mówiła, że to przyjeb i jeszcze wielu rzeczy o nim nie wiem. Shane nie był ani trochę zaskoczony całą tą sytuacją i jak gdyby nigdy nic pichcił jakiś ryż z warzywami, który pachniał zniewalająco, cudownie i w ogóle wspaniale. 
— Co tu robisz, Wejoha? — zapytałem. 
— Ryby łowię — odpowiedział monotonnie. Dopiero wtedy zauważyłem, że gdzieś coś przecieka i pod blatem jest jedna wielka kałuża. Wejoha siedział w niej i grzebał ręką. 
— Dlaczego łowisz ryby? — spytałem. — Myślałem, że je czcisz. 
— Sekta sektą, ale sandacze są naprawdę smaczne — odparł. — Poza tym nie czczę ich, to wygląda nieco inaczej. Składamy ryby w ofierze Bogu Karpisowi. On w zamian za to obdarowuje nas deszczem jodu. 
— Panie specjalisto od dziurawych rur — zwróciłem się do Cartera, nie chcąc kontynuować rozmowy z tym psychopatycznym wyalienowanym kolesiem. — Tu jest jakiś przeciek, Wejoha grzebie w wodzie, ja cię zmienię przy tym ryżu, a ty weź to zaklep jakoś.
               Shane po usłyszeniu "specjalisto od dziurawych rur" zaczął śmiać się diabolicznie, a w restauracji zapanowała martwa i przerażająca cisza, bo Carter stał akurat przy okienku z wielkim tasakiem w ręce, po którym spływał sok ze świeżego buraka. 
— Mokry człowieku — zaczął. — Wyjdźże stąd. 
               Wejoha posłusznie opuścił miejsce zbrodni, a ja stanąłem za patelnią, dosmażając pięknie pachnące warzywa, w które przeobraziły się suche brązowe gówna. Niebieski koleś położył się gdzieś za szafą i spał dalej. 
— Bennett, coś mi tu śmierdzi zbrodnią — powiedział nagle Carter, grzebiąc pod blatem. — Co tu, do cholery, robi rozbita szyba? 
— To nie szyba, po prostu mnie odrzuciłeś i spędziłem tu całą zimę — powiedziałem, nadmiernie gestykulując. — Było tak zimno, iż moje łzy zmieniały się w lód i rozbijały o ziemię... Shaaaane, chcę seksów.
— Ja też, ale nie widzę potrzeby angażowania Ciebie do tego — odpowiedział.
— Shaaane, dlaczego nigdy nie kupujesz mi kwiatów? — zapytałem głosem małego dziecka. 
— Bo cię nie lubię. 
               Nigdy nie wiedziałem, kiedy Carter żartuje, kiedy mnie prowokuje, kiedy mnie uwodzi. A może żartował, uwodząc mnie? W sumie był bezczelnym typem, więc... Tak czy siak jeżeli chciałem poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania z nim związane, wyjście było jedno. Musiałem kompletnie się skompromitować i zwierzyć się osobie, która ogólnie jako ostatnia powinna była się o całej tej sprawie dowiedzieć. Wyszedłem więc do toalety i wyjąłem telefon. 
— Cześć, tato — zacząłem.
— Czyżbyś miał właśnie problem z Carterem, który cię olewa? — zapytał bez przywitania, a ja od razu pożałowałem, że zadzwoniłem. — Spokojnie, tatuś zaraz ci wszystko wyjaśni. 
— ...co u mamy? — spytałem. 
— Przed chwilą zaklinowała się w przyczepie dla koni — odpowiedział. — Ktoś zapomniał ją nasmarować oliwą. Czekamy aż się spoci, wtedy będzie śliska i ją wyciągniemy. 
               Tak czy siak zrezygnowałem z wcześniejszego planu i postanowiłem dać sobie radę sam. Prędzej poszedłbym do ojca Shane'a, niż poprosił swojego rodzonego o radę. Ten sposób niestety nie działał. Wróciłem do kuchni. Carter skończył pichcić ryż i rozmawiał z Maddie, która przyszła po zamówienie. Nie miałem pojęcia, po co im to całe okienko, skoro kelnerka zawsze wchodziła do środka. 
— Miller sporo by zarobił, gdyby zwolnił naszą trójkę. Te wszystkie pijawy jedynie do baru biegają, a jeść nie ma komu — irytowała się. — Przyjeżdżają ci tu takie prosto z Berlina i cali spoceni z wściekłości, że nie po to lecą tak długo, żeby w centrum Glasgow swoje ojczyste potrawy wpierdalać. Jasna kurwa mać...
— Może za jakieś sześć lat, kiedy wróci z Hawajów... — westchnął Shane. — Spoko, się zrobi. Urobimy go jak zawsze i będzie po naszej stronie. 
— On dla mnie też ma dziwną mordę podejrzaną — syknęła Maddie. — Nie ufam ludziom.
— A co ludzie mają powiedzieć? — zdziwił się. — Jesteś ruda, Maddie. 
— Hej, swoje chamskie dissy zostaw na małolata — wycedziła przez zęby i wyszła.
— Czuję się jak ofiara — odparłem.
— Złożymy cię Bogu Karpisowi — dodał Wejoha zza szafy. 
               Podobało mi się w Glasgow. Pracując w tym hotelu czuło się wyraźnie rodzinną atmosferę. Dopiero co tu przyjechałem, a już miałem plany na weekend, już zdążyłem się zaprzyjaźnić, zakochać się. Może bez tego ostatniego, to było zbyt patologiczne, żebym mógł to nazwać miłością. Tak czy siak życie tutaj zdawało się być wspaniałe i łudziłem się nadzieją, iż nic się nie zmieni. Dość miałem sytuacji, w których pochopnie oceniałem ludzi, a potem kolesie zostawiali mnie w najgorszych chwilach mojego życia. Póki co lepszej ekipy wyobrazić sobie nie mogłem. Maddie jako najlepsza przyjaciółka wszystkich, Timoth dobra rada i największe wsparcie, Monte człowiek przypał, Tobi nasz ukochany goryl, przy którym byliśmy bezpieczniejsi niż sejfy w Białym Domu, Wejoha niszczący system psychodelą i... Carter. Mogłem śmiało stwierdzić, że było idealnie. A już niedługo miało ideanalnie. 



              

4 comments:

  1. Wejoha mnie rozwala. xd Psychopatyczny alien oddający cześć Bogu Karpisowi. Matko. xd

    ReplyDelete
  2. Świetne.
    Po niektórych tekstach wnioskuję, że oglądasz rozrywkowe kanały na YT ;)
    Szkoda, że od dawna nic się nie pojawiło na Maniakalnej Alternatywie :<

    ReplyDelete
    Replies
    1. na alternatywie jest info, że blog jest zawieszony, bo piszę 6. sezon
      w ogóle jakoś bezsensownie moim zdaniem tamten blog wyszedł, nie wiem co on ma na celu

      Delete
  3. Bennett jak zwykle nadstawia dupy,
    Carter jak zwykle go ignoruję,
    Czyli jak w domu! ;D
    Bla bla bla trzyma poziom bla bla bla ;)
    Wstawiaj już nowy rozdział, bo nie mam co czytać </3

    ReplyDelete