21.8.15

Nie można naśmiewać się z dziwolągów

Dział: Maniakalne smakołyki. 
Numer rozdziału: 6
Gatunek: Yaoi. 



pragnę się podzielić na wstępie takim screenem
zostałam zmuszona przez pewną osobę, by założyć fałszywe konto na fb jako Shiro Seiji (możecie mnie szukać, jeśli czegoś chcecie, ale ogółem nie polecam się, bo się nie nadaję na przyjaciela, kochanka ani nic, jedynie do kielicha)
napisała do mnie na fejsie pewna czytelniczka podająca się za największą fankę i zapragnęła posiąść moje gówno
ale bardziej urzekło mnie to:


mam ochotę zrobić ankietę, żeby sprawdzić, ilu z Was tak o mnie myśli 
XDDDDDDDDDDDDDDDD
epic
______________________________________________________

               Nadszedł czwartkowy wieczór, który nie zwiastował w zasadzie nic poza moim wielkim nieszczęściem, jakim był piątkowy wyjazd z przyjaciółmi. Siedziałem przed śnieżącym telewizorem czującym się prawdopodobnie równie chujowo, co ja sam. Łopatą pozbywałem się zawartości pudełka lodów czekoladowych i płakałem, oglądając komedię romantyczną. Rzucałem również co chwilę wyzwiskami w głównego bohatera, rzucając też naprzemiennie mięsem w młodego Cartera, złorzecząc mu tak bardzo, jak tylko byłem w stanie. Odkąd dowiedziałem się o wyjeździe, nie myślałem o niczym innym poza romantycznymi nocami w jednym pokoju z Shanem. Byłem pewien, iż to się uda, bo przyjaciele byli za mną. Z jednej strony bardzo ją lubili, poza Maddie może, z drugiej jednak byli święcie przekonani, że taki związek nie ma przyszłości i lepiej byłoby, żebyśmy kontynuowali przeznaczenie. Żaden z nich jednak nie chciał powiedzieć mi, z czego to wszystko wynika, a naprawdę wątpiłem w to, iż Shane powiedział im coś pozytywnego na mój temat. Próbowałem rozmawiać z Timothem, w którym Carter widział najbliższego przyjaciela. 
— Próbuj.
               Niczego więcej od niego na ten temat nie usłyszałem. Oczywistym było, że murzyn nie zdradzi sekretu swojego przyjaciela, ale mówiąc coś w tak niekonkretny sposób nie byłem pewien, czy mnie motywuje, czy tylko pociesza. Tymczasem Carter skutecznie mnie od siebie odpychał.
— Wiesz, co jest pozytywne po seksie ze mną? — pytał. — Test na HIV. 
               Kiedy lody przestawały pomagać, a łzawe komedie romantyczne wpędzały mnie w jeszcze gorszy nastrój, poczułem, że muszę coś zrobić. Tym razem o kupę nie chodziło. Pragnąłem wziąć się w garść i zacząć mieć kontrolę nad swoim życiem. Skończyło się tak, że poszedłem z zapuchniętą twarzą i w szlafroku do sklepu po kolejną porcję lodów, podczas gdy mijający mnie przechodnie krzyczeli, żebym więcej tego nie brał. 
— Przepraszam, czy coś się stało? — zapytała pewna kobieta, zanim jeszcze dotarłem do sklepu. 
               Jej typ urody mnie urzekł. Miała nieskazitelną alabastrową niczym porcelanowa lalka cerę, szerokie powieki i złote oczy, przy czym jej twarz była tak delikatna, jakby miała skruszyć się pod wpływem lekkiego... Zdecydowanie zbyt dużo komedii romantycznych. Amerykańskich w dodatku. 
— Moja druga połówka się zaręczyła — wyjąkałem. — Niestety nie ze mną, tylko z jakąś Barbrą. 
— Ach, ty musisz być Nathan, prawda? — spytała z szerokim uśmiechem. — Nathan Bennett? Pracujesz od niedawna z moim narzeczonym, tak? 
               Gdybym tylko mógł, uciekłbym stamtąd jak najszybciej. NARZECZONA CARTERA! Niestety byłem dżentelmenem i musiałem zachowywać się tak, jak przy kobiecie przystoi. Pech chciał, że nadal miałem na sobie szlafrok. Ale niczym karzeł przy pisuarze postanowiłem stanąć na wysokości tego zadania.
— Witaj, miło mi cię poznać, odkąd pamiętam marzyłem o naszym pierwszym spotkaniu, Shane wiele o tobie mówił, że, że... ładnie śpiewasz i... — motałem się.
— O tobie też wiele wspominał — zaśmiała się szczerze. Była naprawdę wyjątkowo miła i przez cały czas się uśmiechała.
— Naprawdę? — zdziwiłem się. — Co takiego mówił? 
— Że nie można naśmiewać się z dziwolągów...
                Oficjalnie postanowiłem obrzucić Cartera łajnem. Rozmawiałem z nią jeszcze przez chwilę i doszedłem do różnych dziwnych wniosków. Przede wszystkim było mi głupio. Barbra zwierzyła się, że Shane jej nie kocha, dlatego nie będzie zła ani zdziwiona, jeżeli ją zostawi. Poczułem się wtedy tak żałośnie jak nigdy. Prawdopodobnie dlatego, iż sama Barbra była w nim zakochana po uszy. Nie żywiła do mnie krzty urazy, wręcz przeciwnie, powiedziała, że mnie polubiła i kazała się nie poddawać. Jednak poczułbym się naprawdę źle nadal próbując wyrwać Cartera. Poza tym nie dorastałem jej do pięt. Była śliczna, miała poczucie humoru i w pełni podlegała swojemu facetowi. Czy ja posiadałem choć jedną z tych cech? 
                Już godzinę później znajdowałem się w pubie. Receptą na złamane serca nie były bowiem ani lody, ani komedie romantyczne. Były nią kolejne miłosne podboje. Jako że szczęście w tym fachu miałem niewiarygodne, ofiara sama do mnie przyszła. MĘSKA OFIARA. 
               Mężczyzna miał dwadzieścia cztery lata i przedstawił mi się jako Thomas Roberts. Był prawie tak przystojny jak Carter. Na pierwszy rzut oka miły, życzliwy i kulturalny. Jedyny mankament: uzależniony od fajek. Może i nie wypadało tego robić, ale postanowiłem powiedzieć mu od razu, jak bardzo tego nienawidzę. W tym momencie on... zgasił peta w pobliskiej popielniczce i uznał, że właśnie rzucił. Uświadomiłem sobie coś. Nie widziałem Shane'a w roli faceta robiącego dla mnie cokolwiek. Gdyby był uzależniony od papierosów, nawet by mi przez myśl nie przeszło, iż dla mnie rzuci to gówno. Nie było takiej opcji. Z kolei ledwo poznany przeze mnie człowiek... Chwila, w zasadzie Cartera też dopiero co poznałem, a odczuwałem, jakbyśmy znali się od dziecka. Wszystko, co związane z Carterami, było dziwne. 
— Naprawdę musisz już iść? — zapytał Thomas, kiedy usiłowałem podnieść się z krzesła, ale mój stan odmawiał. — Postawię ci jeszcze jednego drinka, chodź.
               Spróbowałem wstać i to był fatalny błąd. W rezultacie momentalnie spadłem z powrotem, a Thomas mnie złapał i objął. Moja głowa bezwładnie osunęła się na jego ramię. Pogłaskał mnie po policzku, po czym uniósł lekko moją twarz i zagłębił się w pocałunku. Gdzie mu się tak spieszyło? Carter pewnie myślał dokładnie to samo o mnie. I czułem cholerne wyrzuty sumienia wobec niego, choć był zajęty. 
— Przestań, znamy się jeden wieczór... — wyjąkałem z trudem.
— Nie szkodzi. Nie chcę nikogo innego — odpowiedział. 
                Zastanawiałem się, czy nasze pokolenie zakończy to pechowe przeznaczenie. Z jednej strony wyglądało na to, że los celowo kierował Bennettów na Carterów i odwrotnie. Z drugiej jednak może chciał, żebyśmy sami wyszli z tego gnoju i uświadamiał nam to poprzez zsyłanie na nas liku przekleństw? Nonsens. Nie ma ludzi bez problemów. 
— Pójdę do toalety — zaproponowałem, wyrywając się z jego objęć. 
— Przynieść drinka? — spytał. 
               Na to pytanie już nie odpowiedziałem. Pognałem do łazienki udając, że jest mi niedobrze, a w rzeczywistości chciałem uciec. Nie od Thomasa. Od wyrzutów sumienia. Zacząłem nerwowo przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Kiedy znalazłem, postanowiłem napisać do kogoś zaufanego. Nie kogoś, kto spokojnie mi powie, że robię coś nie tak. Do kogoś, kto byłby bezwzględny i szczery w chamski sposób. Wysłałem do Monte wiadomość z moją lokalizacją, z krótkim streszczeniem tego, co się dzieje oraz prośbą o odebranie mnie z tego zasyfiałego miejsca. Dodałem też coś typu, że zawsze powtarzał, iż pomoże mi w potrzebie, dlatego nie będę czuł się winien obarczania go swoimi problemami. Po tym wszystkim wróciłem na miejsce. Czekał na mnie kolejny drink, który przypadkowo pochłonąłem naraz. Thomas uśmiechnął się lekko i wrócił do obcałowywania mnie, a ja nie byłem w stanie go odepchnąć. W dodatku całował naprawdę dobrze. Pewnie miał wieloletnie doświadczenie, czy coś. Mimo cholernych wyrzutów sumienia, dawałem się ponieść chwili, cały czas hamując myśli, że naprawdę mi się to podoba. 
               Moment, w którym przyjechał Monte, odczułem wyjątkowo mocno. Rzucił się na Thomasa z niewiadomych mi przyczyn i dał mu po mordzie, wzniecając awanturę w pubie. Ludzie zaczęli kibicować, a on prał go na kwaśne jabłko. Koniec końców mój nowy wybranek stracił przytomność, a Monte wziął mnie za szmaty i wyprowadził na zewnątrz. 
— Monte, dziękuję, że przyjechałeś — mamrotałem, kiedy wciągnął mnie do auta. — Nie wiem, co się dzieje. Spotkałem Barbrę, ona mówiła dziwne rzeczy, że Shane jej nie kocha, ale była przy tym tak słodka i niewinna, że zrobiło mi się głupio i... No i pomyślałem, że lepiej zostawić to wszystko w pizdu, poszukać szczęścia gdzie indziej czy cokolwiek, ale... Carter jest zaręczony, więc czemu robi mi nadzieję, czy jest aż takim skurwielem? Mam wyrzuty sumienia, że całowałem się z Thomasem, a przecież jestem singlem, więc o co chodzi... Powiedz, Monte, jestem głupi?
— Jesteś głupi, Bennett — odparł.
— Czemu po nazwisku, mówisz jak Carter... — wyjąkałem. — Czemu...?
— Może dlatego, że pomyliłeś numery, co? — zaśmiał się. 
— Carter? — zdziwiłem się. — Kurwa, co za pechowy dzień. Wychodzę stąd, jedź, dokąd chcesz. Nie musiałeś tu przyjeżdżać. W ogóle ten wyjazd będzie niewypałem, nie wybiorę się z wami, wybaczcie...
— Bennett — przerwał mi. — Teraz łaskawie zamknij mordę, bo przejmuję inicjatywę. 
               Złapał mnie za ramię i obrócił twarzą w swoją stronę, po czym pocałował mnie namiętnie. Wytrzeszczyłem oczy i nie mogłem złapać tchu. Dlaczego to zrobił? Pocałunek ten różnił się o wiele od tamtego z Thomasem. Czy właśnie coś takiego czuło się podczas zbliżenia z osobą, którą się kocha? Momentalnie wytrzeźwiałem. Po chwili odsunął się i ironicznie uniósł jedną brew. 
— Carter, czemu to zrobiłeś?
— Hm? Z litości. 



4 comments:

  1. Z tym gównem, chodziło ci oczywiście o nowy rozdział maniakalnego? ;^
    Aj tam, tak się droczę ^.^
    Rozdział genialny. Jak nazłość Bennett pomylił numery bla bla wielka miłość bla bla
    Dawaj kolejny ;pp
    Ah! I nie zapomnij zrobić tej ankiety. Chciałabym się dowiedzieć, ile jeszcze osób podziela moje zdanie <3

    ReplyDelete
  2. Ten rozdział wywołał u mnie zarówno śmiech, jak i współczucie. Biedny Nathan. Nie dość, że numery pomylił to jeszcze Shane całuje go jedynie z litości. No chyba, że udaje, że to tylko litość. *ta zboczona emotka*

    ReplyDelete
  3. JAK TO Z LITOŚCI
    Zatkało mnie, serio
    Skurwiel z niego, i to niesamowity
    Wkurzył mnie tym
    Biedny Nathan

    ReplyDelete
  4. Może tak....Nathan biedny, głupi pechowcu.
    Menu na dziś:
    Na śniadanie szlafrok i spotkanie narzeczonej Cartera, na obiad podajemy napalonego faceta w sosie z wybitnych drinków, a do tego pomylenie numerów telefonu, na kolację polecamy pocałunek życia, który i tak dostałeś z litosci.
    Za kolację na jego miejscu dodalabym prawego sierpowego z sadzonym podbitym okiem.
    Kaiko

    ReplyDelete