25.7.15

Cheza z domu dziecka

Dział: Czarne owce
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Thriller



Przystaję przed budynkiem miejscowego domu dziecka, na który wskazuje podany mi przez Rafaela adres. Zastanawiam się chwilę. Manipulująca ludźmi sierota – to zestawienie nie sugeruje kogoś bezproblemowego.
 I co?  Słyszę pytanie Luki. Odwracam głowę w jej stronę nieco zdezorientowana. Nie patrzy na mnie. Bezmyślnie wpatruje się w drzwi sierocińca.
— Co co?  odpowiadam pytaniem.
 Chciałaś coś zrobić, a stoisz.
— Nie przykładasz zbyt dużej wagi do tego w jaki sposób mówisz, prawda?
                Wzrusza ramionami.
— Mnie to nie obchodzi, nie czuję potrzeby kontaktu z innymi. Wystarczy mi to co mam w głowie.
                Gdy próbuję ułożyć to chaotyczne zdanie w coś zrozumiałego, otwierają się drzwi budynku. Wychodzi zza nich starsza kobieta wyglądająca na dozorczynię.
— Pani Emme? — pyta.
— Tak, to ja. Dzień dobry — odpowiadam i idę w jej stronę.
— Zostaliśmy powiadomieni, że pani przyjdzie. Proszę wejść. — Otwiera szerzej drzwi i gestem zaprasza mnie do środka. Przekraczając próg spoglądam jeszcze na Lukę. Dziewczyna nie patrzy na mnie, głowę ma obróconą w bok i widzę pierwszą zmianę mimiczną – zmarszczone czoło. Podążam za jej wzrokiem, jednak widzę tylko drzewa w parku przylegającym do budynku.
— Pani koleżanka nie wchodzi? — pyta mnie dozorczyni.
— Nie — odpowiadam powoli. — Chętniej zostanie na dworze — dodaję i wchodzę do środka placówki.
                Kobieta prowadzi mnie wąskim korytarzem. W budynku rozbrzmiewa śmiech i piszczenie bawiących się dzieci.
— Nie wiemy, czy cieszyć się, że Cheza ma możliwość wyjścia w świat, czy smucić się jej odejściem — mówi starsza pani. — To taka dobra dziewczyna. Miła i grzeczna. Z prawdziwą ręką do dzieci.
                Słucham i próbuję powstrzymać się z analizą aż nie spotkam tej dziewczyny. Zestawienie dobrej opinii pochodzącej od tej kobiety a sugestią akt, że jest znakomitym manipulatorem, nie nastawia mnie pozytywnie. Manipulatorzy to co prawda bardzo wartościowi pracownicy, ale równocześnie są wyjątkowo niebezpieczni dla swoich zwierzchników.
                Wchodzimy do pomieszczenia najwyraźniej stanowiącego pokój zabaw. Dzieciaki bawią się różnego rodzaju zabawkami – najmniejsze klockami, starsze pochylają się nad kolorowankami, grupka układa tory, po których wkrótce będzie jeździł pociąg z dwoma wagonami. Są w różnym wieku, w większości od trzech do ośmiu lat, gdzieniegdzie jednak widać także nastolatków nadzorujących maluchy.
                Rozglądam się próbując odgadnąć które z nich to Cheza.
                Nagle mój wzrok natrafia na spojrzenie wielkich, błękitnych oczu. Jedyna osoba, która odwróciła głowę w stronę drzwi, kiedy weszłam, nadzorowała budowę torów. Blondynka przeciętnego wzrostu, drobna, wyglądająca na siedemnaście, osiemnaście lat.
                Dozorczyni pokazuje jej gestem, że ma podejść. Posłusznie spełnia polecenie. Kiedy odchodzi, dzieci patrzą za nią, a jedno z nich wyciąga do niej rączki. Odwraca się do niego i czule się uśmiechając obiecuje, że zaraz wróci.
— Cheza, to jest ta pani — mówi prosto kobieta.
— Dzień dobry. — Dziewczyna wita się ze mną, a ja odpowiadam jej tym samym. Wymieniamy się uściskiem dłoni.
                Siedząc w gabinecie młodszej kobiety, wychowawczyni Chezy, słucham jak ją zachwala. Obserwuję uważnie dziewczynę, która siedzi obok mnie. Przez większość czasu patrzy w dół na swoje dłonie. Dochodzę do wniosku, że istotnie jest z natury miła i grzeczna. Ani cienia chociażby próby manipulacji. Musiałaby być wybitną aktorką i zdawać sobie sprawę z zadania jakie mam do wykonania. Nikomu by się nie chciało zachowywać się w taki sposób praktycznie bez powodu.
— Chciałabym chwilę porozmawiać z Chezą na osobności — mówię po jakiejś godzinie. Kobieta wydaje się być zdziwiona i nieco urażona; typ o wysokim ego, lubiący kontrolę. Opuszcza jednak pokój, a ja po raz pierwszy nie dostrzegam na jej twarzy tej drażniącej sztuczności, która towarzyszyła całemu monologowi na temat Chezy. Spoglądając na podopieczną rzuciła jej nieprzyjemne, ostrzegawcze spojrzenie. Zimna, stereotypowa pracownica domu dziecka.
                Zostajemy same.
— Czy wiesz, czym zajmuje się firma, której przedstawicielem jestem? — pytam.
                Spogląda na mnie.
— Firma zajmuje się wykonywaniem zleceń — odpowiada.
— Owszem. Jak myślisz, dlaczego tu jestem?
                Zastanawia się chwilę, cały czas na mnie patrząc.
— Nie wiem, szczerze mówiąc. Ktoś z firmy do nas zadzwonił i powiedział, że jest zainteresowany moimi zdolnościami i powiadomił nas, że pani przyjdzie.
— O jakie zdolności może chodzić?
                Uśmiecha się przepraszająco.
— No właśnie nie wiem. Szczerze mówiąc ta sytuacja bardzo mnie dziwi.
                Czeka na następne pytanie.
— Podobno manipulujesz ludźmi — wypowiadam to z naganą, żeby zobaczyć, jak na to zareaguje.
                Przez jej twarz przebiega wyraz obrzydzenia, który momentalnie zostaje zastąpiony przez rozgniewanie. Odwraca głowę w stronę biurka. W złości zaciska pięści. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, jednak szybko je zamyka.
— Uważasz, że to określenie cię obraża? — pytam.
                Chwilę milczy. Wzrok kieruje z powrotem na swoje ręce.
— Manipulacja jest zła. — mówi cicho. — Ja nie robię złych rzeczy.
                Wygląda na dotkniętą do żywego, a ja zaczynam się zastanawiać.
                Ciszę przerywa dzwonek mojej komórki. Odbieram.
— Halo?
— Emm, kochanie, miałem cię powiadomić, jeśli Jean zrobi coś dziwnego.
                Z trudem ignorując pieszczotliwe zdrabnianie mojego imienia i określenie „kochanie”, przeżywam chwilę słabości, zastanawiając się, co mógł zrobić Jean, czy na pewno chcę wykonywać moje obowiązki i czy może jednak preferuję rozłączyć się i pojechać na urlop. Z westchnieniem rezygnuje z rozmyślań o świętym spokoju.
 — Co zrobił? — pytam z rezygnacją, wiedząc, że mogę się spodziewać wszystkiego.
— Generalnie to siedzi w bokserkach przed ścianą opery i coś na niej maluje, ale nie powiem ci co to jest. — Chwila ciszy. – Chyba podchodzi pod abstrakcjonizm…
                Rozłączam się i walczę przez chwilę z załamaniem nerwowym.
— Coś się stało? — Słyszę i podnoszę wzrok. Cheza patrzy na mnie z troską. — Wyglądasz na zdenerwowaną, przynieść ci wody?
— Nie, dziękuję. — Uśmiecham się do niej przepraszająco. – Muszę już iść – dodaję po chwili i wstaję. Ona również podnosi się z krzesła i odprowadza mnie do drzwi.
— Rozumiem, że nie mam się spodziewać kolejnego spotkania? — pyta, gdy już jestem za progiem. Patrzę na nią z lekkim zdziwieniem. Mimo, że uśmiecha się łagodnie, w jej oczach widzę smutek.
— Nasza firma często wykorzystuje niekonwencjonalne metody, między innymi manipulacje. Wydawało mi się, że nie podoba ci się wizja takiego typu pracy.
— Nie potrafię manipulować ludźmi — mówi, jakby nieco zamyślona. — Ale podobno wzbudzam duże zaufanie. I często ci, którzy zazwyczaj nie są dla nikogo mili, dla mnie są. Zresztą… — urywa, po czym mówi dalej. — Nie wiem czy mam jakieś specjalne zdolności, ale chcę pomagać ludziom, chcę być częścią czegoś większego, a nie tylko tkwić w tym miejscu i opiekować się dziećmi. — zaczyna coraz szybciej mówić, a jej oczy szklą się. — Nikt tutaj nie wierzy, że mogę coś osiągnąć w życiu. Niedługo będę pełnoletnia, a nie mam absolutnie żadnych perspektyw, a czuję, że stać mnie na więcej, chcę się rozwijać!
                Patrząc na nią zaczynam się łagodnie uśmiechać. Zawsze uważałam chęć do działania i do zmian po długim przebywaniu w stagnacji za piękną rzecz. Przypomina mi się kwestia Jeana i myślę sobie, że może warto dać jej szansę wykazania się.
— Cheza, powiedz mi, jaka jest siła twojej perswazji?
                Przez chwilę patrzy na mnie zdezorientowana.
— Nie rozumiem…
— Jeśli na przykład jakieś dziecko jest niegrzeczne, to czy potrafisz przekonać je do odpowiedniego zachowania?
— Tak — odpowiada. — Na początku wymaga to cierpliwości, no ale potem…
 — Świetnie! — przerywam jej, bo zależy mi na czasie. — Powiadom szybko kogo trzeba, że ze mną wychodzisz.
                Patrzy na mnie przez chwilę otępiała, jednak po chwili odwraca się i znika w korytarzu. Przypominam sobie w tym czasie o Luce. Rozglądam się, jednak nie dostrzegam nigdzie rudowłosej dziewczyny.
                Kiedy wraca Cheza, wydaje się być nieco zaskoczona, że na nią czekam, tak jakby spodziewała się, że zaproszenie do wyjścia jest tylko żartem. Zamykając drzwi uśmiecha się łagodnie.
— Dokąd idziemy?

1 comment:

  1. Saga, więcej, kurwa, nie chcę być Twoją betą. serio, zlituj się...

    a ogólnie to jestem ciekawa, co tam dalej sklecisz, chociaż znam urywki fabuły, które dopiero się pojawią :D więcej o Jeanie, bo zapowiada się fajna postać! mogę napisać yuri o Twoich postaciach? dobra, nie. tak czy siak... chyba nie polubię TEJ strony Chezy, if u know...

    ReplyDelete