27.7.15

Czy Kuba strzelił w niego kozą?

Dział: Talerze, frajerze!
Numer rozdziału: 4
Gatunek: Yaoi.



Seiji nadal nie dowierza temu, że Saga wróciła na Snays :v ale czytam Czarne owce i w sumie polecam Wam.
btw. po niektórych komentarzach z ostatnich kilku miesięcy mam ochotę znowu wrzucić video z podsumowaniem niektórych Waszych opinii D: (Siergiej mówi, że ta emota wygląda jak toster)
wskazówka dla Was na przyszłość: jeżeli spotkacie kiedyś Sagę, nie pozwólcie jej tknąć alkoholu. 
*Lisu po 0,7 wódki, Saga po 3 kieliszkach*
Lisu: I co, lepiej po trzeciej turze rzygania?
Saga: Yhm no.
Lisu: To masz tu pij wodę. 
Saga: Yeałae.
Lisu: To czekaj chwilę, a ja sobie pójdę strzelić shocika jeszcze.
O pozostałych incydentach mówić nie będę, bo są bardziej upokarzające. I potem wszyscy będą bez spodni przychodzić, coby Saga ich nie orzygała albo coś w ten deseń. Dlatego nic nie mówię. Ale trzymamy się świetnie.
________________________________________________________

               Wagarowanie stało się już rytuałem. Francuski był jedynym przedmiotem, który nie odbywał się w moim domu, dlatego stał się jednocześnie jedyną opcją do zaspokojenia potrzeb zbuntowanego Gabriela i zwyczajnego oficjalnego spierdalania z zajęć. 
— Autem będzie trochę naokoło, chodź, wsiądziemy w tramwaj i zaraz jesteśmy na miejscu — zaproponował Cyprian. Wychodziliśmy akurat z Szyperskiej prosto na przystanek na Małych Garbarach. 
— Dokąd jedziemy? — pytałem po raz kolejny, a on nadal nie chciał odpowiedzieć wprost. — Nie spotkamy moich rodziców?
— Mieszkacie za daleko stąd — odparł, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Nie chciałem palić na ulicy, więc nie towarzyszyłem mu w tym zajęciu, choć kusił mnie niewyobrażalnie. — Poza tym twoi starsi raczej nie bywają w... takich... miejscach... Poznasz moich znajomych, dobra? 
— No — odpowiedziałem od niechcenia.
                Był tak cholernie słoneczny czwartek, że naprawdę błagałem Cypriana w myślach, by planował zabrać mnie w jakieś ciemne i chłodne miejsce. Pieprzony wrzesień jak co roku działał mi na nerwy. Kiedy dotarliśmy na przystanek, jakiś staruch tak się wściekł, że prawie podniósł tyłek z miejsca, drąc japę na Cypriana za palenie pod wiatą. Tamten jednak uśmiechnął się zalotnie (nie wnikałem w jego fetysze) i przeprosił za zanieczyszczanie powietrza, którym pan staruch oddycha. Sprawdziłem rozkład i okazało się, że w zasadzie każdy tramwaj dowiezie nas na plac Cyryla Ratajskiego. Jednocześnie podjechała siedemnastka, a Cyprian złapał mnie za rękę i, wyrzucając gdzieś na bok peta, wciągnął mnie do środka. 
               W innej sytuacji zapewne bym o tym zapomniał. O tym akcie chwycenia za dłoń. Bo przecież jestem nieogarnięty i nie zauważyłbym, że tramwaj nadjechał i w rezultacie Cyprian dotarłby na miejsce sam. Jednak problem tkwił w czymś zupełnie innym. Wystarczyło dodać do tego fakt, iż to właśnie ten chłopak nauczał mnie, jak się całować. Ponadto... po wejściu do tramwaju jakoś, niby przypadkowo, zapomniał tę dłoń puścić.
— Co robisz? — spytałem, marszcząc czoło.
— Chyba nieznacznie oszalałem — odpowiedział, uśmiechając się lekko. 
               Jak na swój wiek dość dobrze doceniałem wartość i wagę słów. Nie mówiłem rzeczy, które były zbędne, a które mogły zranić drugiego człowieka. Z kolei faszerowałem komplementy dodatkowymi słowami z pozoru niewartościowymi, a w rzeczywistości znacznie poprawiającymi nastrój moim rozmówcom. Tym razem jednak sam zostałem złapany w sieć pajęczyny słownej. Cyprian jakoś ubrał to w słowa w taki sposób, że momentalnie odechciało mi się puszczać jego rękę, cokolwiek ten gest miał oznaczać. Dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że po prostu nawiązał do jednego z kawałków Queen.
               Kiedy dotarliśmy na miejsce, Cyprian poprowadził mnie w nieznanym kierunku. Byliśmy w Starym Mieście, nadal tej samej dzielnicy, ale tej części totalnie nie znałem. Kawałek dalej zaczynały się Winogrady, które mogły stanowić już dla mnie niebezpieczny teren. Dlatego nalegałem, by chłopak się pospieszył. 
                Jednak w pewnym momencie doznałem załamania psychicznego. Stanąłem jak wryty i nijak nie chciałem ruszyć się do przodu. Gapiłem się w jeden punkt i usiłowałem wykrztusić z siebie słowo.
— Cyprian, bo ja wiem, że w Poznaniu to nawet zabytki jeżdżą ulicami, fiaty 126p przykładowo, ale to to to to już przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia — wymamrotałem.
               Moim oczom ukazał się wielki, zajmujący dosłownie pół ulicy, wykurwisty stary jebany traktor. Cypriana jednak ten fakt ani trochę nie zaskoczył.
— To pojazd ludzi, których za chwilę poznasz — poinformował, dalej ciągnąc mnie za rękę. Uznałem, że ma dziwnych znajomych.
                 Weszliśmy do Zielonej Gęsi. Tak nazywała się ich ulubiona knajpa, która spodobała się również mnie. Zeszliśmy do piwnicy i nim spotkaliśmy ludzi jeżdżących traktorem, Cyprian zaciągnął mnie do baru zamawiając dwa piwa. 
— Daj spokój, zapłacę za siebie — wyjąkałem z lekkim zawstydzeniem.
— Nie — odpowiedział. — Nie, bo to randka.
               W tym momencie tak mnie zatkało, że nawet nie byłem w stanie mu odmówić, choćbym chciał. Byłem na randce z facetem. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi wówczas do głowy, było „co powiem rodzicom?”. Cóż, w ostateczności wystarczyłoby krzyknąć do ojca przez pokój, że seksownie dziś wygląda. 
                Weszliśmy na górę, a potem wąskim korytarzem przeszliśmy do innego pomieszczenia. Zobaczyłem wtedy trójkę ludzi o kilka lat starszych ode mnie. Żadnego z nich nie zdziwił fakt, że Cyprian przyszedł z jakimś dzieciakiem za rękę, a to dało mi trochę do myślenia. 
                Jako pierwsza przedstawiła mi się jedyna obecna w towarzystwie kobieta, Helena. Rzucała się w oczy przez swoje dredy i piercing w twarzy. Było w niej coś ciekawego, ale jeszcze nie wiedziałem, co. Był wśród nich również goryl, Fabian. Od razu zauważyłem, iż jest "głową" całej tej dziwnej paczki. Nawet się lekko nie uśmiechnął, kiedy mu się przedstawiałem. Poznałem również Kubę, protoplastę dresów i stwórcę poprawczaka. Swoimi tatuażami dał mi do zrozumienia, że lepiej nie opowiadać mu o swojej katolickiej ortodoksyjnej rodzince. 
— Gdzie jest Eliasz? — zapytał Cyprian, witając się z towarzystwem. Wywnioskowałem, iż to jeszcze nie koniec patologii, z którą się tego dnia zetknę. 
— Poszedł rzucić się na tory — odpowiedziała Helena ze stoickim spokojem tak, jakoby wspomniany Eliasz zwykł rzucać się na tory codziennie. Jak się później dowiedziałem, tak właśnie było. — Żałujcie, że przyszliście tak późno. Jeszcze chwilę temu siedział tutaj typ z laską, robili dosłownie wszystko, żeby nas zbyć. 
— I co, Kuba strzelił w niego kozą? — spytał Cyprian. Ponownie usłyszałem taki ton głosu, jakby chłopak mówił o czymś zupełnie codziennym. I znów dowiedziałem się, iż tak właśnie było.
— Zniszczyłeś puentę — odezwał się Fabian. Kuba zaś milczał, cicho chichocząc z dumą ze swojego występku. Zastanawiałem się, jak zareagowaliby moi rodzice, gdyby ujrzeli mnie w takim miejscu, w takim towarzystwie, z piwem i jednocześnie papierosem w jednej ręce i z dłonią Cypriana w drugiej. 
                Coś zaczynało mnie męczyć. Wiedziałem bowiem, że pewna część mojego życia gryzie się z moimi poglądami i z tym, czego naprawdę pragnę. Jednak wbrew pozorom nie miałem zielonego pojęcia, która. Mój żywot dzielił się na dwie przeczące sobie nawzajem sfery. W jednej znajdowała się katolicka rodzina, bóg, wpojone wartości, monotonia i sztuczność, ale bezpieczeństwo, brak zmartwień, spokój finansowy. Druga zaś oferowała miłość, szczęście, budującą się przyjaźń, zabawę, szaleństwo i rzeczy, które dotąd były dla mnie zakazane, ale wiązało się to jednocześnie z brakiem kasy za nic, z szybką utratą zdrowia i z brakiem rodziny. W zasadzie nikt nie kazał mi wybierać, jednakże ja sam wewnątrz czułem się zbyt rozdwojony, by prowadzić takie życie. Postanowiłem porozmawiać o tym z Cyprianem, ale nie w towarzystwie. 
— Witajcie, szlachcice i szlachcianki! — Usłyszałem nagle tuż za sobą. Dość wysoki męski głos wyrwał mnie z rozmyśleń, a nawet nieco wystraszył, bo nie spodziewałem się, iż jakiś kretyn stanie nagle tuż za mną i zacznie deklamować na cały ryj, zamiast po prostu przysiąść się z piwem. 
— Aż tak gruba nie jestem, żebyś mówił do mnie w liczbie mnogiej — odezwała się Helena. 
— Panicz musi być drugą połówką Cypriana, czyż nie? — spytał, kierując się do mnie. Odnosiłem wrażenie, że lada moment pocałuje mnie w rękę na powitanie. — Myślę, że mógłbym na poczekaniu stworzyć wiersz o waszej pięknej miłości!
— Wybaczcie mi na moment, Krzyś dzwoni — poinformował nas Cyprian, po czym wyszedł do znajdującej się nieopodal toalety. 
               Ta cholerna czwórka miała w sobie coś świetnego. Składali się na nią zupełnie odmienni ludzie, a mimo tego panowała wśród nich tak wielka tolerancja, że to naprawdę nie robiło im różnicy. Odpowiedzialny, ale straszny goryl twardo stąpający po ziemi, wytatuowany koleś - postrach policjantów, wierszokleta romantyk i chłopczyca w dredach i za dużych spodniach. Serio. Podobali mi się. 
— Dużo czasu minęło, odkąd Cyprian miał kogoś na stałe, co nie? — zaczęła nagle Helena. Poczułem się zawstydzony. — Musisz mieć w sobie coś fajnego, Gabryś. 
— Co masz na myśli, mówiąc "na stałe"? — zapytałem. Jak zwykle łapałem ludzi za słówka. W tym momencie Helena i Eliasz wymienili się spojrzeniami, a Kuba po raz pierwszy postanowił zabrać głos. Dotychczas grzebał pilnikiem w jakimś kawałku drewna, nikt nie wnikał po co.
— Kiedyś Cyprian był z jakimś gejachem, ze dwa lata nawet, ale potem mieli jakiś problem i się skończyło co było — powiedział. — No i wtedy miał stały związek, a niestałe ma raczej z laskami, bo się kretyn w każdą dziurę wpycha, w jaką może, a potem znika jak murzyn na pasach. Chociaż może nie, bo murzyn na pasach to się pojawia i znika, a Cyprian jak znika, to już nie wraca. 
— Miłości wśród mężczyzn szuka, a kobiety jako bardziej przelotne traktuje — dodał Eliasz.
— Po prostu mężczyzn traktuje właśnie jak ciebie, a kobiety bardziej chwilowo, czaisz — powiedziała Helena.
— Pozwól, że wyjaśnię, bo zbyt krótko ich znasz, żeby wiedzieć, o czym pierdolą — wtrącił się Fabian. Miał zupełną rację. — Cyprian lubi sobie skakać z kwiatka na kwiatek, jeśli chodzi o laski. Wystarcza mu kontakt fizyczny, przeważnie nawet z nią za długo nie rozmawia. Jeden numerek i leci dalej. Ale z kolei jak trafi na odpowiedniego faceta, to zostanie przy nim tak długo, jak to możliwe. 
— Bo gejach — podsumował Kuba. 
— Nie byłbym taki pewien — odparł Fabian. 
               Kiedy Cyprian wrócił na miejsce, zaczęliśmy nowy temat. Fabian wytłumaczył mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Mimo wszystko wzbudził we mnie wiele obaw. Równie dobrze mogło nie chodzić o płeć, tylko o charakter danego człowieka. Może Cyprian tylko czekał na dobry moment, by mnie zostawić? Cholera, kurwa, skąd takie myśli nagle wzięły się w mojej głowie?! Koleś na chwilę złapał mnie za rękę, a ja już wyobrażałem sobie jakieś chuj wie co. 
                Minęła zaledwie godzina i już się zbieraliśmy. Fabian miał coś do zrobienia, w zasadzie to chciał kogoś pobić, a cała reszta miała mu w tym pomóc. Nie wiedziałem w sumie jaką rolę będzie pełnił Eliasz, ale dałem sobie spokój z analizowaniem tego. W drodze powrotnej do mieszkania Cypriana mało ze sobą rozmawialiśmy. Czułem jak moja twarz się pali i starałem się za wszelką cenę to ukryć. 
               Dotarliśmy na Szyperską 3, gdzie znajdowało się mieszkanie Cypriana. Wklepał kod w domofon i otworzył bramę, a potem drzwi kamienicy. Udaliśmy się pod jedenastkę i w końcu byliśmy na miejscu. Rozwaliłem się na skrzypiącym czerwonym fotelu w kuchni, on zaś wyciągnął kolejne dwie puszki piwa i rzucił paczkę fajek na stół. Poczęstowałem się. 
— Ej, Cyprian — zacząłem jęczeć. — Czuję się rozdwojony jak zepsuty włos. W sensie, wiesz, prowadzę podwójne życie i niekoniecznie dobrze się przez to czuję. 
               Chłopak usiadł naprzeciwko mnie i otworzył nam po piwie. Nim zaczął mówić, odpalił papierosa, chociaż chwilę temu skończył poprzednią. 
— Gówno prawda — odparł. — Dobrze kombinujesz, znalazłeś dobre skutki, ale przyczyna jest inna, niż myślisz.
— O czym mówisz? — spytałem z ciekawością. Już, już, czekałem na ten wzór na życie, który zaraz mi poda. Wiedziałem, iż jego psychoanaliza będzie idealnie trafna. Tak, właśnie takim człowiekiem był. Prześwietlał innych na wylot. 
— Czujesz się dziwnie i masz wyrzuty sumienia, bo wiesz, że coś robisz nie tak. Ale tutaj zupełnie nie chodzi o to podwójne życie — mówił. — Po prostu zaznałeś czegoś nowego, a wpojone przez rodziców zasady nie pozwalają ci myśleć, że to ci się podoba. Oszukujesz samego siebie prawdopodobnie. 
— Co zrobić? — pytałem dalej.
— Wyluzować — odpowiedział i zaciągnął się papierosem nieco bardziej. — I przyjąć, że to twoje życie i twoje decyzje. Rodzice nie muszą o tym wiedzieć. Prędzej czy później i tak się wyprowadzisz i zaczniesz robić swoje. 
— Z tą wyprowadzką to sam nie wiem — jęknąłem. — Bo wizja pracy i tego wszystkiego...
— Chcesz być na ich utrzymaniu całe życie? — zapytał. 
— W sumie kombinuję i może się uda — powiedziałem z lekkim uśmiechem. 
— To chodź na chwilę — rzucił krótko, skinął ręką w kierunku pokoju i poprowadził mnie. 
               Poszedłem za nim, nie mogąc pohamować ciekawości. W jaki sposób chciał mnie przekonać, że powinienem kiedyś się wyprowadzić? Nie miałem zielonego pojęcia. W pokoju Cypriana było ciemno i chłodno jak zawsze. Rolety były spuszczone, nigdy nie odsłaniał okien. Stanął naprzeciwko mnie, a ja w dalszym ciągu nie wiedziałem, co mi powie.
— Podsumuj póki co, czemu chcesz się wyprowadzić — nakazał.
— Wydaje mi się, że przez naukę indywidualną osram się w gacie przez mus pracowania wśród ludzi. A może po prostu jestem leniwy i nie chce mi się robić, możliwe. Dlatego chcę siedzieć im na głowach i korzystać z tego, że są nadziani — powiedziałem. 
— A zdajesz sobie sprawę z tego, że kiedyś przestaniesz chodzić na francuski? — zapytał.
— No. Ale co w związku z tym? — spytałem go.
— To, że wtedy nie będzie już okazji do tego — odpowiedział i gwałtownie popchnął mnie do tyłu. Wylądowałem na jakiejś ścianie i już chciałem zacząć zwijać się z bólu, ale nie zdążyłem. 
               Myślałem, że to tylko pojedyncze incydenty, które nie mają żadnego znaczenia. Ale czy i tym razem powinienem był tak to wytłumaczyć? Tym razem jednak uznałem, iż bez powodu nie zacząłby mnie całować. Nie wiedziałem, co zrobić. Przylegał do mnie całym ciałem i nie miałem drogi ucieczki. 
— Jakoś się obędę — powiedziałem szorstko, kiedy się odsunął. 
— Doprawdy? To czemu mnie teraz nie zatrzymałeś? — zapytał. 
— Bo zrobiłeś to z zaskoczenia, a potem nie miałem jak się uwolnić — odparłem.
— A wiesz, że wystarczyło mnie odepchnąć? — zadał pytanie. 
— Gówno prawda — syknąłem, ale mimo tego rzuciłem się na niego i zacząłem całować dalej. Chyba faktycznie nie było sensu dłużej się oszukiwać. 



             

1 comment:

  1. Ale długi :O :O To świetnie~!
    Oni wszyscy są chorzy XD Eliasz mój mistrz, ah te romantyczne teksty....
    Widzę, że Gabrysiowi się spodobało. Ciekawi mnie, jak sobie poradzi z przeprowadzką, o ile się na to zdecyduje. No bo w końcu rodzinka spanikuje. Może go jeszcze w piwnicy zamkną. :o

    ReplyDelete