9.5.15

Sam jak palec.

Dział: Unexpected.
Numer rozdziału: 24
Gatunek: Yaoi. 



Pamiętajcie, żeby jutro oddać głos na Korwina!
____________________________________


               Tego dnia czas dłużył mi się nieubłaganie. Z jednej strony pragnąłem mieć parę chwil na przemyślenie przyszłej rozmowy z Hydem, z drugiej modliłem się, żeby jak najprędzej mieć to za sobą. Wypośrodkowanie również mi nie odpowiadało. Przez całe popołudnie moje serce waliło jak oszalałe, czułem się jeszcze bardziej zestresowany i przepracowany niż dotychczas. Znów wracały stany depresyjne. 
— Ryan? Potrzebuję twojej pomocy. — Usłyszałem w słuchawce telefonu. Podrapałem się po podbródku i zmarszczyłem czoło. Teraz nagle czegoś ode mnie chciał, kretyn. — Sandra ze mną zerwała.
— Przekaż jej moje gratulacje, w końcu przejrzała na oczy — prychnąłem. Chciałem się rozłączyć, ale nawijał dalej. 
— Może mówię to tonem typowego skurwiela bez emocji, ale jestem w kropce. Potrzebuję rady. Nie wiem, co się dzieje i chyba jestem nieco niepoczytalny — mówił. — Poza tym nie mam pojęcia, dokąd ona poszła bądź pojechała. Nie odbiera telefonów. Nie odpisuje na SMSy. Jesteś jej bratem, powinieneś wiedzieć, co zrobić w takiej sytuacji. 
— Proponuję iść się zabić, zawsze działa — wycedziłem przez zęby, ledwo powstrzymując śmiech. — Nie rób zbędnych afer, Ernest, za parę dni okres jej przejdzie i wszystko się ustabilizuje.
— Mam nadzieję, że o to chodzi, bo nie mam pojęcia, gdzie zawiniłem...
               Po rozmowie z byłym szwagrem postanowiłem spróbować dodzwonić się do Sandry. Wszystko na nic. Musiała mieć kiepski nastrój, ale mogłaby choć dać znać, że pogadamy następnego dnia. Zachowywała się niedojrzale, przed co ja niepotrzebnie się denerwowałem. Przyszła mi do głowy myśl, iż może powinienem w końcu interweniować, zamiast trzymać się wiecznie z dala od swojej psychicznej rodzinki? Musiałem zastanowić się, co w takiej sytuacji jest najlepsze. Niby łudziłem się, że za kilka dni wszystko będzie na porządku dziennym, mimo to byłem zestresowany jak nigdy. 
               I wtedy, w najgłębszym stadium mojego stresu i zdenerwowania, zadzwonił dzwonek do drzwi i już po chwili moim oczom ukazał się Hyde, o którym prawie już zapomniałem. Adrenalina osiągała apogeum, zrobiło mi się wręcz niedobrze. Mężczyzna również nie wyglądał na zadowolonego. W milczeniu zaprosiłem go do środka. Odmówił, gdy zaproponowałem piwo, więc usiedliśmy w kuchni naprzeciwko siebie i zaczęliśmy palić z świadomą obawą tego, jak wiele papierosów wypalimy tego wieczora. 
— Domyślasz się, co chcę zrobić, no nie? — zacząłem, kiedy niezręczne milczenie zaczęło mi przeszkadzać.
— Doskonale — odparł sucho. — Tak to ubrałeś w słowa, że gorzej być nie mogło.
               Cholera, nie wiem, co sobie dotychczas myślałem, co mi do głowy przyszło, że Hyde będzie gotów na stały związek ze mną. Jasna...
— Nie myślałeś o tym nigdy wcześniej? — zapytałem, stąpając po kruchym lodzie.
— A wyobraź sobie, kurwa, że jakoś nie — syknął. — Bo niby czemu miałbym zważywszy na relacje między nami?
               Serce coraz bardziej pękało, ale moja twarz nie dawała po sobie znać kompletnie niczego. Oddychałem powoli, z coraz większą trudnością łapiąc oddech. 
— Może w takim stanie rzeczy... zróbmy sobie od siebie przerwę? — spytałem. — Może to coś uratuje?
— Ta przerwa będzie długa, Ryan. 
               I właśnie w taki sposób zerwaliśmy kontakt. Czułem się jak ostatni skurwiel, ostatni pieprzony chuj, który właśnie zranił bliską mu osobę. Gdybym jeszcze się trochę wstrzymał, wszystko skończyłoby się pewnie zupełnie inaczej. Dlaczego byłem taki niecierpliwy, skoro tak czy siak miałem Hyde'a dla siebie? Być może bałem się, iż traktuje to jako wolny związek, nie odpowiadało mi bycie z nim kochankami. To było o wiele za mało. 
               Myślałem, że powinienem się przespać ze swoim problemem, ale rano trzasnął mnie piorun. Chodziłem po firmie obijając się ramionami o ludzi i wylewając im kawy na garnitury, rzucałem chamskie i bezczelne docinki, miałem ochotę pobić swoich współpracowników. Sandra nie dawała nadal znaków życia. Poza tym dopiero do mnie docierało, że Hyde... że... że Hyde'a już obok mnie nie będzie.
               Siedziałem przy swoim biurku i piłem kawę, która zdecydowanie nie była najlepszym pomysłem w moim stanie. Pobudziła mnie jeszcze bardziej. Tego dnia, jak na złość, zlecenia do wykonania postanowił mi przynieść sam mój szef. Bez słowa powitania wszedł do pomieszczenia naszego wydziału i rzucił mi stertę rozwalających się papierków prosto na moje biurko. 
— Co to jest? — spytałem, nie potrafiąc trzymać języka za zębami.
— Zlecenia — odpowiedział, mierząc mnie wzrokiem.
— Że niby w jakiej ilości? — zapytałem arogancko. — Umowa przewiduje jedno dziennie, chyba że zaniedbałem poprzednie i muszę poświęcić im więcej czasu.
— Co to za różnica? Masz tutaj cztery zlecenia i jutro muszą być gotowe — powiedział stanowczo, lecz nie bezczelnie.
— W takim razie proszę się pierdolić. Samemu — wycedziłem przez zęby. Wstałem z miejsca i wyłączyłem komputer. — Proszę znaleźć sobie inną osobę, którą będzie pan mógł traktować jak podporządkowanego sobie śmiecia. Bo niestety jest to poniżej mojej godności. 
— Ryan, cholera... — syknął. — Nie dość, że Shen, to jeszcze...
                Dla własnego dobra postanowiłem nie analizować jego słów. Zignorowałem zupełnie wzmiankę o Shenie, wyszedłem z biura, trzasnąłem drzwiami i wróciłem do domu, wstępując po drodze do monopolowego w celu zakupienia mocnej wódki, którą mógłbym zapić się na śmierć. Kiedy otworzyłem drzwi mieszkania, od razu udałem się w stronę stołu, by odstawić wódkę i zadzwonić do Sandry. Nadal brak odzewu. W tym czasie zaintrygowała mnie pewna rzecz. Na blacie leżały klucze, koperta i mała karteczka. Domyśliłem się, że Hyde tu był, aby zostawić mi dorobione przez siebie klucze. Drzwi były zatrzaskowe, więc nie było z tym żadnego problemu. Spojrzałem na karteczkę i zacząłem czytać. 

"Zwłóknienie torbielowate, inaczej mukowiscydoza, to śmiertelna choroba polegająca na niewydolności oddechowej i niszczenia płuc. Objawami są między innymi krwioplucie i napadowy, przewlekły kaszel. Wiesz, nie ma nic gorszego od śmierci ukochanej osoby. Dlatego czasem lepiej udawać skurwiela i odejść bez słowa, żeby ułatwić drugiemu człowiekowi pożegnanie się z nim. Kochał do samego końca"

               Nie wiedziałem, co mu odwaliło, dlatego sięgnąłem po leżącą obok kopertę. Przedarłem ją jednym ruchem dłoni i zobaczyłem coś dziwnego. Informacja o pogrzebie? Brzmiało to nie tyle oficjalnie, co bardziej... na przedmiotowe traktowanie człowieka. Mina zrzedła mi dopiero, kiedy w środku zobaczyłem nazwisko "Shen Rivera".
               Obrzydliwa dusząca pogoda, gorąco, smród potu i rozkładającego się ciała, parujący mózg. Zakręciło mi się w głowie. Flegmatycznym krokiem udałem się w kierunku zlewu i nalałem sobie zimnej wody, nie przejmując się już nawet salmonellą czy żadnym chuj wie czym. Nie mogłem... Nie mogłem uwierzyć. Hyde upierał się, żebym porozmawiał z Shenem, prawdopodobnie po to, by mógł z czystym sumieniem odejść. Mimo to wolałem zwyzywać go od nieodpowiedzialnego skurwiela, nie pytając nawet o przyczyny jego zachowania. Nadal popełniałem głupie błędy. Ale... Shen, przyjaźniliśmy się tak długo, dlaczego nigdy nie wspomniałeś, że jesteś chory? Zaczynałem łączyć fakty. J-Rockowy zespół prawdopodobnie miał go utrzymać do tego stopnia, iż miałby pieniądze na leczenie. Jeśli pracodawca w ostatniej chwili zerwał kontrakt, Shen musiał przyjąć do wiadomości, że w zaistniałej sytuacji zostało mu nie kilkanaście lat życia, a kilka marnych miesięcy. Wyglądało na to, iż Hyde o wszystkim wiedział. 
               Zadzwoniłem do Sandry chcąc ją poprosić, by przyjechała. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Ciężko było mi wybrać jej numer telefonu, trzęsące się ręce i mroczki przed oczami niczego nie ułatwiały. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że przecież Sandra nie odbierze. Mimo to spróbowałem, ale się rozczarowałem. Jedynie dotarło do mnie, iż zostałem sam jak palec. Shen nie żył. Hyde zerwał ze mną kontakt. Sandra zaginęła. Ninę sam rzuciłem... Moment... Może Nina byłaby skora do pomocy? 
— Słucham? — Usłyszałem po drugiej stronie.
— Nina, moglibyśmy się spotkać? — zapytałem bez owijania w bawełnę.
— Ryan? Co się dzieje? Twój głos jest jakiś... inny — powiedziała cicho. 
— Jestem załamany, proszę, pomóż mi, wystarczy jedno spotkanie — motałem się jak zupełne przeciwieństwo mojej osoby.
— Wiesz... wybacz. Nie jestem na ciebie zła, bo nie jestem tego typu osobą. Ale nie uważasz, że spotkanie się z tobą po czymś takim byłoby brakiem szacunku do samej siebie?
               Pożegnałem się i podziękowałem. W tym samym momencie poczułem, że nie mogę złapać oddechu. Przed oczami robiło się bielej, bielej i bielej... 







5 comments:

  1. TY CHOLERO! Jak ty mogłaś go uśmiercić ;-; No jak?
    Ale spoczek ;c pisz następny i to szybko!

    Pozdrawiam xoxo
    http://invicible-ff.blogspot.com/

    ReplyDelete
  2. SHEEEEEEEN. (T_T)/~~~ (T_T)/~~~ (T_T)/~~~ (T_T)/~~~
    Ten rozdział jest chyba bardziej skurwielowy niż wszystkie sezony "Maniakalnego"...
    Jak mogłaś uśmiercić Shena? ;; Shen... ;;
    Shen i Ryan. ;; Co z Ryanem? ;;
    Lisu, sadystko. (T_T)/~~~

    ReplyDelete
  3. korwina? LOL, w życiu, jeszcze mam szacunek do Ojczyzny, by na niego nie głosować. sama sobie głosuj na niego.

    ReplyDelete
    Replies
    1. ooo człowieku, zbyt płytko siedzisz w polityce, że piszesz takie rzeczy!

      Delete
  4. Ei no kurwa. Wyobrażałam sobie, że palniesz jakąś masakrę, ale nie spodziewałam się, że usmiercisz Shena...

    No i nam Ryan sam został. Chodzi mi teraz nie ładna myśl po głowie, że Ryan pójdzie do Ernesta, schlają się i zabiją.

    Ale tego nam raczej nie zrobisz, prawda?

    ReplyDelete