20.12.14

Nazywam się Gabriel Bennett.

Dział: Tego się, kurwa, nie da skończyć.
Numer rozdziału: 5
Gatunek: Yaoi. 



— Co czujesz, będąc tak blisko? — zapytał szeptem, przyciskając mnie do ściany. 
               Sprawy techniczne, potwierdzanie noclegu, dodatkowe opłaty, rozpakowywanie się... To wszystko zajęło nam całe popołudnie. Rodzice zostawili nas na pastwę losu na tym odludziu i poszli zająć się własnymi sprawami. Nie, to mnie zostawili na pastwę losu. Musiałem spędzić tydzień z Alanem, spał w tym samym pokoju. Byliśmy zupełnie sami. Nie wyobrażałem sobie tego. Totalnie.
— Co czujesz, Gabriel? — spytał, przysuwając się jeszcze bliżej. 
                 Odwracałem wzrok, by nie musieć patrzeć w te hipnotyzujące kocie oczy. Owszem, kusiło. Jednak wiedziałem dobrze, jakie będą konsekwencje. Musiałem zachować stoicki spokój i nie dać się ponieść emocjom.
— Moi rodzice chcieli spędzić ze sobą więcej czasu, sam na sam — zacząłem powoli. — Wygląda na to, że twoi też. Nie są jeszcze aż tak starzy. Być może urodzą nam się bracia i to oni będą musieli wypełnić to jebane przeznaczenie.
— Przeznaczenie? — zapytał ze zdziwieniem, lekko odsuwając się ode mnie. 
— Wiesz, symbioza rodów Carter i Bennett, coś tam — odparłem szybko, nadal nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Dziwnie się czułem, kiedy przytrzymywał moje ramiona na ścianie.
— Gabriel, chuj mnie obchodzi jakieś przeznaczenie — syknął z zażenowaniem. 
— To czemu mnie nie puścisz? — zapytałem z wyrzutem.
— Bo mam ochotę cię pocałować i jeśli będę chciał to zrobić to mi nie przeszkodzisz — odpowiedział ze spokojem. 
— Jesteś gejem? — zdziwiłem się, wytrzeszczając szeroko oczy.
— A ty nie jesteś babą? — spytał z lekkim szokiem w głosie.
               Już prawie się zamachnąłem, żeby mu przyjebać, a on... Skubany. Nie, mam lepsze określenie. CARTER. Przewidział mój ruch. Czekał po prostu aż spojrzę mu w oczy. I teraz trzymał mnie w napięciu, podczas gdy moja dłoń zastygła w powietrzu i nie mogła dotrzeć do jego twarzy, by uderzyć ją silnie. Wpatrywałem się szeroko otwartymi oczyma w te kocie ślepia i nie myślałem o niczym. 
— Kurwa — syknąłem, spuszczając głowę i zasłaniając sobie oczy. On nadal stał nade mną i opierał się o ścianę.
— Hamujesz coś? — spytał.
— Nie hamuję — odpowiedziałem niezwłocznie.
— Przecież widzę, że to robisz — odparł.
— Nie hamuję, wiem, co myślę i co czuję — warknąłem. — Po prostu najzwyczajniej w świecie mi się to nie podoba. Coś takiego powinno się budować miesiącami, nawet latami, a nie, kurwa...
— Więc jak sobie teraz stąd wyjdę i wrócę rano to nie będziesz miał nic przeciwko? — spytał.
— I co mam ci odpowiedzieć? — zapytałem. — Że najpierw weźmiemy wspólną kąpiel w wannie, a potem pójdziemy na randkę na miasto, bo tak dobrze się przecież znamy?
— Ok — odparł szybko, po czym, znowu, zarzucił mnie sobie przez ramię i udał się do łazienki.
            Postawił mnie znów przy ścianie, żebym nie miał drogi ucieczki, po czym zaczął rozpinać moją czarną koszulę.
— Alan, co ty, kurwa... — syknąłem, próbując go odepchnąć.
— Gdzie są cycki? — spytał ze zdziwieniem. Złapałem się za głowę. Skorzystał z okazji i zaczął rozpinać moje spodnie. 
— Z-zostaw no — warczałem, motając się na boki. 
               Po chwili stałem przed nim już w samych bokserkach. Wanna była już pełna, dlatego Alan odwrócił się ode mnie na moment, by zakręcić wodę. Normalny koleś na moim miejscu w zaistniałej sytuacji jak najszybciej zdjąłby gacie i wlazł do wody, zakrywając się pianą. Ale nie, musiałem zawsze działać na przekór. Bez zastanowienia wybiegłem z chaty w samych gaciach i popędziłem do lasu. Nie wiem, co sobie myślałem, po prostu spierdalałem. A Alan za mną. Pierwszy raz w życiu naprawdę żałowałem, że nie ćwiczyłem na wfie. W dodatku gonił mnie mężczyzna, który prawdopodobnie większość swojego życia spędził na siłce. Koniec końców dorwał mnie w lesie, całego poharatanego gałęziami. 
— Dokąd biegniemy? — zapytał, jakby nigdy nic. — Tutaj chcesz uprawiać seks? A nie jest zbyt zimno?
— Kurwa, czemu traktujesz nasz związek jakby to była codzienna rzecz, taka zwykła, zero tabu, nic, przecież...
— Związek?
               Ugryzłem się w język. O czym ja gadałem? Nawet Alan stał tak i patrzył na mnie zszokowany. Nie miałem zielonego pojęcia, jak wybrnąć z tego tematu. 
— Przepraszam, Alan — powiedziałem cicho. — Chodźmy do domu. 
               Tego dnia już ze sobą nie rozmawialiśmy. Carter najwyraźniej zrozumiał, że musi poczekać, aż pogodzę się z własnymi myślami i uczuciami. Wieczorem faktycznie wyszedł na miasto. Poszedłem spać, choć tej nocy zaśnięcie było trudne. Obwiniałem samego siebie za spartaczenie tego dnia. Gdybym wtedy nie uciekł... zapewne bawilibyśmy się teraz świetnie na mieście. Razem. A to było właśnie to, czego szczerze pragnąłem. 
               


                Następnego popołudnia Alan próbował nieco mnie zagadywać. Dobrze wiedział, że im dłużej będziemy milczeć, tym trudniej będzie później nawiązać jakąkolwiek rozmowę. 
— Jest jeszcze jedna osoba, która może powiedzieć nam coś na temat tej symbiozy — powiedział nagle, wyrywając mnie z zaczytania. — To moja ciotka, konkretniej siostra mojego dziadka.
— Masz do niej numer?
               Byłem dość niecierpliwy. Już po chwili wybierałem numer do obcej mi kobiety. Alan miał ją zapisaną jako "ciocia Rita". Zbiło mnie to nieco z tropu.
— Włączyć głośnik? — zapytałem Alana, nim kobieta odebrała.
— Nie potrzebuję więcej informacji — odpowiedział niezwłocznie, wywołując u mnie bardzo mieszane uczucia. 
               Trochę mu zazdrościłem. Potrafił tak jasno postawić swoje myśli, nie analizował ich. Nie obchodziła go geneza ani żadne podłoże psychologiczne. Przyjmował to takim, jakim było. Czy on naprawdę nie widział, ile problemów może to stworzyć? Tym bardziej fatum, o którym nam powiedziano. Cierpienie niezawinione ciążące nad naszymi rodzinami. Kurwa mać.
— Cześć, Alan — Usłyszałem nagle głos po drugiej stronie słuchawki. — Co u ciebie?
— Z tej strony kolega Alana, mam na imię Gabriel, miło mi panią poznać — powiedziałem miłym głosem. Alan zachichotał cicho.
— Kolega? Coś się stało? — zdziwiła się. — Dlaczego nie zadzwonił sam?
— Bo to ja potrzebuję z panią porozmawiać — odpowiedziałem. 
— Kolega Alana potrzebuje ze mną porozmawiać? — parsknęła śmiechem. — To ci dopiero...
— Pozwoli pani, że przedstawię się jeszcze raz — zaproponowałem. — Nazywam się Gabriel Bennett.
               Zapadła cisza. Kobieta, która przed chwilą zanosiła się śmiechem zamilkła jak grób. W takich momentach uświadamiałem sobie, jak pokręcona musi być nasza historia.
— Jesteś wnukiem Martina... — powiedziała cicho.
— Tak — odparłem. — Mam kilka pytań. 

4 comments:

  1. OMG drugi rozdział dzisiaj *3*

    A ja już liczyłam na seksy ;-;

    NOooooooo!!!!!



    "— Nie hamuję, wiem, co myślę i co czuję — warknąłem. — Po prostu najzwyczajniej w świecie mi się to nie podoba. Coś takiego powinno się budować miesiącami, nawet latami, a nie, kurwa..."

    No ja cię proszę! O ilę się nie mylę, to Alex i Martin przeruchali sie w pierwszych 24 godzinach swojej znajomości! Będziesz od dziadka gorszy!?


    W końcu cos o Ricie! Jak ja za nią tęskniłam <3


    Teraz nie tak długo, bo musk mnie boli.

    ReplyDelete
  2. Supe, że pojawiła się Rita, czekałam na nią. Gabriel musi pogodzić się ze swym losem i znieść fakt, że w dodatku on będzie robić w związku za lachę, chociaż poprzednim pokoleniom to nie przeszkadzało xD Alan jest zabawny w jakiś sposób, lubię go mocno. Mam nadzieję, że mimo wszystko im się uda i nie zrobią dzieci na następną generację obarczoną klątwą xD
    Toddy

    ReplyDelete
  3. Jest i Rita. W dalszym ciągu humor jej dopisuje xD

    ReplyDelete
  4. "— Gdzie są cycki?" Alan wypieprzył w kosmos jak Apollo.
    Tęskniłam za Ritą.W końcu !Stara, dobra Rita.

    ReplyDelete