1.11.14

Stań się jedną z nas.

Dział: In the middle of nightmare. 
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Hentai. 



               Odnosiłem wrażenie, że spełniły się moje najgorsze koszmary. Wróg, który dotychczas pragnął wytępić całe moje miasto rodzinne, znalazł się nagle wewnątrz mojego domu. Jednak mały, naiwny i bezbronny. Przeciwnik, ale o zawieszonej broni. Antagonista wywołujący poczucie, iż ani trochę nie zdaje sobie sprawy z obecnej sytuacji. Prześladowca nieznający swojego prawdziwego celu. Zastanawiałem się dłuższy moment, czy ona sama czemukolwiek była winna. Zdradziła mi, że ma marne siedemnaście lat. Wyglądało na to, iż nie znała nawet przyszłych planów swoich rodziców. Cieszył mnie ten fakt. Przynajmniej nie zapałała do nas ogromną nienawiścią. Nie od razu. 
               Tej nocy zmuszony byłem do spania na podłodze. Bałem się ogromnie, że ktoś rozpozna jej tożsamość. Postanowiłem jej nie zabijać, jednakże w takowym razie wyjście było tylko jedno - przeciągnąć ją na swoją stronę, dostosować do naszej kultury, zmienić jej zachowanie. Była to najtrudniejsza rzecz, z jaką miałem okazję spotkać się twarzą w twarz w tym życiu. 
               Leżałem w bezruchu na ziemi. Nie mogłem zmrużyć oczu, poza tym zaczynało już świtać. W głowie kłębiło mi się od myśli, idei, ale żadna nie wydawała się adekwatna. Wiedziałem, że miasto rozerwie mnie na strzępy, jeśli dowie się o moim postępku. Najzdrowszą reakcją byłoby zamordowanie dziewczyny podczas głębokiego snu. To zadanie zdecydowanie mnie przerastało.
— Słuchaj uważnie — zacząłem, kiedy tylko się przebudziła. Przetarła powieki i niepewnie rozejrzała się po pokoju. Widok schodzącej warstwy farby na ścianach nie wydawał się zachwycający. — Porzucasz teraz swoje prawdziwe nazwisko. Od dziś nazywasz się nie Clarine les Enileose, a Claire Ennis.
— Dlaczego? — zapytała poważnym tonem. — Upieram się przy moim szlacheckim nazwisku.
               Złapałem się za głowę. "Upieram się przy...". Używanie archaizmów było dość hipsterskie jak na ten wiek. Tego typu wyrażenia już dawno wymarły w naszych dzielnicach. Staraliśmy się mówić najprostszym i najkonkretniejszym słownictwem, unikając niepotrzebnego lania wody. Jak widać, sytuacja za murem była nieco... zacofana?
— Jeśli chcesz, możesz spróbować przedstawić się jako potomkini rodu Enileose — westchnąłem, biorąc łyk herbaty. — W najlepszym przypadku cię rozstrzelają. 
                Jak przystało na siedemnastolatkę - ryk, płacz, szloch, zgrzytanie zębów. Cały boży dzień zajęło mi tłumaczenie jej, gdzie się znajdujemy i kim teraz jesteśmy. Mówiłem, że powinna zmienić podejście do ludzi, bo grozi jej wielkie niebezpieczeństwo, jeśli ktokolwiek dowie się o jej prawdziwej tożsamości. 
               Koniec końców postanowiłem zaprowadzić ją do baru Nightmare, a konkretniej - udać się po radę do właścicielki. Znaliśmy się jak łyse konie, miałem do niej pełne zaufanie i wiedziałem, iż udzieli mi dobrej wskazówki. Kiedy tylko przekroczyliśmy progi knajpy, przyciągnęliśmy uwagę wszelkich znajdujących się wewnątrz gapiów. Cóż, miasteczko było małe, tu każda twarz każdemu była znajoma. Claire przedstawiła się kilku osobom, podając jedynie dłoń i uśmiechając się krzywo. Nie zyskała wielkiej sympatii mieszkańców, ale takiego typu powitanie w zupełności wystarczyło, by nie ściągać na siebie fali nienawiści. 
— Siemasz, Fred — przywitałem się z barmanem. — Jest Alice? Sprawa życia i śmierci. Muszę z nią pogadać. Natychmiast. 
               Fred Rogerson był niskim, grubszym blondynem o długich, związanych w kitkę włosach, lekkim zaroście i wyjątkowo małych, ale szerokich, ciemnych oczach. Faceta cechowała wyjątkowa szczerość i cholerne lenistwo doprowadzające ludzi do szału. Był kolejną osobą, której mogłem się zawsze poradzić. Skierował mnie na zaplecze. Wyglądało na to, że Alice znajduje się jeszcze w swoim "drugim domu". 
— Co u ciebie? — zapytałem, uśmiechając się szeroko. Rzuciła mi zażenowane spojrzenie, po czym z ciekawością zaczęła przyglądać się Claire. 
               Zaplecze baru było jeszcze bardziej zaniedbane niż sam parkiet. Wszędzie walały się puste puszki po piwie. W rogu zamontowany był urywający się zlew, a z kranu kapała woda. Stół wydawał się być niedomyty, wszędzie rozsypany był tytoń. 
— Co jest, Marshall? — zapytała, zaciągając się papierosem. — Wiem, że nie przyszedłeś z pustymi rękoma. Gdzie leży problem?
— Ta dziewczyna to córka rodu Enileose — odparłem cicho.
               Kobieta zakrztusiła się dymem, Podniosła się ze starego, poobdzieranego fotela, rzucając mięsem na prawo i lewo, wyzywając mnie od najgorszych, aż w końcu próbując pozbawić życia Claire. Kiedy udało mi się już ją uspokoić, opowiedziałem jej całą historię, jaka przyprowadziła tutaj dziewczynę.
— Przykro mi, nigdy wcześniej nie słyszałam o relacjach między moją rodziną a waszymi miasteczkami — przerwała nam nagle brunetka. Alice spojrzała na nią, ironicznie unosząc jedną brew, jednak wiedziałem, że ją przekonała. 
— Marshall, zostaw mi ją na tydzień, wróci odmieniona — odpowiedziała staruszka.
— Tydzień? — zdziwiłem się. — Nie po to ryzykuję życie, żeby teraz tak po prostu ci ją tutaj zostawić. 
— Proszę, zrobię wszystko, tylko odnajdźcie moich rodziców... — szepnęła Claire. — Wiem, że oni żyją...
— Nie pierdol, Marshall zajebał ich własnymi, gołymi rękoma, jak mniemam — wycedziła przez zęby, wywołując u dziewczyny kolejny niepohamowany wybuch płaczu. Alice spojrzała na mnie znacząco. Wiedziała, że sytuacja do łatwych nie należy.
— Wrócę po nią tutaj w przyszłą niedzielę — odparłem bez dłuższego namysłu. — Do tego czasu nie zjawię się w barze ani razu. Wolę nie widzieć tych twoich przebiegłych gierek, Alice.
— Zaufaj mi, nic jej nie zrobimy — powiedziała mi. — Skupimy się na ukryciu tożsamości i zmianie zachowania, nie będziemy się zbytnio babrać w innych rzeczach. 
— Nie wiem, czy jestem skłonny ci uwierzyć. 

1 comment:

  1. Zaczyna robić się coraz ciekawiej ^^

    Chcę już zobaczyć odmienioną Claire!

    Chcę Więceeej!!!

    ^^

    ReplyDelete