13.10.14

Pod osłoną nocy.

Dział: Wet and moisture. 
Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi. 



Skorzystałam z podpowiedzi, dzięki Mesu. Btw... wczoraj wieczorem wrzucałam tutaj posta (nie pytajcie o powody) z moją datą urodzenia i zdjęciem ;_; Po kilku godzinach mogłam go na szczęście usunąć. Nikt go nie widział, prawda?

__________________________________________________


               Powoli - jedno po drugim przeistaczało się w pełną kurzu i pyłu ruinę. Smog pokrywał całą strefę, dławiąc się wydzielanym dwutlenkiem węgla. Niebo stało się żółte niczym cytryna. Dusząca mgła pozbawiała świat tlenu. W oddali zdawało się słychać ciche chichoty, ale nikt nie był w stanie ocenić, skąd dokładnie pochodzą. Woń dymu ukrywała między płomieniami zapach przelewanej krwi. 
               Czy to nadal była ta sama Ameryka? Puszczali z dymem kolejne miasta, porywając z nich kobiety i dzieci, mordując mężczyzn, rozsadzając budynki i podpalając parki. Skąd się wzięli - nie było wiadomo. Ale nie można było z nimi walczyć. 
               Przez każdą metropolię przechodzili tylko raz, zostawiając istną dżunglę. Więcej nie wracali, choć wiedzieli, że na pewno komuś udało się przeżyć. Wślizgali się pod osłoną nocy i od razu dawali znać o swojej obecności. Tym razem wdarli się do Dallas - amerykańskiego miasta w stanie Teksas. O dwudziestej pierwszej tętniło jeszcze życiem. Co stało się dwie godziny później? Wesołe śmiechy kibiców oglądających w pubach trwający mecz zmieniły się w przeraźliwy jazgot wystraszony widokiem przelewanej krwi. Spokój panujący w rezerwatach przyrody przeistoczył się w niebezpieczny taniec z płomieniami. Najwyższe, pełne ludzi budynki stanęły w ogniu. Kiedy wybiła północ, Dallas obróciło się w pył. Na ulicach słychać jeszcze było krzyki gwałconych kobiet, można było dostrzec cienie mężczyzn biegnących ślepo przed siebie i usiłujących uciec. 
               Zgiełk ucichł. W oddali ktoś grał na skrzypcach. Wyglądało na to, że groźne gangi opuściły już miasto, zostawiając pozostałych przy życiu na pewną śmierć. Całe miasto pokryte było minami, które mogły wybuchnąć lada chwila. Wystarczyło czekać, aż w schronach skończy się woda i prowiant. 
               Jakiś człowiek dusił się w jednym z wyburzonych budynków. Mgła przysłaniała mu pole widzenia. Siedział oparty o pozostałości białej ściany i czekał na pomoc. Dźwięki skrzypiec zdawały się do niego zbliżać. "Kto jest na tyle głupi, by paradować po zaminowanym mieście, beztrosko grając na strunach?" - zastanawiał się. Już po chwili się dowiedział. Mężczyzna zoczył średniego wzrostu ciemnego blondyna o dużych zielonych śmiejących się oczach. Wyglądał nieco złowrogo, acz skrzypce niweczyły ten wizerunek. Miał na sobie porozdzierane jeansy i lichą czarna koszulkę na ramiączkach. Był dość mocno umięśniony. "Pewnie dlatego nie urósł" - pomyślał mężczyzna, wyciągając do niego dłoń, by tamten pomógł mu wstać. 
— Nie przyszedłem tu wyświadczać przysługi — zachichotał cicho, kiwając palcem. — Jestem tu, by podpisać kontrakt o twoją duszę.
               Mężczyzna wzdrygnął się lekko. Był człowiekiem o wysokim poczuciu humoru, ale nie było mu do śmiechu w takim momencie. Przełknął głośno ślinę.
— Obiecam ci, że nie umrzesz. Będę sprawował nad tobą pieczę i zapewnię bezpieczeństwo — kontynuował. 
— Jeśli naprawdę jesteś w stanie to zrobić, nie interesuje mnie, co mam dać ci w zamian — odparł dotąd milczący mężczyzna. Blondyn w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. 
















               Tak, to byłem ja. Will Wilson. I otrzymałem tajną misję sprowadzenia jakiegoś człowieka do podziemi, w których ukrył się nasz gang. Od dawna tworzyliśmy plany i strategie, dlatego nie zdziwił nas atak na Dallas akurat tej nocy. Przeżyliśmy ładunki wybuchowe, bomby i pożary, chroniąc się w kanałach, które przygotowywaliśmy na tę misję już kilka lat. Zdobyliśmy wystarczająco dużo informacji, by móc przeżyć po całym tym szturmie. Właśnie dlatego nie opuszczałem podziemi bez skrzypiec. Fale dźwiękowe odbijały się od min, dzięki czemu mogłem dokładnie określić ich położenie. Ale nie zdejmowaliśmy ich, nie chcieliśmy pozbawiać się satysfakcji czerpanej z nieszczęścia innych ludzi. Byliśmy nieco egoistyczni i sądziliśmy, że na tym świecie nie ma miejsca dla głupiutkiego społeczeństwa. Mieliśmy respekt do wielkiego gangu Gale'a, który dewastował Amerykę. Traktowaliśmy ich jak czyścicieli, którzy usuwali największe brudy kraju. 
               Mężczyzna, którego zwinąłem z ulicy, a raczej: chłopiec, którego uratowałem, okazał się mieć marne siedemnaście lat. Kiedy dowiedziałem się, że w zasadzie w niczym nie ma większego doświadczenia, przez moment miałem zamiar go zabić, ale później stwierdziłem, iż może w czasie najbliższym uda się coś z niego wykrzesać. Nie pytałem, jak się nazywa, uznałem, że Nat fajnie brzmi, więc tak zostanie. Nie wyglądał ani trochę charakterystycznie, zdawał się być wręcz pospolity - mysie włosy, szare oczy, chude nieumięśnione nogi. W dodatku sporo niższy ode mnie, a sam wzrostem modela ni trochę nie grzeszyłem. Przez całą drogą spoglądał pod nogi i mało mówił. Wzruszyłem więc ramionami i zacząłem nawijkę. 
— Właźże — odparłem obojętnie, wskazując palcem na wyłom w murze. Początkowo patrzył na mnie jak na idiotę, ale w końcu usłuchał mych rozkazów. 
               Podążaliśmy w zupełnej ciemności. Ciągnąłem go za ramię, by się nie zgubił. Woń krwi zupełnie przesiąknęła ogólnie panujący tu zapach wilgoci. Nie mogłem przywyknąć do tego smrodu. Zawsze wydawało się, że rozkłada się tu jakiś trup, a obecnie trupów tych były setki i nie zamierzały tak szybko gnić. 
               Po przebrnięciu przez zniszczone mury starego zamku, ponownie wyszliśmy na zewnątrz. Żółte światło było wręcz oślepiające. Brnęliśmy w coraz to głębsze bagno, ale nie było innej drogi. 
— Kiedy po mnie przyszedłeś, nie miałeś zabłoconego ubrania — zauważył trafnie. — Dlaczego przebijamy się najgorszymi ścieżkami?
— Sam bez problemu poszedłbym inną drogą — syknąłem. — Dla ciebie jest zbyt niebezpieczna. 
               Zalegaliśmy w błocie po pas, ale nadal staraliśmy się utrzymywać szybkie tempo. Bajoro nie było duże. Po kilkunastu minutach tułaczki udało nam się wydostać na ląd. Kopnąłem z całej siły w korę stojącego nieopodal drzewa. Gdy tylko się otworzyła, wepchnąłem Nata do środka, chichocząc z jego przeraźliwego jazgotu. Spadał dokładnie cztery sekundy. Po upływie czasu również wskoczyłem do środka i już po chwili wylądowałem na starym materacu. Chłopak siedział obok, zupełnie zdezorientowany, i rozglądał się wokół. Dla mnie nie było tu nic nowego. Wielki schron podziemny w samym centrum Dallas. Mieszkanie wyglądało jak stara rudera, chatka rockmanów z lat siedemdziesiątych - stare obite kanapy, pufy, poobdzierany stół i krzesła, odpadające drzwiczki szafek, schodząca ze ścian farba i małe stojące lampki bez kloszów. Wydawało się przytulnie. Ale ja podobno nigdy nie miałem gustu. 
— To... to jest to? To to przyprowadziłeś? — burknął wchodzący właśnie wysoki, rozrośnięty mężczyzna. Jego należało się bać bardziej niż mamy. Uwielbiałem go wpieniać, ale potem ciężko było uciec przed jego wielką, umięśnioną piąchą. To był Ralph Cohen, były właściciel kasyna. Odpowiednik przewodniczącego Yakuzy. Najbardziej niebezpieczny typ, z jakim miałem do czynienia w ciągu całego swojego życia. Będąc grubo po trzydziestce, stał się najstarszym członkiem gangu, a zarazem jego oficjalnym liderem. — Co to jest za dzieciak? 
— Sam powiedziałeś "weź pierwszego lepszego, jakiego spotkasz" — odburknąłem. Wywołaliśmy taki hałas, że zbiegli się wszyscy członkowie bandy. 
— Wilson, jesteś popierdolony — rzucił krótko Peter Parker. Wyglądał jak typowy informatyk niemający życia towarzyskiego. W jego przypadku pozory ani trochę nie myliły. W dodatku tak bardzo silił się na tajemniczość, że postanowił używać imienia filmowego Spider-mana. I co chwila poprawiał te swoje nerdowskie okularki. Albo raczej enerdowskie. Peter miał dwadzieścia siedem lat i był idiotą. 
— Rena nie ma? — przerwałem konwersację na temat Nata. 
— Lepiej dla nowego — odpowiedział tym razem Rick Curtis. Ricka na szczęście nie było trzeba się bać. Poza jego flirtami, które zbierały mnie na wymioty. Rick był bardzo wysokim brunetem, miał ciemną karnację i ciemne oczy. Zawsze powstrzymywał Ralpha, kiedy tamten wpadał nagle w swoje ataki i miotał wszystkim, co miał po ręką we wszystkich, których miał pod ręką. Rick był naprawdę dobrym człowiekiem. Dlatego dziwiłem się, iż tak porządny koleś jak on nadal współtworzy ten gang. — A mnie się on bardzo podoba. O, zobacz, jak się zarumienił!
— Idź go przeszkol, Wilson — nakazał mi Ralph. — Lepiej to zrobić, póki nie ma Rena. Swoją drogą udało mu się złapać gang Gale'a, prawdopodobnie go nie zauważyli. Jest tam ze Spencerem i Maxem, będą ścigać ich do samego Houston w celu zdobycia informacji. Oby wrócili. 
               Potaknąłem. Złapałem Nata za ramię i pociągnąłem w kierunku swojego pokoju. Znajdował się najdalej ze wszystkich. Minęliśmy kuchnię i udaliśmy się na sam koniec nieoświetlonego korytarza. Otworzyłem drzwi i wepchnąłem go do środka. 
               Nie był jakoś specjalnie przestronny. Kształtem przypominał długi, wąski prostokąt. Po jednej stronie pomieszczenia ulokowane było łóżko, które zajmowało całą szerokość pokoju. Po przeciwnej stronie, tuż przy drzwiach, znajdowała się biblioteczka pełna książek i starych map oraz planów. Izba była kiepsko oświetlona. 
— Czas na szkolenie, Nat. 

4 comments:

  1. Uhuhu..

    Jestem mile zaskoczona :) Nie spodziewałam się iż moje pomysły mogą przejść >.<

    Ale cieszę się z tego powodu :)

    Opowiadanie już mnie bardzo ciekawi. Nie moge się doczekać dalszej części ^^

    A tak btw.

    Miałam zaciesz na mordzie, kiedy czytałam ten rozdział. Czemu?

    "wielkiego gangu Gale'a" Ja Gale wymawiam Gejl, więc fajnie mi sie komponuje z tematyka opowiadania xD

    " Zawsze powstrzymywał Ralpha, kiedy tamten wpadał nagle w swoje ataki i miotał wszystkim, co miał po ręką we wszystkich, których miał pod ręką "

    Czy tylko mi kojarzy sie to z taka uroczą bajką "Ralph Demolka"?

    " [...] Peter Parker. Wyglądał jak typowy informatyk niemający życia towarzyskiego. "
    To mnie już kompletnie rozwaliło >.<

    Dobra nie zanudzam. Czekam na więcej ^^

    /Mesu

    P.S. Teraz mam faze i odliczam dni do Japaniconu xD

    Dni: 5

    ReplyDelete
  2. Ja też widziałam :3
    Czekam na pejcze~

    ReplyDelete