14.10.14

Niewolnicze bezpieczeństwo.

Dział: Wet and moisture. 
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi. 



               Wypełznąłem z łóżka, gdy jeszcze spał. W schronie ciężko było określić czas. Nie mieliśmy okien, więc nie widzieliśmy, kiedy zaczyna świtać. Pozbawiliśmy się telefonów komórkowych, by uniknąć namierzenia. Tylko w kuchni wisiał stary zegar i nie było nawet pewności, czy w środku nocy nie staje na kilka minut. Pojęcie czasu zostało zniszczone. Teraz można było liczyć tylko czas, który nam pozostał. 
                W starej lodówce znalazłem świeże naleśniki z syropem klonowym. Rzuciłem się na nie, nie fatygując się ogrzewaniem ich. Cieszyłem się, że Rick wrócił z misji, mięsne podeszwy Ralpha były niejadalne. Wrzuciłem w siebie wszystkie placki, nie zostawiając ani jednego dla innych. 
— Jak było? — zapytał Peter, przekraczając właśnie progi kuchni. Spojrzałem na zegar. Była piąta nad ranem, a on wyglądał rześko i nawet zdążył się uczesać. Wyglądało na to, że nie spał. 
— Bardzo smaczne — odparłem, pałaszując ostatniego. 
— Pytam o ciało tego nastolatka — powiedział, wyszczerzając swoje uzębienie. 
— No mówię, bardzo smaczne — odpowiedziałem, oblizując z warg syrop klonowy. — Ale trzeba go jeszcze wielu rzeczy nauczyć. 
— Po co? — zdziwił się. — Myślałem, że lubisz zaskakiwać swoje ofiary i przepełniać je bólem, czyż nie?
— Pomyśl, co może się stać, kiedy Ren wróci — syknąłem. — Moje zachcianki w porównaniu do jego są niczym. 
— Wiesz z doświadczenia, co? — zaśmiał się. Chciałem dać mu w pysk. Nat na szczęście nie wiedział, że uprzednio to ja zostałem porwany do tej roboty. Ale okazałem się być sprytny, więc przyłączono mnie do gangu. W przypadku chłopca nie liczyłem na podobny łut szczęścia. 
               Spojrzałem na pusty talerz. W mojej głowie znów zaczęły kłębić się myśli, których od zawsze starałem się pozbyć. Powiadają, że długo noszona maska staje się naszą twarzą. Mimo to każdy z nas posiada wspomnienie, którego nigdy nie zdoła się pozbyć, które do śmierci będzie wywoływać niepożądane uczucia. Tego nienawidziłem w byciu człowiekiem. 
               Nagle usłyszeliśmy głośny trzask w korytarzu. Ktoś wrócił do domu. Peter wyglądał na nieco zmieszanego, prawdopodobnie o czymś nie wiedziałem. Spojrzał na mnie znacząco, jak gdyby chciał życzyć mi powodzenia. Pędem zwiał do swojego pokoju.
— Wstałeś, widzę — zaczął mężczyzna, wchodząc do kuchni. — Prowadź mnie do niego.
— W podskokach! — krzyknąłem, biegnąc w kierunku swojego pokoju. Podążający przede mną Ralph nie pozwolił mi otwierać przed sobą drzwi. Zrobił to samodzielnie, po czym cisnął mną pod biurko, jakby chciał powiedzieć "patrz i się ucz". W przedziwnym uśmiechu oblizał wargi na widok śpiącego, nagiego Nata. A ja już wsuwałem dłoń w spodnie. 
               Ralph nie należał do mężczyzn grzeszących urodą. Miał co prawda szerokie grono swoich fanek w Dallas, ale wynikało to z jego siły i pewności siebie. Każda z nich zdawała sobie sprawę, jak bezpieczna byłaby u jego boku. Mężczyzna był bardzo wysokim, krótko ściętym brunetem. Przeważnie nosił czarną chustkę na głowie. Umięśnieniem dorównywał niejednemu bokserowi. Jego twarz zdobiła blizna przechodząca jakby skośnie przez oko - zaczynała się na czole, kończyła na kości policzkowej. Znamię jeszcze bardziej podkreślało jego niebezpieczną naturę. 
               Rozebrał się bezgłośnie. Wiedziałem już, że chce go zaskoczyć. Nat leżał na brzuchu. Ralph delikatnie, powoli i ostrożnie rozsuwał jego nogi. Chłopak spał jak zabity. Widać był nieźle wymęczony ostatnią nocą. Mężczyzna lekko wsunął palec w jego tył. Nie ruszył się. Nie reagował. Ralph uznał to za wystarczające. W jednym momencie udało mu się zrobić to, na co ja miałem zbyt mało siły. Wtargnął gwałtownie do środka, docierając w jednej chwili do samego końca, przy czym jego członek był wyraźnie większy od mojego. Usłyszałem nagle głośny, zdławiony wrzask Nata. Ralph opuścił jego ciało i nagle... znalazł się tam z powrotem, jednym pchnięciem! Powtarzał tę czynność kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Krzyki Nata ani trochę nie cichły, wręcz przeciwnie - stawały się coraz głośniejsze i bardziej przeraźliwe. Ralph zaśmiał się donośnie. Klepnął chłopca w tyłek i zaczął szybko się ubierać. Wyglądało na to, że ma jeszcze wiele do zrobienia.
— Niezłą sztukę znalazłeś — powiedział do mnie, szczerząc się jak psychopata. 
               Postanowiłem skorzystać z okazji. Ralph opuścił pomieszczenie, zostawiając Nata płaczącego, w dodatku z zakrwawionym odbytem. Strużki krwi spływały po jego pośladkach i udach. Rzuciłem się na niego, zlizując energicznie wszystko, co się dało.
— Will! — wrzasnął, gwałtownie odwracając głowę. — Gdzie byłeś...?
— Siedziałem pod biurkiem — odparłem, z coraz większym podnieceniem napajając się jego krwią. 
               Kiedy już się zaspokoiłem, usiadłem na łóżku tuż obok niego i westchnąłem głęboko. I wtedy zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Nat gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej i... przytulił się do mnie. Jego szloch i płacz ustały. 
— C-co ty robisz...? — zapytałem, otwierając szeroko oczy. Postępował naprawdę głupio, znajdując we mnie swojego opiekuna. Jego bezpieczeństwo było tłumaczone raczej niewolnictwem, nie moją miłością do niego. Dlaczego więc...? 
               Odsunął się ode mnie. Nie wyglądał dobrze, jednak nie skarżył się. Oparł podbródek o kolana i siedział przez dłuższy moment w ciszy, jakby zastanawiał się, w jaki sposób powinien sklecić swoją wypowiedź. 
— Kiedy będę już na pełnym stażu, takie coś zapewne będzie spotykało mnie kilka razy dziennie ze strony każdego z was, tak? — zapytał niemrawo.
— Nie do końca — odpowiedziałem, odpalając papierosa. — Jeśli chodzi o Ralpha, który był tu przed chwilą, nie będzie tykał cię codziennie, a jego stosunki będą bardzo krótkie, jak już zauważyłeś. Nie jara go gra wstępna i szuka zaspokojenia tylko i wyłącznie dla swojego chuja. Nie obawiaj się go. Peter z kolei będzie z tobą sypiał bardzo sporadycznie, on nie lubi facetów, ale czasem musi się wyżyć. W porównaniu do Ralpha... niczego nie poczujesz. Rick i Max cię nie ruszą, są razem od lat i są sobie wierni. Aczkolwiek zażyłość Ricka w sytuacjach codziennych potrafi nieźle wkurwić. Jeśli chodzi o Spencera... Myślę, że wręcz ci się spodoba. Ten koleś jest po prostu do tego stworzony. Ludzie uwielbiają się z nim kochać, sam zrozumiesz, dlaczego. 
— A Ren? — zapytał. Przełknąłem głośno ślinę. Nie łudziłem się, że zapamięta jego imię. 
— Wiesz... Ren będzie potrójnie nadrabiał za wszystkich — zaśmiałem się nerwowo. — On jest bardzo... pomysłowym człowiekiem. Ale nie przejmuj się tym teraz, nawet nie wiemy, kiedy wróci. 
— Więc oznacza to, że mam dzisiaj wolne... — westchnął w ulgą, kładąc się na plecach.
— Możesz pomarzyć — wycedziłem z uśmiechem, standardowo gasząc niedopałek na jednym z jego sutków.
— N-nie, Will, proszę, zrób to wieczorem, ale nie teraz, nie — jąkał, usiłując się wyrwać. 
— Słuchaj swojego pana — rzuciłem krótko. 
               Znów potrzebowałem krwi. Byłem wampirem? Być może. Nie obchodziło mnie to, musiałem rozerwać mu w którymś miejscu skórę i tyle. Wybór padł na uda. Rozchyliłem jego kolana i wziąłem się za soczyste gryzienie wewnętrznej strony. Był tam naprawdę miękki. Jego tkanki pękały z taką łatwością, iż miałem wrażenie, że żywię się jedzeniem dla szczerbatych. Ale nadal było tam za mało krwi. 
               Ok, nie wytrzymałem. Pogryzłem mu całą nogę. Jęczał z bólu. Przynajmniej już nie szlochał ani nie krzyczał. Powoli przygotowywałem się, by wejść w jego poraniony odbyt, gdy nagle...

2 comments:

  1. Moja psychopatyczna strona daje o sobie znać, bo cotaz bardziej podobają mi się te brutalne sceny xD

    Wampir? Nie. To tylko porfiria lub sangurianizm :D (Mesu zachwyca dziwnymi nazwami, udając mądrą)

    I DLACZEMU TY ZAWSZE PRZERYWASZ W TAKICH MOMENTACH!

    LISU TY MENDO

    /Mesu

    ReplyDelete
  2. Chyba coś ze mną nie tak.xD Jestem psycholem.xD
    Wampiryzm ?Grubo. B|

    Umiesz budować napięcie.Chcę coraz więcej i więcej.

    ReplyDelete