26.10.14

Jestem martwy.

Dział: Wet and moisture. 
Numer rozdziału: 7
Gatunek: Yaoi. 



               Ciężko było mi się doprowadzić do pierwotnego stanu. Pozbyłem się intruzów ze swojego wnętrza i w miarę możliwości opatrzyłem rany, aczkolwiek ból ciągle dawał znać o stopniu poranienia skóry. Wziąłem również kąpiel, by odkazić skaleczenia. 
— Wilson, wychodzisz — nakazał mi Ralph. Jęczałem długo, że nie dzisiaj, że dlaczego dzisiaj, że jutro też jest dzień, ale nic na niego nie działało. Miał dla mnie misję i obawiałem się, iż polegnę. Aczkolwiek później okazało się, że nie będzie to typowe zlecenie - musiałem tylko ponownie znaleźć kogoś do tej brudnej roboty, skoro zachciało mi się mordować Nata.  
               Wypełznąłem spod ziemi jednym z wyjść ze schronu. Rozejrzałem się wokół, na szczęście nie było tam żywej duszy. Postanowiłem nieco zaryzykować i udać się do głównej części miasta, do tej, w której odnalazłem wcześniej Nata. Nie miałem pojęcia, co mogło się tam dziać przez ostatnie kilka dni. Musiałem minąć teren przypominający poligon. Nie należało to do najbezpieczniejszych, bowiem obszar był odsłonięty, a my nie byliśmy jedynym trzymającym się przy życiu gangiem. Ułożyłem skrzypce na ramieniu, zabezpieczając się przed ukrytymi minami. Dźwięki roznosiły się wśród duszącego smogu, torując mi drogę naprzód.
               Do centralnej części udało mi się dojść bez szwanku. Zauważyłem jednak, że min jest więcej, niż było dotychczas. Wiedziałem, iż Gale nie mógł tutaj wrócić, wyglądało więc na to, że ktoś chce mieć Dallas dla siebie. Było to z ich strony tak egoistyczne, iż miałem ochotę rozjebać ich gang samodzielnie. Ale Ralph by mnie zamordował za zakłócanie spokoju. Mieliśmy teraz na głowie inne rzeczy. 
               Mijałem kolejne to uliczki w poszukiwaniu jakiejś zbłąkanej duszy, aczkolwiek nie mogłem się na nikogo natknąć. Ostatnim razem było podobnie. Minęło wiele czasu od rozpoczęcia moich poszukiwań, kiedy w końcu znalazłem wtedy Nata. Łudziłem się, że tym razem znajdę kogoś nieco szybciej. Nudziło mi się. 
               Nic. Wszędzie tylko rozsypane ludzkie prochy. Dallas stało się miastem duchów. Cuchnęło krwią i rozkładającymi się ciałami, których nikt nie posprzątał. 
— Pomocy... — Usłyszałem nagle po swojej prawej. Zdławiony krzyk dochodził mnie zza jakiejś nie do końca zburzonej ściany. Bez namysłu udałem się w jego stronę, torując sobie drogę dźwiękami skrzypiec.
               Po chwili ujrzałem idealny materiał do tejże roboty. Był to młody chłopak, prawdopodobnie młodszy od Nata. Dałbym mu jakąś szesnastkę. Jego dłonie przywalił kawałek sypiącej się ściany, jedyne, co mógł zrobić, to bezsensownie wierzgać nogami. Postanowiłem wykorzystać nadarzającą się okazję. 
               Podszedłem bliżej, jego płacz i wołanie ustały, zmieniając się w błagalny wzrok. Pochyliłem się nad nim, składając na ustach bolesny, zaborczy pocałunek. Już po tym usiłował się wyrwać. Wsunąłem mu szybko dłoń w spodnie i najszybciej, jak potrafiłem, zacząłem manewrować ręką w górę i w dół. Darł się wniebogłosy, a jego przerażone wrzaski przerywały podniecone jęki.
— Powiedz, że ci przyjemnie — wycedziłem, chichocząc złowieszczo. — Powiedz, inaczej...
               W jednej chwili dwa moje palce znalazły się w jego wnętrzu. Z jego ust wydobył się jeszcze bardziej przeraźliwy krzyk. Błagał, żebym przestał, podczas gdy ja bawiłem się świetnie, wsuwając i wysuwając z niego już trzy palce. Nadal nie chciał wyrazić swojej przyjemności, dlatego rozpiąłem spodnie i bez ogródek zacząłem w niego wchodzić. Coraz głębiej. Coraz mocniej. Jego wrzaski czyniły mnie jeszcze bardziej nienasyconym. Przyspieszyłem. 
— Powiedz — nakazałem. 
— Jest... jest mi... — jąkał się przez łzy. — Jest mi dobrze...
— Więcej — syknąłem.
— ...jest mi... przyjemnie — szepnął powoli.
— To nadal nie wszystko — denerwowałem się.
               Wtedy w jednym momencie uniósł lekko biodra, a z jego ust wydobył się jeden długi rozkoszny jęk. 
— Pieść mnie... — szepnął.
               Moja dłoń powędrowała na jego członka, masując go szybkimi ruchami. Chłopiec krzyczał z przyjemności, co moment każąc mi przyspieszyć. Postępowałem wedle jego instrukcji. I wtedy nagle...








Bum?








               Ten stosunek skończył się dość niespodziewanie, jak przypuszczam... I zdecydowanie został zakończony zbyt wcześnie dla obydwu stron. Tak czy inaczej... czułem się zajebiście. To było coś na kształt ulgi połączonej z zupełną sielanką, idyllą. Po prostu leżałem nieruchomo i odnosiłem wrażenie, że mogę spędzić w tej pozycji całe swoje życie. Chwila... czy to oznacza, że umarłem? Nie, to nie było możliwe... ale... Gdyby ktoś faktycznie wykorzystał fakt, iż dwóch kolesi pieprzy się w centrum martwego Dallas, to mógłby skorzystać z okazji i... zabić ich? Czy ja naprawdę byłem martwy? Czy byłem tak samo martwy jak to pieprzone martwe Dallas?! 
— Długo ci to zajęło — Usłyszałem nagle niski głos. 
               Moje oczy się otworzyły. Powoli i z niemałym trudem, ale udało się. Żyłem. Jednakże nie miałem zielonego pojęcia, gdzie się znajdowałem, z kim rozmawiałem ani jakim cudem się tutaj, kurwa, znalazłem.
— Możemy zaczynać — zachichotał.
               W pomieszczeniu nagle zapaliły się światła. Pokój był ogromny i przypominał jedno z izb starych klubów nocnych. Ponadto znajdowałem się na scenie. Nagi. Obok mnie leżał ten sam chłopiec, którego miałem w zamiarach porwać. 
— Kim wy, kurwa, jesteście? — spytałem bez ogródek, wywołując głośny śmiech na sali. Wokół mnie siedziało ze stu dorosłych mężczyzn. Nigdy bym nie pomyślał, że w Dallas kiedykolwiek istniał tak wielki gang. Chyba że...
— Jesteśmy małą częścią gangu Gale'a, mój drogi — odparł z obrzydliwie szerokim uśmiechem. Wiedziałem, że nie mam szans. — Ty również wyglądasz na człowieka z kryminalną przeszłością, ale niezbyt nas obchodzi twoje pochodzenie. Przejdźmy do rzeczy.
               Robiło mi się niedobrze na widok tych wszystkich oblizujących się ust, dłoni wsuniętych w spodnie, głupich uśmieszków. Domyślałem się, że wymagać będą od nas czegoś... specjalnego.
— Każdy z was ma pięć minut na zadowolenie mnie. Któremu się nie uda, dostanie kulkę w łeb.
               Chłopiec pisnął głośno, gdy usłyszał słowa. Jego szloch wprowadził cały tłum w donośny śmiech. 
— Jeśli któryś przeżyje, zabierzemy go ze sobą jako naszą zabawkę — dokończył.
— Nuda — westchnąłem. — A ludzie powiadają: nigdy nie wchodź dwa razy do tej samej rzeki...
               Na moje słowa publika również zareagowała donośnym śmiechem. I w taki oto sposób wszyscy poznali mnie jako tanią męską prostytutkę. 
— Problem tkwi w tym — kontynuował mężczyzna — że mnie jest naprawdę trudno zadowolić. 
               Machnąłem ręką. Jako pierwszego wybrał nie mnie, a chłopca. Mogłem zaobserwować, co stanowi jego czuły punkt i co sprawia mu największą przyjemność.
— Czas... start! — zawołał ktoś na widowni, wystrzeliwując kulkę do góry. 
               Chłopiec w ataku rzucił się na członka mężczyzny. Robił z nim tak dziwne rzeczy, że chyba nawet Ren na coś takiego by nie wpadł. Jednak tamten ani nie drgnął. Chłopiec próbował osiąść na jego członku, ale okazał się zbyt duży, więc sam nie był w stanie nic zdziałać. Przeniósł wargi na sutki. Nadal nic. Nic. Nic nie działało. Cholerny wyżyty skurwysyn. Po pięciu minutach rozstrzelono go na moich oczach i zrzucono za scenę. Wzrok publiki skierował się na mnie. Wyglądało na to, iż liczą, że mnie się uda. Chyba faktycznie marzyli o seksie ze mną.
               Moment przed odliczaniem spojrzałem na nagiego mężczyznę. Założyłem, że sam seks zadowala go dopiero wtedy, gdy już wcześniej jest podniecony. Ale co, do cholery, mogłoby doprowadzić go do takiego stadium rozkoszy? Kurwa, gdyby tylko był tutaj Ren... Chwila... Ren! Przecież on dokładnie...
— Czas... start! — wykrzyknęła publika. 
               A ja spokojnie siedziałem sobie na scenie i patrzyłem w górę. Te lampy były naprawdę oślepiające. 
— Może mi ktoś podać moje spodnie? — zapytałem nagle, paraliżując wręcz widownię. Ktoś po chwili rzucił mi je na scenę, uprzednio sprawdzając, czy nie ma w nich broni. Z kieszeni wyjąłem kilka igieł, które dał mi Ren. 
               Znałem już ten ból, więc nie miałem się czego obawiać. Cztery igły. Tylko cztery miejsca na ciele. Wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić.
               Pierwsze dwie, na cześć Rena, znalazły się pod sutkami. Dokładnie w taki sam sposób, jak dnia wczorajszego. Przebiłem je pod spodem. Wytarłem palcami spływającą z igieł krew i zlizałem to. Trzecia igła również znalazła się w podobnym miejscu. Bardzo wolnym ruchem przebiłem na wylot swojego penisa. W oddali słyszałem masturbację publiki. Czwarta igła była najdłuższa i niosła ze sobą spore ryzyko. Ryzyko bólu, którego nie zniosę. Ale co miałem do stracenia? Postawiłem igłę na wenflonie tak, że ustawiona była pionowo. Całkowicie rozłożona mierzyła jakieś czterdzieści centymetrów. Stanąłem nad nią i... powoli zaczynałem osuwać się w dół. Zostało tylko trzydzieści sekund. Musiałem wytrzymać. 
               Już po chwili poczułem ją w sobie. Rozrywający ból był nie do zniesienia, tym bardziej po rozżarzonych kulkach Rena. Wzdychałem ciężko, osuwając się coraz niżej. Czułem zapach krwi toczącej się z mojego odbytu. I wtedy nagle...
              Udało się. Mężczyzna doszedł. Na widowni rozbrzmiały owacje, a sam facet rzucił się na mnie, okładając szyję pocałunkami.
— Wspaniały... — jęczał cicho. — Cudowny...
               Na moje szczęście skończyło się na pocałunkach. Kazali mi się ubrać i przewieźli gdzieś z zasłoniętymi oczyma, bym nie znał lokalizacji ich kryjówek. Tak czy siak podczas podróży nie obeszło się bez zadowalania swoich klientów.
               Ten sam mężczyzna, którego wcześniej cudem udało mi się doprowadzić do takiego stanu, przedstawił mi się jako Pher. Był brzydszy nawet od Ralpha, nie sądziłem, że to możliwe. Poza tym jego członek był tak wielki, iż początkowo nie był w stanie we mnie wejść. Początkowo.
               Pher całą podróż trzymał mnie na kolanach. Delikatnie pieścił językiem moje sutki. Nie sądziłem, że jego gra wstępna jest tak lekka. Całował je, lizał, lekko nadgryzał. Wszystko było zupełnie bezbolesne. Członka zostawił w spokoju. Postanowił od razu zacząć we mnie wchodzić. Zdjął mi całkowicie spodnie, żeby było mi wygodniej, po czym podniósł moje uda i ułożył w odpowiedniej pozycji. Na początku powoli próbował we mnie trafić, jednak po kilku próbach zdenerwował się i po prostu mnie puścił. Z moich ust wydobył się zdławiony krzyk. Ren wkładał mi do tyłka tyle rozmaitych rzeczy, ale to coś było tak wielkie... myślałem, że umrę. A on posuwał mnie coraz szybciej. Gdy skończył, odnosiłem wrażenie, że mam poprzesuwane jelita, a mój odbyt zaraz pęknie. Co gorsza - Pher postanowił zostać w tej pozycji do końca podróży i nie opuszczać mojego ciała. Co kilka minut czułem jego ciepłą spermę w sobie. Ohyda. Poza tym cały czas podkreślał, że mnie kocha. I tak wiedziałem, że będę musiał pieprzyć się z wszystkimi. Jednak nadal miałem tę jedną myśl, która skutecznie podtrzymywała mnie przy życiu i kazała iść przed siebie, dopóki nie osiągnę celu. 

2 comments:

  1. Moje sadystyczne żądze jak na razie zostały zaspokojone.

    Lubię masochiste Willa.

    Z każdym kolejnym rozdziałem to opowiadanie. Coraz bardziej podbija moje serducho.

    :3

    ReplyDelete
  2. Pher jest jakiś dziwny, za to Willa lubię coraz bardziej.Ale nadal nie wybaczyłam mu zabicia Nata.

    ReplyDelete