Numer rozdziału: 1
Gatunek: Yaoi
Słowem wstępu - to nie będzie typowy lisowy dział, w zasadzie nawet działem tego nie nazwę. Rozdziały nie będą ze sobą w ogóle powiązane - to seria one shotów, owocowych one shotów, co zauważycie w tytułach rozdziałów. I nie będzie to komedia ("kim jesteś i co zrobiłaś z Lisem?!"), postaram się nieco zaszokować czytelników lub trafić w ich słabe punkty. Nie wiem, czy mi się to uda, ale postaram się ze wszystkich sił. Hope U like it!
______________________________________________________
Tego dnia niewiarygodnie wręcz
gdzieś się spieszyłem. Nie miałem pojęcia, gdzie - po prostu, jeśli spieszę się
od bladego świtu, pozostaję w takim nastroju cały boży dzień. Zwyczajnie wisi
nade mną ciężki kamień i słyszę echo dźwięku, jaki wydaje, spadając z ogromnym
hukiem. Przypomina mi, jak wiele obowiązków muszę wypełnić tego dnia. Możecie
nazwać to motywacją, jednak ja jednoznacznie uznałem to za pracoholizm. To
wieczna tułaczka, niemające końca dążenie do pozornego celu, który w
rzeczywistości nie istnieje. To błędne koło. Jestem Syzyfem.
Nigdy nie przyszło mi nawet na
myśl to, że może kiedyś zdarzyć się chwila, w której na dobre ugrzęznę w
pustce, z której nie będę w stanie się wydostać. W tak okropnej pustce, iż
nawet obmyślanie strategii o wydostaniu się stamtąd będzie najzwyklejszą w
świecie stratą czasu. Że utknę w nierealnym świecie, w nicości, co trwać będzie
całą wieczność.
Paradoks.
Był niemalże środek nocy, a ja
włóczyłem się po obcym mieście, do którego zostałem wysłany przez mojego
pracodawcę w celu załatwienia spraw firmowych. Sam był wówczas zbyt zabiegany,
by móc załatwić to samodzielnie. Dlatego wysłał mnie - nie byłem co prawda jego
prawą ręką, nie miałem nawet wysokiej posady w branży, jednak łudził się, iż
mój pracoholizm, a raczej, jak to nazywał, zamiłowanie do pracy, w zupełności
wystarczy, by prawidłowo dokonać transakcji z inną firmą. Ponadto obiecał mi za
to dodatkową premię, a ja cieszyłem się na samą myśl o kupieniu dzieciom i
żonie więcej prezentów. Uwielbiałem ich uszczęśliwiać, nawet jeśli musiałem
przypłacać to brakiem czasu wolnego, brakiem snu, ciągłym zabieganiem. Czułem
się naprawdę szczęśliwy, kiedy widziałem ich rozweselone twarze. Moja
jedenastoletnia wówczas córka miała całą kolekcję porcelanowych lalek.
Brakowało jej jednej - siedzącej lalki o kruczo-czarnych włosach i głębokich
oczach w kolorze skandynawskiego błękitu, ubranej w jednolity oliwkowy strój.
Była niedostępna w większości sklepów kolekcjonerskich, ciężko było ją zdobyć
nawet przez Internet. Poza tym jej cena raziła po oczach również ustawionych
milionerów. Ta suma grubo przerastała moją roczną pensję. Mimo to od kilku lat
odkładałem wszelkie oszczędności, by móc ją dla niej zdobyć. W rzeczywistości
tylko dlatego zgodziłem się wypełnić tę misję. Wiedziałem, że dzięki temu moja
córka stanie się najszczęśliwszą osóbką na świecie już w te święta Bożego
Narodzenia. Zostało kilka dni.
Rozmowa z szefem obcej firmy nie
była trudna. Przedstawiłem wady i zalety współpracy, podałem warunki, działałem
bardzo obiektywnie i stanowczo. Sekretarki podziwiały mnie za ożywienie i dobrą
argumentację podczas spotkania. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Udało mi
się zdobyć lalkę jeszcze tego samego dnia, w samym centrum Los Angeles. Sklep,
w którym ją dostałem, mieścił się na najwyższym piętrze monumentalnego
wieżowca, który właśnie opuszczałem. Nigdy w życiu nie sądziłem, że ta wyprawa
poniesie takie konsekwencje.
Jako że znajdowałem się na
poziomie kilkuset metrów nad ziemią, nie miałem wyjścia i musiałem skorzystać z
windy. Spojrzałem na tarczę wskazującą piętro, na którym właśnie stała.
Dwudzieste czwarte. Przebywałem na trzydziestym ósmym. Zjawiła się dopiero po
kilku minutach. Czekałem dość niecierpliwie, gdyż pragnąłem jak najszybciej
wrócić do domu. W końcu miałem kilka dni wolnego. Mogłem nacieszyć się rodziną.
Jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
W windzie, do której wówczas
wchodziłem, znajdowała się pewna kobieta. Wyglądało na to, że wsiadła piętro
niżej, jednak wcześniej ktoś wcisnął guzik z trzydziestym ósmym piętrem i była
zmuszona pojechać na sam szczyt wieżowca. Nie zwróciłbym na nią większej uwagi,
gdyby nie sytuacja, która nastąpiła moment później.
Obydwoje chcieliśmy dostać się
na sam dół. Staliśmy w ciszy naprzeciwko siebie, unikając wzajemnych spojrzeń.
Oglądałem akurat tablicę z zasadami postępowania w razie awarii. Kiedy
ukradkiem na nią spoglądałem, była wpatrzona w podłogę. Zauważyłem, że coś jest
nie tak dopiero wtedy, gdy zorientowałem się, że od kilku dobrych minut
zalegamy na dziewiętnastym piętrze. Bez wahania wcisnęła guzik awarii i
oczekiwała na połączenie z centralą. Jednak nikt się nie odzywał. Ani za
pierwszym razem, ani za drugim, ani za trzynastym. Odetchnęła głęboko i skuliła
się w kącie windy. Rzuciła mi błagalne spojrzenie, jakby oczekiwała, że jako
mężczyzna będę w stanie coś zdziałać. Poluzowałem krawat i również usiadłem na
podłodze, oczekując na pomoc. Była pierwsza w nocy.
- Czy spieszy się pan tak bardzo jak ja?
- zapytała cicho. Potaknąłem.
- Spieszę się, owszem. A pani dokąd się
spieszy? - spytałem obojętnie. Nie miałem pojęcia, jak długo będziemy tam
uwięzieni, dlatego wolałem nawiązać jakkolwiek bezsensowną rozmowę, niż
siedzieć w ciszy i słyszeć burczenie swojego brzucha. Byłem tak zabiegany, że
nie zdążyłem niczego zjeść od ponad dwudziestu czterech godzin.
- Mój pośpiech jest w zasadzie...
ucieczką - odpowiedziała, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Wyglądało na to,
iż za wszelką cenę chce, bym pociągnął ją bardziej za język.
- Uciekać można w nieskończoność -
odparłem. - Świat jest zbyt mały, by znaleźć bezpieczne schronienie. Jeśli nie
przerwiesz ucieczki, będziesz w nią zaplątana do końca swojego życia.
- Wystarczy mi w zupełności, jeśli uda mi
się uciec tylko teraz - powiedziała, ponownie spuszczając wzrok.
- Przed kim się chowasz? - zadawałem
pytania, nie obawiając się o to, czy są na miejscu.
- Przed swoim mężem.
Wzdrygnąłem się. Byłem w stanie
zrozumieć kiepskie relacje rodzinne, jednak jej reakcja była zbyt poważna, by
chodziło o zwyczajną kłótnię.
- Niedługo zjawi się tutaj, na parterze -
zaczęła. - Z całego serca pragnęłam i nadal pragnę, by udało mi się zdążyć stąd
uciec, nim się pojawi. Ma przynieść mi papiery rozwodowe, a ja naprawdę nie
chcę ich widzieć.
- Z tym wiąże się zapewne długa historia
- rzekłem z uśmiechem. - A my prawdopodobnie trochę tu posiedzimy.
- Wiesz... Jestem z nim już bardzo długo.
Nie będę opowiadać, w jaki sposób się poznaliśmy, bo nie jest to istotne.
Obydwoje jesteśmy winni tej sprawie, jednak przeanalizowałam wszystko i rozwód
jest najgorszą opcją, jaką możemy teraz wybrać. Bo... szesnaście lat temu
urodziłam dziecko. Gdy tylko przyszedł na świat, okazał się być najpiękniejszym
dzieckiem, jakie kiedykolwiek się narodziło. Jeśli masz dzieci, na pewno wiesz,
że są najpiękniejszymi dziećmi na świecie. Kim, tak ma na imię. Odkąd Kim się
narodził, wiedziałam, że jego jasne kosmyki nigdy nie pociemnieją, a jego skóra
nigdy nie przestanie być nieskazitelnie gładka. Otoczyliśmy go ciepłem
rodzinnym, daliśmy mu szczęście, ofiarowaliśmy mu wszystko, co byliśmy w stanie
mu ofiarować. Jednak... któregoś dnia on zwyczajnie powiedział nam, że nas
opuszcza. Wypomniał nam brak zainteresowania, brak miłości, po czym odszedł do
swojej drugiej połówki. Wyprowadził się, a my nie byliśmy w stanie go
zatrzymać. Wiem, że istnieje coś takiego jak droga prawna, mimo to naprawdę nie
chcieliśmy działać na jego niekorzyść. Przeprosiliśmy go i powiedzieliśmy, że
nie dorośliśmy do bycia rodzicami. Poprosiliśmy także, by nie urywał z nami
kontaktu. Jakiś czas temu postanowiłam spróbować wszystko naprawić. Mój mąż
zgodził się na to i uznał to za wspaniały pomysł. Ale kilka dni później...
powiedział mi, że to wszystko stało się z mojej winy. Myślę, że poniekąd miał
rację. Moje zabieganie i duża ilość pracy zniszczyły tę rodzinę.
Te słowa poważnie dały mi w
kość. Rozmawialiśmy jeszcze kilkanaście minut i udało nam się połączyć z
centralą. Kiedy awaria została usunięta, dotarliśmy na parter. Jej mąż czekał
tam na nią od jakiegoś czasu. Skinęła mi na pożegnanie i udała się w jego
stronę. Wiedziałem, co powinienem zrobić i postanowiłem uczynić to jak
najszybciej. Wziąłem taksówkę i pojechałem na lotnisko, po czym wsiadłem w
pierwszy lepszy samolot lecący do mojego rodzinnego miasta. Kolejnego wieczora
byłem już na miejscu.
Znajdowałem się w moim domu. Prawdziwym
domu.
Rozpaliłem w kominku i nalałem
do kieliszków drogie wino, które kupiłem po drodze z lotniska. Moja miłość
czekała na mnie w wannie. Bez zbędnych ogródek udałem się do łazienki, szybko
rozebrałem i chwilę po tym już leżałem w jej objęciach.
Tym razem nie pomijałem żadnego
szczegółu. Zero zawziętości. Zero zaborczości. Czysta namiętność. Moje
pocałunki na karku. Na wątłych obojczykach. Na bladych, sponiewieranych nudą
policzkach. Język tańczący wokół sutków. Niekończące się jęki i westchnienia.
To wnętrze zdecydowanie nie było miękkie i delikatne. Wydawało się, że to
skórka pomarańczy. Nierówna, z wybojami, chropowata, ale przyjemna w dotyku i
smaku. Najpierw pocierałem ją tylko palcem, później przeszedłem do sedna.
Zasłużyła na więcej pieszczot po tak długiej przerwie. Obtoczyłem pianą sutki
mojej miłości, po czym zapragnąłem poczuć skórkę pomarańczy raz jeszcze. I
jeszcze raz. I kolejny.
W końcu piana unosząca się na
wodzie zniknęła. Mogłem bez skrupułów przyglądać się tej bladej skórze,
rumianym policzkom i słomianym włosom o kolorze listopadowego światła. Potarłem
lekko twardy z podniecenia sutek i zacząłem masować go dwoma palcami. Jednak
byłem zbyt głodny, by się tym zadowolić. Wziąłem do ręki prysznic i odkręciłem
wrzącą wodę, lejąc strumień prosto na skórkę pomarańczy. Szybko zaczęła się
czerwienić, a potem lekko puchnąć. Wydawało się, że lekko się rozciągnęła.
Wołała o pomoc, więc jej pomogłem. Powoli wsuwałem do niej palce - najpierw
jeden. Potem dwa. Trzy. Cztery. Moje z pozoru delikatne ruchy przerodziły się w
brutalne pchnięcia. I znów palce przestały dostarczać pełnej przyjemności.
Zanurkowałem i zacząłem pieścić ją językiem. Uwielbiałem smak pomarańczy.
Wywoływał u mnie euforyczny stan, jednak czułem, że prawdziwie, absolutnie
żyję. Chciałem poczuć ją głębiej, dlatego przekraczałem granice na tyle, ile to
możliwe. W którymś momencie udało mi się ją zaspokoić. Zaprzestałem swoich
działań i ułożyłem głowę na ramieniu swojej największej, najprawdziwszej i
jedynej miłości.
- Dzisiaj tam wracasz? - zapytała. - Znów
nie zostaniesz ze mną na święta, prawda?
- Zostanę. Tym razem zostanę -
odpowiedziałem. - Wiem, że brakuje ci ciepła. Dam ci tyle szczęścia, ile tylko
zapragniesz.
- A co z prezentami, które kupiłeś?
- Wyślę je pocztą.
- Kupiłeś coś żonie?
- Nie martw się o to, Kim. Pomyśl tylko,
jak szczęśliwe będą tegoroczne święta Bożego Narodzenia. Odtąd, mogę ci
obiecać, już nigdy nie zostaniesz sam.
Wiedziałam, że Kim jest "kochankiem" gł. bohatera od momentu wspomnienia o nim w windzie. :DD
ReplyDeleteAle to było świetnie, jeżeli reszta będzie w takim klimacie, jak ten rozdział, to ja się na to piszę. :P
Wow. Nie no Lisu, zaskoczyłaś mnie. Bardzo pozytywnie. Kiedy tylko ta kobieta zaczęła opowiadać o swoim synu, wiedziałam, że coś z nim będzie na rzeczy.
ReplyDeleteNa początku też nie ogarnęłam gdzie w tym jest yaoi, jednak moje wątpliwości rozwiały się bardzo szybko ^^ Podoba mi się koncepcja całego pomysłu z one-shotami.
Czekam na więcej.
/Mesu
Nieźle.
ReplyDeletePowiem nawet, że świetnie. ;D
WOW.Nie ma to jak dobre yaoi na krótko po przebudzeniu.Nie skapnęłam się, że to Kim jest tą miłością, ale to pewnie wina długiego snu.
ReplyDeleteNiesamowite opowiadania.Trafiło do mojego serca.
Na początku myślałam, że główny bohater opisuje kąpiel z żoną, ale kiedy przeczytałam, że wsadził w "ją" palce, zaczęłam się zastanawiać czy to aby nie jest homoseksualna para, która adoptowała dziecko [ przespana Tsuki level hard (y) ].
To dołącza do grona moich ulubionych.Jeszcze raz WOW.