22.9.14

Diagnoza: dojrzałość.

Dział: One shot.
Numer rozdziału: -
Gatunek: Yaoi.



Opko inspirowane trochę moim charakterem, a trochę spektaklem teatralnym, na którym niedawno byłam. Polecam Terminus a quo! 
_______________________________________________________

               Ciągle obwiniany o czyjeś niepowodzenia, wiecznie podejrzewany o bycie notorycznym kłamcą, stale oskarżany o manipulowanie innymi - dokładnie tak scharakteryzowałbym samego siebie, biorąc pod uwagę traktowanie przez społeczeństwo. Głupota ludzka nie pozwala dostrzec ukrytych cech człowieka, trafiasz na tajemniczego osobnika i z góry zakładasz, iż pozory mylić nie mogą. Wygląda na kretyna to nim jest. A potem się okazuje, że doktorat ma i kilka specjalizacji, w dodatku prowadzi dobrze płatne wykłady, dostał Nobla, ładnie śpiewa i tym podobna. W jaki sposób ma się to do mnie? Odkąd pamiętam jestem oczerniany za swą znieczulicę, a poza tym, skoro tak bardzo mam wszystko gdzieś, to nie mogę mieć problemów, no nie? Gówno prawda.
— Nie interesujesz się tym związkiem, Jake — Usłyszałem tydzień temu od swojego partnera. — Jeśli nie masz zamiaru tego zmieniać, nie widzę sensu w dalszym kontynuowaniu tego. 
— Dlaczego twierdzisz, że się nie interesuję? — spytałem z lekkim zdenerwowaniem. Nienawidziłem, kiedy zarzucano mi coś niezgodnego z prawdą.
— Wyrzucili mnie z pracy, jestem w totalnej rozsypce — odpowiedział. — Widzisz dobrze, w jakim jestem stanie, a nawet nie raczyłeś zareagować, pocieszyć mnie...
— Ogarnij tyłek, stary — odparłem obojętnie. — Mamy teraz na głowie tyle problemów, że nie możemy przejmować się takim gównem, jak to. W przeciwnym razie grozi nam skończenie w zakładzie psychiatrycznym ze zdiagnozowanym wysokim stadium depresji. Nie ma chuja, nie mam zamiaru tam trafiać. 

I po tej rozmowie ze mną zerwał i od tego czasu żeśmy się nie widzieli. 

               Generalnie to ja powinienem obwiniać ludzi o to, że mają moje kłopoty gdzieś, nie odwrotnie. Ale na takiej zasadzie działa to chore społeczeństwo - nie martwimy się o ludzi, którzy mają problemy, tylko o tych, którzy mówią, że je mają. Nie dajemy pieniędzy na fundacje, póki fundacje same nie ogłoszą, iż ich potrzebują. Nie kupujemy ładnych perfum, jeśli nie zobaczymy ich w reklamie. Pierdoleni ślepcy! 
               Tak czy inaczej stwierdziłem, że trzeba się martwić tylko i wyłącznie o własny tyłek - nie interesować się zbytnio innymi, twardo stąpać po ziemi, liczyć jedynie na siebie. Mamy wszystko pod kontrolą. Zła strona jest taka, iż musisz samodzielnie nieść swój krzyż i nikt nie ma prawa ci w tym pomóc. Jednak to twoja decyzja. 
               Postanowiłem więc odnaleźć mężczyznę o podejściu i poglądach podobnych do mnie. Zdawałem sobie sprawę, że takiego to ze świecą szukać - igły w stogu siana tak łatwo nie znajdziesz. Cudem mi się to udało. Co prawda poszukiwania zajęły mi kilka lat, ale cel został osiągnięty. Nasze rozmowy wyglądały totalnie inaczej niż z moim poprzednim partnerem. 
— Stary, dalej, chodź mi pomóż — nalegałem. — Nie chcę iść tam sam.
— Dajże spokój, nie marudź jak baba — odpowiedział tępo. — Sam sobie nie poradzisz?
               I tak kolejny związek rozpadł się z hukiem. Czekałem na to całe sześć lat! Uświadomiłem sobie, że nie odpowiada mi ani związek, w którym dbam o słabszego o siebie, ani związek dwóch takich samych charakterów. Czego więc miałem szukać? Popadałem w skrajności. Pomyślałem sobie wtedy "ej, Jake, w takim razie potrzebujesz zioma, który będzie się martwił o ciebie!", ale ów pomysł został zniweczony równie szybko, co wpadł do mojej głowy. 
               Jakiś czas później przypadkowo poznałem pewnego człowieka. Wyglądał jak najzwyklejszy człowiek w świecie - nie za niski, nie za wysoki, nie za gruby, nie za chudy, heteroseksualny, brak pasji, wiedza i inteligencja przeciętne. Było to oczywiście ludzkie ocenianie po pozorach, ale cóż. Generalnie uznałem go za niezłego... nie, "nudziarz" nie jest tu odpowiednim słowem. Stwierdziłem po prostu, że wprowadza wokół siebie taką monotonię, iż momentalnie nie wiesz, co masz ze sobą zrobić. 
               Będąc w jego towarzystwie czułem się jak przeciętny członek szkolnego kółka szachowego albo informatyk z obsesją. Nie było żadnych zbędnych uniesień, ale nie panowała też obojętność. Wszystko zdawało się być takie... normalne. 

I właśnie tego potrzebowałem. 

               Porzuciłem silenie się na stałe napięcie i zabieganie, przestałem być głodny nowych wrażeń. Stworzyliśmy związek oparty na silnym fundamencie przyjaźni. On niczego mi nie zarzucał, nie dopowiadał sobie własnych historii, starał się zrozumieć - ja odpowiadałem mu dokładnie tym samym. Nasz związek był stabilny, jednak wbrew pozorom nie był nudny. Poczułem wtedy, iż tworzymy już nie niezobowiązującą do niczego parkę. Staliśmy się rodziną. Prawdopodobnie też dojrzałem... Nie sądzę, że odnalazłbym się dobrze w takiej sytuacji w wieku dwudziestu lat. Szukałbym wtedy u partnera zupełnie innych cech niż teraz. Cóż, otrzymałem bagaż życiowych doświadczeń. Dzięki niemu byłem w stanie stworzyć zdrowy związek oparty na zdrowych regułach. Nie żałowałem, iż stało się to tak późno. Byłem wdzięczny losowi, że w ogóle dał mi taką szansę. 





4 comments:

  1. Tak bardzo dobrze to wszystko ujęłaś Lisu T^T

    Kongretulejszyn za wspaniałego łanszota!

    Takie to wszystko... prawdziwe!

    "Ale na takiej zasadzie działa to chore społeczeństwo - nie martwimy się o ludzi, którzy mają problemy, tylko o tych, którzy mówią, że je mają."

    Ja pierdziele, jakbym czytała swoje myśli...

    Geniusz, Lisu ^^

    /Mesu

    ReplyDelete
    Replies
    1. Rozpieszczasz mnie tymi komentarzami!

      Delete
    2. Lisu zasługuje na trochę rozpieszczania xD

      Delete
  2. To ja też trochę rozpieszczę: cudne <3

    ReplyDelete