16.8.14

Tom Marvolo Riddle.

Dział: Niemaniakalny biznesmen odnajduje maniakalnego doktora.
Numer rozdziału: 2
Gatunek: Yaoi.



               Ciężko jest się pozbyć starych nawyków. Jeśli przez całe swoje życie myłeś ręce po głaskaniu psa i stwierdzisz, że już nie chcesz tego robić, przez kolejne trzydzieści lat będziesz czuł brud na swoich dłoniach. Nie byłem w stanie pożegnać się z panem Carterem inaczej niż poprzez namiętny pocałunek. 
— Wytłumacz się. — Złapał mnie za szmaty i przygniótł do ściany, oczekując wyjaśnień. Palił się ze wściekłości. 
               Spoglądałem prosto w jego kocie oczy. Zawsze lubowałem się w niebieskookich, jednak jego kolor sprawiał, iż był jeszcze bardziej seksowny. Piwne oczęta kierowały teraz wzrok na mnie, to ja byłem gwiazdą wieczoru. Pragnąłem, by nasze spojrzenia już nigdy się nie rozdzieliły. 
— Byłbyś teraz w stanie mnie uderzyć? — Uśmiechnąłem się lekko. Szczerze powiedziawszy bałem się jak nigdy. 
— Kim ty, do cholery, jesteś, żeby robić takie rzeczy?! — Wrzeszczał na mnie jak najęty.
— Rinn Matt Neebt. — Co więcej mogłem mu powiedzieć. — Czy mogę panu coś przeczytać, zanim mnie pan zabije?
               Pan Carter nagle spoważniał i poluzował uścisk. Mogłem normalnie oddychać. Złapał się za głowę i westchnął głęboko. 
— Potrzebujesz pomocy psychiatry, jak mniemam — powiedział, mrużąc powieki. — Czytaj. 
          Wyjąłem z kieszeni starannie złożoną kartkę papieru. Otworzyłem ją powoli, obserwując jednocześnie reakcje pana Alexandra. Serce waliło mi jak oszalałe. Czy aby na pewno powinienem był to wtedy zrobić?




Tu jest tak pusto. 
Piszę to ze względu na to, że pewnie nie zdążę powiedzieć ci wszystkiego, co bym sobie życzył. 
Nie mam pojęcia, co teraz robisz, jednak łudzę się nadzieją, że nie czujesz się tak, jak ja. Bo czuję się obrzydliwie. Czuję, że nie ma dla mnie miejsca na tym świecie. Czuję, że zniszczyłem naszą więź, powinienem był mówić o swoich uczuciach, ale nie potrafię. Teraz nawet nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będę miał do tego okazję. Mam wrażenie, że dzieli nas przepaść - dół, który sam wykopałem swoim egoizmem i narcyzmem. Zapomniałem, że miłość wiąże się z oddaniem. Mimo to postanawiam to kontynuować. Od teraz będzie inaczej. Sprawię, że staniesz się szczęśliwy, bo jestem gotów zrobić dla Ciebie wszystko, Martin.




           Pan Carter patrzył na mnie, wytrzeszczając ślepia. Nie byłem w stanie się nawet głupio uśmiechnąć, dlatego po prostu spuściłem głowę na dół. 
— Wysłuchasz mnie? Tylko bez przemocy.
               Nie odpowiadał, więc uznałem to za zgodę z jego strony. Czułem się winny. Po cholerę tam przychodziłem - nie wiem. Znowu działałem wbrew rozsądkowi.
— Znasz sztuczkę Toma Marvolo Riddle'a? — spytałem, nie podnosząc głowy. — "Rinn Matt Neebt" brzmiało w miarę ciekawie, chociaż do głowy przychodziły mi inne kombinacje, jak chociażby... Ben Raim Tenntt? Miraben Nentt? Tim Bett Annern? Martin Bennett brzmiał już przestarzale i przywodził na myśl zbyt wiele wspomnień. 
               Tak cholernie bałem się unieść głowę i spojrzeć mu w oczy... Zaprzepaściłem wszystkie nasze wspólne marzenia, a teraz wróciłem nagle, niszcząc to, co ułożył sobie sam.
— Tego dnia nasz dom odwiedziła dwójka dziwnych osób. Mężczyzna i kobieta — kontynuowałem. — Znałem ich twarze i wiedziałem, czego chcą. Rozmawiali z rodzicami. Wtedy wpadła do mnie Elise i powiedziała, co ma zamiar zrobić. Wyraziła się jasno. Uznała, iż nie pozwoli rodzicom na ponowne zmuszenie mnie do tych katuszy, więc podpaliła dom. Ciała ludzi z zakładu psychiatrycznego zostały uznane za nasze. Kiedy zobaczyłem swój grób byłem pewien, że i ty się poddałeś. Dlatego...
              Łzy spływały strugami po moich policzkach. Nie mogłem złapać oddechu. Stałem, oparty plecami o drzwi wejściowe, trzęsąc się jak epileptyk podczas ataku. Przetarłem powieki. 
— Dlatego postanowiłem nawiać. Dopiero wtedy zrozumiałem, że wszystkie te wypadki i nieszczęścia, które niosłeś jak krzyże na swoich plecach stały się z mojej winy — szlochałem. — Nigdy wcześniej nie spotykało cię nic złego, dopiero, gdy mnie poznałeś... Chciałem po prostu oszczędzić ci cierpienia i wziąć od ciebie wszystkie te krzyże, do których niesienia cię zmusiłem. Dlatego uciekłem. Mimo to...
               Otworzyłem szeroko oczy, spoglądając na jego stopy. Dłuższe włosy skutecznie przysłaniały mu widok moich załzawionych powiek, jednocześnie nie pozwalając mi spojrzeć na jego twarz. Tym lepiej.
— Mimo to, kiedy poszedłem do kancelarii, poszukując prawnika... i zobaczyłem nazwisko "Susan Rooy-Carter", moje ciało nie było w stanie tego wytrzymać — westchnąłem cicho. — Byłem świadom tego, iż nie mogę tu przyjść, bo znów obarczę cię cierpieniem i moja pięcioletnia asceza pójdzie na marne, mimo to... Nie byłem w stanie się od tego odwieść. Sfałszowałem dokumenty i posługiwałem się nimi przez ten czas po to, by móc cię chronić, po czym zacząłem działać na przekór swojemu planowi, ale... nie na przekór sobie. 
                Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem powieki, próbując uspokoić nerwy. Wszystko było takie rozmazane. Krztusiłem się powietrzem.
— Poza tym... Pamiętasz, że Jude mówił coś o "szefie", który zorganizował cały plan wsadzenia mnie do psychiatryka? — spytałem. — To była Susan Rooy. 
               Czułem się osłabiony. Zsunąłem się na ziemię i schowałem twarz w dłoniach. Wyglądało na to, iż zaraz omdleję, jednak nie chciałem mu o tym mówić. Nie chciałem przysparzać kolejnych problemów. Nie chciałem...







Biel. Czerń? Znowu biel. 






               Straciłem przytomność. Tonąłem w wielkim oceanie. Oglądałem w przyspieszeniu więdnięcie kwiatu. Wszystkie dźwięki zakończyły swój marny żywot. Tak bardzo pragnąłem, by pewna sytuacja sprzed lat się odwróciła. Gdyby tak się stało, obudziłbym się wtulony w jego ramiona, rzeczywistość prysnęłaby w ułamku sekundy. Wszystko stałoby się takie proste. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że to był mój koniec. Marzenia się nie spełniały. Czekałem na magiczne pstryknięcie palców, które wyciągnęłoby mnie z nierealnego snu. Nadszedł czas na powrót do codziennej monotonii. Nie było w niej miejsca dla Alexa Cartera. 


6 comments:

  1. Ten rozdział jest epicki. Wiedziałam, że z Susan jest coś nie tak. Ciekawe co zrobi Alex. Mentalnie biję przed Tobą pokłony za powrót Martina. ~ReiKatsumi

    ReplyDelete
  2. Wiedziałam!
    Susan powinna spalić się na stosie!
    Ja od samego początku w Ciebie wierzyłam i wiedziałam, że nie zabijesz Martina. ;D

    ReplyDelete
  3. Wiedziałam! Wiedziałam, że któreś z nich podpaliło dom, ha!
    Ale pomimo tego i tak cholernie mnie zaskoczyłaś :D
    Podejrzewałam, że a tym gł. bohaterem jest coś nie tak już od tego momentu w kiosku, bo trochę rąbnięty XD Cały Martin. ;p
    Susan nigdy nie lubiłam i jej nie polubię za to, co zrobiła. -.-
    Ciekawa jestem, co się stało z Elise i Judem. ;p

    ReplyDelete
  4. Susan ...Ty suko ...Czuję się wych*jana jeśli chodzi o Martina, ale jednocześnie czuję bezgraniczną radość, płaczę ze szczęścia ...

    ReplyDelete
  5. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete