8.8.14

Placebo.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 11
Gatunek: Yaoi.



               Nigdy nie wierzyłem w związek między ciałem fizycznym a psychiką. Niezależnie od tego, co wmawiałem swoim pacjentom, byłem szczerze przekonany, iż nasze samopoczucie nie ma wpływu na chorobliwość, a depresja na stan zdrowia. Nie ufałem placebo. Dlatego też wiedziałem, że obietnica złożona mi przez Ritę nie miała najmniejszego sensu. Teraz wszystko było zależne od przypadku, nie od niej. Nie łudziłem się zbytnio nadzieją, jednak nie potrafiłem sobie również wyobrazić bez niej dalszego życia. 
                Dlatego nie byłem zdziwiony, kiedy lekarz oznajmił mi, że trzeba ją natychmiastowo operować. Wiedziałem, iż muszę być gotowy na wszystko. Prosiłem los o jeszcze jedną szansę. Czułem, że wina spoczywa również na mnie. To było coś na rodzaj karmy. Przykre, że przez moje grzechy musiało się to odbijać na najbliższych. Czyżbym świadomie zatapiał statek, na którym wszyscy się znajdowaliśmy? 
                Wziąłem wolne na cały dzień, by móc wspierać ją na mniejszą odległość. Chciałem, żeby czuła moje wsparcie. Był piątek. Piątek, trzynastego października. Tego dnia bałem się jak nigdy. 
                  Zapomniałem o wszelkich sprawach związanych z Judem, z Elise, z Martinem, z Susan. Chwilowo mnie to nie obchodziło. Albo zwyczajnie zaprzątałem sobie głowę Ritą i tylko wyłącznie Ritą, która była w trakcie trudnej operacji. Nie zdążyłem nawet z nią porozmawiać. Nasze spojrzenia jedynie się spotkały, kiedy przenosili ją na blok operacyjny. Nie wyglądała dobrze. Wyglądała wręcz obrzydliwie. Miała podkrążone oczy i suchą, bladą cerę. Powiedziano mi, że od kilku nocy ból nie dawał jej spać. Ponadto nic nie jadła, aczkolwiek tylko dzięki temu mogli operować ją natychmiastowo. Tak czy inaczej... czy nie była zbyt osłabiona, by przeprowadzać operację? Moje wnioski coraz bardziej uświadamiały mi, w jak złym stanie była wtedy moja siostra. 
               Kiedy straciłem Ninę, utraciłem również sporą cząstkę własnego "ja". Z mojego życia zniknął przede wszystkim entuzjazm, chęć do życia i inne pochodne radości. Mój umysł przestawił się na zupełnie inne myślenie i stwierdził, że nie mam prawa się cieszyć, skoro moja mama nie żyje. Było w tym coś logicznego, jednak jak długo można zalegać w depresji, pogrążając się w ciemnej otchłani wspomnień i skupiając się jedynie na przeszłości? Zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy pewien debilny dzieciak przyszedł do mojego gabinetu jako pacjent. Początkowo wydawał mi się kolejnym idiotą, który wmawia sobie stany psychodepresyjne, jednak zaskoczył mnie. Zamiast mówić o swoich potencjalnych problemach zaczął kokietować mnie tak otwarcie, jakby się za dużo pornoli naoglądał. Ale faceci to lubią. Dlatego dość szybko wylądowaliśmy w łóżku. I, tak, Rita zdecydowanie miała rację mówiąc mu, że patrzę na niego w dokładnie taki sam sposób, w jaki spoglądałem na Ninę. Kochałem ją najbardziej na świecie. A teraz to on stał się miłością mojego życia. 
     — Operacja się powiodła. — Lekarz nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo uszczęśliwił biednego psychoterapeutę. Miałem ochotę rzucić się na niego, wyściskać i wycałować. Okazało się, że podczas poprzedniego zabiegu, zaraz po wypadku, nie usunęli jednego z małych guzów - przyczyny bólu. To nie było nic poważnego, dlatego już tego samego wieczora wypisali ją do domu z nakazem odpoczywania. O to nie trzeba było się martwić.
     — Jutro zażyczę sobie śniadanie do łóżka — odparła, wyciągając się na przednim siedzeniu mojego samochodu. — Nie wymigasz się.
     — Nie zapominaj o swoim dość okrojonym jadłospisie. Nie możesz jeszcze wszystkiego jeść — powiedziałem, zwieńczając tymi słowami jej nieopanowaną euforię. 
     — Jutro widzisz się z Martinem, prawda? — zapytała z powagą. 
     — Tak — odpowiedziałem, uśmiechając się mimowolnie. 
               Widząc moją rozpromienioną twarz, potaknęła głową i nie kontynuowała tematu. Była zadowolona, że w końcu przemówiła mi do rozsądku. Nie chciałem, by się przemęczała, dlatego tuż po powrocie zrobiłem jej kolację, a po zjedzeniu kazałem się umyć i położyć. Oczekiwałem, że szybko uda jej się wrócić do zdrowia. Była dość dynamiczną kobietą, więc było to bardzo prawdopodobne. 
               Tej nocy również dręczyła mnie bezsenność. Rita wyzdrowiała, jednak Martin nadal był daleko ode mnie. Chciałem sięgnąć po tabletki nasenne, aczkolwiek nagle naszła mnie pewna myśl. Zerwałem się z łóżka i, zapaliwszy lampkę nocną, zacząłem przeszukiwać szuflady komody w celu znalezienia jakiejś kartki papieru i długopisu. Postanowiłem napisać do Martina list na wypadek, gdybym nie zdążył mu powiedzieć wszystkiego, co chciałem. 
                Była trzecia nad ranem, a ja nadal skrobałem, przelewając myśli i uczucia na papier. Odnosiłem wrażenie, że w cztery oczy nigdy w życiu nie zdobyłbym się na takie wyznania. Zacisnąłem pięść. 
— Wystarczy — rzekłem sam do siebie, po czym złożyłem kartkę i schowałem ją do kieszeni płaszcza. Chwilę później zażyłem leki nasenne i rzuciłem się bezwładnie na łóżko. 
               Około dziewiątej budzik zrzucił mnie na ziemię przypominając o tym, że obiecałem Ricie śniadanie do łóżka. W zasadzie wiedziałem, iż będzie spać do co najmniej dwunastej, jednak wolałem na wszelki wypadek wstać już teraz - nie znosiłem nie dotrzymywać danych obietnic. Zrobiłem więc posiłek, wszedłem na palcach do jej pokoju i postawiłem talerz i filiżankę na szafce nocnej, po czym najciszej jak mogłem usunąłem się z pomieszczenia. 
                Jak przeczuwałem, goście zawitali do mnie już o dziesiątej. Ledwo zdążyłem wziąć prysznic i wypić kawę, a usłyszałem dzwonek do drzwi. Podbiegłem szybko, by nie obudzili Rity.
— Zwijamy się, Carter — powitał mnie Jude kulturalnie jak zwykle. Elise stała obok niego zdenerwowana jego towarzystwem tak, jak zawsze. — Pojedziemy moim samochodem. Z powodów czysto asekuracyjnych.
                Patrząc na jego twarz odnosiłem wrażenie, że chce nas zabić. Ale cóż mogłem zrobić. Byłem zmuszony ryzykować swoje życie, by móc odnaleźć Martina. Teraz on był priorytetem. Uświadomiłem sobie, jak bardzo za nim tęsknię.
                Zarzuciłem na siebie płaszcz, upewniając się jeszcze o obecności kartki papieru w lewej kieszeni. Byłem zestresowany całą tą sytuacją. Obawiałem się, że Bennett weźmie mnie za kolejny wytwór swojej wyobraźni. Musiałem działać i być stanowczy w swoim postępowaniu. 
                Ani się nie obejrzałem, a już byliśmy przed budynkiem zakładu psychiatrycznego. Jude dał mi podrobione dokumenty i powtórzył nazwisko współlokatora Martina. Zagryzłem wargę.
— Musi się udać. Nie ma innego wyjścia — pocieszył mnie na odchodne. 
                Opuściłem samochód i skierowałem się ku drzwiom frontowym. Niebo było szare i nie wskazywało na nic dobrego. Sobota, czternasty października. Zapowiadało się na deszcz. 
                Nie doceniałem Jude'a. Ukartował wszystko w taki sposób, że plan poszedł jak z płatka. Wpuszczono mnie do środka bez zbędnych pytań i zaprowadzono na piętro, prosto do pokoju Martina. Stres był niewyobrażalny. Stałem jak kołek przed drzwiami numer sto pięćdziesiąt jeden, nie wiedząc, czy powinienem zapukać, wejść od razu, czy zwyczajnie uciec. Stuknąłem się w łeb wmawiając sobie, że doszedłem zbyt daleko, by teraz odpuścić. Nacisnąłem klamkę.
     

7 comments:

  1. nahah ale trafiłam
    no to czytamyy! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, tak, tak takataktak!!!
      Alex w końcu zdał sobie sprawę z własnych uczuć! Nareszcie przyznał, że kocha Martina! Wspaniale!! :D
      I jak dobrze, że operacja Rity się powiodła, no! Byłoby tragicznie, gdyby coś się z nią stało. Coś gorszego oczywiście.
      Ale teraz zapytam...CZEMU?! POWIEDZ MI CZEMU ZAKOŃCZYŁAŚ W TAKIM MOMENCIE? Ja tu liczyłam, że w końcu się spotkają!
      I oby Alex nie zgubił tego listu. Skoro zapisał tam takie wyznania, jakich nie odważyłby się powiedzieć Martinowi w twarz, to nie ma nawet mowy, że to zgubi xd

      Delete
    2. zdradzę Ci ciekawostkę, Czizó, chociaż chyba już o tym wiesz - piszę na zasadzie "co bohatera nie zabije, to wzmocni. ale zabić nie zaszkodzi". więc możesz to uznać za ciszę przed jeszcze większą burzą. :)))))

      Delete
  2. ale mam zawał przez Ciebie...

    ReplyDelete
  3. Nowy rozdział! *.*
    On wchodzi, a tam Martin leci w ślinkę z współlokatorem xD
    Żarcik...
    Ale serio niech zapuka ;D

    ReplyDelete
  4. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete