9.8.14

Granica wytrzymałości.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 12
Gatunek: Yaoi.



               Nacisnąłem klamkę, czując ogarniający mnie zewsząd lęk i adrenalinę. Czułem pod swoją dłonią każde najmniejsze drgnienie przybliżające mnie do spotkania z osobą, za którą tęsknota zżerała mnie brutalnie od środka. Byłem głodny jego widoku, jego dotyku, jego samego. Dopiero teraz uświadamiałem sobie, jak bardzo zabija mnie brak jego obecności. Odczuwałem zabójczy ból, na który środkiem mógł być tylko on. Pragnąłem wtulić go w swoje ramiona i nigdy nie puścić. W zasadzie wiedziałem, że nic mnie od tego nie powstrzyma. Chciałem jak najszybciej go stąd zabrać i mieć tylko dla siebie. To był mój jedyny cel. Jedyny, ale najważniejszy. 
               Kiedy przekroczyłem próg, szok lekko mnie sparaliżował. Nie, niekoniecznie szok. Raczej ból uciskający klatkę piersiową. Cholera, nie udało mi się. Rozejrzałem się po brudnych, białych ścianach. Były zupełnie puste - żadnych obrazów, plakatów, nawet półek. W oknach nie było firan, "zdobiły" je jedynie grube kraty uniemożliwiające ucieczkę. Było mi przykro. Miałem wyrzuty sumienia. Jak mogłem pozwolić na to, by Martin mieszkał w takim miejscu? Obrzydliwe. Powitałem szanownego współlokatora, wyciągając do niego dłoń i przedstawiając się fałszywym nazwiskiem. 
     — Nie mieszkasz tu sam, prawda? — spytałem, rozglądając się wokół po raz kolejny. Widziałem rzeczy należące do Martina i wyraźnie czułem jego zapach. Jednak po nim samym nie było ani śladu. 
     — On wyszedł — odpowiedział mi nieznajomy. Z nim zdecydowanie było coś nie tak. Obstawiałem kilka konkretnych przypadłości, jednak postanowiłem końcowo się w to nie zagłębiać, bo i po co. 
   — Mam do ciebie prośbę... — wymamrotałem, niekoniecznie chcąc wypowiedzieć te słowa. — Mógłbyś przekazać mu ten oto list?
               Uśmiechnął się i potaknął głową, kiedy podałem mu złożoną kartkę papieru. Nie chciałem znać reakcji Martina. Nigdy wcześniej nie mówiłem mu takich rzeczy, dlatego... Właśnie dlatego. 
     — Przekaż mu, proszę — kontynuowałem — że zjawię się tu również jutro rano. Mam nadzieję, że będzie obecny. 
     — Nie ma problemu — wycedził przez zęby, uśmiechając się sztucznie. 
                Pożegnałem go uśmiechem, po czym opuściłem pokój. Kręciłem się jeszcze chwilę po korytarzach z nadzieją, że go spotkam, jednak wyraźnie nie miałem na co liczyć. Zszedłem na parter i, odebrawszy swoje dokumenty, wyszedłem z budynku, kierując się do samochodu, w którym czekali na mnie Jude i Elise. 
     — Twoja mina wyraża więcej niż tysiąc słów, Carter — zaśmiał się Lisovsky. — Dostałeś kosza czy jak?
     — Martin chyba wyszedł na kupę — odparłem obojętnie. — Dużą kupę.
     — Chcesz powiedzieć, że go nie spotkałeś? — zapytał ze zdziwieniem. — To rodzi małą obawę, że ktoś nas przejrzał. 
     — Przekazałem współlokatorowi, że wrócę tu rano — dodałem. 
     — Dobre posunięcie — spuentował. — Miejmy nadzieję, że nas nie wyda. Chociaż... szef akcji jest na tyle ambitny, że mógł podstawić zdrowego człowieka jako potencjalnego pacjenta. Myślę, że rozumiesz, co mam na myśli. 
     — Dowiemy się jutro — odparłem, zapinając pasy. 
               Myślałem, że całkowicie pozbyłem się wiszącego nade mną fatum, a jednak. Wracało jak bumerang. Bóg wywiązał się z obietnicy, ale moje zadanie było nieco trudniejsze niż jego. Ponadto odnosiłem wrażenie, że celowo mi je utrudnia. Chce mnie sprawdzić? Nieważne. Gówno mnie to obchodzi. Będę dążył do postawionego sobie celu nawet po trupach. 
                Tego samego wieczora Rita zaczęła obsypywać mnie pytaniami. Nie chciałem jej zanadto martwić, a jednocześnie nie miałem ochoty okłamywać. Postawiłem na szczerość.
     — Mówiąc bardzo ogólnie Martin jest zamknięty w psychiatryku — zacząłem. — Jego rodzice wyraźnie wyrazili na to zgodę, mimo że jest całkowicie zdrowy. Ktoś stojący na górze dał łapówkę dyrektorowi zakładu, przez co jesteśmy w dupie.
     — Brzmi jak akcja z filmu sensacyjnego... — westchnęła. — Skąd masz takie informacje?
     — Od Elise Sol Bennett, siostry Martina i od jego kumpla, Jude'a Lisovskiego — odpowiedziałem.
     — Jakie działania podjęliście? — spytała. 
   — Odnalezienie Martina nie było trudne ze względu na fakt, że Jude wszczepił mu chipa — kontynuowałem. — W jakiś sposób przewidział to, co się stanie. Jednak powiedział, że pomoże nam tylko pod warunkiem, że nie będziemy wnikać w jego prywatne powody. 
     — Szczwany gnojek... — syknęła. 
     — Wkradł się do bazy danych zakładu, po czym wyrobił mi fałszywe dokumenty. Dzisiaj udało mi się przeniknąć do środka pod fałszywym nazwiskiem, odwiedzając współlokatora Martina — dodałem.    — Jednak Bennetta nie było w środku. Kazałem przekazać drugiemu pacjentowi, że zjawię się ponownie rano. Mimo to Jude obawia się, iż cała akcja jest ustawiona i przewidzieli nasze motywy, po czym podstawili jako współlokatora zupełnie zdrową osobę, coś na kształt ochrony i zbierania informacji.
    — Jasna cholera... — westchnęła, łapiąc się za głowę. — Macie do czynienia z wyjątkowo ambitną osobą jako przeciwnikiem.  
   — ...albo po prostu Jude wbija nam do głowy głupoty wyssane z palca — odpowiedziałem, zaciągając się papierosem. 
     — Dlaczego miałby? — spytała ze zdziwieniem. 
    — By osiągnąć swoje własne cele — uśmiechnąłem się. — Rzadko zdarza się okazja, żeby mieć dwie świadome, ale niemające wyjścia, marionetki. 
     — Zaczekajmy do jutra z wszelkimi wnioskami. 
               Bezsenność wykańczała mnie fizycznie. Po raz kolejny byłem zmuszony do katowania organizmu środkami nasennymi. Mimo to moje oczy nadal były podkrążone, cera blada i sucha, ogólny stan fizyczno-psychiczny - kiepski. Wejście do krainy Morfeusza zagradzały mi widoki i wspomnienia. Tęskniłem tak bardzo, że przestawałem normalnie funkcjonować. Czułem się martwy. 
               Następnego dnia zrzuciłem się gwałtownie z łóżka. Wykonałem szybko wszystkie czynności związane z poranną toaletą i, nie fatygując się o zbędne jedzenie śniadania, zarzuciłem na siebie płaszcz i opuściłem mieszkanie. Wsiadłem do auta nie marnując czasu na odpalanie papierosa i ruszyłem w kierunku zakładu. Tym razem nic nie mogło mi przeszkodzić. Błagam, Martin, bądź tam. 
               Wręczyłem w recepcji te same, sfałszowane dokumenty, po czym pognałem na górę. Nie pukałem. Szkoda mi było czasu. Otworzyłem drzwi z zamachem i zobaczyłem... 

Pustkę.

               W pomieszczeniu nie było żywej duszy. Zostałem wrobiony? Niekoniecznie. Odnosiłem wrażenie, że... Nie chciało mi to przejść przez gardło, jednak... Może on po prostu nie życzył sobie mojego towarzystwa? Co, jeśli w rzeczywistości znał całą prawdę i nie dał sobie wmówić schizofrenii? Być może... Być może faktycznie postanowił zerwać kontakt, a zakład stworzył mu idealną do tego okazję. 
               Trzasnąłem z całej siły drzwiami samochodu. Odpaliłem papierosa. Tapicerka była już tak przesiąknięta dymem, że nie powinno było jej to robić żadnej różnicy. Zacisnąłem pięści na kierownicy. Niezależnie od tego, w jaki sposób tłumaczyłem sobie jego zachowanie, nie mogłem zrozumieć jego motywu. Cholerny Martin... W dodatku nie potrafiłem się złościć konkretnie na niego. Był zbyt dobry. 
                Rita nie była zadowolona z całej tej sytuacji. Przejmowała się moim stanem i zmuszała, bym wziął sobie wolne. Mój profesjonalizm mi na to nie pozwalał. Byłem świadomy granicy między życiem prywatnym a pracą i świadomie nie łączyłem dwóch tych rzeczywistości. 
     — Alex — przewała mi rozmyślenia. — Twój telefon. 
               Spojrzałem na ekran swojej komórki. Połączenie od nieznanego numeru. Robiło się coraz dziwniej. Niepokój unosił się w całym pomieszczeniu. 
     — Tak? — odebrałem. 
   — Hej, kochanie, tu twój przyszły facet, Luke. Co tam? — spytał, szczebiocąc wesoło. Głupi skurwiel. 
     — Pomyłka — odparłem szybko, chcąc się rozłączyć.
   — Zaczeeeekaj, mam propozycję — zachichotał cicho. — Jeśli nie masz planów na wieczór, możemy gdzieś wyjść razem. 
     — Niespecjalnie mam ochotę — odpowiedziałem. 
     — Dlaczego? — spytał.
     — Mam problem z moją drugą połówką — wycedziłem przez zęby. Zamilkł na chwilę.
    — Jak wolisz. W razie czego chyba masz mój numer — kontynuował. — Masz? Jeśli nie, mogę ci podać.
    — Nara. 

               

3 comments:

  1. Niedobry Lisu! xD
    Dręczy Alexa.
    I gdzie do cholery wiecznie siedzi Martin?! ;D
    Ach i Luke!
    Przydałoby się żeby mu ktoś przetrzepał skórę!

    ReplyDelete
  2. Gdzie Martin?! :C niech Luke spierdala ma drzewo! ;-;
    MARTIN
    MARTIN
    MARTIN!!!

    ReplyDelete
  3. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete