10.8.14

Cisza przed burzą.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 13
Gatunek: Yaoi.



               Zrozumiałem, że zdecydowanie za dużo czasu spędzałem na zastanawianiu się - na analizowaniu, co zrobiłem nie tak, dlaczego wszystko obraca się przeciwko mnie. Roztrząsałem wszelkie otaczające mnie zło zamiast zacząć działać. Myślałem, że wszystkiego w życiu dosięgnę własnymi rękoma. W rzeczywistości musiałem pchać się przez życie łokciami, by móc zdobyć cokolwiek. Być może nie powinienem był chodzić zawsze własnymi ścieżkami, które często biegły przez krzaki i bagna, podczas gdy obok rozciągała się czysta szosa czy autostrada. Wmawiałem sobie, że wyniosę z tego więcej doświadczeń, niż gdybym poszedł na łatwiznę. Łudziłem się, iż uczciwość jest opłacalna, a dobra karma wróci do mnie prędzej czy później. Byłem naiwny. 
               Z pełnego rozmyśleń transu obudziło mnie pukanie do drzwi. Zdziwiłem się nieco, przeważnie ostrzegał mnie wcześniej dzwonek domofonu. Ktoś musiał zostawić otwartą klatkę schodową. Otworzyłem.
— Niespodzianka — uśmiechnęła się czerwonowłosa, popychając mnie lekko i wpraszając się tym samym do środka. — Nie cieszysz się z mojej wizyty?
               Westchnąłem z ulgą, że Rita chwilę wcześniej wróciła do swojego pokoju i położyła się spać. Nie zniosłaby w takiej chwili towarzystwa Susan, mimo przyjaźni, która łączyła je jeszcze kilka lat temu. W końcu dopiero nam udało się przemówić kobiecie do rozsądku i pomóc jej uniezależnić się od chorych wymogów rodziców. Wykorzystała to przeciwko nam.
— Cześć — zacząłem niemrawo. — Dobrze, że przyszłaś. Chciałem z tobą rozmawiać. Rita niezbyt dobrze się czuje, położyła się chwilę temu. Co powiesz na spacer?
               Dziewczyna z szerokim uśmiechem potaknęła głową. Mimo jej ambicji odnosiłem wrażenie, że skoczyłaby za mną w ogień. Ta myśl wbrew pozorom nie miała nic wspólnego z moim egoizmem i narcyzmem. Być może była tak zaślepiona miłością, iż nie było opcji, by funkcjonować inaczej. Szczerze powiedziawszy było mi przykro z jej powodu. Wciąż pamiętałem czasy naszych studiów, kiedy naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Byliśmy parą. Pod koniec studiów oznajmiła mi, że jest w stanie błogosławionym. Jednak w tym samym czasie ojciec zmusił ją do przeprowadzki. Nie widzieliśmy się przez długi czas. Wieki wypaliły łączące nas uczucia, w dodatku Susan straciła dziecko. Był to dla mnie taki cios, że nie potrafiłem jej nawet w jakikolwiek sposób pocieszyć. Egoistycznie zamknąłem się w sobie i relacja między nami została zakończona. Mimo to Susan w dalszym ciągu walczyła o to, bym mógł pozostać u jej boku. Rozumiałem to. Jednak było już za późno. Kochałem kogoś innego. 
— Pewnie domyślasz się, o czym chcę z tobą rozmawiać — zacząłem. — Dlaczego grasz w taki sposób?
               Czerwonowłosa nagle spoważniała, pochmurniejąc jednocześnie. Przegryzła wargę i westchnęła cicho. Ciężko mi było schodzić na te tematy, jednak nie mogłem pozostawić ich ot tak. 
— Myślałam, że coś się zmieniło, zważywszy chociażby na nasze relacje — odparła cicho. — Zaczęły się nagle poprawiać w takim tempie, że...
— Rozumiem twój tok myślenia — przerwałem jej w pół zdania. — Jednak nie wiem, co cię skłoniło do ogłaszania naszych zaręczyn. Gdyby coś faktycznie szło w tę stronę, po takim wydarzeniu mogłabyś być już w moich oczach skreślona. Nie rozumiem twoich motywów. 
— Tak jak myślałam — podsumowała. — Nadal jesteś tym samym bezczelnym i bezuczuciowym gnojkiem, co kiedyś. 
               Wiatr był dość porywisty tego dnia. Chłód przytłaczał mnie z każdej strony, w dodatku ten zapach wilgoci... sprawiał, że było mi niedobrze. 
— Nie mam pojęcia, co czułeś, kiedy wyjechałam — kontynuowała — ale dla mnie był to cios poniżej pasa. Nie wiedziałam, co robić. Nie było mi dane nawet się z tobą spotkać, by móc powiedzieć ci w cztery oczy o ciąży. Poza tym nawet po jej utracie, ty...
               Rozpłakała się, zakrywając dłońmi twarz. Czułem się dokładnie tak, jak tamtego dnia, kiedy powiadomiła mnie o stracie dziecka - kompletnie bezradny, niewiedzący, co powinien uczynić. Patrzyłem na nią, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Podszedłem więc nieco bliżej i przysunąłem ją lekko do siebie, jednocześnie obejmując mocno ramieniem. Wtuliła się we mnie, nadal gorzko łkając. Nie miałem pojęcia, jak ją uspokoić. Przerastało mnie to. Wszystkie te problemy zaćmiewały mój umysł, nie pozwalając logicznie myśleć. 
               Odwiozłem ją do domu i wróciłem do siebie. Co więcej mogłem zrobić? Nie załatwiłem nawet do końca sprawy, którą chciałem, mimo że udało mi się zdobyć na odwagę i powiedzieć prostu z mostu, co leży mi na sercu. Nie sądziłem, że kiedyś mnie to spotka, aczkolwiek miałem ochotę zasnąć i więcej się nie budzić. Wypaliłem się zawodowo. Z takim podejściem nie nadawałem się już na psychoterapeutę. Z jednej strony wiedziałem, iż dzięki bólowi mogę poczuć życie. Zdawałem sobie sprawę, że warto jest przeczekać szare dni, by w końcu mogło wyjść słońce. Mimo to... 
               Mimo własnego stanu psychicznego kolejnego dnia i tak poszedłem do pracy. Nie sądziłem, że oczekuję od siebie zbyt wiele - wiedziałem, iż muszę podołać. Nie mogłem poddać się tak łatwo. Los zapewne już zacierał ręce widząc, jak mało siły już mi zostało. Postanowiłem walczyć do końca. Nie dla siebie. Dla Martina. 
— Mam nadzieję, że zdasz sobie w końcu sprawę, że jestem tylko i wyłącznie twoim terapeutą — wycedziłem z lekkim zdenerwowaniem. — Nie mam pojęcia, jak zdobyłeś mój numer telefonu, ale im szybciej to skończysz, tym lepiej dla ciebie. 
— Wrzuć na luz — roześmiał się szczerze, wprawiając mnie w lekkie zakłopotanie. — Dobrze wiem, jak ubóstwiasz rozmowy i wizyty ze mną.
— Chciałbym, żeby to była prawda... — westchnąłem. 
               Wizyta trwała standardowo godzinę zegarową. Na początku szło jak z płatka - Luke nie odbiegał od tematu swoich problemów, a moje rady wyraźnie mu przypasowywały. Jak się okazało, była to tylko cisza przed burzą. Modliłem się, by nie skończyło się tak, jak ostatnio, a mimo to kilkanaście minut przed końcem Luke siedział na moich kolanach i rozsiewał delikatne pocałunki na moim karku, wywołując u mnie falę westchnień z rozkoszy. 
                Nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafiłem mu przerwać. Być może przyczyną był męski instynkt pragnący zbliżenia fizycznego. Może kwestią było jego podobieństwo do Martina. Niewykluczone też, a bardzo prawdopodobne, że traktowałem to jako ucieczkę od problemów. Chciałem, by ktoś się mną zaopiekował, przysporzył mi radości, zajął się mną nawet w taki prymitywny sposób. Nie wiem, czego oczekiwałem. 
               Na szczęście do niczego większego nie doszło. Wraz z końcem wizyty skończyły się romanse i Luke opuścił gabinet, nie opuszczając niestety moich myśli. Nie byłem w stanie o nim zapomnieć. Zaprzątał mój umysł całe przedpołudnie. Bałem się, że zacznie mnie podniecać. Jeśli jeszcze tego nie zrobił...
               Wróciłem do mieszkania. Zrobiłem sobie kawę i odpaliłem papierosa. Paliłem ostatnio zdecydowanie za dużo. Bywały dni, w których nie kończyło się na dwóch paczkach. Nie panowałem nad tym, nieświadomie wpadając w nałóg. Mimo to nie traktowałem tego jako kolejny z moich problemów. Przy pozostałych to był pikuś. 
               Około szesnastej obudziło mnie pukanie do drzwi. Leżałem na sofie przed włączonym telewizorem i nie zauważyłem, kiedy mi się zasnęło. Był to dobry znak - cieszyłem się, że moja bezsenność dobiegła końca. Uśmiechnąłem się sam do siebie, po czym podszedłem do drzwi, dziwiąc się, że mimo pogody znowu ktoś zostawił otwarte drzwi na klatce schodowej. 
               Ku mojemu zdziwieniu na progu zoczyłem niską, bardzo szczupłą blondynkę o włosach do ramion i śmiejących się niebieskich oczach. Nie przypominałem sobie znikąd jej twarzy.
— Dzień dobry, nazywam się Lisa Smith — zaczęła. — Jestem pielęgniarką w zakładzie psychiatrycznym.

4 comments:

  1. Końcówka jak zwykle zakończona w złym momencie, powinno być więcej i więcej xD
    Już sama nie wiem, co myśleć o Susan. Chyba się wstrzymam przed polubieniem jej, bo kto wie co ona tam może planować. ;p

    ReplyDelete
  2. Lisa to prawie Lisu.
    Więc Lisa będzie dobra. ;D
    Tęsknie za Martinem..

    ReplyDelete
  3. Potrzebuje Martina :c tęskni mi się :c

    ReplyDelete
  4. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete