11.8.14

Książę z piekieł.

Dział: Otoshiana.
Numer rozdziału: 3
Gatunek: Yaoi.



- Dokąd się wybierasz?
- Hę?
...

    I stało się. Plan nie wypalił.
  Ochroniarze wprowadzili mnie do Gabinetu Dyrektora. Było to duże pomieszczenie z bardzo wysokim sufitem i zimną, marmurową posadzką, która swoim wyglądem przypominała szklaną szachownicę. Witraże w oknach przedstawiały jakieś czarne postaci, czyli w rezultacie przepuszczały nikłe światło księżycowej nocy. 
Czekałem rozpłaszczony na czworakach ze skrępowanymi rękoma i związanymi ze sobą nogami. Rany na kolanach, jeszcze nie zagojone po ostatniej walce, pulsowały bólem, stykając się z potwornie twardym podłożem. Można powiedzieć, że wyglądałem jak ktoś kompletnie przegrany. Jednak w duchu czułem, że będę walczyć o wolność nawet kosztem życia. Emocje się wzbudziły, kiedy Dyrektor przestał dłużej na siebie czekać.
Z początku usłyszałem stukot czarnych lakierowanych gino rossi o posadzkę. Każdy dźwięk rozchodził się echem po ogromnym, przestrzennym pomieszczeniu. W gruncie rzeczy, cały ten udawany gabinet przypominał raczej mieszkanie. Bowiem obok biurka i dużego, skórzanego fotelu biurowego była rama drzwi prowadząca do dalszej części okazałości. Z początku dobiegające gdzieś z bardzo daleka kroki z sekundy na sekundę przybierały na sile. Trwało to w nieskończoność, więc albo pomieszczenie naprawdę posiadało kilka komnat albo najzwyczajniej w świecie czas mi się dłużył. 
Gdy zjawił się w progu wejścia do dalszej części gabinetu, podniosłem na niego pełen kpiny wzrok. Nie uszło to jego uwadze. Od razu pojawił się błysk w jego oczach. Ogólnie gdyby nie fakt, że stanowił centrum całej tej mrocznej jamy to bym nim nie omieszkał. Był fatalnie przystojny. Biała skóra kontrastowała z czarnymi jak smoła włosami, które opadały na całe czoło, lekko przysłaniając źrenice. Miał dziwnie granatowo-czerwone oczy. Sądzę, że granatowe od cienia, jaki nań padał. Smukła sylwetka jeszcze bardziej emanowała swoją zmysłowością w tym czarnym smokingu. Też uważacie, że smoking i dyrektor jakoś nie wchodzą w rachubę? W takim razie w tym absurdalnym świecie wszystko jest możliwe. Koniec opisów. 
Kiedy uparcie mroziłem go wzrokiem, ten nonszalancko założył ręce na piersi i z łobuzerskim uśmieszkiem zaczął mi się przyglądać. Po chwili widocznie znudziło mu się czekanie, więc zasiadł za biurkiem. Szklany stół i ogromny kręcony fotel wydawały się tak władcze, że on w ich posiadaniu wyglądał zaprawdę jak istny książę. 
- A więc dokonano próbę ucieczki. 
Cisza.
Mój karcący wzrok.
Jego jeszcze szczerszy uśmiech.
Wydawał się lekko podniecony całą tą sytuacją.
- Niestety, jak widać, nieskutecznie.
Wyjął ze zgrabnego pudełeczka cygaro i się zaciągnął. Po pokoju rozniósł się dym. Miał kuszący zapach. 
- Słyszałem, że bardzo zacny z ciebie zawodnik. Aż szkoda byłoby takiej zdobyczy...
- Nikt nie będzie mnie przywłaszczał. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, przerywając mu w połowie zdania. Byłem świadomy szlachetności jego osoby i powinnością zwracania się do niego z należytym, wręcz obowiązkowym szacunkiem. Jednak miałem to w dupie. Waliło mnie to miejsce i cały ten zjebany świat. W chwili ucieczki podjąłem decyzję, że albo uda mi się uciec, albo tu zginę, ale z godnością. Nie będzie więcej kłamstw i zabijania, aby przetrwać. Czyżbym w końcu stał się prawdziwym mężczyzną?... 
- O proszę. - waść mość wstał i dzieliła nas odległość jakichś dwóch metrów. - I słusznie. - dokończył, zaciągając ostatni raz, po czym odłożył cygaro na biurko. 
- Właściwie po co próbowałeś stąd zbiec. Nie ma tu wyjścia dla niewłaściwych osób. Musisz trzymać się tu obowiązujących zasad.
- Bo inaczej co? - zakpiłem.
- Bo inaczej co? - powtórzył, naśladując mój ton głosu. - Różne rzeczy mogą się zdarzyć... - widocznie się zamyślił, bo utkwił wzrok w jednym martwym punkcie. - Jednak przyjmę, że dzisiejszej nocy działałeś spontanicznie i całkiem nie przemyślanie. Biorąc pod uwagę twoje wyniki, daruję to tym razem. Jednak nie licz na więcej skruchy...
- Darujesz? Hahahahaha - triumfalnie się podniosłem na kolana i splunąłem mu w twarz. - Gdzieś mam twoje miłosierdzie.


  


No comments:

Post a Comment