15.8.14

Permisywizm.

Dział: Maniakalny doktor w ucieczce przed adoratorami.
Numer rozdziału: 17
Gatunek: Yaoi.



Legenda głosi, że mamcia Lisa przełożyła spontaniczny wyjazd w góry na inną, spontaniczną datę. Wracam więc, by Was trochę... a, kurde, nie, ten post jest nieco inny niż poprzednie XD" W dodatku dłuższy *i tu wszyscy mają skojarzenia*. Jeny, co ze mnie wyrośnie. Generalnie to proszę Was o wsparcie, jestem na silnych lekach co najmniej pół roku, a w internetach piszą, że jarać i pić nie można, cojapoczne! Wiele mogę z siebie dać, ale zabrać mi Marlboro Red... Chyba nie dostosuję się w 100% do zaleceń lekarskich. W razie, jakbym umarła, dam Wam znać, strasząc po nocach, czy coś tam. Miłego!
PS. Polubcie SNAYS, jeśli nie lubicie!
______________________________________________________________________



               Znasz to uczucie, kiedy, niezależnie od faktów, czujesz, że jesteś już na przegranej linii? Nie łudzisz się nadzieją, iż coś ulegnie zmianie, poddajesz się, rezygnujesz, spuszczasz głowę i jedynym obiektem, na którym się skupiasz, są twoje stopy. Nie próbujesz walczyć, za wszelką cenę wygrać, mimo że nie brak ci dobrych argumentów. Po prostu zdajesz sobie sprawę ze swojej winy. 
               Zrobiłbym teraz wszystko, by móc... może niekonieczne cofnąć czas, ale w jakiś sposób odkupić swoje winy. Znałem Martina bardzo dobrze, jednak nie miałem pojęcia, jak zareaguje na dość jednoznaczną z jego perspektywy zdradę. 
— Cześć. — Zwyczajnie się przywitał. Jakby wyplenił wszystkie goszczące w jego sercu uczucia. Wyrzucił je za drzwi?
               Nadał byłem niestabilny emocjonalnie. Podjudzała mnie dodatkowo propozycja Jude'a oraz śmierć ojca. Przestałem myśleć logicznie. Nie było mowy o słuchaniu rozumu. Nie pamiętam teraz, co dokładnie powiedziałem wtedy Luke'owi. Wydaje mi się, że dość mocno go spoliczkowałem, po czym rzuciłem agresywną wiązankę o kokietowaniu zajętych ludzi mimo ich ostrzeżeń i odmów. Chwilę później osunąłem się bezwładnie na ziemię, a czerń zajęła wszystko, co dotychczas miałem przed oczyma.
               Omdlałem? Zapewne. Widzę, że jednak myliłem się co do braku związku między psychiką ludzką a ciałem fizycznym człowieka. Cóż... Miałem teraz wystarczająco dużo czasu, by wszystko przemyśleć. Nawet, jeśli umarłem. Umarłem? To też było możliwe. Nie mam pojęcia, co się dzieje po śmierci, ale to mogło być to. 
               Nie byłem godzien błagać Martina o wybaczenie. Mogłem go jedynie przeprosić i zdać się na niego i jego decyzje. Stoczyłem się na samo dno i nie miałem siły się podnieść. Czułem, że już nigdy nie będę w stanie odetchnąć z ulgą. Ciążący nade mną kamień coraz bardziej naprężał nić, na której wisiał, jednak nadal nie spadał. 
               Do moich lekko przymrużonych powiek dostało się światło. Przekręciłem lekko głowę. Zastanawiałem się, gdzie jestem. W niebie? W piekle? Może jednak przeżyłem? Z trojga złego trzecia opcja była dla mnie najlepsza. Chyba łudziłem się, że uda mi się odkupić jeszcze swoje winy.




Zdębiałem.




               Dobrze znałem ten zapach, ale nie sądziłem, że nie jest on wytworem mojej wyobraźni. Rzeczywistość sparaliżowała moje ciało. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, nie mogąc się ruszyć ani wykrztusić z siebie słowa. Leżałem w łóżku, wtulony w prawe ramię Martina, który, obejmując mnie delikatnie, słodko spał. Przytulał mnie dokładnie w taki sam sposób, w jaki ja zwykłem trzymać jego. 
— Obudziłeś się. — On również otworzył oczy. Chwilę później wybuchnął śmiechem, widząc moje przerażone spojrzenie. — Czemu masz takie wielkie gały?
— Żebym cię mógł lepiej widzieć. — Jak zwykle paplałem, co mi ślina na język przyniosła. W jakimś sensie ja i Martin byliśmy do siebie podobni. Bałem się mówić cokolwiek więcej. 
— Przeczytałem karteczkę, którą zostawiła ci Rita. — Dopiero, gdy to powiedział, uświadomiłem sobie, że ten dzień nadal trwa. — Może dlatego się nad tobą zlitowałem. Nie potrafię być, kurna, zły.
— Nie mam pojęcia, jak długo cię nie było, ale... — Zdobyłem się na odwagę i wyrzuciłem coś z siebie. — Przez ten czas działo się tak wiele rzeczy... 
               Zmrużyłem oczy. I wtedy doznałem pewnego olśnienia, które postanowiłem wcielić w życie. Tak, jak chwilę wcześniej nie byłem w stanie wyciosać z siebie ni słowa, tak teraz poczułem, że spłynie ze mnie potok słów.
— Martin, ja wiem, ja nie powinienem teraz cię o nic prosić, powinienem robić ci śniadania do końca życia, ale to i tak nie wystarczy. — Zacząłem tłuc słowo po słowie, nie zważając na to, jak banalnie brzmiałby moje wypowiedzi. Brunet cicho zachichotał. — Ale... chyba obydwoje byliśmy zbyt zakłamani. Mówmy sobie od teraz wszystko, nie komplikujmy sobie życia. Jeśli tylko zapragniesz nadal ze mną być...
               Łzy po raz kolejny spłynęły po moim policzku. Martin uśmiechnął się szeroko i pogłaskał mnie troskliwie po głowie. Nie wyglądał na rozgniewanego. To tylko potęgowało moje poczucie winy i wyrzuty sumienia.
— W takim razie powiedz, co się działo, kiedy mnie nie było. 
               Trudno mi było opowiadać o tym wszystkim, dlatego od czasu do czasu robiłem krótką pauzę, by móc odetchnąć. Wizyty i zachowanie specyficznego pacjenta łudząco przypominającego Martina. Wizyta Rity w domu Bennettów. Wypadek samochodowy. Ciężki stan siostry. Rozmowa z pielęgniarką z oddziału, Evą Bennett. Moja wizyta w domu Bennettów. Zamknięcie mi drzwi przed nosem. Spotkanie z Elise. Rozmowa telefoniczna z Judem. Strategie odbicia Martina. Obiad u szefa i oznajmienie fałszywych zaręczyn. Pogarszający się stan Rity. Operacja i powrót siostry do domu. Wizyta w szpitalu psychiatrycznym. Brak Martina. Powtórzenie dwóch ostatnich sytuacji. Wizyta Lisy. Kłótnia z Ritą. Wizyta Elise i oświadczenie o przeniesieniu Martina do innego szpitala. W końcu warunki Jude'a... Śmierć ojca. Nie pominąłem żadnego szczegółu, nawet biadolenia Elise o jej stosunkach z rodzicami. Martin był wyjątkowo zaskoczony, mimo to...

Nie był zły. 

               Trafiłem na najbardziej kochanego człowieka stąpającego po tej Ziemi. Nie gniewał się nawet po tym, co zobaczył na własne oczy. 
— Niemożliwe... Alex, podziwiam cię, że udało ci się to przejść. — Tylko tyle usłyszałem z jego ust. 
— Martin... Nie wyglądasz na wściekłego. — Obawiałem się poruszać ten temat, jednak wolałem być uświadomiony. 
— Mówiłem ci, jakoś nie potrafię być zły. Tym bardziej po tym, co powiedziałeś. — Był zdecydowanie zbyt wyrozumiały. — W jakiś sposób nawet cieszę się, że na czas mojej nieobecności miałeś kogoś, kto ci mnie zastąpił. 
— Martin, nie pierdol takich głupot. — Poderwałem się do pozycji siedzącej, ganiąc go właściwie za własne grzeszki. 
— Gdybym był na twoim miejscu, zapewne byłbym na prochach, miałbym kilka panienek na boku, rzuciłbym pracę. Może nawet coś bym sobie zrobił. — Gdy wypowiadał te słowa, czułem, jak moje poczucie winy zmienia się w ogarniającą mnie radość. — Ta historia byłaby wielkim ciosem nawet dla osoby wyjątkowo silnej psychicznie.

Wydoroślał, skurwiel. 

— Jeśli chodzi o Jude'a, nie przejmuj się tym gnojkiem — zaśmiał się. — Rękę dam sobie urżnąć, że prowadził całe to śledztwo tylko po to, by mieć u swojego boku Elise. A ta gadka z moim ciałem... Zapewne chciał mnie wziąć jako zakładnika i zmusić do czegoś siorę. I jestem pewien, że zamknął mnie u siebie w chacie z dokładnie tego samego powodu. Nie martw się, chipa już usunąłem. 
— Poważnie? — zdziwiłem się. — To by wyjaśniało panujące między nimi relacje. Za każdym razem, gdy się spotykaliśmy... 
— Elise nienawidzi rodziców tak samo jak ja — odparł.
               Zdębiałem. Przy moim wychowaniu nie było takiej opcji, by skrywać jakąkolwiek urazę do rodziców. 
— Obydwoje są medykami. Strzelam, że to dlatego są tak wypaleni emocjonalnie. Nie potrafią być dumni, nie umieją nas wspierać. Nasza rodzina zbudowana jest na fundamencie... Nie, tam nie ma żadnego fundamentu. Wszystko zaczyna się i kończy na wspólnych obiadach i finansowaniu nam niezbędnych rzeczy — dodał. 
               Szokowało mnie każde jego słowo. Może i nie minęło wiele czasu, odkąd jesteśmy razem, jednak dziwiły mnie fakty, o których pojęcia zielonego nie miałem. I pomyśleć, że byłem przekonany, iż czytam z Martina jak z otwartej księgi. Okazał się wówczas być zupełnie inną osobą, niż podejrzewałem. 
— W takim razie chyba wiemy o sobie wszystko, co? — zaśmiał się. — Szczerze mówiąc jest jeszcze jedna rzecz. Zrobiłem badania i mnie wypuścili, ach wolności! 
— Martin, wprowadź się do mnie — rzuciłem krótko. 
— P-poważnie, tak już, teraz, nagle? — spytał ze zdziwieniem.
— No. I nie przyjmuję sprzeciwów — nakazałem.
— Dobra, ale najpierw wspólna kąpiel — zachichotał.
                Początkowo czułem pewien opór, coś na rodzaj wstydu. Może dlatego, że nie miałem z nim kontaktu przez jakiś czas. Mimo to wiedziałem, że w końcu będę mógł zaspokoić swoje i jego potrzeby. Jednak... widok jego nagiego ciała sprawił, że coś we mnie pękło. Usiadł w wannie naprzeciwko mnie. Było mało miejsca, wsunąłem więc swoje kolana między jego. 
— Zamiast robienia tych śniadań do końca życia, możesz mnie umyć. Nie chce mi się ruszać. Wolę rozkoszować się przyjemnością kąpieli w wannie po tych wszystkich wieczorach spędzonych pod szpitalnymi prysznicami — odparł.
— Potem — rzuciłem krótko, podnosząc się, by chwilę później przykucnąć przed nim. Położyłem jego kolana na swoich ramionach i pochyliłem się nad nim, całując delikatnie jego wargi. Tym razem nie był to typowy, zaborczy, męski pocałunek. Brakowało mi tego smaku. Zsunąłem się na jego kark. 
— A-alex, ale tak w wannie, przecież Rita jest za ścianą i wszystko usłyszy — wymamrotał szybko.
— To będziesz musiał opanować swoją rozkosz — odparłem, na co zalał się już nie dziewiczym rumieńcem. 
               Całowałem delikatnie jego obojczyki, lekko gryząc skórę. Schodziłem stopniowo do coraz niższych partii ciała. Pieściłem wargami jego lewy sutek, jednocześnie bawiąc się palcami drugim. Wzdychał z rozkoszy, ponaglając mnie do dalszego działania. Przesunąłem językiem po jego brzuchu, na co zareagował lekkim skurczem. Wziąłem jego członka do ust. Zdziwił się, w jego przypadku robiłem to po raz pierwszy. Zacisnął kolana na mojej szyi i zakrył twarz dłońmi, po czym zaczął wierzgać na prawo i lewo. Przyspieszyłem ruchy warg słysząc, jak jęczy z przyjemności. W ostatniej chwili odsunąłem się, a biała ciecz moment później spływała po mojej twarzy. Postanowiłem nie dawać mu momentu na wytchnienie i bez zbędnego rozpychania zacząłem szybko w niego wchodzić. Wanna lekko trzeszczała, jednak stwierdziłem, że Ricie nie będzie to za bardzo przeszkadzać. Balansowałem biodrami stopniowo coraz szybciej, wywołując u Martina falę niepohamowanych westchnień. Tym razem postanowiłem wejść do samego końca, mimo że nigdy wcześniej sobie na to nie pozwalałem. Zatrzymałem nieco swoje podniecenie i kazałem mu jeszcze trochę wytrzymać, nie chciałem dochodzić w marnej połowie. Przyspieszyłem. Oczy Martina zaszkliły się łzami. Zawahałem się. Jednak szeroki uśmiech, którym chwilę później mnie obdarzył, zmotywował do dalszego działania. Udało mi się dojść w jego najdalszym zakamarku. Chwilę później bezwładnie osunąłem się na jego tors. 

10 comments:

  1. JAAAAAAAAACIEEEEEEE
    Kocham!
    Teraz moje życie jest kompletne.
    Martin i Alex znowu razem! Tak! Ale Martin wydoroślał :3 Podoba mi się!
    Haha, przez chwilę widziałam Martina jako seme, a Alexa jako uke........
    Poprawiłaś mi humor z rana. B|
    To teraz czekam na nexta :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nigdy mi się nie uda poprawić Wam humoru tak, jak Wy mi poprawiacie każdym swoim komentarzem.


      ghaaaaaaaaaa, brzmiałam jak jak jak jak jak jakieś rozczulone uke rodem z boku no pico, nieeeeeeeeeeeee. ;_;

      Delete
  2. Hej, trafiłam dzisiaj przypadkiem na Twojego bloga i po przeczytaniu małej części Twojej twórczości postanowiłam zostać stałym czytelnikiem. Twoje twory mają niepowtarzalną, świetną fabułę i czyta się je bardzo przyjemnie. Siedziałam półtorej godziny czytając "maniakalnego doktora" i uznałam, że jest to najlepsze opowiadanie yaoi jakie w życiu czytałam. A czytałam ich już bardzo wiele. Nie wiem skąd bierzesz takie pokłady weny, ale gratuluję Ci pomysłów i talentu do pisania. Kolejnym plusem jest częstotliwość dodawania notek. Dodajesz je bardzo często i niezwykle mi się to podoba. Życzę weny i czekam na ciąg dalszy. ~ReiKatsumi

    ReplyDelete
    Replies
    1. Miło mi, Katsumi!
      Dzięki wielkie za te słowa, motywujesz mnie do dalszego pisania. Nie wiem, jak będzie z częstotliwością wrzucania od początku roku szkolnego, aczkolwiek postaram się dodawać jak najczęściej.
      Cieszę się, że jesteś kolejnym stałym czytelnikiem. :)))

      Delete
  3. Kocham Cię za ten rozdział, kocham Twoją mamę za to, że przełożyła wyjazd i ogólnie kocham wszystko i wszystkich, bo od rana miałam doła, ale po przeczytaniu twojego nowego wpisu od razu mi minęło i czuję się wręcz zajebiście ^^ Alex i Martin wreszcie razem, jupi~! Cieszę się ich szczęściem :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja Ciebie też Kaori. Poza tym wczoraj mi się śniłaś, ale zapewne nie masz kręconych różowych włosów z prostą grzywką i nie nosisz fikuśnych kapeluszy. :v

      Delete
  4. Nareszcie!
    Są razem i szczęśliwi. ;D
    Znając życie zaraz weźmiesz i spieprzysz im życie. xD

    ReplyDelete
  5. Rozwalił mnie już-nie-dziewiczy-rumieniec.Trzęsłam się ze śmiechu, ale po chwili miałam w oczach łzy wzruszenia.CUDOWNY ROZDZIAŁ !!

    ReplyDelete
  6. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete