20.8.14

Herzlich willkommen.

Dział: Niemaniakalny biznesmen odnajduje maniakalnego doktora.
Numer rozdziału: 11
Gatunek: Yaoi.



                Mimo to już kilka godzin później poczułem jego ciepło. Obudziłem się w puchu cieplutkiej kołdry, w dodatku w jego ramionach. Była już noc. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajdujemy, strzelałem, iż to hotel. Znowu. Zdziwił mnie nieco fakt, że, mimo mojej obecności, Carter po prostu zasnął. Żadnych nadmiernych chęci posuwania mnie, nic. Może faktycznie za mną tęsknił? Nie, zbyt ludzkie jak na gatunek Cartera. 
               Była trzecia nad ranem. Powoli wysunąłem się spod kołdry uważając, by go nie obudzić. Na paluszkach udałem się do okna. Wpadające przez nie światło księżyca umożliwiało mi poruszanie się po nieznanym terenie. Otworzyłem okno na oścież łudząc się, że Alexa nie obudzi trzask odpalanej zapalniczki.
               Niebo było czarne jak heban. Zaciągnąłem się dymem, jakbym dwa lata nie palił, po czym spojrzałem w dół. Nie miałem pojęcia, w jakiej dzielnicy się znajdujemy, nie widziałem jej nigdy na oczy. Czy aby na pewno byliśmy w naszym mieście rodzinnym? W Liverpoolu nigdy nie było tak ciepło o tej porze. Trzy godziny temu nadszedł mój nieupragniony piątek. Czas płynął ostatnio zbyt szybko, przybliżając mnie tym samym do wtorku. Chciałem, by nigdy nie nastał. 
               Z transu wyrwało mnie skrzypnięcie łóżka. Nie odwróciłem głowy, więc nie wiedziałem, czy Carter się obudził, czy zwyczajnie zmienił pozycję snu. Czułem się obserwowany. Nic nie przerywało dalszej ciszy. Nic, poza kolejnym trzaskiem odpalanej zapalniczki.
               Tej nocy nie kładłem się więcej spać. Ślęczałem w oknie, wypalając dwie paczki Pall Malli pod rząd, póki nie zaczęło świtać. Wtedy wziąłem szybką kąpiel. Zauważyłem, że Alex przytachał również moje ubrania, co oznaczało, iż wkradł się do mojego mieszkania. Olałem ten fakt, przebrałem się w świeże ciuchy i wyszedłem na dwór, chcąc zbadać okolicę i ewentualnie kupić coś do jedzenia. Nie miałem ochoty targać się po drogich restauracjach, po których ciągałby mnie pan burżuj. 
               Przywitałem się w recepcji. Kobieta próbowała zmusić mnie do zamówienia śniadania, odburknąłem więc, że idę zapalić. Kiedy tylko przekroczyłem progi hotelu, osłupiałem totalnie. Szczęka zaczęła mi drżeć, gdy tylko zobaczyłem, gdzie się znajduję. Byliśmy w...













Hamburgu.



               Znowu spierdoliłem z zajęć. Była siódma rano, miałem nadzieję, że tym razem zjawię się na uczelni, a tu nie. Zostałem porwany i wywieziony. Mój pieprzony telefon nawet nie pozwalał na w miarę tanie połączenie z Judem. Kurwa jego jebana mać. Mój niemiecki leżał i kwiczał, prędzej dogadałbym się po łacinie, ale kto tu do cholery mówił po łacinie? Fuck. 
               Złapałem się za głowę na samą myśl, że popołudniową herbatkę będę musiał zastąpić wurstem, Pall Malle natomiast - Stuyvesantami. Tak czy inaczej byłem głodny i miałem ochotę na ciepłe maślane bułeczki z dżemem. W supermarkecie nie miałem problemu z zakupami - wystarczyło bowiem położyć produkt na taśmie. Płatność dolarem również nie sprawiła kłopotu. Gorzej było w piekarni.
— Guten Morgen — zacząłem niemrawo sądząc, iż na tym moje zdolności się zakończą. — Vier... vier... jaaaa, bitte. 
               Targałem się na prawo i lewo, usiłując wytłumaczyć ekspedientce, czym jest bułka. Zawołała kogoś z zaplecza, ogarniał nieźle angielski, więc się dogadaliśmy. Myślałem, że mnie chuj strzeli. Wróciłem posłusznie do hotelu w celu zrobienia śniadania. Mieliśmy własną kuchnię. Szafki świeciły pustkami, mimo to udało mi się wypichcić do tego jakąś herbatkę. Carter nadal spał, a ja w dalszym ciągu zastanawiałem się, jakie prochy we mnie wsypał, że nie zauważyłem, iż lecimy (samolotem) do Niemiec. Jebany...
               Denerwowało mnie to, jak podejmował decyzje za mnie. Dlatego pożarłem posiłek, zostawiając mu kilka kanapek, zabrałem swoje rzeczy i czym prędzej ruszyłem na lotnisko, nie mówiąc Alexowi zupełnie niczego. Ponieważ... zrozumiałem jego intencje.




               To była zwyczajna próba zaspokojenia samego siebie. Podejrzewałem, że miał zamiar zostać tu cały weekend, ba, lepiej - sprawdziłem to w recepcji. Oznajmiłem kobiecie, iż wyjeżdżam i kazałem przekazać gorące pozdrowienia zza granicy panu Carterowi. Dobrze wiedziałem, co cały ten wyjazd miał na celu. Alex zapewne pragnął nasycić się mną do końca, co ułatwiłoby mu ostateczne zerwanie kontaktu, które miało nastąpić w ten wtorek. Gdyby planował z naszej dwójki wybrać mnie, kilka dni nie zrobiłoby mu różnicy. Jak na tacy... 
               Zważywszy na moje doświadczenia życiowe byłem przekonany, iż w ostatnim momencie nagle wyrośnie spod ziemi nasz pan biznesmen, weźmie mnie za szmaty, wrzuci do samochodu, a potem ukarze za złe czyny, po raz kolejny gasząc swoje niepohamowane pragnienia w moim ciele. Mimo to... samolot wystartował, a Alexa nie było ani śladu. Wyłączyłem telefon komórkowy i pogrążyłem się w śnie do samego końca lotu. 
               Wylądowałem równie bezpiecznie, co wystartowałem. Lotnisko było zupełnie czyste z tajnych służb Cartera, jeśli takowe posiadał. Tak czy siak, serce waliło mi szybko z obawy, że ktoś mnie nagle złapie. Bałem się również wracać do domu, skoro Alex mógł się tam ponownie włamać. Dlatego wpadłem tam tylko przelotem i zostawiłem swoje rzeczy. Potem włączyłem telefon i, zaskoczony brakiem wiadomości od Alexa, zadzwoniłem do Jude'a. Mimo to ani on, ani Elise, nie odbierali, a ja nie miałem zapasowych kluczy do mieszkania. Jednak udało mi się dodzwonić do Adrienne, która zaprosiła mnie do siebie, oferując mi bezpieczny azyl w swoim małym mieszkaniu. Pognałem tam, co sił w nogach.
— Kurwa... — przywitałem się, rozwalając ryj na podłodze wąskiego korytarza. Blondynka zamknęła za mną drzwi.
— Rinn, ja właściwie nie wiem, czemu uciekasz przed swoim facetem — odparła, zapraszając mnie do kuchni. — Zrobił ci coś, czy co?
— ON JEST, KURWA, SADYSTĄ — wychrypiałem, nie mogąc złapać tchu. Zdjąłem kurtkę i poszedłem za Adrienne. Po chwili zająłem miejsce przy stole. 
— Pewnie jesteś spragniony, a ja nie mam nic poza piwem — westchnęła.
— Dawaj cokolwiek, jest piątek — odpowiedziałem, konając na stole. 
               Oczywiście, jak to wśród studentów bywa, skończyło się ostrą popijawą. A w zasadzie nie skończyło się, bo nadal trwało. Zapasy alkoholowe Adrienne zdawały się być niewyczerpalne jak niewyżycie seksualne Alexa. Byliśmy tak nawaleni, że tarzaliśmy się po dywanie, śmiejąc się na cały głos. 

Potem, standardowo, straciłem pamięć.


               Ocknąłem się, kiedy usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Nie wytrzeźwiałem prawie w ogóle, dlatego nie byłem w stanie nawet odczytać z ekranu nazwy mojego rozmówcy. Mimo to...
— Tak? — odebrałem.
— Gdzie jesteś? Nawaliłeś się — powiedział głos po drugiej stronie.
— Cześć, Jude — przywitałem się kulturalnie. Totalnie nie panowałem nad swoim głosem. — Nawaliłem, no, tak trochę, tak, jestem właśnie w mieszkaniu pięknej kobiety i sobie na niej leżę.
                Pojęcia zielonego nie miałem, jak dwuznacznie mogło to zabrzmieć, jednak nie kłóciło się z prawdą. Adrienne spała skonana na sofie w salonie, a ja wylądowałem na niej, również nawalony jak autobus do Lichenia.
— Co robisz? — spytał. Jego ton był dość poważny jak na Jude'a. Sądziłem, że mnie wyśmieje lub opierdoli, w ostateczności może pochwali, gdyż nigdy specjalnie nie przepadał za Alexem, ale...
— Więcej nie piję, Jude — zacząłem nagle płakać. — Topię swoje smutki w wódce niemalże codziennie, ale co ja mogę zrobić, kiedy Alex mnie tak traktuje? Przecież dobrze wiem, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Zwyczajnie stałem się jego zabawką. Jestem świadom tego, iż ja nie mam na to wpływu i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ale, cholera... Mogłem nie zdradzać swojej tożsamości i nadal normalnie żyć w swoim świecie. Z dala od niego, nie psując jemu i sobie życia. 



________________________________________________________________
Prośba: czy każdy, komu zachce się skomentować tę wypocinę, mógłby zostawić w owym komentarzu tytuł ulubionej piosenki? Tak, kombinuję coś. Mam nadzieję, że to nie problem. 
~lisu

4 comments:

  1. Ulubiona piosenka?
    Hmm... the GazettE- "Naraku" albo Billy Talent- "Nothing to lose" :3
    Już się boję, co kombinujesz xD

    ReplyDelete
  2. Świetny rozdział. Następny też jest dobry, szkoda, że taki krótki. Ulubiona piosenka hmm Lost November - DIAURA.

    ReplyDelete
    Replies
    1. DIAURA ?45676005 - mój numer GG, pisz.

      Delete
  3. Zajebiste, jak wszystko, pod czym zostawiam ten jeden i ten sam komentarz, abyś mnie pokochała <3

    ReplyDelete